Zamieszczony niżej artykuł napisany został
przypuszczalnie 13 lat temu i zapewne znany jest starszym rocznikom (?). Postanowiłem
o nim przypomnieć w związku z toczącą się tu i ówdzie dyskusją o
"skarbach" pochowanych na Sląsku przez "hitlerowców", owym "Sezamem
skarbów nagrabionych w calej Europie" a "także i kosztowności z muzeów Ukrainy oraz
Rosji", które rzekomi odkrywcy albo chcą spieniężyć za granicą, względnie
podzielić się z polskim państwem. Dlaczego nie chcą je oddać prawowitym
właścicielom n.p Rosji i Ukrainie, tego nie wiem, być może zaliczają je do łupu
wojennego na wzór rzymskich czy francuskich łupieżców z dalekiej i bliższej
przeszłości. Nie skomentuję tego artykułu, bo nie jest tego warty. Niemniej należy się z nim zapoznać ze względów
zasadniczych, to znaczy, co tak niektórym chodzi po głowie w wypadku
znalezienia n.p. obrazu Rembrandta, by "nie uciekł z Polski"!
************
W Polsce panuje wciąż prawo
zniechęcające obywatela do jakiejkolwiek inicjatywy prywatnej w zakresie
poszukiwania skarbów.
Od 1988 r. prasa milczy na temat nowych intrygujacych odkryć. Na bezcenne, ze złota
i drogich kamieni wykonane regalia: koronę, diadem, brosze itd. natrafiono
wtedy w Srodzie Sląskiej przypadkowo na wysypisku śmieci, a ci, co sie rzucili
do grzebania i cokolwiek wydobyli -zawędrowali na ławe oskarżonych, bo
uwierzyli zapewnieniom ministra kultury, że mogą ujawnić odkryte przedmioty,
uzyskując od państwa równowartość w zlocie...
"Skarb Tysiąclecia", jak nazwano to
znalezisko, stał się wnet wielkim skandalem, rewią absurdów prawnych, które
zresztą istnieją do dziś. A może nie ma o co kruszyć kopii, skoro skarby się u nas jedynie "trafiaja"
jak owo ziarno - ślepej kurze? Może
nikt naprawdę ich nie szuka, wiec i prawo nasze, choć kulawe, szkody żadnej nie
przynosi? Bo i komu miałoby szkodzić? Drobni tropi-ciele znajdują drobne rzeczy
niewarte wzmianki w gazecie. Nieszkodliwi maniacy...
Tylko niezorientowani są zdania że problemu ni ma.
Rewelacje Tadeusza Łosia, o których pisałem na tych łamach, jego
"horrendalene postulaty" wypłacenia mu miliarda dolarów (!)
znaleźnego za wskazanie dojścia do ukrytych w Walimiu hitlerowskich skarbów -
wydają się absurdalnym wymysłem i nikogo nie obchodzi, że ten czlowiek
rzeczywiście wykazuje się zdumiewajacą wiedzą na temat lochów
"Olbrzyma", że spędził na ich badaniu całe dziesięciolecia. Łosia
traktuje prasa jako ciekawostkę, nie próbując iść tropem jego oficjalnych
wystąpien do wysokich urzedów.
Do ciekawostek gazety zaliczają także doniesienia
na temat podziemnych budowli w pobliżu klasztoru w Lubiążu, choć nikt ni stara
się obalić ustaleń dokonanych na miejscu przez odkrywców -Wacława Mazura,
Stanislawa Siorka -z Państwowego Przedsiębiorstwa Geodezyjno-Kartograficznego i
Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich.
O tym, że była (i jest) tam hitlerowska fabryka
podziemna świadczą dokumenty i relacje świadków. Kto im nie wierzy - niech
gołym okiem zobaczy resztki potężnych instalacji elektrycznych wchodzących w
niewiadome podziemie, niech ujrzy w klasztorze szyny wind, a na okolicznych
polach wyorane z ziemi rury kamionkowe, wiodace pionowo w głąb. Zdjęcia
lotnicze wykonane przez geodetów - kartografów wskazują najwyraźniej na
istnienie podzienmych tuneli, określają ich kierunek i formę, a badania
elektrooporowe gruntu, np. w okolicy Wzgórza Trzech Krzyży już 10 lat temu
ujawnily istnienie głębokich prózni... No i co z tego? - spyta czytelnik: - A
nic! - odpowiem na to.
Bo nikt, tak naprawdę, konsekwentnych i
metodycznych badán nie kontynuuje.
Przykład
Lubiąża jest wprost
idealnym poligonem tego absurdu. Nikt bowiem nie wytłumaczy, czemu nagle w
grudniu 1986 r. przybyła tam ekipa wojskowych saperów wyposażona w mechaniczne
świdry i koparkę, podjęła wiercenia dokładnie w miejscu wskazanym przez Wacława
Mazura i określonym na rysunku przez radiestetę, pracowała przez tydzien i... nagle
wyjechala.
Nie wiadomo, dłaczego zaniechano również dalszych
wierceń, gdy innym razem na głębokości 3,5 m koparka wydobyła impregnowane deski
i trafiła na gruby pal... Jest tajemnicą, czemu znany historyk i dziennikarz z
Luksemburga - Evy Friedrich oznajmił prasie, że rezygnuje z wyjazdów do Polski,
gdzie prowadził badania zagadkowych obiektów pozostałych po III Rzeszy, a w
dodatku rezygnuje z wszelkich publikacji na ten temat! Wiadomość o tej
wypowiedzi pochodzi sprzed 6 lat, a to wskazywać może, że ówcześnie
wszechpotążna Stasi, mająca macki w calej Europie, nałożyła pieczęć milczenia
na usta historyka.
Dzisiaj, w 4. roku po obaleniu muru berlinskiego,
po upadku NRD-owskiej bezpieki i po pełnym udostępnieniu jej tajnych akt -
wyjść mogłaby na jaw także i prawda o skrytych intrygach Stasi na terenie
Dolnego Sląska, który pozostaje nadal "tajnym bankiem III Rzeszy",
"największym labiryntem schronów Hitlera", "Sezamem skarbów
nagrabionych w calej Europie". Czyż takie skarby mogłyby pozostawać bez
tajnej opieki przez całe dziesieciolecia?
W Niemczech istnieją z pewnoscią ludzie
zainteresowani nieujawnianiem tych tajemnic. Chodzi bowiem nie tyiko o złoto:
podziemia Lubiąża kryją zapewne kości 10 tyś. niewolników-więźniów, którzy
wykonywali te gigantyczne budowle. Napisał o tym po raz pierwszy w kwietniu
1988 r. Maciej Wilczek, dziennikarz "Gazety Robotniczej", ale po nim
jedynie Stanisław Siorek, sekretarz Polskiego Towarzystwa Eksploracyjnego, miał
odwagę temat ten podtrzymać. W rozmowie z Lechem Sciborem-Rylskim dał do
zrozumienia, że "obiektem szczególnej opieki" mogą być ze strony
niemieckiej archiwa gestapo, dokumentacja obozu Gross-Rosen oraz archiwum
klasztoru-twierdzy Monte Cassino.
"Grożą
nam Niemcy grozi polskie prawo..."
Słowa te przed tygodniem usłyszałem z ust "łącznika" który odnalazł
mnie przez redakcje "Nowego Detektywa". Przybył ów pan z okolic
Książa z taka oto nowina: - Jest stuprocentowo pewne odkrycie ogromnego
"depozytu" ukrytego w podziemnym bunkrze w końcowych tygodniach
wojny. Znajdują się w nim głównie dzieła sztuki, obrazy, rzeźby, a także i
kosztowności z muzeów Ukrainy oraz Rosji. Podziemie ¡est tak obszerne, że stoją
tu samochody ciężarowe i wojskowe gaziki, z ładunkami wciąż nie
rozpoznanymi.
Jeden z odkrywców bunkra wszedł – sam - do jego
wnętrza po linie, przez wąski komin wywietrznika. Lina była za krótka, ale to,
co ujrzał, zaparło mu dech w piersi: brązy, srebra i złoto migotały z daleka w
świetle latarki... Za drugim razem, gdy przyszedł ze wspólnikiem, ujrzeli trupy
kilkunastu oficerów niemieckich, jeden, zapewne samobójca, siedział za
kierownicą auta z pistoletem w dłoni...
- Jak doszło do odkrycia?
- Znalazca nr I mieszka w tej okolicy od
dzieciństwa. Pamięta leśniczego, który opowiadał jego ojcu, że ¡eszcze kilka
lat po wojnie lisy wygrzebały szczątki hitlerowskich żołnierzy i to w
miejscach, gdzie nie toczyły się walki. Wykopane przez leśniczego zwłoki mówiły
o pośpiesznym pochówku. W mundurach znajdowały się dokumenty, kosztowności,
nawet broń krótka: to nie byli jency! Ich zabili swoi, dla zatarcia śladów -
pewnie eskorta jakiegoś ważnego transportu, którego byli strażnikami... - Tak
rozumował leśnik.
Ojciec "znalazcy nr I" poszedł z nim
kiedyś na grzyby i głęboko w lesie, gdzie kończyła się stromo wiodąca,
zarośnieta droga, wskazał miejsce: wyglądało jak skalne osuwisko, głazy spadly
aż na przejscie i leżały daleko w zaroślach... - Tutaj ich rozstrzelali, gdy trotyl
wysadził skałę i zasypał tunel... - objaśnił sy-nowi... - Mogą być tu jeszcze
miny, więc nigdy tu nie szukaj - uprzedził.
Numer Jeden nie usłuchał rady. Odkrył bowiem w
jednym ze skalnych bloków ślady nawierconego otworu - dokładnie takie właśnie pozostają po nawiertach górniczych! Była wiec mina i wybuch! Poszukiwacz
sporządził dokładną mapę terenu i niestrudzenie szukał. Przed 2 laty w sprytnie
ułożonym rumowisku głazów dostrzegł wylot odwietrznika...
Mój rozmówca, "łącznik", powiada, że
Numer Jeden tak się przestraszył odkrycia, że przez kilka miesięcy lękał się
doń zajrzeć. Kupił wyszkolonego psa i tylko z nim odbywał "spacery"
bojąc się, iz spotka "strażnika skarbu". I dziś jest pewien, że za
granicą ktoś o tym schowku wie.
Spotkanie ze "strażnikiem" może oznaczać gwałtowną śmierć...
Jak sprzedać Rembrandta? - pyta Numer Jeden. To nie inkrustowane
jajko ze złota ani krzyżackie monety czy słoik z rublówkami. Wydostanie się
takiego obrazu na powierzchnię, wystawienie go na aukcję - to pewna wpadka dla
znalazcy. A bunkier kryje podobne dzieła sztuki najwyższej klasy! Jak więc
rozgryźć ten problem?
Obaj znalazcy - bo dziś jest ich dwóch - czują się
nieszczęśliwi:
maja zbyt wiele, by móc to odsłonić. Coś już
uszczknęli, wiec wobec prawa nie są w porządku. Z Niemcami nie chcą mieć
kontaktu - boję się kuli w plecy. Jeden z nich stale przebywa za granicą,
próbuje to i owo spienieżyć, a ten drugi - szuka dziury w betonowym polskim
prawodawstwie, rozpytuje dziennikarzy, odwiedza nawet
Towarzystwo Eksploracyjne we Wrocławiu, indaguje warszawskich czlonków
takiegoż towarzystwa w Warszawie -
Jacka W.i Zbigniewa R. Z biegiem
miesięcy sprawa staje się coraz bardziej jawna, ale ani na jotę nie
bliższa rozwiązania.
Otrzymałem z rąk ,,łącznika"
brulion "Porozumienia wstępnego", z jakim chcą wystąpić nieszczęśnicy
do... rządu: Przypadkowi znalazcy spodziewają sie dobrodziejstwa za wskazanie
miejsca depozytu, oczekują zadosćuczynienia w wysokości 20 proc. ceny aukcyjnej.
pkt 2. Znalazcy chcą do końca pozostaś anonimowi,
co jest wymogiem ich bezpieczeństwa osobistego i prawnego.
pkt 3. Strona Rządowa zobowiązuje się zabezpieczyć
pod każdym względem ochronę znaleziska, jak i konieczny transport oraz
uszczególowioną inwentaryzację ostatecznej wyceny.
pkt 7. Upoważniony przez znalazców ich
przedstawiciel, Obywatel N., a więc jego nazwisko, dane personalne i
identyfikacyjne w żadnym dokumencie (poza dodatkowym aneksem) nie bedą
ujawniane".
Wreczajacy mi ten dokument "łącznik"
podal 4 przykłady mówiące, że na Dolnym Sląsku w ciągu 2 lat zdarzyly się już
zabójstwa zwiazane ze skarbami: niedaleko jego miejsca zamieszkania odcięto
glowę kobiecie, która pró-bowała sprzedać gotyckie srebra. Była ona wdową po
pewnym inżynierze budowlanym, który jakoby wykonywał skrytki dla hitlerowców w
obudowie zapory wodnej. Niemcy rozstrzelali calą ekipę... Inżynier przeżył
egzekucje (a to jakim cudem? p.m.) i na tym terenie pozostał. Co mamy o tym
mysleć?
- Chce pan, aby polskie prawo wynalazło furtke dla
2 awanturników, którzy mają dużo do zaoferowania?
- Czy 80 proc. to mało dla państwa? Tu chodzi o
miliardy dolarów!
- Prawo nie jest z gumy. Wielki pieniądz nie może
kruszyć jego autorytetu. To niemoralne.
- To niech pan czyni, redaktorze, co w pańskiej
mocy, by te skarby nie uciekły z Polski, by przez zatkanie szybu wentylacyjnego
- nie ucierpiały...
- Ja czynię, co mogę, drogi panie! Ja
o tym pisze.
RYSZARD WÓJCIK