RAPORT O WOJNIE W IRAKU
WSTĘP
9 kwietnia 2003 roku cały świat mógł na
ekranach telewizyjnych oglądać mieszkańców Bagdadu, radośnie świętujących
zwycięstwo demokracji i obalających wielki
posąg prezydenta Saddama Husajna, tego samego, który 40 lat temu
razem ze swoimi towarzyszami z Partii
Baas sprawił krwawą łaźnię irackim komunistom. Widzimy uszczęśliwione
twarze Irakijczyków, czujemy namacalnie ich
nienawiść do dyktatora, kiedy kopią i depczą obalony pomnik, skaczą po
nim i plują nań, ciągną po ziemi głowę
„ściętego” tyrana. Być może jednak gdybyśmy obserwowali całe wydarzenie
z dalszej odległości, z górnego piętra
jednego z pobliskich wieżowców, to zobaczylibyśmy coś innego: prawie pusty
plac,
dochodzące do niego ulice zaryglowane przez
czołgi, wokoło żołnierze amerykańscy czuwający, aby nikt nie zakłócił
manifestacji, obok posągu reporterzy
telewizyjni z kamerami i wpuszczona na plac grupa ok. 100-200
Irakijczyków-emigrantów
z milicji Ahmada Chalabiego przywiezionych do
Bagdadu. Cóż więc widzimy - spontaniczny wybuch entuzjazmu
wśród szerokich mas czy też pieczołowicie
wyreżyserowane wydarzenie medialne?
Innym razem oglądamy na ekranach uwolnienie
bohaterskiej szeregowiec Jessiki Lynch, ale czy była to sfilmowana
akcja wojskowa czy też film, w którym żołnierze
amerykańscy wystąpili jako aktorzy odgrywający akcję wojskową
według wcześniej sporządzonego scenariusza?
Czy odbijano jeńca, skoro, jak podejrzewają niektórzy, nie było już
w szpitalu uzbrojonych Irakijczyków, którzy
więzili Jessicę Lynch,; a więc nie była ona jeńcem?
Prezydent Husajn miał broń masowego rażenia,
musiał ją mieć, bo przecież ta wojna była po to, żeby go rozbroić.
Ale broni nie znaleziono, rozpłynęła się jak
we mgle. Trwają jej intensywne poszukiwania, czy zatem wojnę prowadzono
po to, aby odnaleźć coś, co byłoby choćby
trochę podobne do broni masowego rażenia i co by usprawiedliwiało ex
post decyzję o ataku? Może wojna była
potrzebna, żeby zapobiec zniszczeniu broni masowego rażenia przez prezydenta
Husajna? A może prezydentowi Husajnowi udało
się ją zniszczyć, zanim zajęto Irak, i tym sprytnym posunięciem pozbawił
prezydenta Busha szansy udowodnienia mu, że
ją posiadał? Pojawiła się też hipoteza, że nie znaleziono broni
masowego rażenia dlatego, że jej nie było.
Nie było, bo prezydent Husajn znany z tego, że, w przeciwieństwie do polityków
demokratycznych, stale zwodzi, oszukuje, nie
dotrzymuje przyrzeczeń i kłamie, blefował udając sprytnie, że ma
broń masowego rażenia, aby odstraszyć
Amerykanów. Stoimy teraz przed alternatywą: albo Amerykanie przejrzeli blef,
wiedzieli, że naprawdę Irak nie dysponuje
bronią masowego rażenia i dlatego uderzyli, usprawiedliwiając propagandowo
swoją akcję blefem Husajna, albo też
uwierzyli w blef, ale się nie przestraszyli i wkroczyli do Iraku. To by jednak
znaczyło, że Husajnowi udało się wprowadzić w
błąd Amerykanów: prezydent Bush i jego służby wywiadowcze dały
się nabrać - Bush uwierzył, że Husajn ma broń
masowego rażenia i uderzył, żeby go rozbroić. Husajnowi blef się udał,
bo przekonał Amerykanów, że posiada broń
masowego rażenia, ale z drugiej strony jego blef był fatalnym błędem, bo
gdyby nie blefował, lecz powiedział prawdę,
że nie ma broni masowego rażenia, to Ameryka nie zaatakowałaby Iraku
i uratowałby swój prezydencki urząd.
Przed wybuchem wojny wysoki rangą
przedstawiciel rządu amerykańskiego oświadczył, że Irak posiada broń
masowego rażenia, ale nie jest w stanie jej
użyć. Ktoś posiada zatem coś, co może razić innych, ale ponieważ nie jest
w stanie tego użyć, to jednak razić innych
nie może. Zatem zagraża on pokojowi na świecie a zarazem nie zagraża. Jeden
z generałów sił pokojowych w Iraku
stwierdził, że broni masowego rażenia nie było, ale były plany jej użycia. Czy
jednak
planuje się użycie czegoś, czego nie ma? Czy
plan użycia czegoś, czego nie ma, jest zagrożeniem czy też nie jest?
Mnożą się wątpliwości i pytania, normalne
kategorie logiczne zawodzą, językowe przyzwyczajenia nie odpowiadają
sytuacji, czasami wydaje się, ze łańcuch
przyczynowo-skutkowy jest rozerwany lub nawet odwrócony, co każe niektórym
przypuszczać, że Stany Zjednoczone chciały
koniecznie pójść na wojnę z Irakiem, ponieważ potrzebowały jakiegoś kraju,
z którym mogłyby pójść na wojnę. Mówi się o
„wojnie prewencyjnej” i „wyprzedzającym uderzeniu” co przypomina
sytuację z filmu Raport mniejszości -
zło jeszcze nie zostało popełnione, zagrożenie jeszcze się nie uformowało, ale
przewidujemy,
że stanie się to w przyszłości. Uprzedzamy
zło zmieniając przyszłość, a zatem nigdy nie dowiemy się, czy zło
zostałoby popełnione i czy zagrożenie stałoby
się rzeczywistością.
Jeden z urzędników amerykańskich użył nawet
terminu „wyprzedzający odwet”: mamy odwet, chociaż jeszcze nie
było ataku, mamy karę, choć karalny czyn
jeszcze nie nastąpił. Zgodnie z dotychczas obowiązującym językiem, odwet
jest skutkiem czyjegoś ataku, jest
odpowiedzią, reakcją na czyjąś akcję; tu mamy odwet bez uprzedniego ataku,
odpowiedź
na niezadane „pytanie”, reakcję, która obywa
się bez wcześniejszej akcji. Zakłócone zostają relacje przyczynowoskutkowe,
pojawiają się nowe reguły epistemologii,
rozchwiewa się ontologiczna „twardość” bytów.
Wielokrotnie bombardowany był bunkier
prezydenta Saddama Husajna, potem okazało się, że w tym miejscu
najprawdopodobniej
bunkra nie było. Ale czy może nie istnieć
cel, który został zbombardowany? Być może ten bunkier nie istniał
w sposób samoistny, a tylko bombardowanie
niejako ex post nadało mu egzystencję, lecz jednak egzystencję słabą, niepewną,
chwiejną. Wielu zadawało sobie pytanie; czy
Bagdad został zdobyty czy też poddany? Może jednak został zarówno
zdobyty, jak i poddany? Słyszeliśmy, że wielu
żołnierzy amerykańskich i brytyjskich nie poniosło śmierci w wyniku
ognia nieprzyjacielskiego, lecz ognia
„przyjacielskiego”. Cóż to jednak oznacza czy żołnierze są tak źle wyszkoleni,
że
strzelają do swoich kolegów, czy też są tak
doskonale wyszkoleni, że wróg nie może ich zabić i zginąć mogą jedynie z ręki
kolegów? Pytania te można mnożyć, poznawcza
niepewność obejmuje praktycznie wszystko, co mogliśmy i możemy nadal
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - WSTĘP
2
zobaczyć. Wszak wojna, która nie była wojną
trwa, mimo iż ogłoszono, że została zakończona. Ale co właściwie zostało
zakończone? Nie była to wojna w sensie
prawno-międzynarodowym, ani też w sensie realnym - budżet wojskowy USA
jest 400 razy większy niż budżet wojskowy
Iraku, asymetria sił była tak olbrzymia, że trudno tu mówić o wojnie, różnica
w systemach broni była taka jak w walce
Zulusów z Brytyjczykami lub Burami: dzidy i łuki kontra broń palna. Załóżmy,
że „wojna” miała koniec, a zatem chyba i
początek? Ale kiedy był ten początek? Może jest tak, że wojna ma początek
i koniec, ale to, co mieści się pomiędzy
początkiem i końcem nie jest wojną? A może jest to „wojna”, która nie ma
ani początku, ani końca? Ogłoszono
zwycięstwo, ale na czym polega to zwycięstwo, skoro „wojna” trwa nadal? Nie
mamy ani „pokoju”, ani „wojny”, ani
„zwycięstwa”, ani „klęski”. Widzimy prezydenta Husajna, ale nie wiemy czy
to prezydent Husajn czy jego sobowtór - aktor
odgrywający rolę prezydenta; nie wiemy czy filmowy obraz prezydenta
w otoczeniu najbliższych współpracowników
został nakręcony wczoraj czy może pół roku wcześniej, może
prezydent dawno nie żyje, ale widzimy go na
ekranie tak jakby żył, słyszymy głos z taśmy - ale czy to głos prezydenta
Hussajna czy aktora, który znakomicie
naśladuje jego głos? Ten głos dobiega do nas z taśmy jak głos ducha na
seansie spirytystycznym, bo nie wiemy, czy
prezydent Husajn żyje czy nie żyje. Jest tak jakby pół-żywy, pół-martwy.
A co z jego sobowtórami? Czy żyją czy nie
żyją? Może, jak znakomicie ujął całą sytuację polski rysownik, nie
obalono pomnika Saddama Husajna, ale pomnik
jego sobowtóra? Z pewnością ex-prezydent Husajn żyje, ale żyje
w świecie wirtualnym. Dołączył do Osamy Ben
Ladena i obaj przebywają jako zjawy o niejasnym statusie ontologicznym
w nieokreślonej strefie pomiędzy medialną
iluzją a rzeczywistością, a raczej w medialnej rzeczywistości,
która zdaje się być jedyną dostępną nam
rzeczywistością. Nie są żywymi ludźmi, ale symbolicznymi personifikacjami
Zła, medialnymi i geopolitycznymi konwencjami
pozbawionymi ontologicznej treści. Zajmują oni odwrócone
miejsce w łańcuchu przyczynowo-skutkowym:
najpierw podjęta zostaje decyzja o interwencji w jakimś kraju,
a następnie do tego kraju przemieszcza się
Ben Laden lub Saddam Husajn, co sprawia, że interwencja jest usprawiedliwiona.
Właściwie wszystko, co wiemy o wojnie jest
jakby pomiędzy, wszystko jest zmieszane, niejasne, trudno uchwytne,
żyjemy w świecie, w którym, jak pisał Guy
Debord, każdy spiskowiec jest agentem a każdy agent spiskowcem, w jedną
„breję” zlewają się informacja, dezinformacja
i propaganda, prawda i kłamstwo jako elementy wojny psychologicznej,
„strategiczne oszustwo” będące mieszanką
prawdziwego kłamstwa i kłamliwej prawdy. Czegóż możemy być pewni w
sytuacji, kiedy obraz wojny tworzony jest
przez specjalistów od (dez)informacji, menedżerów percepcji, kontrolerów
epistemologii, właścicieli środków produkcji
prawdy, administratorów obrazów i słów?
Poznawcza niepewność, która towarzyszy nam,
kiedy próbujemy dowiedzieć się, co naprawdę się działo i co nadal
się dzieje w Iraku, z konieczności ogarnia
nas także wówczas, kiedy usiłujemy dociec, jakie były przyczyny i cele „wojny”.
Jak rozróżnić pomiędzy celami zasadniczymi a
drugo i trzeciorzędnymi, jak rozróżnić świadomie założone cele od
ubocznych lub nieprzewidzianych skutków,
które ex post uznaje się za właściwe cele? Trudno ogarnąć rwący strumień
komentarzy, spekulacji, domysłów i hipotez.
Uważa się na przykład, że wojnę wywołali
chciwi amerykańscy nafciarze albo Pentagon, żeby móc testować nowe
systemy broni i uzasadniać zwiększone wydatki
na wojsko. Dramatyczne pytanie zadane przez b. sekretarza stanu Madeleine
Albright „mamy najwspanialszą armię na
świecie, ale co ona ma robić?”, znalazło prostą odpowiedź „jak to co?,
Toczyć wojny”. Rzecz jasna trzeba mieć z kim
toczyć wojny, a znalezienie tego kogoś nie jest wcale proste. Już w 1991
roku zdawał sobie z tego sprawę Colin Powell,
kiedy ostrzegał: „Think hard about it. I`m
running out of demons. I`am
runnig out of villains” (cyt. za: David N.Gibbs „Washington`s New Interventionism: US Hegemony
and Inter Imperialist
Rivalries”, „Monthly Review” wrzesień 2001).
Kiedy ma zajęcie armia, znika groźba bezrobocia w sektorze zbrojeniowym,
w którym pracuje kilka procent obywateli
amerykańskich (szacuje się, że w branżach i sektorach związanych lub
orientujących się na przemysł zbrojeniowy
pracuje prawie 30% siły roboczej w USA).
Są tacy, którzy twierdzą, że prezydent Bush
poszedł na wojnę, żeby odwrócić uwagę społeczeństwa od rozmaitych problemów
wewnętrznych. Według innych to spece od
politycznego marketingu wymyślili wojnę, żeby pomogła Republikanom
i prezydentowi w wyborach. Pisarz Kurt
Vonnegut wysunął przypuszczenie, że chodziło o wielkie wydarzenie medialne
i dostarczenie masom rozrywki - zatem wojna
jako „reality show”. Zdaniem innego pisarza Normana Mailera wojna ma
służyć jako środek moralnej odnowy, tak jak
ją sobie wyobrażają środowiska prawicy amerykańskiej. Chodziłoby zatem
o wytworzenie „jedności moralno-politycznej
narodu”, zagrożonej przez hedonizm, przez partykularyzm grup etnicznych
i rasowych. Są tacy, którzy podejrzewają, że
chodzi o przesunięcie środków w budżecie z wydatków socjalnych na wojskowe,
bo według republikańskiej prawicy wydatki
socjalne demoralizują społeczeństwo. Inni uważają, że to wojna religijna
i ideologiczna. Jeszcze inni, że za wybuch
wojny odpowiedzialna jest wrodzona, genetycznie uwarunkowana agresywność
i brutalność Anglosasów, którzy co jakiś czas
„muszą rzucić jakimś państwem o mur”. Wskazuje się
na wpływową grupę neokonserwatystów będącą
czołową siłą „partii wojny” - dla nich każda wojna prowadzona
przez USA jest dobra, bo wtedy wzrasta popyt
na ich usługi, gdyż cieszą się dużym uznaniem jako propagandyści
i intelektualiści potrafiący bardzo
umiejętnie uzasadniać słuszność i celowość każdej wojny.
Niektórzy komentatorzy mówią o „teatralnym
militarnym show”, o pokazie siły, który ma wywołać „szok
i przerażenie” u potencjalnych rywali i u
poddanych światowego imperium, o wysłaniu ostrzegawczego sygnału do
wszystkich, którzy chcieliby się sprzeciwić
woli globalnego suwerena. Są tacy, którzy doszukują się źródeł decyzji
o wojnie w psychologicznych relacjach ojciec
- syn: syn chce udowodnić ojcu, że potrafi lepiej - tamten nie był na tyle
zdecydowany,
żeby zająć Bagdad: Bush młodszy chce pokazać
ojcu i całej rodzinie, że potrafi: „przyniosę Ci, my dear daddy,
skalp Saddama, żeby ci sprawić radość i abyś
był ze mnie dumny”. Inni znowu twierdzą, że motywem
była chęć zemsty:
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - WSTĘP
3
„Saddam chciał zabić mojego tatę”. Pojawiła
się nawet teoria, że prezydent Bush, który miał w przeszłości problemy
z nadużywaniem alkoholu, ciągle walczy z tymi
problemami, dlatego jego otoczenie stara się czymś go zająć, wciągnąć
w wir wydarzeń, aby nie powrócił do nałogu -
wojna byłaby więc elementem terapii odwykowej.
Wszystkie te teorie - nieraz naiwne, nieraz
zabawne i złośliwe, a niekiedy zapewne zawierające ziarno prawdy - nas
tutaj nie interesują, gdyż chcemy patrzeć na
wojnę w Iraku poprzez pryzmat „absolutnej” geopolityki, geostrategii i
geoekonomii,
pozostawiając na boku kwestie ideologiczne,
psychologiczne, wewnątrzpolityczne, społeczne etc. Przyjęta przez
nas perspektywa wyklucza, rzecz jasna, akceptację
przyczyn i celów wojny wymienianych publicznie przez prezydenta
Busha i jego współpracowników. Gdybyśmy je
bowiem zaakceptowali, zmuszeni bylibyśmy w konsekwencji uznać prezydenta
Busha, wiceprezydenta Cheney`a, sekretarza
obrony Rumsfelda, sekretarza stanu Powella za durniów, „oszołomów”
i nieodpowiedzialnych żółtodziobów całkowicie
pozbawionych politycznych kwalifikacji do sprawowania władzy. Ponieważ
jednak uważamy, że są to doświadczeni,
odpowiedzialni, inteligentni politycy, to musimy wykluczyć, że chodziło im
o likwidację irackiego arsenału broni
masowego rażenia zagrażającej Stanom Zjednoczonym, o obalenie tyrana
i wyzwolenie spod jego władzy ludu irackiego,
o udzielenie Irakijczykom błogosławieństwa takich wartości jak „wolność”,
„demokracja”, „prawa człowieka” itp.
Jest sprawą oczywistą, że Irak nie posiadał
broni masowego rażenia, a nawet, jeśli jakimiś jej zasobami dysponował,
to i tak nie był w stanie jej użyć. Gdyby
było inaczej, to czy tak odpowiedzialny polityk jak prezydent Bush zdecydowałby
się na atak? Oczywiście, że nie. Przy
podejmowaniu decyzji o wojnie prezydent Bush musiał zakładać, że Irak broni
masowego
rażenia nie posiada. Gdyby był przekonany, że
Irak dysponuje bronią masowego rażenia, której rzeczywiście jest
w stanie użyć, to oznaczałoby to, że życie
tysięcy lub nawet dziesiątków tysięcy żołnierzy amerykańskich jest mu obojętne,
że nie liczy się z możliwością ogromnych
strat w ludziach. Należało przecież spodziewać się, że właśnie w przypadku
rozpoczęcia wojny, prezydent Saddam Husajn,
przyparty do ściany, zapędzony w ślepy róg, zdesperowany, zagrożony
utratą władzy a nawet śmiercią może
zdecydować się na użycie broni masowego rażenia. Jest zatem sprawą oczywistą,
że
prezydent Bush musiał posiadać informacje
wywiadowcze mówiące jasno, że Irak nie posiada broni masowego rażenia.
Wolno zakładać, że jednym z powodów, dla
których w 1991 roku prezydent Bush starszy postanowił nie zajmować Bagadadu,
była obawa, iż prezydent Saddam Husajn może
dysponować bronią masowego rażenia i będzie w stanie jej użyć.
W 2003 roku taka obawa była bezpodstawna,
dlatego doszło do działań wojennych, w wyniku ktrych Bagdad został
zajęty.
Decyzja o wojnie z Irakiem, państwem słabym,
które w 2003 roku nie przedstawiało żadnego realnego niebezpieczeństwa,
nawet dla Kuwejtu, była jednak obciążona
wielkim politycznym ryzykiem. Łatwo było przewidzieć koszty
polityczne: wzrost antyamerykańskich
nastrojów na całym świecie, rozpad tzw. koalicji antyterrorystyczne spory,
konflikty itp. Do tego dochodzą koszty sfinansowania
wojny, okupacji i odbudowy Iraku. Odpowiedzialny polityk taki
jak prezydent Bush nie ryzykowałby
poniesienia takich kosztów politycznych i finansowych, gdyby nie bardzo istotne
powody geostrategiczne, geopolityczne i
geoekonomiczne. Jest absurdem przypuszczać, że polityczne kierownictwo
Stanów Zjednoczonych poświęci życie własnych
żołnierzy i wyda miliardy dolarów w imię ideologiczno-moralnych
chimer nazwanych „demokratyzacją”, „wyzwoleniem
narodu irackiego”, „obaleniem tyrana”, „prawami człowieka” etc.
Takich wojen i interwencji Stany Zjednoczone
nie toczą, gdyż są to wojny niesprawiedliwe. Wojna z Irakiem była wojną
sprawiedliwą właśnie dlatego, że jej celem
nie było „obalenie tyrana”, „zaprowadzenie demokracji”, „wyzwolenie narodu
irackiego” itp. Była wojną sprawiedliwą, gdyż
służyła osiągnięciu realnych, niezwykle ważnych celów politycznych.
Günter Grass w polemicznej furii nazwał
prezydenta Busha politycznym psychopatą. Trudno doprawdy o większą
pomyłkę - prezydent Bush i pozostali
członkowie kierownictwa politycznego USA to doświadczeni i odpowiedzialni
politycy, najwyższej klasy gracze polityczni:
ich decyzję o wszczęciu wojny poprzedziły długie narady, chłodny
namysł i staranne, przeprowadzone na zimno
kalkulacje. Jednak działając w politycznych ramach masowej demokracji
nie mogli oni publicznie wyjawić prawdziwych
celów wojny, gdyż i tak nie zostałoby to zrozumiane przez tzw.
opinię publiczną, która nie potrafi
postrzegać wojennego konfliktu jak tylko w kategoriach moralnych czyli walki
Dobra ze Złem. Dlatego fakt, że kierownictwo
polityczne USA używa propagandy, która niewiele ma wspólnego
z rzeczywistością, nie powinien stać się
okazją do formułowania moralnych oskarżeń pod jego adresem. Istotne jest
tylko to, żeby się nią nie sugerować, jeśli
chce się dotrzeć prawdziwych powodów i celów wojny w Iraku (pośrednio
odczytać je możemy z książek, memorandów,
raportów Zbigniewa Brzezińskiego, Richarda Perle`a, Paula Wolfowitza
i innych).
Dodajmy na marginesie, że ani prezydent Bush
nie jest politycznym psychopatą jak sądzi autor Blaszanego bębenka,
ani politycznym psychopatą nie był (jest)
prezydent Husajn. Twarde rządy Saddama Husajna, jego bezwzględne tłumienie
przejawów opozycji i buntu, oznacza, że nie
kierowały nim irracjonalne motywy i samobójcze impulsy, lecz spotęgowana
wola utrzymania się przy władzy i dla
realizacji tego celu racjonalnie dobierał środki odpowiednie dla sytuacji, w
jakiej
się znajdował.
William A.Douglas w wydanej w 1972 roku i
poświęconej powojennej polityce zagranicznej Stanów Zjednoczonych
książce Developing Democracy przytacza
ujawnione po latach i dostępne dziś dla badaczy dokumenty pokazujące
wewnętrzne dyskusje w najwyższych kręgach
władzy, podczas których debatowano, co i gdzie należy promować w
świecie - demokrację czy formy rządów
autorytarnych. Tu widać jasno, jak mało zewnętrzna retoryka, oficjalna
ideologia
i propaganda ważą przy podejmowaniu istotnych
decyzji politycznych. George Kennan w studium planowania
politycznego Departamentu Stanu z 1948 roku
pisał: „Musimy obywać się bez jakiegokolwiek sentymentalizmu, musimy
przestać myśleć o prawach człowieka,
podnoszeniu standardu życia i demokratyzacji”,
a przecież tenże sam Kennan
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - WSTĘP
4
i politycy czytający jego rady, kiedy
występowali przed radiową czy telewizyjną publicznością, mówili właśnie o
prawach
człowieka, demokratyzacji etc.
Prof. John Mearsheimer, doradca prezydentów
Reagana i Busha seniora w książce The Tragedy of Great Power
Politics (Nowy
Jork 2001) napisał: „Za zamkniętymi drzwiami, elity, które robią narodową
politykę bezpieczeństwa,
mówią najczęściej językiem władzy a nie
zasad, i Stany Zjednoczone działają w systemie międzynarodowym zgodnie
z tym, co dyktuje logika realizmu. W istocie,
widoczna przepaść oddziela publiczną retorykę od rzeczywistego prowadzenia
amerykańskiej polityki zagranicznej”.
Niektórzy mają za złe sekretarzowi obrony
Donaldowi Rumsfeldowi, że 20 lat temu w grudniu 1983 roku jako
specjalny wysłannik prezydenta Reagana
przybył do Bogadadu, spotkał się z prezydentem Husajnem, wymienił
z nim przyjacielski uścisk dłoni i zapewnił
go o przyjaźni USA i dalszym materialnym wsparciu dla Iraku, będącym
wówczas zaprzyjaźnionym państwem, kluczowym
buforem i strategicznym atutem dla Stanów Zjednoczonych, które
wcale nie potępiły prezydenta Saddama Husajna
za agresję na Iran, wręcz przeciwnie przez całe dziesięć lat wojny
pomagały mu na wszelkie możliwe sposoby.
Oburzeni krytycy potępiają Donalda Rumsfelda za to, że kiedyś gawędził
sobie przyjaźnie z „rzeźnikiem z Bagdadu”,
natomiast dziś na konferencjach prasowych i w wywiadach telewizyjnych
nie znajduje słów moralnego oburzenia dla
irackiego tyrana. Możemy być jednak pewni: sekretarz stanu czyni
tak wyłącznie na konferencjach prasowych i w
wywiadach telewizyjnych. Jest mu bowiem głęboko obojętne, czy
prezydent Husajn był tyranem, który zjadał
troje dzieci na śniadanie. Ważne jest dlań tylko to, czy Saddam Husajn
przeszkadza czy też pomaga w realizacji
ważnych celów politycznych Stanów Zjednoczonych. W 1983 roku pomagał,
w 2003 roku przeszkadzał - oto proste
wyjaśnienie faktu, dlaczego w 1983 roku prezydent Husajn był „sojusznikiem”
a w 2003 roku - „wrogiem”
To właśnie niesamowita elastyczność elity
politycznej USA, jej niesłychana wprost umiejętność czysto instrumentalnego
traktowania ideologiczno-propagandowych
uzasadnień, jej posunięty do granic absolutnego cynizmu realizm
polityczny przewyższający znacznie „perfidię
Albionu”, jej drapieżna bezwzględność i spotęgowana wola władzy, jej nie
mający sobie równych w dziejach świata
makiawelizm, jej brak jakichkolwiek skrupułów przy desygnowaniu na wrogów
dawnych sojuszników i zawierania sojuszy z
dawnymi wrogami, sprawiły, że odniosła tak ogromny polityczny sukces.
Dlatego też celem poniższej analizy nie jest
oskarżanie amerykańskiej elity o stosowanie „podwójnych standardów”,
demaskowanie jej hipokryzji („Mówią Biblia, a
myślą bawełna”) czy też dyktowany opozycyjną postawą wobec USA moralno-
polityczny atak na to państwo i jego
polityczne kierownictwo. Problemy polityczne należy rozpatrywać na zimno
i bez uprzedzeń, a strategiczne cele i środki
wielkiej polityki rozpatrywać „poza dobrem i złem” (jak to ktoś żartobliwie
ujął „Jenseits von Bush und Böse”).
Powiadają niektórzy, że na ścianach klas
szkolnych w USA wisi Deklaracja Niepodległości, ale polityką kieruje
Makiawel. Wykazywanie, że istnieją spore
różnice pomiędzy Deklaracją Niepodległości a realną polityką prowadzoną
przez USA, jest zajęciem całkowicie jałowym
(co nie znaczy, że nie można traktować Deklaracji Niepodległości
jako znakomitego posunięcia
polityczno-propagandowego, które było częścią realnej polityki). Dlatego
przyjmujemy
zasadnicze formuły imperialne w erze masowej
demokracji takimi jakie są: wróg to diabeł, interwencja wojskowa
i narzucenie przyjaznego rządu to wyzwolenie
i odbudowa demokracji, inkorporowanie do swojej strefy wpływów to
przyłączenie do wolnego świata, akcja
imperium jest zawsze reakcją na zagrożenie, każda interwencja imperium jest
działaniem w samoobronie, każdy atak imperium
jest kontratakiem etc. Nie zamierzamy tracić czasu na rozważanie
czy owe formuły są „prawdziwe” czy też
„nieprawdziwe”, nie interesują nas debaty nad tym, czy wojna była legalna
czy nielegalna, bo cóż po prawniczych
dyskusjach i dyplomatycznych rytuałach, konsultacjach i negocjacjach,
rezolucjach
i formalnych argumentach w sytuacji, kiedy
globalny suweren już dawno podjął decyzję, ustalił dzień i godzinę
ataku oraz określił formę wojny i jej zasięg.
Interesuje nas wyłącznie to, co Anglosasi nazywają „power politics”
a Niemcy „Machtpolitik” czyli w tym przypadku
wielka planetarna strategia Waszyngtonu, której celem jest zdobycie
władzy nad światem (ustanowienie imperium
światowego), celem, który jedynie skalą różni się od celów takich jak zdobycie
władzy nad Związkiem Działkowców czy nad
powiatem złotoryjskim.
REWOLUCYJNI NEOKONSERWATYŚCI
CZYLI NOWA IMPERIALNA PRAWICA
Przy okazji wojny w Iraku w prasie
amerykańskiej i światowej pojawiło się wiele komentarzy oraz artykułów na temat
środowiska neokonserwatystów tworzącego
intelektualne zaplecze obecnego rządu USA. Neokonserwatyści, z których
kilkunastu otrzymało dość ważne stanowiska w
instytucjach rządowych, uznawani są za najgorętszych zwolenników
obalenia siłą prezydenta Saddama Husajna,
wojny z Irakiem i „rekonstrukcji” politycznej na Bliskim Wschodzie, do
czego namawiali rządzących Ameryką od wielu
lat. Niewielu z nich popierało Busha w czasie prezydenckich prawyborów.
Wspierali senatora Johna McCaina do momentu,
kiedy stało się jasne, że to Bush otrzyma nominację. Szczęśliwą
dla nich okazała się okoliczność, że jeden z
ich politycznych patronów Richard Cheney jako wiceprezydent miał wolną
rękę w okresie przejściowym pomiędzy wyborami
w listopadzie 2000 roku a objęciem urzędu przez Busha w styczniu
2001. Cheney wykorzystał sytuację, aby
wprowadzić do administracji grono swoich neokonserwatywnych sojuszników.
Należą do nich m.in. zastępca sekretarza
obrony Donalda Rumsfelda Paul Wolfowitz (pieszczotliwie nazywany przez
prezydenta „Wolfie”), szef gabinetu
wiceprezydenta Cheney`a Lewis „Scooter” Libby (są tam też jego dwaj koledzy
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - REWOLUCYJNI
NEOKONSERWATYŚCI CZYLI NOWA IMPERIALNA PRAWICA
5
Eric Edelman und John Hannah), odpowiedzialny
za kontrolę zbrojeń w Departamencie Stanu John Bolton (Bolton jest
zdecydowanym przeciwnikiem jakiejkolwiek
kontroli zbrojeń, oczywiście poza kontrolą zbrojeń Iraku, Iranu i innych
państw), asystent Boltona David Wurmser
stojacy na czele wydziału spraw bliskowschodnich neokonserwatywnego
American Enterprise Institute (AEI), zastępca
sekretarza stanu Richard Armitage, przewodniczący (do wiosny 2003
roku) działającego przy Departamencie Obrony
Defense Policy Board Richard Perle, specjalny pełnomocnik prezydenta
do kontaktów z iracką opozycją Zalmay
Khalizad, trzeci w kolejności urzędnik w Departamencie Obrony Douglas Feith,
specjalista od Bliskiego Wschodu i Afryki
Północnej pracujący dla Narodowej Rady Bezpieczeństwa Elliott Abrams, szef
specjalnej komórki wywiadowczej w Pentagonie
powołanej przez „trojkę” Rumsfeld/Feith/Wolfowitz Abram Shulsky.
W Departamencie Obrony znaleźli się także
neokonserwatyści Stephen Cambone, Peter Rodman, Dov Zackheim, Michael
Rubin.
Drugą grupą neokonserwatystów stanowią
pisarze polityczni, komentatorzy, wykładowcy akademiccy, wydawcy, redaktorzy,
publicyści, dziennikarze oraz działacze i
funkcjonariusze fundacji i innych instytucji - granice są tutaj zresztą
dość płynne i wielu neokonserwatystów porusza
się pomiędzy sferą władzy politycznej a sferą idei politycznych. Najbardziej
znaczącą postacią jest William Kristol,
redaktor naczelny „The Weekly Standard” najważniejszego organu prasowego
neokonserwatystów założonego przez Kristola i
Richarda Perl`a, na założenie którego 10 mln dolarów wyłożył właściciel
medialnego koncernu News Corporation Rupent
Murdoch, którego doradcą jest neokonserwatysta Irvin Stelzer. Murdoch
nazywany bywa niekiedy „finansowym ojcem
chrzestnym” ruchu neokonserwatywnego. Wiliam Kristol - jeden
z przywódców neokonserwatywnego kręgu w
Waszyngtonie zyskał pewien wpływ na prezydenta Busha, wiceprezydenta
Cheney`a i Donalda Rumsfelda (plotka glosi,
że co tydzień 30 egzemplarzy „The Weekly Standard” idzie do biura
wiceprezydenta).
Inni prominentni neokonserwatyści to: Charles
Krauthammer - komentator “Washigton Post”, „Time`a“
i „The Weekly Standard“, Joshua Muravchik,
George Will, David Frum (ten, który wymyślił „oś zła”), Robert Kagan,
John Podhoretz, Morton Kondracke, Daniel
Pipes, William Safire, Michael Novak, Francis Fukuyama, Bob McManus,
Henry Sokolski, Victor Gilinski, Thomas
Donelly, Michael Ledeen, Max Boot, pisarka polityczna Ann Coulter, pisarz
religijno-polityczny, wydawca pisma „First
Things. Journal of Religion and Public Life”
ojciec Richard John Neuhaus
nazywany przez kolegów „teocon” (w dawnych
czasach pisał przemówienia dla M.L.Kinga), William Bennett, Martin Peretz,
Neal Kozodoy, Leon Wieselter, Stephen
Schwartz (ex-trockista związany z Foundation for the Defence of Democracies),
Eliot Cohen (w grudniu 2002 roku ogłosił na
łamach „Wall Street Journal”, że Afganistan stanowi jeden z frontów
IV. wojny światowej), były żołnierz armii
izraelskiej, publicysta i powieściopisarz Mark Helprin mocno zangazowany
w sprawy obronności i bezpieczeństwa, Adrian
Zackheim (w 1995 roku wydał Odnowić Amerykę Newta Gingricha),
Jonah Goldberg z „National Review”- jego
matka Lucianne Goldberg, agentka literacka, publicystka
pisząca w „National Review”, ghostwriterka
(napisała wspomnienia agenta FBI Gary Aldricha) to seniorka ruchu
neokonserwatywnego, która najpierw popierała
Lyndona Johnsona, potem w 1972 szpiegowała dla Nixona
w sztabie McGoverna, inkasując 1000 dolarów
tygodniowo, a w ostatnich latach stała się jedną z centralnych postaci
afery Clinton - Lewinsky, doradzając Lindzie
Tripp w operacji nagrywania jej rozmów telefonicznych z Moniką
Lewinsky. Zapytana raz o neokonserwatystów
odpowiedziała: „Ma pan na myśli ludzi, którzy lubią zabijać ludzi
i łamać meble. To ja!”
Frank Gaffney kierujący neokonserwatywnym
Center for Security Policy (CSP) pisze dla „Washington Times”
- ta gazeta, w której neokonserwatyści raczej
dominują, należy do czcigodnego Sun Myung Moona będącego
również właścicielem agencji informacyjnej
UPI. UPI jest obecnie kierowana przez Johna O’Sullivana, niegdyś
autora przemówień dla Margaret Thatcher,
który pracował jako wydawca dla kanadyjskiego magnata prasowego
lorda Conrada Blacka, do którego w latach 90.
należało ponad 50% wszystkich kanadyjskich gazet. Neokonserwatysta
Black, członek Institute for Strategic
Studies, Hudson Institute i założonego przez Margaret Tatcher Centre
for Policy Studies jest sponsorem innego
pisma kontrolowanego przez neokonserwatystów „The National
Interest” i właścicielem trzeciego
największego imperium prasowego na świecie Hollinger International, Inc.,
w skład którego wchodzą m.in.: konserwatywne
„Daily Telegraph” „Sunday Telegraph”, „The Spectator”, pro-Likudowski
„Jerusalem Post” i „International Jerusalem
Post” (w zarządzie Hollingera zasiada Richard Perle). Neokonserwatyści
należą do czołowych komentatorów politycznych
„Wall Street Journal” (ze względu na swoje gorące poparcie dla wojny
w Iraku nazywanego niekiedy „War Street
Journal”), kontrolują „New Republic”, nadają ton w „The American Spectator”
i w “National Review” Williama Buckley`a,
dominują na kanale telewizyjnym FoxNews należącym do sieci Fox Ruperta
Murdocha. Również nowy dziennik „New York
Sun” jest neokonserwatywną gazetą, którą wydają i redagują Ira Stoll
i Seth Lipsky (20 milionów dolarów wyłożył na
nią Conrad Black). Warto też zwrócić uwagę na takie postaci jak agentka
teatralna i publicystyczna Eleana Benador, do
której klientów należą neokonserwatyści Daniel Pipes, Richard Perle, James
Woolsey, Max Boot. Inną ważną z punktu
widzenia PR jest agencja reklamowa prowadzona przez Glenna Hartley`a
i Lynn Chu, do której klientów należa
neokonserwatyści David Brooks, Max Boot, Robert Kagan, Migde Decter.
Neokonserwatyści nie są szerokim ruchem
politycznym, ale stosunkowo wąskim acz wyjątkowo prężnym środowiskiem
intelektualno-politycznym opartym na mocnych
związkach polityczno-towarzysko-rodzinnymi. Ojcem - założycielem
neokonserwatyzmu jest Irving Kristol,
wywodzący się jeszcze z przedwojennych środowisk trockistowskich (Kristol
i jego żona Gertruda Himmelfarb byli we
frakcji shermanitów nazywanej tak od partyjnego pseudonimu Hermana Phillipa
Selznicka urodzonego jako Phillip Szechter).
Brał udział we wspieranej przez CIA wojnie kulturalnej przeciw ZSRR we
wczesnych latach Zimnej Wojny (Kongres na
rzecz Wolności Kultury), popierał wojnę w Wietnamie. To on zdefiniował
główne wątki myśli neokonserwatywnej. Również
Gertrude Himmelfarb miała istotny wpływ na rozwój ideologii neokon-
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - REWOLUCYJNI
NEOKONSERWATYŚCI CZYLI NOWA IMPERIALNA PRAWICA
6
serwatywnej. William Kristol jest ich synem.
Irving Kristol wpłynął mocno na Richarda Perle`a, odgrywającego istotną rolę
w głównym neokonserwatywnym think-tanku
American Enterprise Institute (AEI). Innym mentorem Perle`a, jak również
Paula Wolfowitza i Jamesa Woolsey`a
(b.dyrektora CIA), był ex-trockista i matematyk Albert Wohlstetter (zm.1997),
który
stał się strategiem nuklearnym i jednym z
twórców doktryny nuklearnej USA. Wohlstetter był współzałożycielem RAND
Corporation i wykładał na kilku
uniwersytetach. Zięciem Wohlstettera jest Richard Perle. Wohstetter pomógł
swojemu
zięciowi i jego koledze Wolfowitzowi w
starcie w Waszyngtonie. Wohlstetter przedstawił Perle`a demokratycznemu
senatorowi
Henry „Scoop” Jacksonowi, twardemu „cold
warrior”. Woolsey (który określa sam siebie jako
Demokratę w typie
„Scoopa” Jacksona), poznał Wohlstettera w
1980 roku, kiedy obaj brali udział w jednej z grup dyskusyjnych w Pentagonie.
Innymi protegowanymi Wohlstettera byli Zalmay
Khalilzad i Ahmad Chalabi kierujący iracką emigracyjną opozycją
antyhusajnowską.
O Wohlstetterze Woolsey powiedział, że jest
kluczem do myślenia jego, Perl`a i Wolfowitza. Perle, Wolfowitz
i Woolsey są od dawna bliskimi przyjaciółmi i
sąsiadami w Chevy Chale (Maryland). Wspólpracowali w Pentagonie, zasiadali
razem w najrozmaitszych radach, komitetach i
komisjach, i brali udział w tych samych konferencjach. Protegowanym
Perle`a jest Douglas Feith, który
współpracował z nim w administracji Reagana. Kenneth Adelman, były urzędnik
w administracji Forda i Reagana, przyjaciel
Perle`a, Wolfowitza i Woolsey`a, jest w bliskich stosunkach z Cheney`em i
Rumsfeldem. Cheneyowie i Adelmanowie co roku
wspólnie obchodzą rocznice ślubu. Długoletni współpracownik Perl`a
filozof i historyk idei Michael Ledeen z AEI
ma za żonę Barbarę Ledeen, założycielkę i prezeskę Independent Women’s
Forum (IWF), która odgrywa ważną rolę w
republikańskim przywództwie w Kongresie. Lynne Cheney, żona wiceprezydenta
Cheney`a należy do zarządu AEI. Doradcą
Cheney`a w kwestiach narodowego bezpieczeństwa jest Victoria Nuland
- żona Roberta Kagana, głównego towarzysza
broni Williama Kristola. Ojciec Roberta Kagana prof. Donald Kagan, jest
hisorykiem w Yale, który w latach 70. dokonał
konwersji z liberalnego Demokraty na twardego neokonserwatystę. W
czasie wyborów prezydenckich 2000 roku Donald
Kagan i jego syn Frederick opublikowali tekst „Dlaczego Ameryka
śpi” - mocne wezwanie do wzrostu wydatków na
zbrojenia (oprócz Donalda Kagana trzeba wymienić jeszcze dwóch
ważnych profesorów politologa Aarona
Friedberga i historyka Freda Siegela). Elliott Abrams współpracował ściśle z
Robertem Kaganem już w erze Reagana. Abrams
jest zięciem Normana Podhoretza, długoletniego redaktora naczelnego
wpływowego neokonserwatywnego pisma
„Commentary” wydawanego przez American Jewish Comittee (Elliot Cohen,
który założył „Commentary” w 1946 roku był w
latach 30. trockistą). Również żona Normana Podhoretza Midge Decter
jest ważną postacią w środowisku
neokonserwatywnym. Norman Podhoretz, podobnie jak Irving Kristol stał u
narodzin
neokonserwatyzmu na przełomie lat 60. i 70.
Podhoretz jest nie tylko teściem Abramsa, ale również ojcem Johna
Podhoretza, komentatora z pisma „New York Post”
(własność Ruperta Murdocha) i częstego gościa na kanale Fox News
(własność Ruperta Murdocha), który propaguje
wersję neokonserwatyzmu dostosowaną do intelektualnego poziomu publiczności
telewizyjnej.
Jako redaktor „Commentary” Norman Podhoretz
publikował przez ponad 30 lat na łamach pisma wschodzące
gwiazdy ruchu neokonserwatywnego. Jego
protegowanymi są m.in. była amabsador przy ONZ Jeane Kirkpatrick
i Richard Pipes, doradca Reagana w sprawach
„Imperium Zła”. Synem Richarda jest Daniel Pipes, autor książki o teoriach
spiskowych, który podobnie jak ojciec zwalcza
nowe „Imperium Zła” pod postacią wojującego islamu. W 2002 roku
Norman Podhoretz otrzymał przyznawaną przez
American Enterprise Institute nagrodę Irvinga Kristola, co było swego
rodzaju symbolem jedności dwóch pokoleń
neokonserwatystów. Opisaliśmy tutaj tylko niewielki wycinek towarzyskorodzinno-
politycznych powiązań i koneksji w środowisku
neokonserwatywnym, ale i on pozwala dostrzec, że siłą tego
środowiska jest zwartość i lojalność, które
cementują stworzony przez nie „network of power”.
Mocna pozycja neokonserwatystów w obecnej
administracji, ich wieloletnie działania polityczno-propagandowe
na rzecz wojny z Irakiem spowodowały, że
zaczęto wobec nich wysuwać najrozmaitsze zarzuty i oskarżenia. Jednym
z często spotykanych jest zarzut
„rewolucjonizmu” połączony niekiedy ze wskazywaniem na trockistowskie czy
szerzej
lewicowe korzenie szczególnie pierwszego
pokolenia neokonserwatystów. Na łamach „New Statesman” brytyjski filozof
polityczny John Gray uznał ich wręcz za
„kierujących się utopijną ideologią jakobinów”. Podobnie Claes G.Ryn opisując
ideologię amerykańskiego imperium w książce Cnotliwa
Ameryka. Kryzys demokracji i poszukiwanie imperium (2003)
nazwał neokonserwatystów „neojakobinami”.
Zarzuty te są całkowicie nietrafne. W przypadku neokonserwatystów
mamy bowiem do czynienia z bardzo elastycznym
pod względem ideowym środowiskiem, do którego należą zaprawieni
w bojach weterani frakcyjnych i koteryjnych
walk politycznych i ideologicznych, znawcy waszyngtońskich układów,
bywalcy salonów politycznych, wytrawni gracze
polityczni, którzy dobrze poznali korytarze władzy, jej gabinety i jej
zamknięte konwentykle, doświadczeni
organizatorzy medialnych kampanii, ludzie znakomicie poruszający się w „szarej
strefie” pomiędzy Pentagonem, służbami
specjalnymi i kompleksem zbrojeniowym. Jeden z najbardziej wpływowych
neokonserwatystów nazywany „księciem
ciemności” i „Oberjastrzębiem” Richard Perle to weteran waszyngtońskiej
polityki, o którym tygodnik „Die Zeit”
napisał, że „uprawia dyplomację z pistoletem przyłożonym do głowy”. Perle
mający opinię człowieka o wielkiej wiedzy,
niezwykle gościnnego, hojnego, oddanego i lojalnego wobec przyjaciół i
kolegów jest wraz z Henry Kissingerem i Geraldem
Paulem Hillmanem współwłaścicielem spółki Trireme Partners
LP, która inwestuje w firmy pracujące na
rzecz „bezpieczeństwa wewnętrznego” i obronności, otrzymujące rządowe
kontrakty w ramach „zwalczania terroryzmu”.
Wcześniej Perle związany był z inną firmą pracującą na rzecz obronności
Abbington Associates i promował sprzedaż
amerykańskiej oraz izraelskiej broni do Turcji. Był też wysoko opłacanym
konsultantem firmy zbrojeniowej, która
kierował jego kolega Douglas Feith (obecnie w Departamencie Obrony). Szefuje
jednemu z wydziałów w Hollinger Corporation
Conrada Blacka. Jego dobrym znajomym i partnerem w interesach jest
znany saudyjski multimilioner i handlarz
bronią Adnan Kashoggi, który odegrał pewną rolę w operacji Iran - kontras.
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - REWOLUCYJNI
NEOKONSERWATYŚCI CZYLI NOWA IMPERIALNA PRAWICA
7
W styczniu 2002 roku Perle spotkał się w
Marsylii z Kashoggim i urodzonym w Iraku saudyjskim biznesmenem Harbem
Zuhairem, którzy mieli pozyskać dla Trireme
Partners LP 100 milionów dolarów od saudyjskich książąt i byznesmenów
na inwestycje. Ten splot
osobisto-byznesowych, politycznych i ideologicznych wątków u Perle`a z
pewnością nie czyni
z niego „jakobina”.
Przypomnijmy, że Richard Armitage i Elliot
Abrams należeli do uczestników operacji Iran - kontras. Abrams współpracował
ściśle z generałem Secordem i pułkownikiem
Oliverem Northem w Ameryce Środkowej i był pośrednikiem
w kontaktach z siatkami izraelskich
przemytników broni. Podobnie Michael Ledeen, który pomagał „dopiąć” deal
organizując
spotkania pomiędzy handlarzami bronią i
Izraelem (irański handlarz bronią, były agent tajnej policji szacha
SAVAK mający doskonałe kontakty z wywiadem
izraelskim Manichur Ghorbanifar pozostał do dziś jego dobrym kolegą).
Były dyrektor CIA James Woolsey pracował dla
dwóch rządów republikańskich i dwóch demokratycznych. Lewis
„Scooter” Libby przez 18 lat był osobistym
prawnikiem Marka Richa amerykańsko-żydowskiego odpowiednika Felixa
Krulla z powieści Tomasza Manna. To Lewis
Libby oraz finansista - milioner Michael Steinhardt, sponsor Demokratów,
który stał przez pewien czas na czele
Democratic Leadership Council i Progressive Policy Institute, oraz partner
Richa
w skomplikowanych inwestycyjno-finansowych
operacjach aktywnie i skutecznie działali na rzecz ułaskawienia Richa
(ostatecznie ułaskawiony przez prezydenta
Clintona Rich uciekł przed amerykańskim wymiarem sprawiedliwości za granicę
i skazany został in absentia za oszustwa
podatkowe i „handlowanie bronią z wrogiem” czyli z Iranem pod rządami
ajatollaha Chomeiniego).
W świetle powyższego jest rzeczą dość
śmieszną oskarżanie insiderów w rodzaju Perle`a, Armitage`a, Abramsa, Woolsey`a
czy Lewisa Libby`ego o „utopijny jakobinizm”.
Twierdzenie, że Wolfowitz czy Ledeen, nie wspominając już o sympatyzujących
z koncepcjami neokonserwatystów Cheney`u czy
Rumsfeldzie, czyli ludzie od lat stykający się z realnymi dylematami
władzy i polityki, mogą się kierować jakimś
naiwnym rewolucjonizmem, jest niepoważne. Paul Wolfowitz, który zaczynał
karierę polityczną pod koniec lat 60.,
działał w administracji Forda, Cartera, Reagana i Busha seniora, zarobił
w ostatnich latach 300 000 dolarów od Hughes
Electronics, 247 000 jako profesor i dziekan na John Hopkins University,
jako ekspert od spraw obronności otrzymał
55000 występując w Hudson Institute, Heritage Foundation, Syracuse
University, J. P. Morgan. Jako płatny
konsultant pracował dla firmy naftowej BP Amoco, dla zbrojeniowego giganta
Northrop Grumman, dla The Limited Service
Corporation, zasiadał w kierowniczych gremiach Hasbro i kompanii
usług finansowych Dreyfus - w sumie 130 000
dolarów (w Hasbro ma 250 000 dolarów odłożonej rekompensaty).
Świadczy to raczej o jego rozwadze,
dalekowzroczności i twardym stąpaniu po ziemi niż o młodzieńczym niedojrzałym
radykalizmie napędzanym przez myślenie
utopijne. To samo można powiedzieć o innych neokonserwatywnych
osobistościach, które zarabiają rocznie po
kilkaset tysięcy dolarów i zawsze mogą skutecznie starać się o więcej
u fundacji typu John M.Olin Foundation czy
Harry and Linde Bradley Foundation. Rocznie od
filantropijnych fundacji
wspierających prawicę neokonserwatyści
zbierają ponad 30 milionów dolarów. I to mają być
„intelektualiści-rewolucjoniści”,
jak ich określa Gray? Warto tu przypomnieć,
że wypromowany przez neokonserwatystów nieżyjący
już Allan Bloom, autor Umysłu zamkniętego otrzymał
od Olin Foundation granty w wysokości trzech milionów
dolarów. Allana Blooma opisal w swojej
powieści z kluczem Ravelstein Saul Bellow, którego syn Adam zwiazał się
z prawicą, był redaktorem w nieistniejącym
już neokonserwatywnym wydawnictwie Free Press. Obecnie jest redaktorem
w wydawnictwie Doubleday, gdzie ostatnio
rekomendował do publikacji książkę neokonserwatysty Stephena
Schwartza Dwie twarze islamu. Schwartz
kiedyś członek młodzieżowej grupy trockistowskiej nazywający
się „towarzysz Sandalio” jest dziś ostrym
krytykiem islamu, choć, jak twierdzą lubiący szperać w biografiach, był
w jego życiu okres, kiedy podawał się za
muzułmanina i nazywał się Sulejman Ahmad. Dzisiaj Schwartz określa się jako
„New age`owy prawicowiec”.
Godny uwagi jest skład Defence Policy Bard
(DPB), którego Richard Perle był przewodniczącym, gdyż silne związki
z establishmentem wojskowym i byznesem
zbrojeniowym to jedno ze źródeł siły politycznej neokonserwatystów. W DPB
debatuje się nad długofalowymi celami
polityki obronnej, również nad tym, jakie nowe typy broni mają być rozwijane i
stosowane przez Pentagon. Perle uplasował w
DPB swojego partnera w interesach biznesmena Gerarda Paula Hillmana
jak i swoich dwóch neokonserwatywnych
przyjaciół Jamesa Woolsey`a i Kennetha Adelmana. Innymi członkami DPB
są: działacz Partii Republikańskiej i
sojusznik neokonserwatystów Newt Gingrich, b.wiceprezydent Dan Quayle (pracował
dla niego w okresie wiceprezydentury William
Kristol), byli sekretarze obrony Harold Brown, James R.Schlesiger i
Henry Kissinger (członek międzynarodowej rady
programowej firmy Hollinger Inc., Conrada Blacka, z którą związany
jest Perle). Z 30 członków DPB co najmniej
dziewięciu ma związki z firmami, które w 2001 i 2002 zdobyły kontrakty
z Pentagonem w wysokości ponad 76 miliardów
dolarów. Są tu reprezentowane zarówno firmy wielkie jak Boeing,
TRW, Northrop Grumman, Lockheed Martin, Booz
Allen Hamilton i mniejsi gracze jak Symantec Corp., Technology
Strategies and Alliance Corp., Polycom
Inc. Ważną postacią DPB jest emerytowany admirał
David Jeremiah, b.wiceprzewodniczący
Połączonych Szefów Sztabu, (ponad 38 lat
służby w marynarce). Admirał Jeremiah jest dyrektorem
lub doradcą przynajmniej pięciu korporacji,
które w 2002 roku otrzymały zamówienia od Pentagonu na ponad 10 mld
dolarów. Admirał Jeremiah zasiada również w
zarządzie Getronics Government Solutions, firmy, która została kupiona
przez DigitalNet w grudniu 2002 i jest znana
obecnie jako DigitalNet Government Solutions (Richard Perle jest związany
z DigitalNet Holdings Inc.). Inny członek DPB
emerytowany generał lotnictwa Ronald Fogleman zasiada w zarządach
lub radach nadzorczych kilku firm, które w
2002 roku otrzymały zamówienia rządowe na ponad 900 ml dolarów. Z kolei
emerytowany Gen. Jack Sheehan wszedł do firmy
Bechtel w 1998 roku po 35 latach w Marines. Bechtel, jedna z największych
firm inżynieryjno-konstrukcyjnych na świecie
zawarła w 2001 roku kontrakty z Pentagonem na 650 mln dolarów
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - REWOLUCYJNI
NEOKONSERWATYŚCI CZYLI NOWA IMPERIALNA PRAWICA
8
i ponad milliard w 2002 r. Przyjaciel Perle`a
James Woolsey jest dyrektorem w Paladin Capital Group, firmy, która podobnie
jak Trireme Partners Perle`a, zbiera pieniądze
na inwestycje w bezpieczeństwo wewnętrzne. W lipcu 2002 roku
Woolsey wszedł do firmy konsultigowej Booz
Allen Hamilton jako wiceprezes. Firma dostała w 2002 roku kontrakty
z Pentagonem na ponad 680 mln dolarów.
Wymieńmy na koniec Williama Owensa, także byłego wojskowego, związanego
z kilkom firmami zbrojeniowymi. Jest on
jednym z architektów tzw. Revolution in Military Affairs (RMA) polegającej
na zastosowaniu najbardziej zaawansowanych
systemów technologicznych w operacjach wojskowych, co ma być
największą zmianą w strukturze, priorytetach
budżetowych i technologii amerykańskich sił zbrojnych od czasu II wojny
światowej.
Nie bez przyczyny neokonserwatyści nazywani w
skrócie „neocons” zasługują na nieco inny skrót, a mianowicie
„Pentacons”, gdyż ich związki z Pentagonem i
kompleksem zbrojeniowym są bardzo ścisłe. Kierują oni dwiema organizacjami
zajmującymi się problematyką bezpieczeństwa
narodowego i obronności. Są to Jewish Institue
of National
Security Affairs (JINSA) oraz Center for
Security Policy (CSP). Z JINSA związani byli (lub są nadal)
Richard Cheney,
John Bolton, Douglas Feith, James Woolsey,
Richard Perle, Michael Ledeen, Jeane Kirkpatrick, Eugene Rostow. JINSA
zainteresowana jest szczególnie kontaktami z
establishmentem wojskowym Izraela i izraelskimi producentami broni
bedąc swego rodzaju kanałem komunikacji
pomiędzy nimi a amerykańskimi producentami broni, którzy robią interesy
z Pentagonem i z Izraelem. Trzeba pamiętać,
że wielomiliardowa pomoc wojskowa USA dla Izraela to lukratywny biznes
dla amerykańskich firm zbrojeniowych, które
kierują się zasadą „przyjaciele nie opuszczają przyjaciół na polu bitwy,
szczególnie jeśli jest interes do zrobienia i
parę dolarów do zarobienia”
Do firm wspierających JINSA należą mniejsze
firmy takie jak prywatna firma najemnicza Military Professional
Resources International, sprzedawca broni i
doradca wojskowy Cypress International oraz SY Technology,
współpracująca z jedną z agend Pentagonu,
która z nadzoruje kilka wspólnych projektów z Izraelem. W JINSA są także
reprezentowane behemoty branży zbrojeniowej.
W skład komitetu doradczego JINSA wchodzą emerytowani wojskowi
adm. Leon Edney i adm. David Jeremiah związani z firmą Northrop Grumman i jej odnogami. Northrop
Grumman
budował statki dla marynarki wojennej Izraela,
sprzedawał F-16 i samoloty E-2C Hawkeye dla izraelskiego lotnictwa
wojskowego, jak również systemy radarowe dla
armii izraelskiej wykorzystywane w trakcie jej ataków helikopterowych,
oraz współpracował z Israeli Aircraft
Industries w produkcji bezzałogowego pojazdu lotniczego. Najważniejszą postacią
z JINSA jest znany z Defense Policy Board
adm. David Jeremiah - prezes Technology Strategies & Alliances Corporation
opisywanej jako firma strategicznego
doradztwa i firma inwestycyjno-bankowa w dziedzinie przemysłu przestrzeni
powietrznej, obronności, telekomunikacji i
elektroniki. Admirał Jeremiah zasiada w kierowniczych gremiach jednej z filii
Northrop Grumman oraz giganta zbrojeniowego
Alliant Techsystems, który w spółce z izraelskim TAAS - robił interesy
w dziedzinie produkcji amunicji. Inny gigant
przemysłu zbrojeniowego wspierający JINSA to Lockheed Martin, który
od 1999 roku sprzedał za ponad 2 miliardy
F-16 do Izraela, jak również symulatory lotów, systemy rakietowe i ciężkie
torpedy Seahawk. Dla Lockheed Martin
pracowali dwaj inni członkowie komitetu doradczego JINSA emerytowany
generał - porucznik Charles May, emerytowany
generał - porucznik Paul Cerjan oraz emerytowany admirał Carlisle
Trost zasiadający także w radzie nadzorczej
General Dynamics, którego jedna z filii zawarła kontrakt wartości 206
millionów dolarów na dostawy samolotów do
Izraela.
Jedynym z wielkich dostawców dla Pentagonu,
który nie ma swoich przedstawicieli w komitecie doradczym JINSA
jest Boenig od 30 lat współpracujący z
Israeli Aircraft Industries. Boenig sprzedaje do Izraela samoloty F-15 oraz,
razem
z Lockheed Martin, helikoptery bojowe Apache.
Wydawałoby się, że Boening powinien być obecny w JINSA, ale nie
jest. Kiedy jednak przyjrzymy się drugiej
instytucji należącej do neokonserwatystów a mianowicie Center for Security
Policy to w jej komitecie doradczym
znajdziemy b.członków kierownictwa Boeniga Stanley`a Ebnera i Andrew Ellisa.
Jest również Carl Smith wcześniej
współpracujący z jedną z komisji senackich ds. uzbrojenia, który jako prawnik
pracuje
dla Boeniga. JINSA i CSP to w rzeczywistości
siostrzane organizacje z wieloma personalnymi zależnościami. Doradcy
JINSA Jeane Kirkpatrick, Richard Perle and
Phyllis Kaminsky są również w komitecie doradczym CSP, obecny szef
komitetu doradczego JINSA David Steinmann
zasiada w radzie dyrektorów CSP. Douglas Feith zanim nie powrócił do
Pentagonu, zasiadał zarówno w JINSA jak i w
CSP. Szereg osób związanych z CSP jak Elliott Abrams, Ken De Graffenreid,
Paula Dobriansky, Sven Kraemer, Robert
Joseph, Robert Andrews and J.D. Crouch zajmowało lub zajmuje dziś
ważne stanowiska w establishmencie
bezpieczeństwa narodowego. Główną postacią CSP jest Frank Gaffney, założyciel
centrum i jego prezes. Gaffney to protegowany
Richarda Perle`a z czasów, gdy byli w sztabie demokratycznego senatora
Henry Jacksona, i gdy pracowali razem w
Pentagonie.
Oprócz Boeniga w CSP jest reprezentowany
Lockheed Martin (wiceprezes ds przestrzeni okołoziemskiej i rakiet
strategicznych Charles Kupperman oraz
dyrektor ds. systemów obronnych Douglas Graham). Firma Raytheon ma
w CSP byłego kongresmana i lobbystę Roberta
Livingstona. Ball Aerospace & Technologies główny dostawca satelitów
dla NASA i Pentagonu jest reprezentowany
przez byłego sekretarza marynarki wojennej Johna Lehmana, podczas gdy
producent systemów komputerowych dla rakiet
obronnych Hewlett-Packard jest reprezentowany przez George`a Keywortha.
Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że
neokonserwatyści to po prostu tuba Pentagonu lub firma PR wynajęta
przez przemysł zbrojeniowy (złośliwi nazywają
„The Weekly Standard” „prywatnym biuletynem Pentagonu”). Tak
jednak nie jest: neokonserwatyści są
samodzielnym i niezależnym środowiskiem ideowo politycznym, które doskonale
rozumie, że siła militarna jest jedynym
instrumentem, który może zapewnić imperium światowemu rzeczywistą przewagę
nad innymi państwami i blokami regionalnymi.
Ulokowali się w Pentagonie słusznie przeczuwając, że tam bije
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - REWOLUCYJNI
NEOKONSERWATYŚCI CZYLI NOWA IMPERIALNA PRAWICA
9
źródło władzy na najbliższe dziesięciolecia.
Równocześnie zdają oni sobie sprawę z tego, że bez poparcia establishmentu
związanego z bezpieczeństwem narodowym i bez
wsparcia ze strony producentów broni nie będą w stanie odegrać roli
politycznej na miarę swoich ambicji. Dlatego
neokonserwatyści wszystkie swoje bardzo liczne analizy, raporty, memoranda,
komentarze i artykuły prasowe etc. opierają
na kilku podstawowych „dogmatach”: zagrożenia dla bezpieczeństwa
narodowego zawsze rosną, budżet zbrojeniowy
jest zawsze za mały w stosunku do zagrożeń i potrzeb, unowocześnianie
sił zbrojnych jest zawsze zbyt powolne, wojna
prowadzona przez imperium jest zawsze dobra i sprawiedliwa (dlatego
mimo, iż należeli do zaciekłych krytyków
prezydenta Clintona to jego akcję wojskową przeciw Serbii gorąco poparli).
Neokonserwatyści wierzą, że idee polityczne i
moralne są sprężyną historii, ale tylko wówczas, gdy są sprzężone
z siłą. I tej siły poszukiwali, zmieniając po
drodze koncepcje ideowe. W pierwszym pokoleniu, zanim przeszli na prawo,
startowali jako komunistyczno-trockistowscy,
lewicowi lub liberalni antystalinowcy (z pewnością mocny antystalinizm
i antysowietyzm np. Irvinga Kristola był po
części motywowany psychologicznie chęcią zemsty na dawnych wrogachmordercach
Leona Dawidowicza). Zniechęceni
„wypaczeniami” reform Wielkiego Społeczeństwa, rozczarowani ekscesami
Nowej Lewicy i kontrkultury, coraz bardziej
wrodzy wobec pacyfizmu i izolacjonizmu lewicy, atakujący jej opozycję
wobec wojny w Wietnamie i jej poparcie dla
prosowieckich reżimów i ruchów w Trzecim Świecie, przeszli pomiędzy
latami 50 i 70 na antykomunistyczny
liberalizm, potem zbiegli z Partii Demokratycznej do Republikanów, bo uznali za
wiarygodną ich antykomunistyczną i
antysowiecką politykę, przedarli się do pierwszego szeregu „reaganowskiej
rewolucji”,
kontynuowali swoją działalność
ideowo-polityczną za prezydentury Busha seniora, przetrwali nie bezczynnie
prezydenturę
Clintona, by w końcu stworzyć globalistyczną
imperialną prawicę, która nie ma precedensu w amerykańskiej
kulturze politycznej i politycznej historii
USA. Neokonserwatyści nie są ani ideologicznymi fanatykami ani szukającymi
wyłącznie osobistego interesu oportunistami.
Występując publicznie głoszą z przekonaniem i żarliwym zapałem swoje
tezy i argumentują zawsze z punktu widzenia
zasad lub ideałów. Jeśli te zasady i ideały zgodne są z interesami
establishmentu
wojskowego a ich realizacja w praktyce
przynosi wymierne zyski producentom broni, to tym lepiej dla tych zasad
i ideałów. Są ideowymi zwolennikami
amerykańskiego imperium światowego, jego potęga i chwała to ich najwyższy cel.
Przeszli na prawo, bo rozumieją, że
sekularystyczny liberalizm, relatywizm i nihilizm kulturalny i obyczajowy,
narkotyki,
rozpad rodziny, propagowanie homoseksualizmu,
aborcjonizm etc. moralnie rozkładają imperium od wewnątrz i
osłabiają je. Przeszli na prawo, ale nie
poszli na Starą Prawicę, lecz stworzyli coś trzeciego. Ich ideologiczny zapał
dla
demokracji oznacza tyle, że „demokracja” to
dla nich władza imperium - słusznie uważają, że wewnątrz imperium światowego
musi istnieć pewien poziom homogenizacji
ideologiczno politycznej, jeden język polityczny, podobne instytucje
polityczne, choćby tylko jako demokratyczne
fasady. Poza tym „realna demokracja” jest dla nich najlepszym ustrojem z
tego prostego powodu, że pokonała inne
ustroje - zwycięska siła jest jej największą zaletą. Nie należy naiwnie sądzić,
że
poważnie myślą oni o zaprowadzeniu
„demokracji” w Iraku. Idzie o propagandowe wykorzystanie głęboko zakorzenionego
w kulturze politycznej USA demokratycznego
mesjanizmu. Czy w Iraku powstanie „demokracja kierowana” czy też
rozpadnie się on na kilka
religijno-etnicznych państewek jest sprawą drugorzędną z punktu widzenia
imperium. Państwo
demokratyczne oznacza dla neokonserwatystów
tyle, co państwo lojalne wobec imperium, „demokratyzacja” Bliskiego
Wschodu oznacza tyle, co wykreślenie nowej
mapy politycznej regionu (neokonserwatyś doskonale rozumieją, że właśnie
„prawdziwa” demokracja może przynieść jeszcze
większą wrogość wobec imperium).
Neokonserwatyści nazywają niekiedy swoje
koncepcje „wilsonizmem”, w którym wilsonowskie „samostanowienie
narodów” oznacza poddanie narodów pod
dobrotliwą władzę imperium. Już ponad dziesięć lat temu umieli dostrzec, że
nadchodzi nowy etap dla globalnej strategii
USA i zrozumieli, że USA jako imperium światowe potrzebować będą nowej
ideologicznej i propagandowej legitymizacji.
Odważnie i zdecydowanie podjęli polityczne ryzyko i zostali wyniesieni w
górę jako ci, którzy najwcześniej,
najgłośniej i najusilniej propagowali koncepcję ustanowienia amerykańskiego
imperium
światowego jako celu amerykańskiej klasy
rządzącej. To dwaj z nich Paul Wolfowitz i Lewis Libby opracowali w 1992
roku dokument Pentagonu „Defense Planning
Guidance”, w którym postulowali zastąpienie doktryny odstraszania nową
strategią globalnej hegemonii czyli
ustanowienia poprzez dominację w Eurazji amerykańskiego imperium światowego.
W 1997 roku neokonserwatyści powołali do
życia instytucję o nazwie Project for The New American Century (PNAC),
której celem było sformułowanie i
propagowanie strategii dla osiągnięcia globalnej hegemonii USA - prezesem PNAC
jest
William Kristol, dyrektorem - Gary Schmitt (w
administracji Reagana specjalista ds. wywiadu). Deklarację Zasad PNAC
podpisali m.in. Elliott Abrams, William
Bennett, Jeb Bush, Richard Cheney, Midge Decter, Francis Fukuyama, Lewis
Libby, Norman Podhoretz, Peter Rodman, Donald
Rumsfeld, Paul Wolfowitz. PNAC działał skutecznie na rzecz scementowania
sojuszu pomiędzy prawicą republikańską
reprezentowaną przez Cheney`a i Rumsfelda, chrześcijańską prawicą
i neokonserwatystami w imię imperium światowego
i jego militarnej dominacji. We wrześniu 2000 roku PNAC ogłosił
niezwykle ważny dokument zatytułowany
„Rebuilding Americas Defenses”, w którym przedstawione zostały zasadnicze
postulaty przebudowy amerykańskich sił
zbrojnych tak aby służyły one władzy imperium. Tezy i koncepcje zawarte w
tym dokumencie są dzisiaj podstawą nowej
strategii bezpieczeństwa narodowego gabinetu prezydenta Busha. To
neokonserwatyści
dostrzegli, że potrzebny jest nowy
„rollback”, już nie w stosunku do sowieckiego komunizmu, ale wobec
wszystkich niezależnych od imperium
regionalnych skupień siły geopolitycznej i geoekonomicznej, które chciałyby
zrównoważyć
potęgę imperium. Konsekwentni, uparci, wielce
inteligentni, dobrze zorganizowani, zdecydowani, obdarzeni silnym
poczuciem misji, znakomicie operujący
propagandą, autoreklamą i autopromocją, wykazujący wielką kreatywność
w dziedzinie nowych pojęć politycznych, haseł
i sloganów, potrafiący skupiać się na wybranych problemach i trafnie określać
priorytety polityczne, wiedzący czego chcą,
zdolni do przemyślanego i długofalowego działania, potrafiący pozyskiwać
pieniądze na swoje liczne inicjatywy i
instytucje oraz zdobywać zaufanie możnych protektorów, obdarzeni politycz-
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - REWOLUCYJNI
NEOKONSERWATYŚCI CZYLI NOWA IMPERIALNA PRAWICA
10
ną wyobraźnią neokonserwatyści odbyli swój
długi marsz przez instytucje, zrealizowali w dużej mierze zalecenia Gramsciego
i osiągnęli hegemonię ideologiczno kulturalną
na prawicy amerykańskiej, przejęli jej instytucje, fundacje i media
oraz stworzyli własne. Wypełnili próżnię
polityczną po Starej Prawicy, która nie pojmując dynamiki procesów
historycznych
i nie chcąc pogodzić się ze zmianą
politycznego paradygmatu „starej, dobrej republiki amerykańskiej” na paradygmat
imperium (vide manifest Pata Buchanana Republika,
nie Imperium), pozostała na pozycjach „izolacjonistycznych”
i dokonała samomarginalizacji.
Neokonserwatyści zdawali sobie sprawę z tego,
że wojna w Iraku wyniesie ich w górę i umocni ich wpływy. Nie
należy jednak przeceniać tych wpływów i
demonizować neokonserwatystów, przypisując im nadmierne znaczenie
wewnątrz amerykańskiej klasy rządzącej czy
wręcz oskarżając o „spisek” lub o to, że dokonali „zagaranięcia” polityki
zagranicznej USA. Należy zawsze pamiętać o
tym, że polityka Waszyngtonu jest wypadkową dążeń i interesów
rozmaitych potężnych frakcji w łonie klasy
rządzącej, zatem całkowicie błędne jest przekonanie, iż polityka obecnego
rządu amerykańskiego to „aberracja” jakiejś
grupy ludzi sprawujących aktualnie władzę czy mających wpływ na
władzę. Polityka ta bowiem wynika z bardziej
ogólnej i spójnej koncepcji, która w żadnym razie nie jest wyłącznie
neokonserwatywnym projektem, realizowanym
przez mały sektor klasy rządzącej nie wychodzący poza jedną z frakcji
Partii Republikańskiej i popierany przez
sektor wojskowy i naftowy. Nadmierne skupianie uwagi na neokonserwatystach
i podkreślanie ich wyjątkowego znaczenia dla
obecnej polityki prowadzi do iluzji, że istnieją poważne podziały wewnątrz
klasy rządzącej co do zasadniczych celów
geostrategicznych, geopolitycznych i ekonomicznych (takie podziały
mogą wystąpić dopiero wówczas, kiedy imperium
zacznie przeżywać poważne trudności lub nawet ponosić polityczne
klęski).
Neokonserwatyści nie wytyczyli jakiegoś
zasadniczo nowego kierunku polityce USA, ta bowiem wykazuje ciągłość
od wielu już dziesięcioleci, ale potrafili
dobrze wykorzystać moment historyczny, w jakim znalazły się Stany Zjednoczone
i świat na przełomie XX. i XXI. wieku, i
dostarczyć polityce USA (szczególnie jej sektorowi wojskowemu
i zbrojeniowemu) nowego języka, nowych
kategorii intelektualnych, nowych instrumentów ideologiczno-propagandowych,
które służą do tworzenia kamuflaży,
racjonalizacji i moralno-intelektualnych osłon dla geopolitycznych i ekonomicznych
akcji imperium.
Neokonserwatyści wyrażają w nowy sposób
konsensus panujący w amerykańskiej klasie rządzącej, konsensus zakorzeniony
we wspólnym interesie tej klasy i w dynamice
politycznej imperium. Umieli oni zdynamizować to, co było już
tam od dawna obecne, nadać nowy impet
głębszym tendencjom politycznym. Odważnie podjęli ryzyko otwartej obrony
koncepcji imperium światowego (William
Kristol: „Jeśli ludzie chcą mówić, że jesteśmy potęgą imperialną, to świetnie”)
i stawiając, by tak rzec, do jego dyspozycji
swoje serca i umysły, pragną pełnić swoją misję zarówno wówczas, kiedy
zajmują określone funkcje i urzędy w sferze
realnej władzy jak i wówczas, kiedy pracują jako propagandyści i ideolodzy
imperium. Są w pewnym sensie „konserwatywnymi
rewolucjonistami”, gdyż dla nich oś czasu obróciła się i nie może
zostać cofnięta wstecz. Muszą iść do przodu
porzucając, przynajmniej na płaszczyźnie intelektualnej i ideologicznej,
dawne formuły, struktury, instytucje, języki
jeśli nie służą one imperium. Zaobserwować można obecnie, że zaczynają
nawet dystansować się od samego określenia
„neokonserwatyści”, zapewne odczuwając je jako zbyteczny w nowej sytuacji
balast. Dokonują kolejnej zmiany etykiet,
wytyczają nowe fronty ideologiczne, wywołują semantyczne zamieszanie
i wymykają się spod obstrzału wrogów.
Warto tutaj wspomnieć o roli filozofa
polityki Leo Straussa (1899-1973), którego poglądy w wielkiej mierze określiły
ideowo-filozoficzne oblicze neokonserwatyzmu
(stąd zamiast „neocons” mówi się niekiedy „leocons). Filozofia polityczna
Straussa była i jest stale obecna na łamach
„National Review”, „Commentary”, „The Weekly Standard”. Szerszej
publiczności przyswoił ją uczeń Straussa
Allan Bloom w swoim bestsellerze Umysł zamknięty z 1987 roku. To, co nas
tu interesuje to nie skomplikowane
interpretacje i egzegezy Platona, Arystotelesa czy Mojżesza Majmonidesa,
których
dokonywał Strauss, ale wpływ jego niektórych
idei politycznych na neokonserwatyzm oraz jego rola jako przekaźnika
europejskiej myśli politycznej do środowiska
neokonserwatystów, myśli, która jest o wiele bardziej przydatna dla
imperium niż poglądy np. Edmunda Burke`a. Dla
nowej imperialnej prawicy mniej istotny jest Arystoteles czy Platon
a bardziej myśliciele, którymi zafascynowany
był Strauss, choć fascynacja ta nie była nazbyt ostentacyjna (Strauss
mieszkając i nauczając w USA musiał działać
ostrożnie, żeby nie narazić na szwank swojej uniwersyteckiej kariery,
jego koncepcja ukrytej „ezoterycznej” treści
u filozofów i myślicieli politycznych była odbiciem jego własnej sytuacji
filozofa polityki na „demokratycznym”
uniwersytecie). Myśliciele ci to Makiawel, Tomasz Hobbes, Fryderyk Nietzsche
i Carl Schmitt. Pojęciu polityki tego
ostatniego poświęcił Strauss pochwalną recenzję zaś Schmitt w 1932 roku polecił
Straussa Fundacji Rockefellera, za co Strauss
mu listownie podziękował. Dodać tu można jeszcze Martina Heideggera,
którego Strauss uważał za najwybitniejszy
umysł filozoficzny XX. wieku, i z którym dzielił najwyższą niechęć do
postoświeceniowego
liberalizmu. Neokonserwatyści widziani jako
amerykańska odmiana europejskich konserwatywnych
rewolucjonistów odpowiadają dokładnie swojemu
karykaturalnemu i przerysowanemu portretowi, jaki stworzyli im
(oraz ich mistrzowi duchowemu Leo Straussowi)
wrogowie z lewicy i „paleokonserwatyści” ze Starej Prawicy. Według
nich neokonserwatyści to przeciwnicy
egalitaryzmu, którzy uważają, że bronią społeczeństwa przed rozkładowymi
tendencjami liberalizmu, ale równocześnie nie
atakują wprost liberalno-lewicowych struktur władzy, lecz starają się
je obejść, wykorzystać lub przezwyciężyć
poprzez imperialną politykę. Neokonserwatyści zgadzają się z twardym
antykomunistą Straussem, że istnieje jawne
podobieństwo pomiędzy ostatecznymi celami liberalizmu i komunizmu,
i że liberałowie podzielają główne założenie
marksizmu. Neokonserwatyści używają języka liberalnej demokracji, bo
jest to dziś konieczne, ale w głębi duszy
żywią dla niej tylko pogardę, „demokratyczny pluralizm” jest według nich o tyle
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - REWOLUCYJNI
NEOKONSERWATYŚCI CZYLI NOWA IMPERIALNA PRAWICA
11
dobry, że łatwo nim manipulować. Uważają, że
rozumiana dosłownie liberalna demokracja jest oczywistym nonsensem
i może służyć wyłącznie jako maska dla rządów
wąskiej elity. Są postmodernistycznymi aktywistami, którzy nie żywią
sentymentów wobec tradycji, lecz używają jej
jako składnicy rozmaitych elementów, spośród których wybierają te
uznane przez siebie za użyteczne dziś dla
imperium, są zwolennikami elitarystycznych koncepcji społecznych (według
Straussa nierówność jest niemożliwym do
wykorzenienia aspektem ludzkiej kondycji) przedkładającymi oświeconą
oligarchię ponad mięczakowatą liberalną
anarchię prowadzącą do chaosu, której najlepszym wcieleniem jest dla nich
tak samo jak dla Straussa moralnie słaba i
niezdolna do przetrwania Republika Weimarska. Ich pochwała amerykańskiej
konstytucji wynika stąd, że uważają oni, iż
nakłada ona wędzidła na rządy motłochu. Neokonserwatyści podobnie
jak niektórzy radykalni lewicowcy nie wierzą
w ostateczną prawdę, ale w kontrolę nad dyskursem władzy - ten kto
kontroluje dyskurs władzy, ten wygrywa
(prawda ostateczna nie istnieje, zaś rozmaite prawdy o człowieku, polityce
i władzy powinny być skrywane, gdyż są
demoralizujące dla maluczkich). Niezależnie od swoich indywidualnych
religijnych
przekonań - mogą być ateistami, teistami,
agnostykami, wyznawcami judaizmu, chrześcijanami, poganami - i od
negatywnego stosunku do nadużyć
sekularyzacji, uważają, że nasza epoka jest epoką po „śmierci Boga”.
Leo Strauss - wielbiciel Brytyjskiego
Imperium i jego trzeźwej i dalekowzrocznej polityki, przekonany o tym, że
możliwy jest „dobry cezaryzm”, nie będący
tyranią, cynik, który uważał religię za opium dla mas, ale opium użyteczne
politycznie, bo dyscyplinujące moralnie masy,
zwolennik silnego przywództwa i rządów elity, która kieruje się stoickim
kodem moralnym, polityczny realista, który
rozumiał, że polityczne (szlachetne) kłamstwo i propaganda są nieusuwalnymi
instrumentami sprawowania władzy, radykalny
antyutopista wierzący, że jedynym prawem naturalnym jest prawo
silniejszego oraz prawo mądrych ludzi
„wyższego typu” do rządzenia głupszymi i słabszymi ludźmi „niższego typu”, że
skażona natura ludzka wymaga, aby istniało
kierownictwo duchowo moralne i władza - ten „ezoteryczny” Strauss reprezentuje
„ponurą, cyniczną, autorytarną,
elitarystyczną” filozofię polityczną, która, jak zauważył jeden z jego krytyków
- sprzeczna jest ze wszystkim, w co wierzą
Amerykanie. I to ten Strauss może być duchowym patronem dla amerykańskich
imperialnych „konserwatywnych
rewolucjonistów”, choć jako uczestnicy nowoczesnej polityki nie mogą podzielać
oni jego radykalnej krytyki projektu
nowoczesności. Z pewnością jednak ci „drapieżni makiaweliści” rozumieją
doskonale,
że imperium światowe ma niewiele wspólnego z
(krytykowaną przez Straussa) nowoczesną liberalną koncepcją
uniwersalnego homogenicznego społeczeństwa
złożonego z równych narodów tak samo rozwiniętych pod względem
produkcyjnym, technologicznym i naukowym, z
których każdy jest z kolei złożony z wolnych i równych mężczyzn i
kobiet.
Neokonserwatyści zajmują „Trzecią Pozycję” -
poza Starą Prawicą i liberalną lewicą, czerpią z obu, ale idą własną
„trzecią drogą”, tworząc „imperialne
centrum”, które zachowuje dobre kontakty z Demokratami, liberałami i
umiarkowaną
lewicą. Być może pasowałaby do nich definicja
faszyzmu Zeeva Sternehella: „ ani prawica ani lewica”. Jeśli wbrew
Starej Prawicy i libertarianom godzą się na
istnienie „welfare state”, to nie w imię socjalliberalnej ideologii, ale, jak
to
zręcznie zrobił George Will, w imię tradycji
Arystotelesa i Burke`a oraz koncepcji konserwatywnego państwa opiekuńczego
reprezentowanej w przeszłości przez
brytyjskich torysów czy „białego rewolucjonistę” Ottona Bismarcka. Poprzez
Straussa docierają do nich idee jego
przyjaciela Alexandre`a Kojeve (którego Allan Bloom wielokrotnie odwiedzał w
Paryżu), jego heglowska koncepcja „końca
historii”, która zainspirowała Francisa Fukuyamę (pracownika RAND Corporation
i ucznia Blooma (Fukuyamę inny uczeń Blooma
Paul Wolfowitz ściągnął w 1981 roku do swojego zespołu, kiedy
pracował w administracji Reagana), jego
pochwała jakobinizmu (a jednak jakobini, tyle że z prawa!) i bonapartyzmu.
Od brytyjskiej konserwatywnej prawicy uczą
się pochwały brytyjskiego imperializmu i kolonializmu, zafascynowani są
„mistyką” Imperium Brytyjskiego i jego
wyidealizowanym obrazem, propagują mit Churchilla. Na łamach „National Review”
Richard Lowry napisał: „wszyscy jesteśmy dziś
kolonialistami”, i musimy „otwarcie studiować przykład brytyjski
i uczyć się jego lekcji”.
Wbrew amerykańskiej tradycji neokonserwatyści
głoszą, że władza i państwo są czymś dobrym, ich bohaterami są
wielcy mężowie stanu, wojenni dyktatorzy i
wodzowie: Disraeli, Lincoln, Wilson, Churchill, F.D.Roosevelt, Truman,
Reagan. Nie mają nic przeciwko temu, aby
prerogatywy prezydenta w dziedzinie wewnętrznego i zewnętrznego bezpieczeństwa
były tak szerokie jak prerogatywy
brytyjskiego monarchy, przeciwko któremu buntowali się amerykańscy
koloniści, amerykański patriotyzm potrafią
użyć dla celów imperium światowego, wojnę uznają za dobry sposób na
utrzymanie ducha lojalności i jedności
wspólnoty, ich ideałem jest połączenie spartańskiej demokracji wojskowej z
imperialną
demokracją ateńską.
Przeciwnicy neokonserwatystów wypominają im
trockistowskie korzenie, cytują Irvinga Kristola, który w 1983 roku
napisał, że jest dumny z tego, iż w 1940 roku
był członkiem IV. Międzynarodówki, przypominają, że Ben Wattenberg,
Jeane Kirkpatrick i Elliot Abrams działali w
posttrockistowskiej młodzieżówce Socjalni Demokraci założonej przez
przywódcę jednej z trockistowskich frakcji
Maxa Shachtmana, że Joshua Muravchik był członkiem trockizującej Partii
Socjalistycznej w latach 60. To
neokonserwatyści lansowali książkę o Iraku Republika strachu, której
autorem jest
iracko-amerykański trockista Kanan Makiya.
Jeśli jednak gdzieś trwa w tym środowisku tradycja trockizmu, to jest to
tradycja, którą uosabia Trocki, ale, co
oczywiste, nie jako komunistyczny ideolog, lecz jako wojskowy strateg,
organizator
Armii Czerwonej i człowiek o żelaznej woli
politycznej.
Jeden z czołowych neokonserwatystów Michael
Ledeen, związany z American Enterprise Institute, członek rady
programowej JINSA, piszący regularnie dla
„National Review”, redaktor „National Review Online” napisał nie tylko
książkę Makiawel o współczesnym
przywództwie. Dlaczego żelazne reguły Makiawela są tak samo aktualne i ważne
dziś jak były pięć wieków temu, ale również Wolność zdradzoną (aluzja do Rewolucji zdradzonej Trockiego),
w której
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - REWOLUCYJNI
NEOKONSERWATYŚCI CZYLI NOWA IMPERIALNA PRAWICA
12
pragnął udowodnić, że to prawica jest
rewolucyjna. W jednym ze swoich niedawno opublikowanych tekstów Ledeen głosi
pochwałę „twórczego zniszczenia”
(nietzscheańskie „schöpferische Zerstörung”) - typową formułę „konserwatywnej
rewolucji”. Ledeen opublikował w 1972 roku
pracę Uniwersalny faszyzm, w której rozróżniał pomiędzy „reakcyjnym
reżimem Mussoliniego” a dynamicznym „ruchem
faszystowskim”. W pracy Ledeena, wielkiego admiratora konserwatywnego
rewolucjonisty Gabriele d`Annunzia, pojawiają
się: Camillo Pellizi (jedną z jego książek Ledeen określa
jako „fundamentalne i poruszające dzieło”),
dla którego państwo faszystowskie miało być „generatorem energii i kreatywności”,
członek redakcji faszystowskiego pisma
„L`Universale” Berto Ricci - autor, według Ledeena, „znakomity”,
człowiek będący „przykładem entuzjazmu i
niezależności”, który wzywał do stworzenia nowego imperium opartego na
unikalnym geniuszu włoskiej cywilizacji”,
Giuseppe Bottai, „człowiek o wielkiej energii i autonomii”. Nie wiemy, czy
to wpływ Ledeena, jak sugeruje brytyjski
autor John Laughland, spowodował, że sekretarz obrony Donald Rumsfeld
podzielił Europę na „starą” i „nową”, idąc
śladem Asvero Gravelliego, który w pracy W kierunku Faszystowskiej
Międzynarodówki
pisał: „Albo stara albo nowa Europa.
Faszyzm jest grabarzem starej Europy. Dziś wstępują w górę siły Faszystowskiej
Międzynarodówki”.
W tym kontekście warto też wspomnieć o książce Roberta D. Kaplana Warrior
Politics:
Why Leadership Demands Pagan Ethos (Nowy York 2002), w której wzywa on polityków amerykańskich do studiowania
kronik starożytnych imperiów szczególnie
rzymskiego oraz polityki imperium brytyjskiego, aby znaleźć tam wskazówki
pomocne w prowadzeniu polityki zagranicznej.
Rzym, jest zdaniem Kaplana, właściwym modelem władzy hegemonialnej,
używającej rozmaitych metod, by zaprowadzić
nieco ładu w chaotycznym świecie. Propagowanie „pogańskiego
etosu” przez Kaplana wprowadza do
neokonserwatyzmu idee europejskiej Nowej Prawicy i zamienia „neocons”
w „Panteocons”.
Wolno stwierdzić, że tym, co stanowi jądro
neokonserwatyzmu jest przefiltrowana przez idee Leo Straussa europejska
prawicowa myśl polityczna różnych odcieni
zmieszana z typowymi ideologemami i sloganami amerykańskiej religii
obywatelskiej. Neokonserwatyzm to ideologia
„realnego straussizmu” - czego symbolem może być fakt, że obecny szef
nowej komórki wywiadowczej Pentagonu filozof
Abram Shulsky, który zrobił u Straussa doktorat, oraz Gary Schmitt
(dyrektor PNAC i ekspert ds. wywiadu)
napisali w 1999 roku pracę Leo Strauss i świat wywiadu, w której
wskazywali na
podobieństwa metody filozoficznej Straussa i
metody pracy wywiadowczej, porównywali Straussa do bohatera powieści
Johna le Carré`go Johna Smiley`a i używali
Straussa jako narzędzia krytyki CIA.
Neokonserwatyzm jest zarazem reakcyjny i
rewolucyjny, jakobiński i cezarystyczny, lewicowy i prawicowy, faszystowski
(na przykład w stylu Włodzimierza
Żabotyńskiego - podziwiał go młody Leo Strauss) i liberalny, autorytarny i
demokratyczny, etc. Jest amerykańską wersją
postmodernistycznego konserwatyzmu, konserwatyzmu po „końcu historii”,
który wybiera z przeszłych ideologii to, co
jest przydatne dla imperium. Nowatorstwo i oryginalność neokonserwatystów
wynika stąd, że zrozumieli oni, iż ideologia
antyimperialna ze wszystkimi swoimi przydatkami, która stała u narodzin
USA, staje się powoli bezużyteczna dla
imperium, że rewolucyjne i antykolonialne dziedzictwo Amerykańskiej Republiki
to dzisiaj ideologiczny balast. Walczą z
awersją Amerykanów do słowa „empire” wynikającą z tradycji rebelii skierowanej
przeciw Imperium Brytyjskiemu, grzebią
antyimperialny mit założycielski Stanów Zjednoczonych tak wzruszająco
i podniośle opiewany w Patriocie Ronalda
Emmericha Melem Gibsonem w roli głównej.
William Kristol i Robert Kagan w artykule
„Neoreaganowska polityka zagraniczna” („Foreign Affairs” lipiec/sierpień
1996) napisali, że konserwatywna wizja
Ameryki jako „miasta na wzgórzu” odeszła w przeszłość. Odrzucają oni jako
całkowicie anachroniczne ostrzeżenie Johna
Quincy Adamsa z 1823 roku, że Ameryka nie powinna iść „za granicę, w
poszukiwaniu
potworów, które należy zniszczyć”. Teraz,
piszą Kristol i Kagan, Ameryka musi niszczyć potwory na całym
świecie, a więc sprawować globalną,
imperialną hegemonię. Oczywiście USA już wcześniej szły w świat, aby „niszczyć
potwory”, ale zawsze przy akompaniamencie
antykolonialnej i antyimperialnej retoryki. Ta retoryka mogła być użyta
przeciw Rzeszy Niemieckiej i Austrowęgrom w
czasie I wojny światowej, przeciw Niemcom i Japonii w okresie II wojny
światowej, przeciw europejskim mocarstwom
kolonialnym i wreszcie przeciw Związkowi Sowieckiemu, ale dziś jest już
ona nieaktualna. Budowanie imperium
światowego odbywało się pod hasłami antyimperialistycznymi, ale w momencie,
kiedy po upadku ZSRR imperium światowe
zostało praktycznie zbudowane, to ideologia ta w nowym paradygmacie
politycznym stała się bezużyteczna jako
narzędzie polityczne. Neokonserwatyści są tymi, którzy podjęli się stworzenia
nowych ideologicznych instrumentów
potrzebnych imperium światowemu i uczynienia narracji o „American Empire”
dominującą narracją najbliższych
dziesięcioleci.
ŻYDOWSKA WOJNA?
W krajach mułzumańskich, w środowiskach
opozycyjnej prawicy w USA i w Europie jak również w niektórych kręgach
lewicowo-liberalnych popularna stała się
teza, że wojna z Irakiem to wojna w interesie Izraela. Próbowano nawet
udowodniać, że to koła rządzące w Izraelu
wojnę tę wykoncypowały i wywarły nacisk na prezydenta Busha, aby wysłał
do Iraku wojsko, obalił rządy prezydenta
Saddama Husajna i rozbroił Irak. Oczywiście, jeśli brać pod uwagę fakt, że
Irak rządzony przez prezydenta Saddama
Husajna był wrogo nastawiony wobec Izraela, to akcja amerykańska przyniosła
w rezultacie zniszczenie tego wroga, a tym
samym, można zakładać, wzmocniła pozycję Izraela i polepszyła jego
bezpieczeństwo. Trudno też przekonać kogoś,
że wojna nie była w interesie Izraela, skoro od lat opowiadało się za nią
środowisko bardzo wpływowych dzisiaj i mocno
proizraelskich neokonserwatystów, wśród których jest wielu pochodzenia
żydowskiego i których łączą z Izraelem
rozliczne więzi. Za wojną była większość ludności pochodzenia żydowskiego
w USA. Poparł ją mocno najbardziej znany
polityk żydowski w Stanach Zjednoczonych - Demokrata Joseph Lieberman.
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - ŻYDOWSKA WOJNA?
13
I wreszcie premier Ariel Szaron także bardzo
mocno opowiedział się za wojną. Ta zgodność każe przypuszczać, że zakładano,
iż wojna jest w interesie Izraela (czy na
pewno jest, to sprawa do dyskusji). Wszystko to jednak w żadnym razie
nie oznacza, że interes Izraela był motywem
pierwszoplanowym przy podejmowaniu decyzji o wojnie, decyzji, która,
jak zobaczymy, dotyczyła zasadniczych
interesów USA jako imperium światowego. Wolno przypuszczać, że pewne
nagłośnienie
„śladu izraelskiego” było elementem kolejnej
prezydenckiej kampanii wyborczej. Z jednej strony na łamach
„Los Angeles Times” (1.12.2002) Sandy Tolan i
Jason Felch pisali, że w wojnie z Irakiem chodzi o zapewnienie Izraelowi
lokalnej supremacji, z drugiej zaś sekretarz
stanu Colin Powell publicznie zaprzeczał, że idzie o interes Izraela. Na dwa
sposoby (poprzez potwierdzenie i poprzez
zaprzeczenie) wyborcy żydowscy, których rola dzięki ich skupieniu w kilku
stanach jest większa niż wynika to z ich
liczebności, oraz bogaci żydowscy sponsorzy byli zapewniani, że obecny
prezydent
dba o interes Izraela i prowadzi „żydowską
wojnę”. Należy pamiętać o tym, że w wyborach 2000 roku 79% Żydów
amerykańskich głosowała na Gore`a a tylko 19%
na Busha. Żydzi amerykańscy stanowią ponad połowę głównych sponsorów
Partii Demokratycznej i 20-30% głównych
sponsorów Partii Republikańskiej. Sondaże wskazują nieodmiennie, że
w polityce wewnętrznej przeważająca część
amerykańskich Żydów działa, daje pieniądze i głosy na rzecz tej części spektrum
polityczno-ideologicznego, które rozciąga się
od centrum w lewo. Dlatego pozyskanie większej liczby głosów żydowskich
i więcej pieniędzy na prezydencką kampanię
wyborczą w 2004 roku jest ważnym celem strategów politycznych
Busha. Stąd hasło „wojna w obronie Izraela”
można potraktować jako element propagandy nakierowanej na amerykańskich
Żydów, która ma ich odciągnąć od popierania
(głosami i pieniędzmi) Demokratów podzielonych w kwestii wojny
z Irakiem. Nie jest wykluczone, że hasło to
może być wygodne również z tego względu, że jego prostota i pewna pozorna
oczywistość kamuflują głębsze i prawdziwe
motywy ataku na Irak.
W każdym razie należy odrzucić tezę, że to
interes Izraela był głównym czy bardzo istotnym motywem wojny. Teza
ta wynika z całkowicie błędnej oceny
stosunków amerykańsko-izraelskich przedstawianych obrazowo jako kierowanie
przez ogon (Izrael) psem (Stany Zjednoczone).
Jednak sytuacja, że ogon kieruje psem nie zdarza się w polityce. Na łamach
„The American Conservative”, organu Starej
Prawicy spod znaku Patryka Buchanana, jeden z autorów napisał,
że wielkie państwa potrafią skłonić mniejsze
państwa, aby walczyły w ich interesie, natomiast, jego zdaniem, jest to
pierwszy przypadek w historii, żeby wielkie
państwo (USA) prowadziło wojnę w interesie małego państwa (Izrael).
Byłby to rzeczywiście pierwszy przypadek tego
typu w historii, tyle tylko, że przypadek istniejący jedynie w wyobraźni
owego autora, któremu antyizraelskie
(antyżydowskie) uprzedzenia mącą racjonalny osąd i dyktują oceny niezgodne ze
wszystkim, co znamy z historii politycznej
świata. To raczej wojny prowadzone przez Izrael były wojnami zastępczymi
Stanów Zjednoczonych, które wysyłały do boju
żołnierzy izraelskich. Traktowanie wojny w Iraku jako wojny zastępczej
Izraela, w której Tel Aviw wysyła do boju
amerykańskich marines via Pentagon wynika albo z całkowicie błędnego
widzenia sytuacji albo jest elementem
antyizraelskiej propagandy i argumentem w wewnętrznej walce politycznej
w USA.
Izrael jest pod względem ekonomicznym,
wojskowym, politycznym i dyplomatycznym całkowicie zależny od poparcia
USA. Gdyby to poparcie zostało wycofane,
Izrael przestałby istnieć. Twierdzenie, że akcja wojskowa USA w Iraku
miała na celu m.in. stworzenie Izraelowi
bezpiecznego otoczenia a nawet zapewnienie supremacji w regionie Bliskiego
Wschodu może być z pewnego punktu widzenia
prawdziwe, ale w niczym nie zmienia to faktu, że to władze imperium
światowego decydują o tym, kto i jak ma być
bezpieczny, kto ma mieć supremację regionalną czy lokalną. Izrael może
być potęgą regionalną, ale nie dlatego, że
takie są ambicje premiera Szarona, ale wyłącznie dlatego, że takie mogą być
zamysły i kalkulacje władz imperium
światowego. Większa lub mniejsza rola Izraela pochodzi wyłącznie z nadania
imperium, to ono rozstrzyga o tym, jaką rolę
ma pełnić Izrael w ramach imperium. Nigdy jeszcze w historii politycznej
świata nie został odwrócony stosunek pomiędzy
„bezpieczeństwem” a „posłuszeństwem”, nikomu nie udało się i nigdy
się nie uda złamać żelaznego prawa polityki,
które mówi, że ten kto zapewnia protekcję, otrzymuje w zamian za to
posłuszeństwo
protegowanego.
„Specjalne stosunki” Izraela ze Stanami
Zjednoczonymi wynikały i wynikają nie z tego, że proizraelskie lobby ma
olbrzymie
wpływy (choć ma spore) w stolicy imperium i
„gubernator” Szaron ma tam „mocne wejścia”, ale z tego, że Izraelowi
została wyznaczona określona rola w globalnej
strategii politycznej USA (w tym sensie nie są to żadne „specjalne
stosunki”, ale zupełnie normalne stosunki
pomiędzy patronem a jednym z jego państw - klientów). Rola, jaką wyznaczono
Izraelowi miała w przeszłości dwa wymiary:
bliskowschodni i ten wynikający z konfrontacji USA - ZSRR. Od momentu
swojego powstania państwo żydowskie
traktowane było jako ważny czynnik polityki USA na Bliskim Wschodzie
zaliczanym do „wielkich obszarów” o kluczowym
znaczeniu strategicznym. Pozycja Izraela uległa wzmocnieniu, kiedy
Bliski Wschód stał się polem konfrontacji USA
i ZSRR. W obu przypadkach Izrael położony w niezwykle istotnym z
geostrategicznego
i geokonomicznego punktu widzenia miejscu na
ziemi, w obszarze traktowanym przez niektórych geopolityków
jako archimedesowa dźwignia poruszająca
świat, był lokalnym reprezentantem władzy Waszyngtonu i pełnił rolę
utrzymywanej i finansowanej przez Waszyngton
bazy wojskowej i centrum wywiadowczego na Bliski Wschód. Izrael był
strategicznym przyczółkiem Stanów
Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie, ich lokalnym policjantem pilnującym
amerykańskich
interesów w regionie, gdzie część państw
orientowała się na Moskwę oraz młotem używanym do rozbijania arabskiego
nacjonalizmu zagrażającego innym
bliskowschodnim klientom USA. Był też kanałem przerzutowym pieniędzy
i broni amerykańskiej, pełniąc rolę swego
rodzaju pośrednika i podwykonawcy: zlecano mu pewne zadania politycznowojskowo-
finansowe wtedy, gdy z rozmaitych względów
Waszyngtonowi „nie wypadało” bezpośrednio i oficjalnie się
angażować np. w Republice Południowej Afryki.
Mossad i inne służby specjalne były agendami CIA, a armia izraelska,
choć luźno, włączona była w ogólną
infrastrukturę militarną USA. Jeśli imperium uzna, że usługi państwa
żydowskiego
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - ŻYDOWSKA WOJNA?
14
nie są mu już potrzebne lub że państwo to
jest dla niego politycznym obciążeniem to „specjalne stosunki”, uznane za
dysfunkcjonalne, zostaną po prostu
rozwiązane, tak jak dowództwo rozwiązuje kontrakt z żołnierzem zawodowym.
Jedynym sensem i legitymizacją istnienia Izraela
jest służyć interesom geopolitycznym i ekonomicznym imperium
światowego. Sądzić, że imperium narażałoby
swoje globalne interesy, aby wspierać lokalne i regionalne ambicje władz
państwa, które jest jego klientem, to
śmieszny absurd. Ci, którzy jak Patryk Buchanan, uważają, że wojna w Iraku
miała
na celu zapewnienie bezpieczeństwa Izraelowi,
błędnie interpretują polityczną rzeczywistość. Nie uwzględniają oni
podstawowego
faktu, że imperium jak najbardziej może
zadbać o bezpieczeństwo Izraela, ale tylko wówczas, gdy zgodne to
jest z ogólniejszym, nadrzędnym interesem
(bezpieczeństwem) imperium. Z faktu, że premier Szaron, wielu prominentnych
Żydów amerykańskich, organizacje żydowskie w
USA, sympatycy Izraela w USA popierali wojnę, można wnioskować,
że sądzą oni, iż wojna w Iraku leży w
interesie imperium, a tym samym w interesie Izraela, gdyż to imperium
jest źródłem siły państwa żydowskiego. Jeśli
imperium będzie się miało dobrze to i Izrael będzie się miał dobrze, jeśli
imperium osłabnie, to upadnie Izrael, który
nie może przetrwać bez jego wsparcia.
Dziś Izrael nie odgrywa już swojej roli jako
wysuniętego antysowieckiego przyczółka USA na Bliskim Wschodzie,
pozostała mu rola na Bliskim Wschodzie, która
zależna będzie od tego, jakie plany wobec tego regionu będzie realizować
imperium po wojnie w Iraku. Jest możliwe, że
rola ta będzie maleć o tyle, o ile imperium będzie chciało bez pośredników
„zarządzać” tym regionem i umocnić w nim
swoją obecność wojskową. Gorączkowa i bardzo widoczna działalność loby
proizraelskiego w USA jest najlepszym dowodem
na to, iż nie jest wcale pewne, że Izrael będzie nadal „strategicznym”
a nie tylko taktycznym „sojusznikiem” USA w
regionie. Musi ono, podobnie zresztą jak władze w Tel-Aviwie, stale udowadniać,
jakim ważnym, niezawodnym i niezastąpionym
„sojusznikiem” USA jest Izrael w nowym globalnym układzie
sił, musi bezustannie przekonywać o jego
przydatności i poszukiwać usprawiedliwienia dla stałej pomocy ekonomicznej,
finansowej, wojskowej i politycznej
przeznaczonej dla państwa żydowskiego - gdyby ta przydatność Izraela była dziś
tak
oczywista dla każdego, jak była w okresie
Zimnej Wojny, to cała ta działalność nie byłaby potrzebna. Natomiast z
pewnością
Izrael przydaje się jako obiekt, na który USA
skierowują gniew, niechęć czy nienawiść tzw. arabskiej ulicy. Gdyby
nie istnienie Izraela, te uczucia w większym
stopniu kierowałyby się ku samym Stanom Zjednoczonym i ich bliskowschodniej
polityce. Dzięki istnieniu Izraela Waszyngton
może skuteczniej „zarządzać” napięciami na Bliskim Wschodzie
i je rozgrywać, zawsze rezerwując sobie rolę
ostatecznego rozjemcy i arbitra.
Dzisiaj, kiedy wojska imperium wkroczyły
bezpośrednio do centrum Bliski go Wschodu, przydatność Izraela wcale
nie jest oczywista. Izrael wiele znaczył w
strategii globalnej i bliskowschodniej Waszyngtonu, ale teraz, by użyć
biznesowej
retoryki, boss osobiście wziął sprawy w swoje
ręce i zaczął robić porządek terenie, co zmieniło sytuację kierownictwa
izraelskiej filii. Jej rola i pozycja zależeć
będą od tego, jak długo boss zamierza tam zostać, jaki porządek chce
zaprowadzić, ile swobody da kierownictwu
izraelskiej filii w realizacji jej planów, jaką rolę wyznaczy nowej irackiej
filii,
jak chce zreorganizować całą firmę etc. Nie
jest wykluczone, że imperium zechce po wojnie w Iraku powierzyć Izraelowi
ważne zadania. Dzięki idącej w miliardy
dolarów pomocy gospodarczej i wojskowej Izrael ma czwartą armię świata,
doskonałe lotnictwo, broń nuklearną,
chemiczną i biologiczną, posiada największą i najlepszą agencję wywiadowczą
na Bliskim Wschodzie, która świadczy usługi
na rzecz imperium. Jest państwem garnizonowym, gdzie realna władza
spoczywa w rękach służb specjalnych,
wewnętrznego aparatu bezpieczeństwa, wojska i sektora zbrojeniowego. Stanowi
zatem siłę, która przydaje się jako element
strategii kontroli Bliskiego Wschodu, choć pamiętać należy, że w przeszłości
Izrael w sumie na niewiele się przydał, gdy
upadała władza szacha Iranu lub gdy toczyła się pierwsza wojna z Irakiem.
Imperium światowe może nadal posługiwać się
Izraelem ściśle współpracującym z Turcją i nowym Irakiem, aby trzymać
w szachu inne państwa regionu, dyscyplinować
je i karać przy pomocy „odwetowych uderzeń”. Czy jednak zezwoli na
zbudowanie Wielkiego Izraela ze stolicą w
niepodzielonej Jerozolimie, na „transfer” Palestyńczyków do Jordanii lub
północnego Iraku etc.? To się okaże w
przyszłości.
Warto tu jeszcze przyjrzeć się stosunkowi
neokonserwatystów do Izraela, bo to ich ze względu na żydowskie pochodzenie
części z nich często oskarża się o to, że
prowadzą „żydowską wojnę” i kierują się zasadą „Israel First”. W artykule
opublikowanym
w „New York Observer” (28. kwietnia 2003) Joe
Hagan cytuje wypowiedź redaktora „The Weekly Standard” Davida Brooksa,
który z właściwym neokonserwatystom poczuciem
humoru zauważa autoironicznie: „Jedyną różnicą pomiędzy konserwatystą
i neokonserwatystą jest obrzezanie.
Zaczęlismy to nazywać `Osią Obrzezania`”.
Związana z neokonserwatystami, zaciekła
polemistka i autorka prawicowych bestsellerów
atakująca bezpardonowo wszystkich „zdradzieckich liberałów” Ann
Coulter na pytanie, czy jest
neokonserwatystką odpowiedziała żartując „Nie, jestem gojką”. I dodała, że w
języku liberałów
„neokonserwatysta” to epitet oznaczający
„żydowskiego konserwatystę”.
Neokonserwatyści stanowczo odrzucają
oskarżenie, że wojna w Iraku, do której od tak dawna i tak głośno wzywali,
jest „wojną za Izrael”. Jak autorytatywnie
stwierdził związany z ich środowiskiem Newt Gingrich, „wojna w
Iraku nie ma nic wspólnego z Izraelem”.
Jednak dobrze znany i szeroko komentowany jest fakt, że związki środowiska
neokonserwatystów z Izraelem a szczególnie z
izraelską prawicą są bardzo ścisłe, tak ścisłe, że jeden z ojców - założycieli
powojennego amerykańskiego konserwatyzmu, autor
fundamentalnej pracy Umysł konserwatywny Russell Kirk
występując w 1988 roku w Heritage Foundation
nieco złośliwie zauważył: „nierzadko wydaje się, iż niektórzy znani
neokonserwatyści błędnie uważają Tel Aviw za
stolicę USA”. Neokonserwatyści manifestują mocno swoją przyjaźń
z Izraelem, są bardzo wyczuleni na krytykę
państwa żydowskiego i jego polityki i każdą taką krytykę neutralizują grając
rutynowo kartą antysemicką (zręcznie
posługują się tą kartą także po to, aby atakować przedstawicieli Starej Prawicy
takich
jak Patryk Buchanan, Joseph Sobran czy
Russell Kirk, którego wyżej cytowaną uwagę Migde Decter automatycznie
uznała za „antysemicką”).
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - ŻYDOWSKA WOJNA?
15
Ważną rolę w kontaktach, szczególnie z
izraelskim establishmentem wojskowym odgrywa wspominana wcześniej,
kierowana przez neokonserwatystów organizacja
Jewish Institute for National Security Affairs (JINSA). W 1996 roku
znani neokonserwatyści Richard Perle
(osobisty przyjaciel Ariela Szarona), James Colbert z JINSA, Charles Fairbanks
z John Hopkins University i od wielu lat
bliski kolega Paula Wolfowitza, Jonatan Torop z Washington Institute for Near
East Studies utworzonego przez American
Israel Public Affairs Comittee, Douglas Feith, David Wurmser (szef wydziału
studiów bliskowschodnich American Enterprise
Institute) i jego żona Meyrav Wurmser współpracowali przy stworzeniu
pod auspicjami izraelskiego think-tanku
Institute for Advanced Strategic and Political Studies dokumentu zawierającego
strategię polityczną dla Benjamina Netanyahu
i nowego rządu partii Likud. Dokument zatytułowany „A Clean Break:
A New Strategy for Securing the Realm” był
swego rodzaju amerykańsko-izraelskim neokonserwatywnym manifestem.
Richard Perle osobiście wręczył dokument
premierowi Netaniahu. Neokonserwatyści z USA występowali więc jako
doradcy rządu Izraela.
Członkini neokonserwatywnego Hudson Institute
Meyraw Wurmser była również współzałożycielką wraz z pułkownikiem
Yigalem Carmonem, który wcześniej pracował dla
wojskowych służb specjalnych Izraela, Middle East Media
Research Institute. Hillel Fradkin był
dyrektorem neokonserwatywnego Ethics and Public Policy Center i pracował
dla neokonserwatywnego American Enterprise
Institute. W 1994 roku wraz z Yoramem Hazoney`em Fradkin założył
izraelski odpowiednik AEI Shalem Center
sponsorowane przez milionerów i prawicowych syjonistów Ronalda Laudera
(dziedzic fortuny magnatów kosmetycznych,
mecenas sztuki, prezes Jewish National Fund, były przewodniczący Konferencji
Organizacji Żydowskich w USA, sponsor partii
Likud i Benjamina Netaniahu, urzędnik Departamentu Obrony i
ambasador USA w Austrii za prezydentury
Ronalda Reagana) i Rogera Hertoga, wiceprzewodniczącego Alliance Capital
Management. Hertog, o którym Mark Gerson,
prezes firmy inwestorskiej Gerson Lehrman Group, wydawca „The Essential
Neoconsevative Reader” i członek rady
powierniczej American Enterprise Institue powiedział, że jak nikt inny
przyczynił
się finansowo do zaistnienia ruchu
neokonserwatywnego, jest członkiem zarządu American Enterprise Institute
i innej neokonserwatywnej instytucji
Manhattan Institute of Policy Research. Hertog jest razem z Conradem Blackiem
i finansistą -milionerem Michaelem
Steinhardtem (założycielem Jewish Life Network - fundacji wspierającej wiele
nowych
żydowskich inicjatyw i organizacji)
współwłaścicielem neokonserwtywnego dziennika „New York Sun”, i razem z
Martinem Peretzem oraz Michaelem Steinhardtem
współwłaścicielem sympatyzującej z neokonserwatystami „The New
Republic” - redaktor tego pisma Lawrence
Kaplan i William Kristol (przyjaciel Rogera Hertoga) opublikowali książkę
promującą wojnę z Irakiem. Obywatela Wielkiej
Brytanii Conrada Blacka, który nawet niektórych publicystów pisujących
w jego „The Spectator” uznał za „antysemitów”,
torysowski polityk lord Gilmour oskarżył o uprawianie „jadowitej
propagandy izraelskiej”. Michael Steinhardt
wykupił połowę udziałów znanej żydowskiej gazety „Forward”, która jeszcze
kilkanaście lat temu była wydawana w jidysz.
Partnerem w interesach i przyjacielem Steinhardta jest Bruce Kovner,
finansista z Wall Street, właściciel Caxton
Corporation, numer 303 na liście najbogatszych magazynu „Forbes”, który
zainwestował
też w nekonserwatywny „The New York Sun”
oraz w „The New Republic”. Kovner wspiera finansowo
American
Enterprise Institute, gdzie jest
przewodniczacym rady powierniczej (wiceprzewodniczącym jest Lee R.Raymond z
Exxon Mobil Company), i Manhattan Institute,
gdzie jest czlonkiem zarządu. Wydawca i redaktor „The New York Sun”
Seth Lipsky, który redagował wcześniej
„Forward”, został na łamach „New Yorkera określony jako „syjonista w typie
Żabotyńskiego”. Hilel Fradkin był studentem
ucznia Leo Straussa Allana Blooma. Jego partner z Shalem Center Yoram
Hazoney pisał przemówienia dla premiera
Beniamina Netaniahu i uchodził za zwolennika nieżyjącego już rabina Meira
Kahane, skrajnie prawicowego żydowskiego
działacza politycznego, założyciela Jewish Defense League i ruchu Kach.
Neokonserwatysta William Bennett kieruje
grupą Americans for Victory over Terrorism, którą sponsoruje żydowski
developer - milioner Lawrence Kadish z Nowego
Jorku - gorący zwolennik Likudu i przewodniczący Republican Jewish
Coalition. Kadish sponsoruje też Center for
Security Policy (CSP) kierowane przez Franka Gaffney`a. Do sponsorów zarówno
JINSA jak i CSP należy żydowski milioner i
żarliwy syjonista Irving Moskovitz z Kalifornii (właściciel salonów
gry w bingo). Moscovitz wspiera finansowo
prawicowych osadników w Izraelu na przykład ultraortodoksyjną grupę
Aterel Cohanim, daje pieniądze na wykup ziemi
od Arabów w Jerozolimie. Moskovitz sfinansował również ponowne
otwarcie w 1996 roku tunelu pod Temple
Mount/Haram al-Sharif. Innym sponsorem Gaffney`a jest Poju Zabludowicz,
stojący na czele międzynarodowego
konglomeratu, w skład którego wchodzi izraelski producent broni Soltam (gdzie
zatrudniony był kiedyś Richard Perle) i
sponsorujący londyńskie Britain - Israel Communication and Research Centre.
Paul Wolfowitz ma rodzinę w Izraelu i w
okresie rządów Busha seniora pełnił rolę łącznika pomiędzy rządem a główną
żydowską organizacją lobbystyczną w USA
American Israel Public Affairs Committee (AIPAC). Bliski
współpracownik
Wolfowitza wspomniany wyżej Douglas Feith
jest wyznawcą prawicowego syjonizmu. Kontynuuje on tradycje rodzinne
- jego ojciec, byznesman z Filadelfii Dalck
Feith był w latach 30. w Polsce zwolennikiem lidera syjonistów-rewizjonistów
Włodzimierza Żabotyńskiego. Obaj Feithowie
zostali uhonorowani w 1997 roku nagrodą przez prawicową Zionist Organization
of America (ZOA), która uznała Feitha za
„proizraelskiego aktywistę” (niektóre źródła twierdzą, że Douglas Feith
jest członkiem ZOA). Feith był przez pewien
czas prezesem powstałej w 1994 roku National Unity Coaliton for Israel
(NUCI), która skupiła najbardziej „prawicowe”
elementy społeczności żydowskiej w USA i organizacje chrześcijańskich
syjonistów budując kontakty z Kongresem i
neokonserwatywnymi think-tankami w Waszyngtonie. Lewis „Scooter” Libby
wraz z Markiem Richem działali aktywnie na
rzecz Ariela Szarona montując polityczną intrygę, która miała osłabić
jego konkurenta wyborczego z lewicy.
Współpracownikami Libby`ego przy akcji mającej na celu ułaskawienie Marka
Richa byli Michael Steinhardt oraz
identyfikowani przez niektóre źródła jako ex funkcjonariusze Mossadu, Zwi
Rafiah
i Avner Azulay, który stoi na czele Marc Rich
Foundation. Przypomnijmy tutaj, że Rich (dawniej Marc Reich), finansista,
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - ŻYDOWSKA WOJNA?
16
handlarz złotem i metalami wartościowymi był
w bliskich kontaktach z Hillary Rodham Clinton i jej zaufanym przyjacielem
Vincem Fosterem, odegrał dużą rolę w tzw.
aferze rublowej z poczatku lat 90., i podejrzewany jest o przetransferowanie
na rzecz rodziny Clintonów 30 milionów
dolarów.
Finansowy patron neokonserwatystów,
właściciel medialnego koncernu News Coropration, urodzony w 1931 roku
w Melbourne Rupert Murdoch jest bliskim
przyjacielem Ariela Szarona i gorąco popiera partię Likud. Matka Murdocha
była ortodoksyjną Żydówką, on sam biorąc za
żonę Elizabeth Joy Greek wżenił się w bogatą i ustosunkowaną australijską
rodzinę żydowską. Na należącym do Murdocha
kanale Fox News pojawia się często jako komentator Beniamin Netaniahu.
Medialny magnat jest blisko związany z Ligą
przeciw Zniesławianiu, sponsoruje charytatywną organizację United
Jewish Appeal, która w 1997 roku wyróżniła go
tytułem „filantropa roku”.
Wymienić by można jeszcze wiele innych
przykładów bliskiej i korzystnej dla obu stron współpracy neokonserwatystów
z izraelską prawicą, z izraelskimi kołami
wojskowymi i izraelską zbrojeniówką, z aparatem bezpieczeństwa
państwa żydowskiego i z prawicowymi
organizacjami syjonistycznymi etc. Jednak oskarżenia wysunięte przez Patryka
Buchanana w jego znanym artykule „Czyja
wojna?” pod adresem neokonserwatystów i podjęte przez innych publicystów,
sugerowanie, że to żydowskie pochodzenie
wielu neokonserwatystów i ich związki z izraelską prawicą spowodowały,
iż parli oni do wojny z Irakiem, należy
zdecydowanie odrzucić, gdyż całkowicie zaciemniają one obraz sytuacji.
Nazywanie
Richarda Perle`a, Paula Wolfowitza, Douglasa
Feitha i innych neokonserwatystów „likudnikami” jest zręcznym
posunięciem na użytek publicystycznej
polemiki, ale nie trafia w sedno: wbrew temu co sądził Russell Kirk, centralnym
punktem uniwersum neokonserwatystów, nie jest
Jerozolima czy Tel Aviw, ale Waszyngton, ich pierwszą i podstawową
lojalnością nie jest lojalność wobec Izraela,
ale wobec imperium. Mogą oni żywić do państwa żydowskiego sentyment
z rodzinnych, kulturalnych czy innych
względów, mogą okazywać mu specjalną uwagę i sympatię, ale tylko tak długo,
jak długo zgodne to jest z interesem
imperium. Gdyby w jakimś napadzie irracjonalnego zaćmienia umysłów zechcieli
oni swoje sentymenty lub interesy
ideologiczno-kulturalne związane z Izraelem postawić wyżej niż interes imperium
zostaliby natychmiast wyeliminowani z jego
kierowniczych gremiów. Ich spojrzenie na Izrael musi być i jest spojrzeniem
z perspektywy ośrodka kierowniczego imperium
światowego i rozpatrywać muszą oni problem Izraela w imperialnej a
nie wąskiej, partykularnej perspektywie.
Jest rzeczą całkowicie niewyobrażalną, aby
którykolwiek z neokonserwatystów, gdyby zdarzyło mu się brać udział
w zamkniętej naradzie kierownictwa imperium,
na której dyskutowano wszystkie „za” i „przeciw” wojnie z Irakiem,
mógł posłużyć się argumentem, że należy
wysłać wojska amerykańskie do Iraku, bo to jest „w interesie Izraela”. Ba,
nie mógłby tego argumentu nawet
„wyartykułować”, bo nie mieści się on w języku, w systemie kategorii
politycznych i
strategicznych używanych przez kierownictwo
imperium światowego. Jedyne co mógłby zrobić to udowodnić, że wojna
jest potrzebna, aby umocnić Izrael jako ważną
placówką imperium.
Jest absolutnie niemożliwe, żeby w sytuacji,
gdyby interes Izraela okazał się sprzeczny z interesem imperium,
neokonserwatyści wyżej postawili „interes
Izraela” niż interes imperium. Oznaczałoby to bowiem, że „interes Izraela”
stawiają
oni ponad swoją własną władzę i swój własny
egzystencjalny interes polityczny, które są ściśle związane z losem imperium.
Musielibyśmy ich uznać za potencjalnych
pacjentów ośrodków terapeutyczno-psychiatrycznych, gdyby okazało się, że
narażają władzę nad światem, w której mają
dziś swój udział, dla interesów Izraela będącego dla wielu z nich „małą
ojczyzną”.
To tak, jakby przypuszczać, że prezydent Bush
mógłby postawić interes Teksasu, który jest jego „małą ojczyzną”, ponad
interes imperium światowego, którym rządzi.
Absurdalność takiej supozycji nie jest oczywista tylko dla tych, którzy
kierują się antyżydowskimi czy
antyizraelskimi uprzedzeniami.
POLITYKA APOKALIPSY
Drugim obok neokonserwatystów środowiskiem,
które wpływa na politykę rządu Busha i Partii Republikańskiej jest
chrześcijańska prawica w jej protestanckim
„ewangelicznym” wydaniu. Tworzą ją kościoły, sekty i ruchy charyzmatyczne
propagujące specyficzną millenarystyczną
apokaliptyczną teologię, która z kolei tworzy podstawę teologii politycznej
przełożonej następnie na konkretne koncepcje
i działania polityczne mające pewne znaczenie w kontekście polityki
bliskowschodniej
i polityki wobec Izraela.
Dla określenia tych odległych od
protestanckiej i luterańskiej ortodoksji nurtów używa się takich terminów jak
„premillenaryści”,
„ewangelicy”, „fundamentaliści”,
„dyspensjonaliści”, „teologowie Czasów Ostatecznych”, „apokaliptycy”,
„protestanccy syjoniści”, „chrześcijańscy
syjoniści”, „armagedoniści”.
Nie wchodząc w teologiczne zawiłości i spory
pomiędzy różnymi odłamami apokaliptyków streśćmy najważniejsze
wątki ich wizji Czasów Ostatecznych opartej
na interpretacji proroctw Daniela, Micheasza, Ezechiela, Jeremiasza, Izajasza
i Zachariasza, eschatologicznych zapowiedzi
zawartych w Ewangeliach i Objawienia Św. Jana. Żyjemy w czasach
końca, proroctwa wypełniają się na naszych
oczach, niedługo Jezus przybędzie w obłokach i wskrzesi chrześcijan z martwych.
Wszyscy prawdziwi chrześcijanie unikną
fizycznej śmierci i z ciałem zostaną wzięci (porwani) w niebo (w obłoki)
jak Eliasz wartościowymi - tzw. rupture, grec.
„harpazo” - zgodnie z tym, co pisze św. Paweł w pierwszym Liście do
Tessaloniczan (4:16-17): „Gdyż sam Pan na
dany rozkaz, na głos archanioła i trąby Bożej zstąpi z nieba; wtedy najpierw
powstaną ci, którzy umarli w Chrystusie;
Potem my, którzy pozostaniemy przy życiu, razem z nimi porwani będziemy w
obłokach w powietrze, na spotkanie Pana; i
tak zawsze będziemy z Panem” (cyt. według Biblii
wydanej przez Brytyjskie
i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne, Warszawa
1975). „Porwanie w obłoki” nastąpi na trzy i pół roku przed momentem,
kiedy na ziemi rozpocznie się siedmioletni
czas zamętu, utrapienia, cierpień i mąk (ang.tribulation). Ci wierzący chrze-
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - POLITYKA APOKALIPSY
17
ścijanie, którzy umrą przed „porwaniem”,
powstaną z martwych i również zostaną „wzięci w obłoki”, aby spotkać tam
Jezusa. Narody świata wystąpią przeciw
Izraelowi, (który na ziemi zastąpi chrześcijan wziętych w obłoki), aby go
zniszczyć,
Antychryst wkroczy do odbudowanej Świątyni w
Jerozolimie i zażąda, aby czczono go jako Boga. Żydzi, którzy
w tym okresie uwierzą w Jezusa staną się
męczennikami. W okolicach Jerozolimy na polach Armagedonu rozegra się
ostateczna apokaliptyczna bitwa bitew, Żydzi,
którzy nie uwierzą w Jezusa Chrystusa zginą w tej bitwie, Jezus Chrystus
zejdzie z chmur wraz z „wziętymi”
chrześcijanami, zwycięży szatańskie moce, odbuduje tron Dawida w Jerozolimie,
która będzie stolicą świata, zasiądzie na nim
jako król żydowski i będzie rządził tysiąc lat w pokoju i sprawiedliwości
razem z „wziętymi” chrześcijanami, którzy
przebywać będą na ziemi w ponadnaturalnych, uświęconych ciałach. Żydzi,
którzy przeżyją czas zamętu i prześladowań i
uznają Jezusa jako Zbawiciela staną się Jego prawą ręką i będą Mu pomagać
w zarządzaniu ziemią. Po tysiącu lat
sprawiedliwych rządów Jezusa nastąpi Sąd Ostateczny, na którym Szatan i wszyscy
niewierzący zostaną strąceni do piekieł.
W apokaliptycznym fundamentalizmie kluczowa
rola w wydarzeniach prowadzących do Drugiego Przyjścia Jezusa
Chrystusa przypada Izraelowi. Korzenie tej
koncepcji tkwią w brytyjskim protestantyzmie XVII. wieku, żeby wymienić
tu choćby sir Henry Fincha, wybitnego
prawnika i członka parlamentu, który w 1621 roku napisał traktat wzywający
Brytyjczyków i rząd brytyjski do wsparcia
osadnictwa żydowskiego w Palestynie, aby „pomóc” w ten sposób w spełnieniu
się biblijnych proroctw. W XIX. wieku były
anglikański ksiądz z Irlandii John Nelson Darby (1800-1882) założyciel
sekty Plymouth Brethren, który przez wiele
lat podróżował i nauczał w Europie i w Ameryce Północnej popularyzując
i systematyzując watki eschatologiczne,
rozwinął nową szkołę myślenia teologicznego nazywaną „przyszłościowym
premillenaryzmem” lub „dyspensjonalizmem”.
Darby, uznawany za najbardziej wpływową postać protestanckiego
syjonizmu, uważał, że biblijne proroctwa
winny być interpretowane zgodnie z hermeneutyką, która traktuje je literalnie
i uznaje ich ważność jako spełniających się
przepowiedni. Na przykład zapowiedź Jezusa zburzenia Świątyni
w Jerozolimie nie odnosi się, tak jak nauczał
tego i naucza Kościół katolicki, do zburzenia Świątyni przez Rzymian
w 70. roku, ale do zburzenia jej w naszych
czasach (najpierw trzeba ją oczywiście odbudować, aby mogła zostać zburzona).
Według Darby`ego chrześcijanie winni
traktować historię w świetle siedmiu epok lub „dyspensacji”, w których za
każdym
razem Bóg inaczej objawia się ludzkości.
Drugie Przyjście Jezusa dokona się jakby w dwóch fazach, pierwsza to tajemne
przyjście dla „świętych” czy „prawdziwych
chrześcijan” w momencie „wzięcia”, które Darby interpretował jako wzięcie
z ciałem „w powietrze”, druga w chwili
objęcia przez Jezusa rządów na ziemi. Darby uważał, że naród żydowski przyjmie
rolę najważniejszego narzędzia Boga w
historii. Niektórzy znawcy tematu twierdzą, że Darby znalazł zalążek koncepcji
„porwania” w napisanej około 1791 roku i
wydanej po hiszpańsku w roku 1812 książce The Coming of Messiah in Glory and
Majesty,
której autorem był hiszpański jezuita Manuel Lacunza uznający się za
przechrzczonego Żyda i występujący pod
nazwiskiem Juan Jozafat Ben Ezra, który z
kolei nawiązywał do koncepcji innego hiszpańskiego jezuity z 16. wieku
Francisco
Ribeiry. Dzieło Lacunzy przełożył na
angielski współwyznawca Darby`ego Edward Irving. Zgodnie z teologią Darby`
go przymierze Boga z Abrahamem jest wiążące
na zawsze i wszystkie obietnice odnoszące się do narodu żydowskiego
i dotychczas niespełnione zostaną spełnione w
okresie tysiącletnich rządów Jezusa na ziemi. W pewnym sensie teologia
Darby`ego jest odwróceniem tradycyjnej
teologii zastępstwa mówiącej, że to Kościół zastąpił biblijny Izrael.
W nieprzerwalnej i nieodwoływalnej relacji
Przymierza Boga z Izraelem Kościół jest tylko parentezą. U Darby`ego
Izrael zastępuje Kościół, oczywiście nie
chodzi o Kościół katolicki, gdyż ten jest odstępcą od prawdziwej wiary i
wymaga nawrócenia, ale Kościół będący
zgromadzeniem prawdziwie wierzących czyli tych, którzy przeżyli wewnętrzne
doświadczenie nawrócenia, zaakceptowali
Jezusa jako swojego osobistego zbawiciela i zobowiązali się żyć
„świętym” życiem chrześcijańskim. Można
Darby`ego uznać za prekursora tzw. pozytywnej teologii judaizmu, gdyż
twierdził on, że chrześcijanie i naród
żydowski mają dwa odrębne powołania i dwie odrębne drogi do zbawienia.
Uczniem Darby`ego był William Blackstone, biznesmen
z Illinois, który w 1882 roku napisał bestseller Jesus is Coming
i przyczynił się mocno do popularyzacji
dyspensjonalizmu. Blackstone nie chciał czekać bezczynnie na powstanie
państwa żydowskiego, ale działał politycznie
i propagandowo na rzecz jego odbudowania. W 1891 roku Blackstone z
poparciem J.P.Morgana, Johna D.Rockefellera,
Charlesa B.Scribnera zorganizował wielką kampanię prasową wzywającą
prezydenta Beniamina Harrisona do wsparcia
idei utworzenia w Palestynie państwa żydowskiego. Dodajmy, że pod
wpływem dyspensjonalizmu byli sprzyjający
syjonizmowi znani przedstawiciele brytyjskiego życia politycznego: lord
Palmerstone, lord Ashley Cooper (siódmy
hrabia Shaftesbury), lord Artur Balfour i David Lloyd George.
Najważniejszym źródłem współczesnego
anglosaskiego dyspensjonalizmu jest wydana w 1909 roku przez ucznia Darby`
ego Cyrusa Ingersona Scofielda Biblia Króla
Jakuba, opatrzona przez niego obszernymi komentarzami i przypisami,
w których mowa jest o roli Żydów i Izraela.
Biblia Scofielda będąca najbardziej popularną w USA Biblią z komentarzami,
stała się narzędziem upowszechnienia
dyspensjonalizmu wśród szerokich mas i zdefiniowała system dyspensjonalistyczny
na następne 90 lat. Przedmiotem sporów jest
udział wczesnych syjonistów np. Samuela Untermeyera (1858-1940)
w sfinansowaniu wymagającej wiele czasu,
energii i pieniędzy pracy Scofielda nad Biblią (Untermeyer - wybitny prawnik
- stanął później na czele American Jewish
Comittee i był prezesem American League of Jewish Patriots). Co ciekawe
Biblia Scofielda mimo swojej teologicznej
ekscentryczności opublikowana została w 1930 roku przez renomowane wydawnictwo
Oxford University Press i sprzedała się w
milionie egzemplarzy. Nadmienić tu można, że w 1910 roku czyli
w rok po ukazaniu się pierwszego wydania
Biblii Scofielda założyciel Union Oil Lyman Stewart wydał 250 000 dolarów
na sfinansowanie druku i dystrybucji serii
broszur zatytułowanej „The Fundamentals”, która propagowała
dyspensjonalistyczny
i premilennarystyczny punkt widzenia. 3
miliony egzemplarzy tych broszur zostało rozprowadzonych w kościołach
na obszarze całych Stanów Zjednoczonych
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - POLITYKA APOKALIPSY
18
To zasadnicza rola Żydów i Izraela w
dyspensjonalizmie i premillenaryzmie sprawiła, że określany jest on również
mianem „chrześcijańskiego syjonizmu”. W
Biblii Scofielda wydarzenia wyczytane z Biblii zogniskowane są wokół
przeszłości, teraźniejszości i przyszłości
Izraela. Według Scofielda Jezus Chrystus nie powróci na ziemię, zanim Żydzi
nie powrócą do Palestyny, nie odzyskają
kontroli nad Jerozolimą i nie odbudują Świątyni. Z tych samych przesłanek
wychodzą współcześni amerykańscy
chrześcijańscy syjoniści, którzy skupiają swoją uwagę na Bliskim Wschodzie, bo
uważają, że zgodnie z Biblią to Bliski Wschód
będzie sceną ostatecznej bitwy i Drugiego Przyjścia Jezusa Chrystusa,
i że chrześcijanie nie powinni biernie czekać
na wypełnienie się proroctw ale być ich aktywnymi wykonawcami. Winni
działać jak katalizator, który przyśpieszy
Drugie Przyjście.
Kiedy w 1948 roku utworzone zostało państwo
żydowskie, najważniejszy kawałek profetycznego puzzla wskoczył
na swoje miejsce, tykać zaczął zegar
biblijnych proroctw, pojawił się „niezaprzeczalny dowód”, że
dyspensjonalistyczne
czy premillenarystyczne odczytanie Biblii jest
prawidłowe. Narodziny Izraela uznano za znak, że wypełniają się biblijne
proroctwa i zaczynają się Dni Ostatnie. Flaga
z gwiazdą Dawida łopocząca nad Palestyną inauguruje erę mesjańską
i zapowiada Drugie Przyjście Chrystusa. Rok
1948 to początek odliczania do Armagedonu - żadne inne wydarzenie nie
byłoby znakiem, że count-down się
rozpoczął. Państwo żydowskie ulokowane jest teraz w centrum biblijnych
profecji,
staje się osią eschatologicznego dramatu. W
Izraelu spełnia się przeznaczenia świata, Żydzi w Izraelu są instrumentem
realizacji mesjańskich obietnic.
Kolejnymi wydarzeniami, które miały
dramatyczny wpływ na postawy premillenarystycznych chrześcijańskich
syjonistów wobec Izraela, były wojna
sześciodniowa w 1967 roku i przejęcie przez Żydów politycznej kontroli nad
Jerozolimą. Było to polityczno-militarne
wydarzenie, które dostarczyło potężnego paliwa profetycznym spekulacjom
i wzmocniło przekonanie, że Izrael powstał,
aby wypełnić istotną misję w historii, i odegra ważną rolę w procesie, który
poprzedzi przyjście Mesjasza. Redaktor
„Christianity Today”, teść znanego kaznodziei Billy Grahama L. Nelson Bell
napisał wówczas: „Po raz pierwszy od ponad
2000 lat Jerozolima jest znowu całkowicie w rękach Żydów, co przejmuje
do głębi każdego studiującego Biblię i
odnawia jego wiarę w jej dokładność i ważność”.
Po 1967 roku przekonanie, że państwo
żydowskie ma zasadnicze znaczenie w przygotowaniu gruntu dla nadejścia
ery mesjańskiej, zaczyna dominować w całej
propagandzie religijno-politycznej chrześcijańskich syjonistów i określać
ich stosunek do Izraela oraz Żydów. Hal
Lindsey, jedna z najważniejszych postaci chrześcijańskiego syjonizmu w USA,
nazywany „Jeremiaszem swojego pokolenia”,
autor wielu książkowych bestsellerów, napisał, że Żydzi są „cudem historii”,
wyjątkowym narodem, że Jerozolima to
najważniejsze miasto na planecie, które będzie duchowym centrum całego
świata, dokąd wszyscy ludzie z całej planety
będą co roku przyjeżdżać, aby czcić Jezusa, który zasiądzie tam na tronie.
Izrael, pisał Lindsay, jest przeznaczony do
tego, aby odgrywać główną rolę w świecie, państwo żydowskie będzie pełne
wielkiego bogactwa, władzy i prestiżu w
Dniach Ostatnich. Izrael, zdaniem Lindsey`a przesuwa się ku centralnemu miejscu
na politycznej i ekonomicznej scenie świata.
Polityczna teologia chrześcijańskich
syjonistów wywodzona z Pisma Świętego zawiera następujące składniki mające
istotne implikacje polityczne: obietnice dane
Abrahamowi są wieczne, bezwarunkowe i nieodwoływalne i rozciągają się
na wszystkich Żydów w przeszłości,
teraźniejszości i przyszłości, Bóg dał Żydom Palestynę na zawsze, do nich
należy
każdy milimetr kwadratowy tej ziemi, łącznie
ze Strefą Gazy, Wzgórzami Golan, Judeą i Samarią (najbardziej radykalni
chrześcijańscy syjoniści postulują
odtworzenie Wielkiego Izraela w granicach od Nilu do Eufratu), niepodzielona
Jerozolima
jest stolicą państwa żydowskiego, wrogość
wobec Izraela jest próbą przeszkodzenia w realizacji planu Bożego, antysemityzm
ma szatańskie źródła. To wszystko czyni
chrześcijańskich syjonistów najbardziej zagorzałymi przyjaciółmi
państwa żydowskiego, którzy każdy akt
polityczny przez nie dokonany uznają za dostrojony do planu Boga i jako taki
nie
podlegający krytyce, chyba że idzie o akty
typu „ziemia za pokój”, wstrzymanie osadnictwa żydowskiego na Ziemiach
Okupowanych, ustępstwa polityczne wobec
Palestyńczyków czy krajów arabskich itp. Te bowiem oznaczają, że Żydzi nie
chcą nieść brzemienia nałożonego na nich
przez Boga, nie chcą wypełniać swojego mesjańskiego obowiązku, odmawiają
odegrania swojej roli w eschatologicznym
dramacie, co jest niewybaczalną zdradą wobec ludzkości.
Teologia polityczna chrześcijańskich
syjonistów przekłada się na konkretną działalność polityczną, propagandową
i filantropijną. Zebrali oni miliony dolarów
na popieranie osadnictwa żydowskiego na Terytoriach Okupowanych, nieodmiennie
opowiadają się za trwałą wojskową i finansową
pomocą USA dla Izraela, popierają inkorporację Terytoriów
Okupowanych do Izraela, są przeciwnikami
jakichkolwiek ustępstw wobec Arabów, usprawiedliwiają moralnie i politycznie
wszystkie akcje armii izraelskiej i służb
specjalnych wobec Palestyńczyków, prowadzą stałą agitację na rzecz
partii Likud i innych prawicowych ugrupowań w
Izraelu etc. Popierają również przejęcie Góry Świątynnej przez Żydów,
działają na rzecz odbudowy Świątyni w
Jerozolimie, wspierają próby wyhodowania „czerwonej jałówki bez skazy” opisanej
w Księdze Liczb, aby „wymusić” spełnienie
proroctw.
Mamy do czynienia ze spirytualną geopolityką
i „eschatologiczną polityką”, w której religijne proroctwa i teologiczne
interpretacje dyktują konkretne posunięcia i
działania polityczne. Chrześcijańscy syjoniści opowiadali się np.
za emigracją Żydów z ZSRR do Izraela i
współfinansowali ją, bo wierzą, że im więcej Żydów zbierze się w Izraelu,
tym szybciej wypełnią się proroctwa. Hal
Lindsey powołując się na proroka Jeremiasza, napisał, że Bóg uczynił
obietnicę Izraelowi a Bóg dotrzymuje
obietnic, dlatego każdy, kto odmawia Izraelowi prawa do istnienia, ten walczy
z Bożą obietnicą. Inny chrześcijański
syjonista republikański senator James Inhofe z Oklahomy oświadczył, że
konflikt izraelsko - palestyńskie to nie
walka polityczna, ale spór o to, czy słowa Boga są prawdziwe czy nie. Ci,
którzy naciskają na powstanie państwa
palestyńskiego, działają wbrew zamiarom Boga, premier Rabin został zamordowany
ponieważ działał przeciw woli Bożej. Właściwa
jest tylko taka polityka, która nie „tamuje” nurtu proroctw
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - POLITYKA APOKALIPSY
19
spełnianych w Izraelu - zwiastunie Dni
Ostatnich. Każdy, kto, tak jak premier Rabin, działa wbrew profetycznym
zapowiedziom, ściąga na siebie wielkie
niebezpieczeństwo. Izrael musi być broniony za wszelką cenę, bo gdyby został
militarnie pokonany lub wręcz gdyby państwo
żydowskie upadło, nadejście mesjańskiej epoki oddaliłoby się
w niewiadomą przyszłość a wraz z tym nadzieja
na uniknięcie fizycznej śmierci. Należy tutaj dopowiedzieć, że
premillenarystyczna
koncepcja zakładająca „wzięcie” czy
„porwanie” (ciekawe, że termin „rupture” występuje również
w subkulturze UFO) prawdziwych chrześcijan z
ciałem do nieba rozwiązuje dla jej wyznawców odwieczny dylemat
zawarty w powiedzeniu: „każdy chce pójść do
nieba, ale nikt nie chce umierać”. „Porwanie”, które wkrótce
nastąpi - musi nastąpić wkrótce, a nie np. za
tysiąc lat, bo za tysiąc lat ci, do których adresowane jest apokaliptyczne
przesłanie nie będą już żyli - pozwoli
prawdziwym chrześcijanom uniknąć mąk i cierpień okresu „Tribulation”
i pójść do nieba bez umierania. Ta wiara w
uniknięcie fizycznej śmierci jest doktrynalnie zabezpieczona poprzez
zapowiedzianą
w mesjańskich proroctwach sekwencję wydarzeń
mesjańskich aż po zagładę w bitwie na polach Armagedonu.
Dlatego Izrael jako konieczny wehikuł na
mesjańskiej drodze musi być broniony za wszelką cenę, trzeba podtrzymywać
ze wszystkich sił jego egzystencję i
zapewniać mu bezpieczeństwo. Jeśli Izrael upadnie, to wraz z nim upadnie
nadzieja
na to, że chrześcijanie nie umrą i zostaną
żywi wzięci do nieba. Żydzi muszą przetrwać jako „ciało Izraela” do momentu
rozpoczęcia okresu „Tribulation” po to, aby
większość z nich mogła zginąć w tym okresie. John F.Walvoord, jeden
z czołowych teologów dyspensjonalizmu, który
przez trzy dekady stał na czele Seminarium Teologicznego w Dallas
- głównego ośrodka teologicznego ruchu,
powołując się na proroctwo Zachariasza (13:8,9) stwierdził w swojej książce
Israel in Prophecy (1962),
że w okresie „Tribulation” zginie dwie trzecie Żydów, a pozostała jedna trzecia
doczeka
powtórnego przyjścia Chrystusa, które
przepowiedziane jest w następnej części Księgi Zachariasza. Armagedonista
Timothy Dailey w swojej książce The
Gathering Storm (1992) przewiduje, że Tel Aviw zniszczony zostanie przez
bombę
atomową wysłaną z Syrii.
Trzeba chronić Żydów, bo śmierć dwóch
trzecich z nich przewidziana jest w apokaliptycznym scenariuszu. Jeśli Żydzi
nie przetrwają, to nie będą mogli odegrać
swojej roli w scenariuszu ergo scenariusz nie będzie mógł się zrealizować.
Sojusz amerykańskich chrześcijańskich
syjonistów z Izraelem jest swego rodzaju polityczno-teologicznym „dealem”:
premier Szaron, partia Likud czy szerzej
klasa rządząca Izraela (jak również establishment żydowski w USA) wykorzystuje
premillenarystów dla swoich celów
politycznych, ci zaś wykorzystują Izrael i Żydów dla swoich celów teologicznych,
dla Izraela chrześcijańscy syjoniści są
instrumentem politycznym, dla nich zaś Izrael jest narzędziem metafizycznym,
aktorem niezbędnym dla odegrania
apokaliptycznego scenariusza. Dodatkowo izraelska prawica z partii Likud widzi
w chrześcijańskich syjonistach źródło
finansowego wsparcia wyrównującego straty, jakie wynikają ze zmniejszenia
sponsoringu od amerykańskiej społeczności
żydowskiej, która, w większości o liberalno-lewicowych poglądach i
niechętna rosnącemu wpływowi małych partii
ortodoksyjnych będących w koalicji z Likudem i radykalnego ruchu
osadniczego, obcięła datki na Jewish National
Fund i inne instytucje w USA wspierające Izrael. Te rachuby prawicy
izraelskiej nie są, jak pisaliśmy wcześniej,
pozbawione podstaw. Na przykład w drugiej połowie lat 90. International
Fellowship of Christians and Jews kierowana
przez rabina Yeckhiela Ecksteina z Chicago zebrała 5 milionów dolarów
prawie w całości pochodzących od
chrześcijańskich syjonistów. W 1998 roku pastor John Hagee z San Antonio
w Teksasie zebrał wśród członków swojego
kościoła (Cornerstone Church) milion dolarów dla Izraela. Poza tym
chrześcijańscy
syjoniści organizują liczne wycieczki i
pielgrzymki do Izraela, które przez izraelskie Ministerstwo Turystyki
traktowane są jako ważny segment rynku
turystycznego i źródło wpływów do budżetu państwa.
Na marginesie dodajmy, że instrumentalne
traktowanie Żydów i Izraela przez chrześcijańskich syjonistów wywołuje
pewne ideologiczne zamieszanie, gdyż nie dają
się oni zaklasyfikować ani jako filosemici ani jako antysemici. Na
płaszczyźnie praktycznej polityki i
propagandy są filosemitami, ale na płaszczyźnie moralno-teologicznej można ich
uznać
za antysemitów, gdyż redukują Izrael i Żydów
do bytów wyłącznie funkcjonalnych, do narzędzia popychającego historię ku
momentowi Powtórnego Przyjścia. Współcześni
Żydzi są wprawdzie dziedzicami biblijnego Izraela i obiektem proroctw
o odbudowie Królestwa Dawidowego w epoce
mesjańskiej, ale jedynie chrześcijanie „born again in Christ” mogą być
zbawieni i cieszyć się życiem wiecznym.
Ponieważ Żydzi nie akceptują Jezusa, dlatego są moralnie i duchowo pozbawieni
czegoś najważniejszego. Jest więc tu obecna
pewna ambiwalencja, która widoczna jest także w kwestii nawracania Żydów.
Propagowanie chrześcijaństwa wśród Żydów to
nauczanie tego boskiego narodu jego roli w historii i warunek ocalenia
części z nich w czasie Wielkiego Zamętu.
Praca misyjna wśród Żydów jest konieczna, bo Żydzi potrzebują Jezusa.
Z drugiej jednak strony istnieje teoretyczne
wprawdzie, ale jednak, niebezpieczeństwo, że Żydzi zbyt wcześnie nawrócą się
en masse na
chrześcijaństwo. Staliby się wówczas chrześcijanami i tak jak inni
chrześcijanie zostaliby „porwani” w niebo,
zanim rozpocząłby się okres „tribulation”, a
wtedy proroctwa by się nie spełniły, bo nie byłoby Żydów, którzy walczyliby,
byliby prześladowani i ginęliby w tym
okresie. Ten nierozwiązywalny w istocie rzeczy dylemat jest rozwiązywany
w ten sposób, żeby raczej zrezygnować z
nawracania Żydów niż narażać profetyczny scenariusz na to, że się nie spełni.
Chrześcijańscy syjoniści wolą poświęcić dusze
Żydów nie nawracając ich na wiarę w Chrystusa, niż ryzykować, że dzień
„wzięcia” z ciałem „w obłoki” oddali się w
nieodgadnioną przyszłość.
Z punktu widzenia establishmentu żydowskiego
w USA i klasy rządzącej w Izraelu spekulacje teologiczne i wynikająca
z nich dualistyczna perspektywa w widzeniu
Izraela i Żydów nie mają większego znaczenia - liczą się wymierne
korzyści polityczno-propagandowe, które
przynosi strategiczne partnerstwo z chrześcijańskimi syjonistami, i ich
praktyczno-
polityczny filosyjonizm i filosemityzm. Fakt,
że chrześcijańscy syjoniści chcą chronić Izrael za wszelką cenę po
to, aby mógł on zostać zniszczony w okresie
„Great Tribulation”, nie przeszkadza im z tej prostej przyczyny, że nie są
wyznawcami tej eschatologicznej wizji (jeśli
wierzą, to w swoją własną, w której rola i przeznaczenie Żydów są oczywiście
całkiem inne).
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - POLITYKA APOKALIPSY
20
Dla premillenarystycznych chrześcijańskich
syjonistów, którzy widzą siebie jako aktywistów wielkiej sprawy, a
właściwie sprawy największej ze wszystkich:
pracy nad nadejściem epoki mesjańskiej i ustanowienia Królestwa Bożego
na ziemi, to, co dzieje się w Izraelu i wokół
Izraela to nie pragmatyczne i racjonalne decyzje polityczne, lecz decyzje
o kosmicznych implikacjach, które mogą
zahamować realizację boskiego planu ludzkiego zbawienia, to nie posunięcia
polityczne, ale realizowanie ról rozpisanych
w scenariuszu eschatologicznego dramatu. To, co robi Ariel Szaron
- robi on w imię Boga i jego nakazów
przyspieszając nadejście powrotu Chrystusa, to, co robi Jaser Arafat - robi on
w imię Szatana i jego nakazów, opóźniając
Drugie Przyjście Chrystusa. Chrześcijańscy syjoniści nie rozpatrują konfliktu
żydowsko -palestyńskiego i szerzej konfliktu
Izraela z państwami islamskimi w kategoriach politycznych, w kategoriach
prawa międzynarodowego etc. ale interpretują
go jako współczesny wyraz biblijnej rywalizacji pomiędzy Izaakiem
i Izmaelem o prawo pierworodnego syna
Abrahama i jego błogosławieństwo. Hal Lindsey pisał o starożytnej nienawiści
pomiędzy Izmaelem i Izaakiem, nienawiści,
która trwa od 4000 lat i ma swoje źródło w zazdrości Izmaela wobec Izaaka.
Izmael i jego potomkowie pożądają
błogosławieństwa, które otrzymał Izaak, i nigdy nie będą usatysfakcjonowani
tym, co
mają. To, co zaczęło się od Izmaela trwa u
jego potomków-muzułmanów. Tu nie może być porozumienia i politycznego
kompromisu, Boskie kości zostały rzucone
tysiące lat temu: Żydzi wygrywają, Palestyńczycy (mułzumanie) przegrywają.
Ostateczną instancją pozostaje Biblia,
zgodnie z którą Liban = Tyr, Syria = Asyria, Arabowie = Filistyni etc. etc.
Polityka wobec Izraela i Bliskiego Wschodu
zakorzeniona jest zatem w głębokiej strukturze teologicznej, która
wojnę przeciw wrogom państwa żydowskiego
czyni spirytualną wojną z siłami szatańskimi. W ten sposób widziana
jest również wojna przeciw Irakowi rządzonemu
przez prezydenta Saddama Hussajna. Już pierwsza wojna z Irakiem
w 1991 roku traktowana była jako znak Dni
Ostatnich. Od czasu tamtej wojny chrześcijańscy syjoniści z USA prowadzili
stałą religijną kampanię propagandową przeciw
Irakowi i Husajnowi. Wymieńmy charakterystyczne tytuły
książek i filmów z lat 90: Mark Hitchcock Drugie
powstanie Babilonu, Charles Dyer Powstanie Babilonu. Czy Irak
jest centrum ostatecznego dramatu?, Babilon:
Irak i nadchodzący kryzys bliskowschodni - droga do Armagedonu
i dalej,
Arno Froese Tajemny Babilon Saddama (książka z 1998 roku przewidująca
drugą wojnę w Zatoce Perskiej),
Joseph Chambers Pałac Antychrysta. W
książkach, broszurach, na stronach internetowych chrześcijańskich syjonistów
prezydent Saddam Husajn prezentowany jest
jako ten, kto ma wszystkie cechy, którymi Szatan obdarza swoich władców.
Saddam Husajn to wcielenie Nabuchodonozora,
który odbudowuje Babilon i wznosi Pałace Antychrysta. Staje się on
jako esencja Zła jedną z centralnych postaci
w profetycznych wyobrażeniach, tym, kto przygotowuje drogę dla Bestii
z Apokalipsy św. Jana, opętanym zdobywcą,
który chce ruszyć na podbój świata, władcą takim jak Haman, faraon,
Herod i Hitler - wszyscy mianowani przez
Szatana, który nimi i poprzez nich rządzi, wszyscy - marionetki
w rękach szatańskich sił. Jak pisał jeden z
autorów o prezydencie Husajnie: „Dzisiaj ten arcybuntownik rozpoczął
odbudowę starożytnych ruin Babilonu i swojej
starożytnej chwały. Ta ziemia, gdzie Szatan podburzył i zdeprawował
człowieka stworzonego przez Boga, stanie w
obliczu zniszczenia na niewyobrażalną skalę. Z pewnością Saddam
Hussajn to człowiek nominowany przez Szatana,
aby wypełniać jego rozkazy”. Wojna z Irakiem jest
zatem
religijną krucjatą przeciw nowemu Babilonowi
(czy Babilon będzie siedzibą nadchodzącego Antychrysta to w kręgach
dyspensjonalistów sprawa sporna), przeciw
Irakijczykom - „narodowi szatańskiemu”. Antyiracka propaganda
chrześcijańskich syjonistów wbudowana jest w
szerszą wizję całej „szatańskiej infrastruktury na Bliskim Wschodzie”,
„islamu wybranego przez Szatana”, religii,
której założycielem był „opętany przez demony pedofil” jak jeden
z przywódców Konwencji Południowych Baptystów
nazwał proroka Mahometa.
Armia amerykańska jest przeto instrumentem w
rękach Boga, to ona po zburzeniu wież World Trade Center przez
„szatańskich islamistów” (cztery samoloty tak
jak czterech Jeźdźców Apokalipsy) zniszczyła talibów i Al-Kaidę
w Afganistanie sprawiając, że Bóg zdjął
przekleństwo z tego kraju, to ona obalając Saddama Husajna pokonała
śmiertelnego
wroga państwa żydowskiego, który mógł je
zniszczyć przy pomocy broni masowego rażenia a wówczas Izrael
przedwcześnie uległby zagładzie, co
zakłóciłoby naturalny bieg nurtu mesjańskich proroctw (dla chrześcijańskich
syjonistów
argument, że iracka broń masowego rażenia nie
zagraża Stanom Zjednoczonym ale jedynie Izraelowi jest jeszcze
mocniejszym argumentem za wojną z Irakiem).
Wojna z Irakiem była zatem „wojną o ocalenie i bezpieczeństwo Izraela”
w tym sensie, że wymagał tego „ interes
teologiczny ” chrześcijańskich syjonistów. Chodziło bowiem o to, aby zapobiec
podważeniu roli, jaką Izraelowi i Żydom
wyznacza profetyczny scenariusz Dni Ostatecznych. Atak na Irak był słuszny,
gdyż według chrześcijańskich syjonistów Stany
Zjednoczone zobligowane są przez Boga do tego, aby chronić Izrael
i Żydów.
Cytowany już Hal Lindsey napisał, że los USA
zależy od traktowania Żydów - kiedy Stany Zjednoczone dobrze
traktują Żydów i popierają Izrael, to
rozkwitają, kiedy tego nie czynią, podupadają. USA dlatego cieszą się specjalną
protekcją Boga, ponieważ stały za narodem
żydowskim w trudnych dla niego chwilach, pomagały Żydom, zwalczały
ich prześladowców, udzieliły schronienia
Żydom i umożliwiają im przetrwanie. Lindsey stwierdził: „Bóg powiedział
do Abrahama, ojca wszystkich Żydów: `I będę
błogosławił błogosławiącym tobie, a przeklinających cię przeklinać
będę`. Ta obietnica została rozciągnięta na
wszystkich potomków Abrahama, Izaaka i Jakuba. Sądzę, że jeśli USA
odwrócą się do Izraela, przestaniemy istnieć
jako naród. Nie lekceważcie tego, gdyż w historii powstanie i upadek
imperiów są bezpośrednio związane z tym, jak
traktowały Żydów”. Na Trzeciej Międzynarodowej
Konferencji Chrześcijańskich
Syjonistów w lutym 1996 roku w Jerozolimie
1500 delegatów z Europy i Ameryki przyjęło deklarację: „Pan
w jego zazdrosnej miłości dla Izraela i
narodu żydowskiego błogosławi i przeklina i osądza narody zgodnie z tym, jak
traktują naród wybrany Izraela.” Tak więc Bóg błogosławi Ameryce, bo ona błogosławi Żydom i państwu
żydowskiemu.
Podobnie znany telewangelista wielebny Jerry
Falwell oświadczył, że Bóg był życzliwy Ameryce jedynie dlatego,
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - POLITYKA APOKALIPSY
21
że Ameryka była życzliwa Żydom. Republikański
senator James Inhofe (Oklahoma) stwierdził, iż jedną z przyczyn, dla
których „otwarte zostały duchowe wrota” do
zamachu na wieże WTC była polityka rządu amerykańskiego polegająca na
stawianiu żądań wobec Izraela i wywieraniu
nań nacisku, aby nie dokonywał mocnego odwetu za terrorystyczne zamachy
Palestyńczyków. Sens słów senatora jest
jasny: Ameryka przestała być życzliwa Żydom, dlatego Bóg przestał jej być
życzliwy i spotkała ją kara w postaci
zburzenia wież WTC i śmierci wielu Amerykanów.
Ameryka ma specjalną rolę i misję w Boskim
planie dla ludzkości, rolę współczesnego Cyrusa mającego pomóc
Żydom w odbudowie Syjonu. Bóg wybrał Amerykę
ze względu na jej moralną wyższość nad innymi narodami i Ameryka
będzie osądzana zgodnie z tym, jak wypełnia
tę misję. Obalenie siłą rządów Saddama Husajna było potwierdzeniem, że
Stany Zjednoczone są swojej misji wierne.
Ewangeliczne sekty, ruchy i kościoły łączą
swoje teologiczne spekulacje i rozumienie drogi ludzkiej historii z poczuciem
mesjanistycznego amerykańskiego patriotyzmu,
którego dyskurs pełen jest zresztą odniesień do historii biblijnego
Izraela. Chociaż chrześcijańscy syjoniści są
krytyczni wobec współczesnej kultury amerykańskiej, to pozostają lojalni
wobec USA jako politycznej wspólnoty a ich
teologia polityczna zgodna jest z celami politycznymi imperium światowego
i jego klasy rządzącej. Byli oni zawsze i są
nadal przeciwnikami ograniczenia zbrojeń. Hal Lindsey, zbierając zapewne
aplauz w Pentagonie, pisał: „uważam, że
Biblia wspiera koncepcję budowy potężnej siły militarnej. Biblia mówi nam, że
Stany Zjednoczone powinny znowu stać się
silne. Jest czas, aby użyć naszej wielkiej i wspaniałej technologii, aby
stworzyć
najsilniejszą potęgę militarną na świecie”. Broń nuklearna jest bronią czasu Apokalipsy i zostanie użyta w bitwie
Armagedonu, dlatego nie należy dążyć do
atomowego rozbrojenia. Widać jasno, że mesjańskie cele armagedonistów
i towarzysząca im propaganda religijna mogą
być instrumentem wpływania przez władze imperium na umysły obywateli
USA, aby akceptowali oni wzrost wydatków na
zbrojenia. Chrześcijańscy syjoniści są użyteczni przy desygnowaniu
wrogów imperium i stwarzaniu ich negatywnego
wizerunku tak jak widzieliśmy to na przykładzie Saddama Husajna.
Wrogowie imperium są równocześnie ich
wrogami. Do upadku ZSRR głównym wrogiem był sowiecki komunizm,
z którego zrodzić się miał Antychryst.
Dzisiaj metafizycznym wrogiem mogą być chińscy komuniści, islam lub Europa
(Unia Europejska).
Unia Europejska uważana jest przez
chrześcijańskich syjonistów za wcielenie imperium rzymskiego i Świętego
Cesarstwa Rzymskiego, zjednoczona Europa to
nowe imperium, konfederacja 10 królestw, którą przepowiada Biblia
w Księdze Daniela i w Apokalipsie, znak
nadciągających rządów Antychrysta. Cytowany już Hal Lindsay, najbardziej
wpływowy przedstawiciel chrześcijańskiego
syjonizmu w 20. wieku, pisał: „wierzę, że gdzieś w Europie żyje przywódca,
który zawarł pakt z Szatanem, być może już
jest on członkiem Parlamentu Europejskiego”.
Antychryst wyjdzie z Europy
i będzie, jak twierdzi Lindsay, dyktatorem
Europy, największym jakiego do tej pory oglądał świat, w porównaniu z nim
Adolf Hitler i Józef Stalin to członkowie
chłopięcego chóru.
Na płaszczyźnie propagandowej armagedoniści
demonizują Europę jako ojczyznę Antychrysta, a jednocześnie popierają
jej zjednoczenie, bo pomaga to wypełniać się
proroctwom. Ale to poparcie jest ostrożne, gdyż Unia Europejska liczy
już 15 państw członkowskich i chce się
rozszerzać, tymczasem wedle proroctw tylko 10 królestw utworzy konfederację
przeciw Izraelowi. Stąd należy oczekiwać, że
Unia Europejska nie przetrwa w dotychczasowym kształcie, część państw
z niej wystąpi i ostatecznie pozostanie w
Unii 10 państw członkowskich, co będzie potwierdzeniem biblijnych przepowiedni.
Interpretacje proroctw w pewnej mierze
ewoluują wraz z zmieniającą się sytuacją na świecie i zgadzają się, jak do
tej pory, z polityką Stanów Zjednoczonych.
Obojętnie czy jest to Związek Sowiecki (Rosja), Unia Europejska czy świat
islamu - każde skupienie sił geopolitycznych
i geoekonomicznych aspirujące do większej niezależności od imperium lub
uznane za potencjalnego rywala może zostać
włączone jako „czarny charakter” do religijno politycznej propagandy.
Armagedoniści
reagują zresztą bardzo szybko na aktualne
wydarzenia polityczne i na przykład Hal Lindsey w 2002 roku,
kiedy narastał konflikt wokół ewentualnej
interwencji w Iraku, opublikował książkę Bliski Wschód - gotowy do wojny,
w której pokazuje, jak „napędzane przez żądzę
zysku” kraje - Rosja, Chiny, Francja, Niemcy i Północna Korea - sprzedają
broń masowej zagłady dla „islamskiej machiny
wojennej”, co oczywiście zgodne jest według niego z profetycznymi
zapowiedziami.
Premillenarystyczni chrześcijańscy syjoniści
są dziś drugim obok neokonserwatystów środowiskiem które odgrywa
istotną rolę w tym sektorze klasy rządzącej
występującej pod nazwą „Republikanie”, przy czym neokonserwatyści są
generałami i wyższymi oficerami zaś ci
pierwsi tworzą pospolite ruszenie i dostarczają niższej kadry oficerskiej
(odwołując
się do znanej w Polsce terminologii można to
interpretować jako sojusz „chamy” - Żydy”). Ich polityczna mobilizacja
zaczyna się w połowie lat 70. kiedy wychodzą
ze stanu pewnej politycznej bierności i zaczynają coraz mocniej angażować
się w sprawy legislacyjne i wyborcze. Im w
znacznej mierze zawdzięcza Ronald Reagan swój wybór na prezydenta
w 1980 i 1984 roku. W tym czasie umacniają
swoje wpływy w Partii Republikańskiej i po raz pierwszy zyskując dostęp
do kręgów rządowych i wojskowych. Liderzy
fundamentalistów biorą udział w seminariach i briefingach organizowanych
przez administrację Reagana. W przemówieniach
samego Reagana pobrzmiewały pewne tony „ewangeliczne” - to, że
to doradcy prezydenta i autorzy jego przemówień
świadomie je tam umieszczali, żeby chrześcijańska prawica będąca
ważnym ogniwem reaganowskiej koalicji czuła
się usatysfakcjonowana, nie zmienia faktu, że były one potrzebne ze
względu na rosnącą siłę polityczną środowisk,
kościołów i sekt ewangelicznych, które stawały się istotnym komponentem
bazy wyborczej Republikanów a wywodzący się z
nich kaznodzieje, aktywiści społeczni, publicyści i autorzy książek
polityczno-propagandowym ramieniem partii.
Warto tu przypomnieć, że przed laty „Jerusalem Post” przytoczyła słowa
Ronalda Reagana skierowane do dyrektora
American - Israel Public Affairs Committee Toma Dine`a: „Zwróciłem się do
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - POLITYKA APOKALIPSY
22
waszych starożytnych proroków w Starym
Testamencie i ku znakom zapowiadającym Armagedon i zastanawiałem się, czy
jesteśmy pokoleniem, które zobaczy, jak to
się staje”. Nie wystarczy to wprawdzie, żeby Ronalda
Reagana zaklasyfikować
jako armagedonistę z krwi i kości, ale
pokazuje do jakiego stopnia dyspensjonalistyczn wersja chrześcijaństwa przenika
nawet do ludzi na samych szczytach władzy
politycznej.
W wyborach prezydenckich 2000 roku na Busha
głosowało 15 milionów białych ewangelicznych chrześcijan, co nie
było najlepszym wynikiem - spodziewano się 19
milionów. Tak czy inaczej jednak chrześcijańska prawica stanowi jeden
z kluczowych bloków politycznych i wyborczych
Partii Republikańskiej. Dlatego strateg wyborczy i doradca polityczny
Busha Karl Rove stwierdził, że chrześcijańska
prawica to elektorat, któremu trzeba poświęcić więcej czasu i energii, a to
może oznaczać, że prezydent Bush walcząc o
reelekcję będzie się musiał jeszcze bardziej z nią liczyć. Warto podkreślić,
że szereg ważnych polityków republikańskich
to chrześcijańscy syjoniści. Wymienić tu można senatora Jesse Helmsa,
senatora Jamesa Inhofe z Oklahomy, członka
Izby Reprezenatów Toma DeLay`a (Teksas) - lidera większości Republikańskiej
w Kongresie, senatora Brownbacka z Kansas,
senatora Hutchinsona z Arkansas, prokuratora generalnego Johna
Ashcrofta (wcześniej senatora z Missouri)
oraz cały szereg innych senatorów i kongresmanów takich jak Dick Armey,
Lindsey Graham, Orrin Hatch, Roy Blunt,
Henry Brown. Charyzmatyczną postacią chrześcijańskich
syjonistów jest
pułkownik Oliver North, bohater akcji
Iran-kontras, o którym jeden z izraelskich generałów powiedział, że jest
„bardziej
izraelski niż my Izraelczycy”.
Niegdyś dyspensjonaliści byli lekceważeni i
uważani za religijną subkulturę, ale ta subkultura dawno już wyszła
z getta, dąży do ekspansji i ma coraz większy
wpływ na kościoły, w ramach których działają dyspesjonaliści, i poza nimi.
Jest to zasługą prężnej i dynamicznej
działalności propagandowej kaznodziejów telewizyjnych, pisarzy, publicystów,
dziennikarzy, aktywistów społecznych takich
Pat Robertson, Jerry Falwell, Ralph Reed, James Dobson, Jerry Falwell,
Billy Graham, Jimmy i Tammy Bakker, Jack
Impe, Tim LaHaye i jego żona Beverly LaHaye, która stoi na czele organizacji
Concerned Women for America, Hal Lindsey,
Cal Thomas, piosenkarz Pat Boone, Don Argue (prezes Krajowego
Związku Ewangelików), Brandt Gustavson
(prezes Krajowych Nadawców Religijnych - organizacji, która skupia ok.90
procent chrześcijańskich nadawców radiowych i
telewizyjnych w Ameryce Północnej), Donald Wildmon (prezes Amerykańskiego
Związku Rodzin).
Wspominany już Hal Lindsey ożywił
apokaliptyczne spekulacje w wydanym w 1970 roku bestsellerze The Late Great
Planet Earth,
w którym ogłosił, iż powstanie państwa żydowskiego w 1948 roku jest znakiem, że
rozpoczęły się Dni Ostatnie.
Książka miała do dziś ponad 100 wydań i
sprzedała się w łącznym nakładzie kilkunastu milionów egzemplarzy (była
najlepiej sprzedającą się książką w latach
70.), a na jej podstawie nakręcono dwa filmy. Lindsey jest autorem ponad 20
książek, które, jak się szacuje, sprzedane
zostały w łącznym nakładzie 50 milionów egzemplarzy. Są to m.in. Szatan żyje
i ma się dobrze na planecie Ziemia (1973); Nadchodzi nowy świat. Profetyczna odysea (1973); Wyzwolenie
planety Ziemi
(1974); Ostatnia godzina świata: ewakuacja
czy wymarcie? (1976); Lata osiemdziesiąte: odliczanie do Armagedonu
(1981); Wzięcie: prawda i konsekwencje (1983);
Ostatnie pokolenie (1983); Profetyczna wędrówka przez Ziemię Świętą
(1983); Izrael i dni ostatnie (1983); Droga
do Holocaustu (1989); Ostateczna bitwa (1995); Kod Apokalipsy (1997);
Planeta
Ziemia: Ostatni rozdział (1998). Wieloczęściowa seria powieściowa zatytułowana Left Behind autorstwa
Timothy`ego
LaHaye i Jerrego B.Jenkinsa lansująca
premilenarystyczną wersję chrześcijaństwa sprzedała się w łącznej ilości ponad
50 milionów egzemplarzy. W 2001 roku ostatnia
część serii Desecration pobiła Johna Grishama sprzedając się w ciągu
roku w prawie 3 milionach egzemplarzy. Ósma
książka tej serii The Mark zajęła drugie miejsce na liście bestsellerów
w 2000 roku, a siódma Assassins była 3
w 1999 roku. Wpływ tego typu publikacji na amerykańską kulturę popularną
jest tak duży, że istnieją w USA katoliccy
fani Left Behind, którzy są zdumieni, kiedy się dowiadują, że ich
Kościół nie
wierzy w „rupture”.
Nie należy zapominać o imponującej produkcji
filmów, kaset wideo, broszur i innych publikacji, o prawie 200 stronach
internetowych, o sieci szkół, wydawnictw,
sieci telewizji kablowych, lokalnych stacji radiowych etc. Podczas gdy
Kościół katolicki i protestanckie wyznania
„głównego nurtu” słabną, zarówno gdy chodzi o liczbę wiernych jak i budżet,
ruchy i kościoły ewangeliczne stają się
najszybciej rosnącym odgałęzieniem północnoamerykańskiego chrześcijaństwa O
sile ich oddziaływania świadczy fakt, że w
szczytowym momencie swojej popularności program telewizyjny kaznodziei
Jimmy`ego Bakkera był oglądany codziennie w 6
milionach domów, a Jimmy`ego Swaggarta w 4,5 milionach domów.
Badania opinii publicznej, ankiety i sondaże
wykazują że kilkanaście milionów Amerykanów podziela w pełni
interpretacje biblijnych proroctw i
apokaliptyczne wizje wyznań ewangelicznych, a kilkanaście następnych milionów
- częściowo. Widać wyraźnie, że siła tych
kościołów i ich wpływ na politykę rośnie. Na marginesie dodajmy, że niektórzy
obserwatorzy właśnie we wzroście tych wpływów
widzą źródło ataku na Kościół katolicki polegającego na nagłaśnianiu
afer pedofilskich i wytaczaniu procesów o
„molestowanie seksualne” duchownym katolickim w ostatnich kilku latach,
które osłabiają finansowo Kościół katolicki w
USA, a pośrednio Kościół katolicki w ogóle. Nie należy zapominać,
że antyrzymskie, antypapieskie i szerzej
antykatolickie nastawienie, słabe dziś w głównym nurcie protestantyzmu,
nadal obecne jest u „prawdziwych biblijnych
chrześcijan”, dla których Kościół katolicki nie przestał być „babilońską
wszetecznicą”, zaś papież w każdej chwili
może się pojawić na liście kandydatów na Antychrysta (sprzeciw Jana Pawła
II wobec wojny z Irakiem z pewnością nie
uszedł ich uwadze).
Otwartą pozostaje kwestia, czy dla prezydenta
Busha kościoły ewangeliczne są tylko rezerwuarem głosów wyborczych
czy też czuje się on osobiście, emocjonalnie
i teologicznie związany z „dyspensjonalistami”. Wiadomo, że Goerge
Bush junior należy do chrześcijan
„narodzonych na nowo w Chrystusie”, że zbliżył się do teksańskiego baptyzmu i
duże
znaczenie miała dla niego przyjaźń z drem
Tonym Evansem, pastorem z Dallas z ruchu Promise Keepers i reprezentan-
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - POLITYKA APOKALIPSY
23
tem tzw. dominionizmu, który przejęcie władzy
politycznej przez „ludzi Boga” widzi jako jedyny środek, dzięki któremu
świat może zostać ocalony. Nie ulega
wątpliwości, że język przemówień i wojenna retoryka Busha wywołują skojarzenia
z kazaniami, w które wplatane są frazy mile
brzmiące w uszach ewangelików. Na przykład w orędziu o stanie państwa
umieszczona została parafraza fragmentu
jednego z hymnów „revivalistycznych” z końca XIX wieku - jest to swego
rodzaju zaszyfrowany sygnał zrozumiały tylko
dla „ewangelików”, którzy odczytują to jako przesłanie wysłane przez
prezydenta specjalnie do nich.
Nie można wykluczyć, że prezydent USA pragnie
realizować „dominionistyczną” koncepcję „przywrócenia Bogu
kontroli nad Ziemią”. Z drugiej strony
chrześcijańska prawica narzuca mu rolę mesjańskiego przywódcy, nowego króla
Dawida łączącego świecką wizję narodu i
potęgi państwa z duchowo-religijnymi aspiracjami.
Mamy do czynienia z syntezą imperialnej
Realpolitik i mesjańskiej wizji, religijna ideologia współgra z praktycznymi
celami polityki globalnej, imperialna
strategia zgadza się z „Wielkim Planem Boga Wszechmogącego”, chłodnej
kalkulacji
towarzyszy mesjanistyczny zapał, Pentagon
pełni rolę najważniejszego instrumentu w walce ze Złem, na scenie
dziejów.
Wojna z Irakiem mogła zatem mieć uzasadnienia
wynikające z teologii polityczn chrześcijańskiej prawicy, ale tylko
dlatego, że nie stoi ona w sprzeczności z
racjonalną kalkulacją i politycznymi celami imperium. Gdyby stała w
sprzeczności,
to nawet prezydent nie przewalczyłby wówczas
oporu technokratów, biurokracji i aparatu wojskowego. Zachodzi
jednak pytanie, czy teologia polityczna
apokaliptycznych premillenarystów nie będzie w przyszłości balastem dla władz
imperium. Do tej pory wykazywała ona pewną
elastyczność i potrafiła desygnować wroga zgodnie z przesunięciami
w globalnej sytuacji politycznej. W okresie
Zimnej Wojny proroctwa zapowiadały, że to siły sowieckie będą głównym
sojusznikiem Szatana w ataku na Izrael i
uczestnikiem bitwy na polach Armagedonu, dziś nastąpiło przesunięcie w kierunku
„szatańskiego islamu”. Ale jeden element
pozostaje niezmienny: Izrael. Tutaj nie ma odwrotu, premillenaryści nie
poprą żadnej polityki imperium, która
zakłócałaby wypełnianie się profetycznych zapowiedzi w stosunku do państwa
żydowskiego. Możliwe jest dokonywanie korekt
w apokaliptycznym scenariuszu i interpretowanie pokolenia biblijnego
jako dłuższego niż zwykłe („Zaprawdę
powiadam wam, że to pokolenie nie przeminie, aż wszystko to się stanie”,
Mateusz
23:34) i przesuwanie momentu odliczania -
najpierw od 1948 roku czyli od powstania państwa żydowskiego a później od
1967 roku czyli od przejęcia Jerozolimy, ale
nie jest możliwe wsparcie przez chrześcijańskich syjonistów jakichkolwiek
posunięć ograniczających pomoc dla Izraela,
idących w kierunku powstania państwa palestyńskiego etc. W przeciwieństwie
do swoich sojuszników neokonserwatystów,
którzy patrzą na Izrael przede wszystkim jako na element globalnej
strategii imperium, chrześcijańscy syjoniści
nie mogą tu sobie pozwolić na żadną elastyczność, bo przekroczyli point of
no return,
żadna teologiczna wolta nie jest już możliwa. To raczej oni a nie
neokonserwatyści wyznają zasadę „Israel
First”. Dlatego każda próba zdobycia poparcia
Arabów poprzez wywieranie presji na Izrael, każdy zwrot w polityce
bliskowschodniej dokonany ze szkodą dla
pozycji politycznej Izraela może kosztować Republikanów utratę głosów i
politycznego poparcia ewangelików. Prawe
skrzydło klasy rządzącej staje się w pewnym stopniu zakładnikiem tej części
elektoratu, która biblije proroctwa stawia
wyżej niż wytyczne Departamentu Stanu, a przecież władze imperium muszą
mieć swobodę politycznego manewru i nie mogą
mieć rąk związanych interpretacjami biblijnych proroctw. Oznacza to,
że takiego ewentualnego zwrotu mogłoby dokonać
tylko lewe skrzydło klasy rządzącej występujące pod nazwą „Demokraci”,
choć oczywiście w tym skrzydle z kolei ważną
rolę odgrywają organizacje i środowiska żydowskie o liberalno-
lewicowym nastawieniu, reprezentujące w
większości stanowisko proizraelskie. Ale nie są one związane biblijnymi
proroctwami.
ROPA NAFTOWA JAKO BROŃ POLITYCZNA
6 lutego 2003 Rzecznik Białego Domu Ari
Fleischer zapewnił dziennikarzy, że wojna z Irakiem nie ma nic wspólnego
z ropą, Fleischer powtórzył to za sekretarzem
obrony Donaldem Rumsfeldem, który 14 listopada 2002 roku
powiedział w telewizji, że wojna nie ma nic,
dosłownie nic, wspólnego z ropą. Przemawiając do członków parlamentu
brytyjskiego premier Wlk.Brytanii Tony Blair
powiedział „Pozwólcie mi, że skomentuję ideę teorii spiskowej,
że idzie o ropę. Gdyby chodziło o ropę, to
nieskończenie prościej byłoby dogadać się z Saddamem Husajnem”. Jeśli
premier Blair odpierał argumenty zwolenników
„teorii spiskowej” mówiące, że rządy USA i Wlk.Brytanii potrzebują
koniecznie irackiej ropy dla siebie lub
pragną pomóc w napełnieniu portfeli właścicielom koncernów naftowych,
to możemy mu, choć z pewnymi zastrzeżeniami,
przyznać rację. Były ważniejsze powody, które skłoniły, przede
wszystkim prezydenta Busha, do wysłania wojsk
nad Eufrat, aby wyzwoliły one złoża irackiej ropy naftowej spod
tyranii prezydenta Saddama Husajna.
Wyzwolenie to było przygotowane już wcześniej, gdyż po wojnie 1991 roku
USA „przesunęły” granicę Kuwejtu, aby przejąć
kontrolę nad polami naftowymi Rumaila w południowym Iraku, co
pozwoliło Kuwejtowi podwoić wydobycie.
Również sankcje nałożone na Irak, których pilnowały Stany Zjednoczone
i Wielka Brytania, służyły temu, aby w pewnym
zakresie wyjąć z rąk rządu w Bagdadzie możliwość samodzielnego
decydowania o wydobyciu i handlu iracką ropą.
Trudno nie przyznać racji prof.Arno Meyerowi, który na łamach
„Monthly Review” stwierdził nieco zgryźliwie,
że gdyby w Iraku hodowano jedynie tulipany na eksport, to nie byłby
on takim przedmiotem zainteresowania
Waszyngtonu. Prof. Meyer sparafrazował zresztą wypowiedź jednego
z urzędników Departamentu Stanu z 1991 roku,
który powiedział: „gdyby Kuwejt hodował marchewkę, guzik by nas to
obchodziło”.
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - ROPA NAFTOWA JAKO
BROŃ POLITYCZNA
24
Przypomnijmy, w Iraku znajdują się drugie co
do wielkości (potwierdzone) zasoby ropy na świecie. Wielu ekspertów
uważa ponadto, że Irak posiada jeszcze
nieodkryte rezerwy ropy, co zbliża go do Arabii Saudyjskiej i znacznie
wyprzedza
wszystkie inne państwa-zasoby Iraku to suma
zasobów USA, Kanady, Meksyku, Zachodniej Europy, Australii, Nowej
Zelandii, Chin i całej nie bliskowschodniej
Azji.
Iracka ropa jest wysokiej jakość a koszty jej
wydobycia są bardzo niskie: znajduje się ona na małej głębokości i tworzy
wielkie złoża, co powoduje, że produkcja
jednej baryłki kosztuje od 1 do 1,5 dolara. Poza tym przez długi czas z powodu
dziesięcioletniej wojny z Iranem a potem
trwających 10 lat sankcji nałożonych przez ONZ złoża irackie, w przeciwieństwie
do złóż w innych krajach, nie były mocno
eksploatowane. Tylko w 15 z 74 odkrytych pól naftowych wydobywa
się ropę, tylko w 125 z 526 znanych złóż
dokonano wierceń. Przewiduje się, że w ciągu 10-15 lat iracka ropa będzie
zyskiwała na znaczeniu w globalnej gospodarce
energetycznej, choć potrzebne będą wielkie inwestycje, aby odbudować
i unowocześnić infrastrukturę służącą do
wydobycia i dystrybucji ropy.
Przejęcie kontroli nad ropą iracką należy
widzieć w szerszym kontekście celów i interesów geopolitycznych i geoekonomicznych.
Kiedy skupiamy się na ropie w jej aspekcie
czysto komercyjnym, kiedy widzimy właścicieli koncernów naftowych
zacierających ręce z radości, że im bankowe
konta rosną, to dostrzegamy drzewa, ale nie widzimy lasu. Traktując
ropę iracką jako towar, którego handlowa
wartość stanowić ma przemożny motyw pchający USA do wojny, widzimy
symptom, a nie widzimy głębszych przyczyn.
Dlatego hasło na transparentach antywojennych demonstracji „Ani kropli
krwi za ropę” jest w znacznym stopniu
zwodnicze i wprowadzające w błąd. Maskuje ono prawdziwą naturę wojny i jej
celów. Nie znaczy to, że interesy wielkich
koncernów naftowych nie odgrywały żadnej roli w podjęciu decyzji o wojnie.
Pamiętać trzeba, że w wydobyciu i handlu ropą
nigdy nie obowiązywały zasady rynkowe, zawsze istniał tu splot politycznych
i ekonomicznych interesów, zawsze
manipulowano tu wydobyciem, cenami, kosztami etc. „Od samego początku”
istniały silne związki pomiędzy firmami
naftowymi i rządami: relatywnie mała liczba firm kontrolowała produkcję
i ceny ropy i zawsze firmy te ściśle
współpracowały z rządami. Rządy pomagały utrzymać dobre warunki rynkowe i
zyskiwać nowe źródła ropy, współuczestniczyły
w zarządzaniu cenami, zapewniały polityczne wsparcie i ochronę. Tak
było od 1870 roku, kiedy John Rockefeller
założył Standard Oil Trust i tak jest do dzisiaj. Nigdy żadne autonomiczne
prawa wolnego rynku nie miały racji bytu w
dziedzinie wydobycia i handlu ropą - szczególnie od lat 30. zeszłego wieku,
kiedy to ropę zaczęto postrzegać jako
surowiec strategiczny o ogromnym znaczeniu dla funkcjonowania armii, państwa
i gospodarki.
Funkcjonariusze wielkich amerykańskich
koncernów naftowych to często quasi-dyplomaci rządowi, koncerny naftowe
(podobnie jak zbrojeniowe) posiadają swego
rodzaju paradyplomację, która rekrutuje się z urzędników administracji
rządowej. Takie giganty jak (zbankrutowany)
ENRON działają jako operacyjne ramię rządu i jako broń w walce gospodarczej
i politycznej. Zawsze też w polityce USA
polityczne koncepcje w mniejszym czy większym stopniu musiały
zgadzać się z interesami wielkiego biznesu.
Strategia polityczna, wojskowa i ekonomiczna są ze sobą wzajemnie powiązane,
promocja interesów amerykańskich korporacji
jest jednym z ważnych obowiązków państwa, które prowadzi swoją
politykę zagraniczną także via korporacje
przemysłowe i banki.
Nie ma w USA ścisłego rozdziału pomiędzy
sferą polityczną i gospodarczą: cały system funkcjonuje w ten sposób,
że koła polityczne, administracja państwowa,
korporacje przemysłowe i finansowe oraz aparaty bezpieczeństwa
(agencje wywiadowcze, wojskowe etc.) w
praktyce zlewają się w jeden aparat rządzący, wspólnie planują akcje
polityczne,
gospodarcze i wojskowe, między elitą
polityczną i wielkim biznesem, między sektorem publicznym i prywatnym
zachodzi stały przepływ ludzi w obie strony.
Widać to choćby w przypadku relacji CIA i Wall Street - żeby
wymienić Clarka Clifforda, który w 1947 roku
napisał National Security Act powołujący CIA (bankier i prawnik z
Wall Street), Allana Dullesa (partner dużej
prawniczej Spółki pracującej dla Wall Street), Billa Casey`a (dyrektor
CIA za Reagana, makler i prawnik Wall
Street), Dave`a Roherty`ego (wiceprezes nowojorskiej giełdy i emerytowany
pracownik CIA), Johna Deutcha (były dyrektor
CIA i jeden z szefów Citigroup), Norę Slatkin (była członkini kierownictwa
CIA i wyższy urzędnik Citigroup). Takich
przykładów pokazujących związki pomiędzy sferą finansów
i służbami specjalnymi jest oczywiście o
wiele, wiele więcej.
W ekipie prezydenta Busha ludzie powiązani z
sektorem naftowym i energetycznym są bardzo silnie reprezentowani,
żeby wymienić wiceprezydenta Cheney`a, który
kierował gigantem w przemyśle naftowym firmą Halliburton w latach
1995-2000, sekretarza handlu Dona Evansa,
wysokiego rangą dyplomatę Zalmay`a Khalizada czy wreszcie doradczynię
prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego
Condoleezzę Rice, która 10 lat przepracowała w zarządzie Chevron Texaco
(firma uhonorowała jej zasługi nadając
jednemu ze swoich tankowców imię „Condoleezza”). Sam prezydent Bush zanim
wszedł do polityki założył w 1978 roku firmę
Arbusto Energy, którą kupiła w 1983 roku firma Spectrum 7 Energy Corporation
przejęta w 1986 roku przez giganta
energetycznego Harken Energy Corporation, George Bush junior był jednym z
jej dyrektorów w latach 1986-1990. Te
rozmaite zależności i powiązania najlepiej widać na przykładzie b.sekretarza
stanu
w rządzie Ronalda Reagana George`a Shultza,
kierującego grupą doradczą Komitetu Wyzwolenia Iraku, organizacji, która
bardzo mocno opowiadała się za wojną, a
równocześnie będącego jednym z dyrektorów konglomeratu przemysłowego
Bechtel, który walczy o lukratywne kontrakty
na odbudowę Iraku. Należy jednak zawsze mieć na uwadze to, że prezydent
Bush czy wiceprezydent Cheney są przede
wszystkim politykami i interes polityczny państwa jest dla nich interesem
nadrzędnym.
W przemyśle naftowym dominuje pięć koncernów,
w tym dwa amerykańskie - Exxon Mobil (1 miejsce) i Chevron-
Texaco (4 miejsce), dwa w przeważającej
mierze brytyjskie - Royal Dutch Shell (2 miejsce) i British Petroleum (3
miejsce
- faktycznie od 1988 roku część
amerykańskiego kompleksu naftowego) oraz francuski - TotalFina Elf (piąte
miejsce).
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - ROPA NAFTOWA JAKO
BROŃ POLITYCZNA
25
W USA mają swoje siedziby największe firmy
zajmujące się poszukiwaniem, wydobyciem i handlem ropą oraz firmy
przodujące w budowie rurociągów i instalacji
naftowych. Stąd trudno uznać za przypadek fakt, iż to właśnie USA
i Wlk.Brytania praktycznie same działały jako
wykonawcy sankcji ONZ nałożonych na Irak, sprzeciwiały się ich zniesieniu
i w końcu dokonały interwencji zbrojnej w
Iraku. Amerykańskie i brytyjskie firmy miały już swój udział w 3⁄4 produkcji
ropy irackiej, ale utraciły swoją pozycję po
nacjonalizacji w 1972 roku. Wówczas zaczęły działać w Iraku firmy francuskie
i sowieckie. W latach 90. rosyjskie
korporacje Łukoil, Zarubieżnieft, Slavnieft, chińska Narodowa Korporacja
Naftowa
i francuska TotalFinalElf prowadziły
negocjacje z rządem irackim na temat planów eksploatacji irackich złóż po
zniesieniu
sankcji i zawarły z nim, wielkie kontrakty.
Firmy amerykańskie i brytyjskie były tym bardzo zaniepokojone, gdyby
bowiem te kontrakty doszły do skutku, ich
rywale mogliby się umocnić na rynku a nawet uzyskać w przyszłości przewagę
w światowym biznesie naftowym. Sankcje, na
straży których stały USA i Wlk. Brytania, pozwalały blokować rywali.
Firmy amerykańskie i brytyjskie liczyły, że
reżim się załamie, co pozwoli im uzyskać lepszą pozycję u nowego
posthusajnowskiego
rządu. Kiedy jednak embargo stawało się coraz
bardziej dziurawe, prezydent Saddam Husajn trwał przy władzy,
i odzywały się coraz silniejsze głosy za
zniesieniem sankcji, amerykańskie i brytyjskie firmy zaczęły się obawiać, że
zostaną wyeliminowane z gry o iracką ropę. W
czerwcu 2001 roku Francja i Rosja zaproponowały zniesienie ograniczeń
w inwestycjach zagranicznych w iracki
przemysł naftowy, a ponieważ amerykańskie firmy miały prawny zakaz inwestowania
w Iraku, kontrakty przypadłyby innym krajom.
Wolno zatem podejrzewać, że firmy lobbowały u
swoich rządów za bezpośrednią interwencją zbrojną, choć zarazem
obawiały się zaburzeń i destabilizacji w
regionie. Obecnie po 30 latach koncerny amerykańskie i brytyjskie mają szansę
odzyskania dawnej pozycji w Iraku i
umocnienia swojej przewagi nad firmami z innych krajów. Z pewnością ułatwieniem
lobbingu był fakt, że firmy naftowe i inne
energetyczne giganty oficjalnie wsparły kampanię wyborczą Busha
w 2000 roku kwotą kilku milionów dolarów.
Jest sprawą znaną, że USA zaoferowały
Francji, Rosji i Chinom udział w powojennym wydobyciu ropy w Iraku, aby
skłonić je do poparcia w Radzie
Bezpieczeństwa rezolucji w sprawie Iraku. We wrześniu 2002 w wypowiedzi dla
„Washington
Post” były dyrektor CIA James Woolsey
stwierdził, że jeśli Rosja i Francja chcą partycypować w wydobyciu
i sprzedaży irackiej ropy, to powinny również
uczestniczyć w „zmianie reżimu” w Iraku. Jeśli nie, to, jak się wyraził
obrazowo Woolsey, będą mogły jedynie
„kontemplować statki w Zatoce”. W wyniku zakulisowych negocjacji Rosja,
Francja i Chiny poparły rezolucję 1441, która
była kompromisem i zostawiała sprawę otwartą, grożąc Irakowi „poważnymi
konsekwencjami” ale nie wojną. Ostatecznie
jednak do porozumienia w sprawie irackiej ropy nie doszło - widocznie
Rosja, Francja i Chiny uznały, że dostaną za
mało, i nie poparły projektu następnej rezolucji grożącej wojną. Jest zatem
bardzo prawdopodobne, że zostaną
wyeliminowane z Iraku, gdyż trudno przypuścić, aby nowe władze Iraku honorowały
w pełni kontrakty zawarte przez rząd Saddama
Husajna z zagranicznymi firmami naftowymi. Co prawda zgodnie z
prawem międzynarodowym kontrakty powinny być
respektowane, ale prawo to ustąpi przed siłą. Niezależnie od tego,
w jakim zakresie kontrakty będą honorowane
przez nowe władze, sytuacja zmieni się na korzyść firm amerykańskich i
brytyjskich, która po 30 latach wrócą do
Iraku. Do tego być może dojdzie prywatyzacja przemysłu naftowego w Iraku,
co motywuje się tym, że bez własności
prywatnej nie ma wszak demokracji, którą chce się wprowadzić w Iraku.
Prywatyzacja
w Iraku mógłby zapoczątkować falę
denacjonalizacji na całym świecie - obecnie państwowe korporacje posiadają
znaczącą większość światowych zasobów ropy a
firmy naftowe pracują pod nadzorem rządów tych krajów, które eksportują
ropę. Szeroka fala prywatyzacji w światowym
przemyśle naftowym oznaczałaby odwrócenie trendu z początku lat
70. i wzmocnienie pozycji koncernów
naftowych, szczególnie amerykańskich i brytyjskich.
W komentarzach poświęconych motywom wojny z
Irakiem zwracano uwagę na USA, dążenie do zapewnienia sobie
„bezpieczeństwa energetycznego”, którego
warunkiem jest swobodny „dostęp” do ropy, tak aby jej przepływ do Ameryki
nie był narażony na zakłócenia z powodów
politycznych. Ten argument przemawia szczególnie do wyobraźni zwykłych
obywateli USA, których łatwo przekonać o tym,
że Saddam Husajn mógłby sprawić, iż na stacjach benzynowych w USA
zabrakłoby paliwa.
W kwietniu 1997 roku raport opublikowany
przez Instytut Polityki Publicznej Jamesa A. Bakera przy Rice University
zajmujący się „bezpieczeństwem energetycznym”
Stanów Zjednoczonych (patron Instytutu James Baker był sekretarzem
stanu za prezydentury G.Busha seniora)
stwierdzał, że Stany Zjednoczone są w coraz większym stopniu zagrożone brakami
w dostawach ropy naftowej, nie dotrzymujących
kroku światowemu popytowi (ludność Stanów Zjednoczonych to
jedna dwudziesta populacji świata, która
konsumuje jedną czwartą światowej energii). Raport zwracał w szczególności
uwagę na zagrożenie ze strony Iranu i Iraku
dla swobodnego przepływu ropy z Bliskiego Wschodu. Raport uznawał
Saddama Husajna za zagrożenie dla
bezpieczeństwa Bliskiego Wschodu i przypisywał Irakowi potencjał wojskowy
zdolny do działania poza jego granicami. Po
objęciu władzy przez Georg`a Busha juniora ukazał się drugi raport tego
samego instytutu na temat „bezpieczeństwa
energetycznego” wykonany na zlecenie wiceprezydenta Richarda Cheney-
`a. Raport zatytułowany był „Strategiczne
wyzwania w dziedzinie polityki energetycznej w 21. wieku”. Raport ten,
współsponsorowany przez Radę Polityki
Zagranicznej, która bardzo intensywnie zajmuje się dostępem USA do
zagranicznych
zasobów ropy, zawierał stwierdzenia, że Irak
pozostaje czynnikiem destabilizującym przepływ ropy naftowej
z Bliskiego Wschodu na międzynarodowe rynki i
że Saddam Husajn okazał skłonność do używania ropy jako broni i do
wykorzystywania swojego własnego programu
eksportu do manipulacji rynkami ropy. Dlatego Stany Zjednoczone winny
dokonać przeglądu polityki wobec Iraku w
dziedzinie wojskowej, energetycznej, gospodarczej i polityczno-dyplomatycznej.
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - ROPA NAFTOWA JAKO
BROŃ POLITYCZNA
26
Raport sporządzony w maju 2001 roku przez
National Energy Policy Development Group kierowaną przez Richarda
Cheney`a przewidywał, że wydobycie ropy w USA
spadnie o 12% w następnych 20 latach, a zwiększy się zależność
od eksportu - w 1983 USA importowały 1/3
ropy, dziś 50%, w roku 2020 - 2/3. Cheney oświadczył, że „bezpieczeństwo
energetyczne” jest sprawą centralną dla
amerykańskiej polityki zagranicznej. Przyjazny Stanom Zjednoczonym
Irak jako jeden z głównych dostawców ropy na
świecie takie bezpieczeństwo ma zapewnić, szczególnie, że konsumpcja
ropy na świecie będzie stale rosła.
Przewiduje się, że w ciągu 20 lat wzrośnie o jedną trzecią - ani nowe złoża
w regionie Morza Kaspijskiego, w Rosji, w
Afryce Zachodniej, pod wodami Atlantyku, choć ważne, nie zastąpią wielkich
zasobów na Bliskim Wschodzie. Dlatego
„bezpieczeństwo energetyczne” Stanów Zjednoczonych zależy od swobodnego
dostępu do ropy bliskowschodniej. Ta swoboda
ograniczona była nie tylko poprzez reżim Saddama Husajna, ale także
poprzez istnienie kartelu naftowego czyli
OPEC-u. Przypomnijmy, że w sierpniu 2000 roku z oficjalną wizytą w Bagdadzie
gościł prezydent Wenezueli Hugo Chavez,
pierwsza głowa państwa odwiedzająca Bagdad od czasu pierwszej wojny
w Zatoce Perskiej. Chavez oświadczył potem
prasie, że rozmawiał długo z prezydentem Husajnem o tym, jak wzmocnić
rolę OPEC-u. Była to część dłuższej podróży
prezydenta Chaveza mająca na celu skonsolidowanie OPEC-u przeciw naciskowi
kierowanemu przez USA, aby zmniejszyć ceny
ropy - wówczas prawie 30 $ za baryłkę (zaangażowanie Chaveza
w różne kwestie polityczne i jego niektóre
posunięcia prawie doprowadziły do „zmiany reżimu” w Wenezueli). Skonsolidowanie
OPEC-u sprzeczne jest oczywiście z interesami
i celami politycznymi USA. Przejęcie kontroli nad iracką ropą
ma zapobiec konsolidacji OPEC-u, co więcej,
może pomóc w osłabieniu OPEC-u a nawet w jego rozbiciu dokonanemu
poprzez zlikwidowanie całego systemu
kwotowego, na którym opiera się istnienie kartelu. Iracka ropa jest zatem nie
tyle
„money maker”, co „OPEC breaker”. Dzięki
irackiej ropie USA mogłyby zrealizować cel, o którym od dawna marzą:
rzucić OPEC na kolana. Jak otwarcie napisał
dziennikarz „New York Timesa” Thomas Friedman: „kup dwa w jednym:
zniszcz Saddama i OPEC za jednym zamachem:
kup jedno, drugie dostaniesz za darmo”.
Według Amerykańskiego Departamentu Energii
OPEC kontroluje dwie trzecie światowych zasobów ropy i dostarcza
40% ropy na rynki światowe, a ponieważ, jak
się przewiduje, w krajach NONOPEC (Wlk.Brytania, Norwegia, Ameryka
Płd. etc.) będzie następował w najbliższych
dziesięcioleciach spadek wydobycia, to OPEC zyskiwałby na znaczeniu
i wpływach.
Gdyby OPEC jako siła geoekonomiczna został
zniszczony, wówczas próżnię polityczną jaką pozostawiłby po swoim
zniknięciu wypełniłyby Stany Zjednoczone -
iracka ropa jest instrumentem ekonomiczno-politycznym, przy pomocy
którego Waszyngton osłabia lub niszczy
(względnie) niezależne do siebie skupienie siły politycznej. I w tym aspekcie
należy przede wszystkim rozpatrywać cele, dla
których obalono tyranię Saddama Husajna nad złożami ropy.
Prof. Michael Klare stwierdził we wrześniu
2002 roku na łamach „The Nation”: „ktokolwiek zdobędzie kontrolę
nad złożami ropy irackiej, ten będzie
wywierał olbrzymi wpływ na globalne rynki energetyczne w XXI. wieku”. A ten,
kto będzie wywierał wpływ na rynki energii,
będzie wpływał na wszystkie inne rynki bo ropa (energia) jest i będzie w
najbliższych dziesięcioleciach zasadniczym
czynnikiem określającym koszty/ceny wszystkiego. Gospodarka światowa
oparta jest na ropie, ropa jest najbardziej
cennym zasobem naturalnym na naszej planecie i podstawowym surowcem
energetycznym, materiałem niezbędnym dla
nowoczesnego przemysłu (w tym, co bardzo ważne, dla przemysłu chemicznego
i farmaceutycznego) i transportu. Przemysł
naftowy jest najpotężniejszą gałęzią światowej gospodarki, ropa określa
kształt i wydajność współczesnego rolnictwa a
co za tym idzie w dużej mierze decyduje o wyżywieniu ludności świata,
przepływy kapitału inwestowanego w przemysł
naftowy mają poważny wpływ na światowy system finansowy, ropa jest
niezbędna dla wojska i dla prowadzenia wojny,
ropa rozstrzyga o geoekonomicznym układzie świata.
Dyrektor programu energetycznego w Center for
Strategic and International Studies Robert Ebel, który nadzorował
powstanie raportu „Geopolityka energii w XXI.
wieku” stwierdził: „Ropa naftowa napędza władzę militarną, narodowe
skarbce i międzynarodową politykę. Nie jest
już towarem kupowanym i sprzedawanym w ramach ograniczeń tradycyjnej
równowagi pomiędzy podażą a popytem.
Przekształciła się w czynnik określający dobrobyt, narodowe bezpieczeństwo i
międzynarodową władzę”. I z tego punktu widzenia należy rozpatrywać kwestię ropy irackiej. Dzięki
kontroli nad tą ropą
USA chcą dyktować politykę energetyczną w
skali światowej - to jest cel, dla którego warto było zaryzykować wojnę.
We wrześniu 1990 roku ówczesny sekretarz
obrony Richard Cheney uzasadniając konieczność wojny z Irakiem,
oświadczył że, jeśli Saddam Husajn zajmie
pola naftowe Arabii Saudyjskiej i Kuwejtu będzie „trzymał za gardło”
amerykańską i światową gospodarkę. Jak zawsze
bywa w polityce, narzędzie polityczne, które komuś służy, nie ma ulec
zniszczeniu, ale przejęciu przez innych
(„odłóż miecz, abym ja mógł się nim posłużyć”) - minęło 13 lat i ktoś inny chce
mieć instrument, aby „trzymać za gardło”
gospodarkę światową.
W cytowanym wyżej raporcie sporządzonym na
zlecenie wiceprezydenta Cheney`a stwierdzano, że prezydent Saddam
Husajn okazywał skłonność do „używania ropy
jako broni” i do wykorzystywania swojego własnego programu eksportu
do „manipulacji rynkami ropy” - teraz ktoś
inny chce mieć w reku narzędzie, aby móc „używać ropy jako broni” i
„manipulować rynkami ropy”.
Republikański senator z Iowy Charles Grasley,
zacięty krytyk OPEC oświadczył, że ten kartel trzyma w „duszącym
uścisku” gospodarkę USA. Rozbicie OPEC i
kontrola USA nad światowym systemem energetycznym spowoduje
odwrócenie ról: to USA będą mogły trzymać
gospodarkę światową w „duszącym uścisku”.
W styczniu 2003 roku Zaki al Jamani - b.
saudyjski minister ds. ropy naftowej, który kieruje obecnie pracami Centrum
Studiów nad Globalną Energią w Londynie
udzielił wywiadu tygodnikowi „Der Spiegel” (13.01.2003). Na pytanie:
„OPEC pod Pańskim kierownictwem zastosował
ropę naftową jako broń polityczną. Czy te czasy minęły bezpowrotnie?”,
Zaki al Jamani odpowiedział: „Bojkotu nie
da się już zorganizować, gdyż arabskie rządy są za słabe. Ropa może jednak
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - ROPA NAFTOWA JAKO
BROŃ POLITYCZNA
27
znowu stać się bronią - tym razem w rękach
wszechpotężnych Amerykanów” - i to jest odpowiedź,
która wyjaśnia, dlaczego
zdecydowano się na akcję militarną przeciw
Irakowi - idzie o ropę jako broń (prawdziwą broń masowego rażenia), jako
instrument politycznego nacisku, idzie o
kontrolę nad surowcem mającym strategiczne znaczenie dla światowego systemu
energetycznego czyli dla gospodarki światowej
czyli dla całego globalnego systemu politycznego (imperium światowego
kierowanego przez Stany Zjednoczone).
Zdobycie tej broni jest celem najważniejszym, interesy konkretnych korporacji
naftowych drugorzędnym, aczkolwiek co
oczywiste imperium działa w ten sposób, aby na płaszczyźnie
komercyjno-handlowej
sprawowanie tej kontroli przypadło jego
korporacjom. Na opanowanie irackiej ropy należy zatem patrzeć nie jako
na cel sam w sobie, ale przede wszystkim jako
na środek do pewnego celu. O tym, jak tego środka można było używać
w przeszłości, dowiadujemy się z książki
Petera Schweizera Zwycięstwo: w walce ze Związkiem Sowieckim USA razem
z Arabią Saudyjską działały w kierunku
obniżki cen ropy, aby zredukować sowieckie rezerwy twardej waluty, a tym
samym przyspieszyć upadek Związku
Sowieckiego.
Broń polityczna uzyskana dzięki opanowaniu
ropy, która ma pomóc w rozbiciu OPEC-u, ma również posłużyć do „rekonstrukcji”
politycznej całego Bliskiego Wschodu. Kto
bowiem panuje nad ropą iracką, ten w pewnym zakresie panuje
nad całą ropą Bliskiego Wschodu, gdzie
znajduje się 65% znanych zasobów ropy na świecie a tym samym nad Bliskim
Wschodem, bo ropa rządzi wszystkim, co ma
znaczenie na Bliskim Wschodzie - tylko ten, kto ją ma, kto ją produkuje,
kto ją kontroluje, kto ustala jej ceny, ten
się liczy. Ropa w regionie jest ważna dla sił zbrojnych tego regionu - kto
kontroluje
ropę w danym regionie, ten kontroluje
strategiczny surowiec potrzebny dla armii tego regionu, ten kontroluje armie
a tym samym kontroluje region.
Budżety wielu państw Bliskiego Wschodu są
zależne wyłącznie od eksportu ropy i pozbawienie ich możliwości
utrzymywania cen na odpowiednio wysokim
poziomie, wpłynie bezpośrednio na ich politykę wewnętrzną. Na przykład
w Arabii Saudyjskiej niska cena ropy w latach
90. osłabiła gospodarkę saudyjską, wywołała wzrost bezrobocia, obniżenie
poziomu życia i niezadowolenie społeczne.
Dla Iranu (czwarty producent ropy na świecie)
dochody z eksportu ropy to 80% wszystkich przychodów z eksportu
i 40-50% przychodów budżetu państwa. Kto kontroluje
ropę na Bliskim Wschodzie, ten kontroluje budżety wielu państw
przede wszystkim Arabii Saudyjskiej i Iranu -
kluczowych państw OPEC-u i najważniejszych aktorów tego regionu
a tym samym może wpływać na ich politykę i
podporządkować sobie inne, mniejsze kraje.
Iracka ropa ma być geoekonomiczną dźwignią
nie tylko wobec Bliskiego Wschodu, ale także wobec Chin, Rosji
i Europy, jak również wobec Japonii, gdyby
chciała się bardziej usamodzielnić (70% japońskiego importu ropy pochodzi
z Bliskiego Wschodu). To Bliski Wschód,
Chiny, Rosja, Europa (Francja, Niemcy) i Japonia mają być „trzymane za gardło”.
Chiny dysponują tylko niewielkimi zasobami
ropy i zależne są od jej importu, przede wszystkim z Bliskiego Wschodu.
Według szacunków amerykańskiego Departament
Energii w 2020 roku ok. 2/3 ropy wydobywanej nad Zatoką Perską
będzie szło do Azji, a ropa stamtąd będzie
stanowić cztery piąte ropy importowanej przez Azję. W ciągu 20 lat popyt
na energię w Azji podwoi się i stanie się ona
największym centrum popytu na energię w świecie - na Chiny z ich wielką
liczbą ludności i rozwijającą się gospodarką
przypadnie zasadnicza część tego popytu.
Azja ma wprawdzie wystarczające zasoby węgla,
ale jej popyt na energię może zaspokoić tylko olbrzymi import
ropy i gazu ziemnego. Chiny gorączkowo dążą
do osiągnięcia „bezpieczeństwa energetycznego”. Wydały duże
sumy na poszukiwanie ropy i gazu na swoim
terytorium (Morze Południowo-Chińskie jest potencjalnym obszarem
wydobycia ropy i już dochodzi tam do sporów w
kwestii szerokości pasa przybrzeżnego), na kupno pól naftowych
(np. w Indonezji) i innych urządzeń poza
granicami, inwestują w niekonwencjonalne źródła energii etc.
Ale ropa z Bliskiego Wschodu będzie dla Chin,
które już dzisiaj są trzecim po USA i Japonii konsumentem ropy,
podstawowym źródłem energii: import chiński z
rejonu Zatoki Perskiej wzrośnie z 0,5 miliona baryłek dziennie
w 1997 roku do 5,5 miliona baryłek dziennie w
2020 roku.
Chińska klasa rządząca zdaje sobie doskonale
sprawę z tego, że bez zapewnienia sobie „bezpieczeństwa energetycznego”
Chiny nie zachowają gospodarczej stabilności,
co z kolei stanie na przeszkodzie ich politycznym aspiracjom, przede
wszystkim jako regionalnego lidera w Azji, a
potem jako samodzielnego aktora na światowej scenie politycznej. Wiedzą
o tym doskonale także stratedzy w
Waszyngtonie, którzy chcą kontrolować bazę energetyczną Chin na Bliskim
Wschodzie
i zapobiec umocnieniu więzi
gospodarczo-politycznych pomiędzy oboma tymi regionami, które byłyby korzystne
dla
obu stron, wzmacniałyby je politycznie i
uniezależniały od USA. Ten sam cel chcą USA osiągnąć w przypadku Europy,
która, aby zrealizować własne ambicje
polityczne, musi mieć swoją bazę energetyczną nie podlegającą kontroli USA,
a taką bazą jeśli chodzi o ropę, może być
tylko Bliski Wschód. Alternatywą jest ropa rosyjska i rosyjski gaz, które na
rynkach europejskich odgrywają coraz większą
rolę.
W stosunku do Rosji, która jest eksporterem
ropy, gdyż podobnie jak w krajach Bliskiego Wschodu poziom konsumpcji
ropy jest tam niski, i której budżet w
wielkim stopniu pochodzi z eksportu ropy i gazu ziemnego, USA mogą zastosować
presję polityczną grożąc obniżeniem cen ropy,
gdyż wysokie (i rosnące) koszty wydobycia rosyjskiej ropy sprawiają, że
przy cenie za baryłkę niższej niż 25 dolarów
wydobycie może okazać się nieopłacalne. W październiku 2002 roku przewodniczący
komisji obrony w Dumie Rosyjskiej Aleksiej
Arbatow przestrzegał, że budżet Rosji może się załamać, jeśli w
wyniku rzucenia na rynki irackiej ropy cena
ropy znacznie spadnie. Pośrednio zatem USA mają w swoim ręku instrument
kontroli budżetu Rosji. Należy tutaj jednak
zrobić ważne zastrzeżenie: celem opanowania irackich zasobów ropy nie jest
spowodowanie, żeby cena ropy była niska. Nie
jest też tym celem spowodowanie, żeby cena była wysoka. Takie widzenie
sprawy jest błędne. Konsumenci w USA i
Wielkiej Brytanii mogą sobie życzyć niskich cen a nafciarze z USA i Wielkiej
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - ROPA NAFTOWA JAKO
BROŃ POLITYCZNA
28
Brytanii - wysokich. Jeśli cena ropy spadnie
do zbyt niskiego poziomu to nie tylko złoża rosyjskie, ale także złoża w USA
i złoża brytyjskie na Morzu Północnym
przestaną przynosić zyski, dla krajów importujących ropę takich jak Francja,
Niemcy, Japonia i Chiny niska cena jest
korzystna ze względów politycznych i makroekonomicznych (dotyczy to również
gospodarki USA), dla krajów eksportujących
ropę - Rosji, Arabii Saudyjskiej i Iranu - jest niekorzystna. Niska cena ropy
może uczynić nieopłacalnymi już rozpoczęte
inwestycje w branży naftowej, zahamować wydobycie ropy, wyeliminować
potencjalne dochody z położenia nowych
rurociągów etc. W każdym przypadku to, co dla jednych jest korzystne, dla
drugich jest niekorzystne i na odwrót.
Opanowanie złóż irackich nie służy wtedy ani obniżeniu ani podwyższeniu ceny
ropy, ale zdobyciu narzędzia, które pozwoli w
zależności od sytuacji politycznej odpowiednio manipulować podażą a co
za tym idzie ceną ropy po to, aby osiągnąć
cele polityczne uznane w danym momencie za priorytetowe (kto ma ropę, ten
ma władzę - tak uważają stratedzy w
Waszyngtonie). Nie to, czy cena jest niska czy wysoka, jest najważniejsze, ale
to,
że USA pragną dla siebie zarezerwować prawo
podjęcia ostatecznej decyzji, jaka ma być podaż i cena ropy. Móc trzymać
rękę na kurku z ropą i kontrolować jej podaż
przykręcając kurek lub go odkręcając w zależności od sytuacji, móc w sytuacjach
krytycznych zamykać „śluzy” w przepływie ropy
i ewentualnie odmówić dostępu innym - temu miała służyć wojna
z Irakiem. Jest to zwornik całego systemu
kontroli nad światowym wydobyciem i handlem ropą, dodany do kontroli
militarnej szlaków morskich, cieśnin i
przesmyków, która umożliwia kontrolę nad trasami tankowców z ropą. Ten system
kontroli nie ogranicza się do mórz i oceanów,
ale obejmuje również kontrolę nad lądowymi kanałami przesyłu ropy i
gazu ziemnego. Dotyczy to w pierwszym rzędzie
Azji Środkowej i Zakaukazia, gdzie nie przypadkiem w latach 90. USA
stopniowo wzmacniały swoją obecność
wojskowo-polityczną, i gdzie występuje wielowymiarowy splot geopolitycznych
i ekonomicznych interesów USA, Rosji i Chin.
W dawnych środkowoazjatyckich republikach
sowieckich, w rejonie Morza Kaspijskiego miało znajdować się według
wcześniejszych szacunków nawet 16 %
światowych zasobów ropy. Eksperci różnią się w szacunkach zarówno jeśli chodzi
o wielkość zasobów jak i ich jakość. Również
problemy transportowe zmniejszają atrakcyjność ropy z tamtego regionu,
co powoduje, że panująca tam po 1991 roku
„gorączka ropy” zaczęła od 2000 roku nieco opadać. Ale i tak zasoby te są
najprawdopodobniej drugie co do wielkości po
Bliskim Wschodzie. Zatem dostęp do nich czyli kontrola dostępu czyli
kontrola nad nimi to kontrola nad bardzo
ważnym ogniwem światowego systemu energetycznego. Trudno też nie zauważyć,
że Azja Środkowa jest szeroko otwarta na
Syberię, która kryje w sobie rozmaite bogactwa naturalne.
Interwencję w Afganistanie i „zmianę reżimu”
w Kabulu trzeba widzieć w tym kontekście, jak również interwencję
przeciw Serbii i „zmianę reżimu” w Belgradzie
- celem było wejście polityczno-militarne na Bałkany, aby opanować strefę
od Morza Czarnego do Adriatyku (Bułgaria -
Macedonia - Albania), gdzie przebiega trasa transbałkańskiego rurociągu
z bułgarskiego Burgas do portu Vlora na
albańskim wybrzeżu Adriatyku, i zamknąć zachodni kraniec korytarza
transportowego
znad Morza Kaspijskiego do Morza
Śródziemnego. Nie chodzi tylko o ropę, ale o złoża gazu ziemnego w Azji
Środkowej, przede wszystkim w Turkmenistanie,
gdzie są trzecie co do wielkości (po Rosji i Iranie) złoża. Także inne
republiki postsowieckie (Uzbekistan,
Kirgistan, Kazachstan, Tadżykistan) dysponują dużymi zasobami gazu ziemnego.
Zajęcie Afganistanu przez USA było m.in.
podyktowane jego położeniem geograficznym jako potencjalnym miejscem
tranzytu dla ropy i gazu ziemnego z Azji
Centralnej do wybrzeży Morza Arabskiego i do Pakistanu. Kiedy w końcu lat
70. Rosjanie odkryli nowe złoża ropy naftowej
w regionie Morza Kaspijskiego podjęli próbę opanowania Afganistanu,
aby zbudować system rurociągów do przesyłu ropy
przez Afganistan i Pakistan nad Ocean Indyjski. Wtedy rozpoczęła
się trwająca 10 lat wojna sowiecko-afgańska.
Zasoby ropy i gazu ziemnego w Azji Środkowej
są daleko od mórz i oceanów i największym problemem jest transportowanie
tych surowców na duże odległości. Gazociągi i
rurociągi mogą iść albo przez Iran do Turcji i Europy, albo do Chin
(zbyt duża odległość), albo przez Afganistan
do Pakistanu i być może do Indii. Ważnym ogniwem jest Iran zarówno jeśli
chodzi o ropę jak i o drugie co do wielkości
złoża gazu ziemnego (po Rosji). Nic dziwnego, że Iran znalazł się obok Iraku
w „osi zła” - idzie zarówno o jego własne
zasoby ropy i gazu, jak o jego rolę jako terytorium tranzytowego dla gazociągów
i rurociągów oraz ważne położenie
geograficzne: Iran łączy (albo dzieli) oba naftowe regiony - w Azji Środkowej
i w Zatoce Perskiej. Dopóki w Iranie nie
nastąpi „zmiana reżimu”, USA nie będą chciały dopuścić do tego, żeby rurociągi
czy gazociągi z Azji Środkowej przebiegały
przez terytorium tego kraju. Ta „geopolityka rurociągów i gazociągów”
(niezależnie
od tego, jakie będą ich ostateczne trasy)
jest ważna również dla zrozumienia motywów i celów akcji wojskowych
podejmowanych przez USA.
Stany Zjednoczone poprzez interwencję w
Afganistanie i umocnienie swojej obecności wojskowej w Azji Centralnej
chcą pozbawić Rosję monopolu na transport
ropy i gazu ziemnego i osłabić jej wpływy w postsowieckich republikach na
Zakaukaziu i w Azji Środkowej. Amerykanie sa
obecni w Gruzji, przez której terytorium przebiegałby rurociąg do portu
Ceyhan w Turcji, w bogatym w ropę
Azerbejdżanie i w Armenii. W Czeczenii trwa walka o kontrolę nad rurociągiem,
który biegnie z Baku do Noworosyjska nad
Morzem Czarnym. Waszyngton chce zablokować Chinom niezależny tzn. nie
kontrolowany przez USA dostęp do ropy i do
gazu ziemnego. Od połowy lat 90. Chiny próbują realizować projekt rurociągu
z rejonu Morza Kaspijskiego do Chin - z
inicjatywy Chin uformowała się grupa tzw. szanghajska piątka - Chiny,
Rosja, Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan -
potem dołączył jako szósty Uzbekistan. Ta inicjatywa została storpedowana
w wyniku akcji w Afganistanie. Waszyngtonowi
udało się również zablokować chińskie naftowe inicjatywy w Indonezji.
Wreszcie Chiny zawarły kontrakty na różne
projekty w ropie z Irakiem, Iranem, Libią i Sudanem. Akcja przeciw Irakowi
była niejako zwieńczeniem amerykańskich
wysiłków mających na celu uniemożliwienie Chinom zdobycie niezależnej
bazy energetycznej dla swojej gospodarki.
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - ROPA NAFTOWA JAKO
BROŃ POLITYCZNA
29
Bałkany, Arabia Saudyjska, Irak, Iran,
Afganistan, rejon Morza Kaspijskiego, Zakaukazie, Turkmenistan, Uzbekistan,
Kazachstan, Tadżykistan, Kirgistan: w tym
obszarze toczy się Wielka Gra o panowanie nad zasobami energetycznymi
Eurazji i nad systemem energetycznym świata.
Do tego dochodzi także zaangażowanie w Zachodniej Afryce, skąd,
jak się przewiduje, USA będą w ciągu dekady
importować 25% całej ropy sprowadzanej z zagranicy - istotne jest tutaj,
że instalacje wydobycia i przesyłu ropy są w
bezpośrednim zasięgu amerykańskiej marynarki działającej na Atlantyku.
USA naciskają też na Nigerię (szósty
producent ropy na świecie), aby wycofała się z OPEC-u. Pojawiają się
informacje,
że „Al-Kaida” wspiera narodowe i plemienne
konflikty w Afryce Zachodniej, co może być wstępem do przeniesienia tam
„wojny z terroryzmem”. Może to dotyczyć
również Algierii, Libii, Egiptu i Angoli - po Nigerii największych producentów
ropy w Afryce. Dodajmy jeszcze rosnące
zaangażowanie wojskowe w Ameryce Południowej, szczególnie w Kolumbii,
a pośrednio u jej sąsiadów - w Ekwadorze i
Wenezueli (na te kraje przypada znacząca część eksportu ropy do USA).
Cytowany wyżej Michael Klare, autor książki Wojna
o zasoby. Nowy krajobraz globalnego konfliktu (2001), uważa,
że „wojna z terroryzmem” proklamowana przez
prezydenta Busha wpisana jest w ów globalny konflikt o zasoby i jest
instrumentem służącym do uzyskania kontroli
nad światowym systemem energetycznym (na marginesie dodajmy, że
jeśli chodzi o Irak to jeszcze jedne zasoby
tego kraju znajdą się pod kontrolą amerykańską: prof.Michael Klare w swojej
książce przewidywał, że kraje z głównymi
arteriami wodnymi mogą znaleźć się w kręgu walki o zasoby i wymieniał
w tym kontekście Nil, Indus oraz Jordan, a
także…. Tygrys i Eufrat, niezwykle ważne dla gospodarki wodnej Bliskiego
Wschodu rzeki, z których woda popłynie
„rurociągami pokoju” do krajów Zatoki Perskiej i do Izraela).
Amerykański autor Frank Viviano napisał:
(„San Francisco Chronicle”, 26 września 2001): „Mapa azylów terrorystów
i mapa celów na Bliskim Wschodzie oraz w Azji
Środkowej jest, w dużym stopniu, mapą głównych źródeł energii
na świecie. To obrona tych energetycznych
zasobów a nie zwykła konfrontacja pomiędzy islamem a Zachodem będzie
głównym zapłonem w globalnym konflikcie następnych
dziesięcioleci” (dodajmy tutaj, że koncepcja „wojny
cywilizacji”
bez uwzględnienia czynników geopolitycznych,
geostrategicznych i surowcowych jest albo naiwna albo celowo wprowadzająca
w błąd).
W tym sensie „wojna z terroryzmem”, która,
jak stwierdził wiceprezydent Cheney, „nie zakończy się za naszego
życia” a której fragmentami są interwencje w
Afganistanie i Iraku, jest wojną o przejęcie kontroli nad wszystkimi
pozostałymi
jeszcze na naszej planecie rezerwami ropy
naftowej i gazu ziemnego i ustanowienie amerykańskiego „petroimperium”.
Michael Klare dowodzi, że zgodnie z mapą
surowców energetycznych dokonywana jest „dyslokacja” żołnierzy,
doradców wojskowych, baz i lotnisk, następują
przesunięcia kierunków pomocy wojskowej, sprzedaży broni, transferu
wyposażenia wojskowego itd.
Atak na Irak i przejęcie irackich pól
naftowych pokazuje, że amerykańskie imperium światowe chce być obecne
politycznie
i militarnie (wykluczając lub ograniczając
tym samym obecność innych) wszędzie tam, gdzie znajdują się złoża
ropy i gazu ziemnego, gdzie przebiegają i
krzyżują się rurociągi i gazociągi, gdzie biegną lądowe i morskie szlaki
transportowe
i gdzie znajdują się „wąskie gardła”
przepływu ropy, chce określać przebieg nowych rurociągów i gazociągów,
wpływać na ich budowę, na kierunki przepływu
surowców energetycznych, określać zyski z ich sprzedaży, regulować
ruch „czarnej krwi”, czyli kontrolować
krwioobieg światowej gospodarki energetycznej. Potrzebne jest to także po to,
aby w pewnym zakresie kontrolować politykę
wewnętrzną wszystkich krajów świata (wszystkie są albo konsumentami
albo producentami ropy i gazu). Nie może ono
tego czynić, przynajmniej na dłuższą metę, tak jak czyniły to dawne imperia
kolonialne to znaczy poprzez bezpośrednią
widoczną kontrolę administracyjną i polityczną. Imperium światowe
nie może bezpośrednio określać konstytucji,
praw, podatków, systemu edukacyjnego itd. krajów, nad którymi sprawuje
władzę, pragnie zatem wpływać na politykę
wewnętrzną tych krajów poprzez kontrolę nad światowym systemem energetycznym,
pozwalającą w pewnym zakresie kontrolować
gospodarki wszystkich krajów świata a w konsekwencji ich politykę
wewnętrzną. „Bitwa o dominację energetyczną”
jak zatytułowali swój artykuł na łamach „Foreign Affairs” (marzec/
kwiecień 2002) Edward L.Morse i James Richard
toczy się i nasila (Morse i Richard jako uczestników bitwy wymieniają
Rosję i Arabię Saudyjską, nie wspominając,
zapewne przez skromność, o swoim własnym kraju). Ropa pozostaje źródłem
strategicznej władzy i materialnego bogactwa.
Dwaj amerykańscy autorzy stwierdzili ponad 10 lat temu: „Nie ma
żadnego innego surowca, który miałby tak
kluczowe znaczenie jak ropa; nie ma paraleli wobec zależności rozwiniętych
i rozwijających się od zasobów energetycznych
Zatoki Perskiej; te zasoby są skoncentrowane na obszarze, który pozostaje
relatywnie niedostępny i wysoce niestabilny,
a posiadanie ropy dostarcza nieporównywalnej z niczym bazy finansowej,
która pozwoli ekspansjonistycznej władzy
realizować jej agresywne zamiary” (Robert W.Tucker,
David C. Hendrickson
Imperial Temptation 1992).
Opanowanie irackiej ropy i kontrola nad ropą Bliskiego Wschodu uniemożliwi
innym „ekspansję”
i „realizowanie agresywnych zamiarów”,
natomiast pozwoli na „ekspansję” i „realizowanie agresywnych zamiarów”
Stanom Zjednoczonym - przy czym w obu
przypadkach „ekspansję” i „agresywne zamiary” należy rozumieć
w kategoriach politycznych (osiągnięcie lub
utrzymanie przewagi polityczno militarnej), a nie moralnych.
Cytowany wyżej Michael Klare napisał, że „jeśli
USA będą kontrolować pola naftowe nad Zatoką Perską, będą miały
w uścisku gospodarkę światową”. Zdaniem
Klare`a Waszyngton ma nadzieję, że kontrola ropy nad Zatoką Perską połączona
z przewagą 10 lat w technologiach militarnych
nad wszystkimi innymi głównymi państwami świata zagwarantuje
supremację Ameryki na następne 50-100 lat.
Dla osiągnięcia takiego celu warto było pójść na Bagdad i przelać trochę
krwi. Jak wiadomo ropa jest gęstsza i
cenniejsza niż krew, która w przeciwieństwie do ropy jest surowcem odnawialnym.
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - ROPA NAFTOWA JAKO
BROŃ POLITYCZNA
30
EURO KONTRA DOLAR
Prof. Randall Henning z amerykańskiego
Instytutu Gospodarki Międzynarodowej występując w październiku 1997
roku przed Komisją Budżetową Senatu Stanów
Zjednoczonych stwierdził, że europejska unia monetarna będzie oznaczać
najgłębszą transformację międzynarodowego
systemu walutowego w ciągu ostatniego ćwierćwiecza. Stworzy ona,
stwierdził Henning, nowego walutowego aktora
i silniejszego partnera w negocjacjach niż jakikolwiek z tych, z którymi
USA miały do czynienia w okresie powojennym.
Bez wątpienia, przewidywał Henning, unia walutowa zapoczątkuje
nową erę w międzynarodowych stosunkach
walutowych.
Laureat nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii
Robert Mundell napisał na łamach „Wall Street Journal” (1998,
24 i 25 marca), że wprowadzenie euro oznacza
najbardziej dramatyczną zmianę międzynarodowego systemu walutowego
od czasu wycofania się prezydenta Nixona z
pokrycia dolara złotem w 1971 roku. Euro, pisał Mundell,
rzuci wyzwanie pozycji dolara i to może być
najbardziej znaczącym wydarzeniem w historii międzynarodowego
systemu walutowego od czasu, kiedy dolar
odebrał funtowi rolę dominującej waluty. Taką samą opinię wyraził dyrektor
Instytutu Gospodarki Międzynarodowej prof.
Fred Bergsten, który pisał na łamach „Foreign Affairs” (marzec/
kwiecień 1999) w artykule „Ameryka - Europa:
zderzenie tytanów?”, że wprowadzenie euro to największa zmiana
w globalnych finansach od czasu, kiedy w
okresie międzywojennym dolar zastąpił funta sterlinga w roli głównej waluty
świata.
Dlaczego pojawienie się euro ma tak wielkie
znaczenie dla gospodarki a w konsekwencji dla polityki światowej?
Prof. Fred Bergsten pisał na łamach „Foreign
Affairs”: „Wprowadzenie euro rysuje perspektywę nowego dwubiegunowego
międzynarodowego porządku gospodarczego,
który może zastąpić hegemonię Ameryki trwającą od czasu II.
wojny światowej”.
Euroland, pisał Bergsten, będzie równy lub przewyższy USA we wszystkich
kluczowych wskaźnikach
siły ekonomicznej. 1 stycznia 1999 roku
powstał blok gospodarczy o jednej walucie, który, jeśli objąłby on
wszystkie kraje piętnastki a potem rozszerzył
się o inne kraje, to liczyłby dwa razy tyle ludności, co USA, a jego PKB
byłby, zdaniem Bergstena, o 20% wyższy niż
PKB USA. Euroland jest największą potęgą handlową na świecie - stąd
pochodzi 1/6 eksportów (z USA -1/8, z Japonii
1/13). Euro jako waluta dużego i gospodarczo równego USA bloku
gospodarczego, w którym panuje większa
równowaga finansowa niż w USA, stało się realną alternatywą dla dolara
i wyzwaniem dla jego hegemonii. Jak pisał
Bergsten, euro to pierwszy realny konkurent dla dolara od momentu osiągnięcia
przezeń globalnej dominacji walutowej. Euro
to zapowiedź „ruchów sejsmicznych” w światowym systemie walutowym,
konkludował Bergsten.
Wiele rządów, banków centralnych, instytucji
finansowych, towarzystw ubezpieczeniowych, inwestorów, osób prywatnych
z ich oszczędnościami powitało z radością
powstanie walutowej alternatywy, gdyż euro dawało szansę dywersyfikacji
rezerw i lokat oraz zmniejszenia ryzyka przy
operacjach finansowych. Do tego mogły również dochodzić względy
polityczne, chęć uniezależnienia się od USA
lub zyskania większej swobody ma-newru w stosunkach z Waszyngtonem.
Według szacunków ekspertów z Deutsche Bank
udział euro w rozliczeniach handlowych, rezerwach walutowych,
lokatach etc. miał sięgnąć w 2010 roku
średnio 30-35%. Mielibyśmy do czynienia z powstaniem faktycznego duopolu
walutowego czyli przejściem od hegemonii
dolara do podziału na dwa bloki walutowe. Unia Europejska miałaby szansę
stać się drugą obok USA potęgą finansową
świata a Europejski Bank Centralny rywalem lub równorzędnym partnerem
Wall Street i FRF. Problem polega jednak na
tym, że taki dwubiegunowy system dwóch równorzędnych potęg walutowych
nigdy jeszcze nie istniał. Prof. Fred
Bergsten stwierdził: „Nigdy jeszcze nie było tak, żeby grupa (choćby tylko
dwóch)
równorzędnych mocarstw kierowała skutecznie
reżimem walutowym. Większość historycznych prób podejmowanych dla
osiągnięcia takiego wspólnego kierownictwa
zakończyła się niepowodzeniem”. Martin Feldstein były
szef prezydenckiej
komisji doradców ekonomicznych wyraził na
łamach „Foreign Affairs” (listopad/grudzień 1997) opinię, że walutowa
integracja Europy może zmienić polityczny charakter
Europy w sposób, który może spowodować konfrontację ze
Stanami Zjednoczonymi. Feldstein przewidywał,
że europejska unia monetarna może prowadzić do świata „całkiem
odmiennego i niekoniecznie
bezpieczniejszego”. Prof. Bergsten prognozował w 1999 roku, że jeśli w ramach
tzw.
wspólnoty transatlantyckiej nie dojdzie do
kooperacji finansowej USA i Europy jako dwóch równorzędnych partnerów,
to Europa i Stany Zjednoczone będą się od
siebie oddalać jak tektoniczne płyty a bilateralne stosunki będą ewoluować
niebezpiecznie w kierunku kryzysu. Henrik
Müller, dziennikarz niemiecki specjalizujący się sprawach gospodarczych
opublikował w 1999 roku książkę Mocarstwo
euro. Ładunek wybuchowy podłożony pod gospodarkę światową? Pisał
w niej m.in., że w nadchodzącej erze dolara
euro dojdzie do transatlantyckiego antagonizmu, i że jeśli obie strony
nie uzgodnią pewnych ekonomiczno-politycznych
warunków współistnienia, to wprowadzenie euro doprowadzi do
konfliktów o trudnym jeszcze do oszacowania
wymiarze. Powstała bowiem nowa strategiczna sytuacja, kiedy dwaj
mniej więcej równi pod względem ekonomicznym
gracze, obydwaj uzbrojeni w broń walutową stanęli naprzeciwko
siebie i rozpoczęli grę o walutowy podział
świata. Ta sytuacja przypomina pod pewnymi względami sytuację z lat 1918-
1939, kiedy Wielka Brytania utraciła swoją
rolę światowego lidera a wraz z tym utracił swoją rolę brytyjski funt. Nie
było jednak nikogo, kto przejąłby te rolę -
istniało tylko kilka mocarstw o porównywalnej sile: USA, Wielka Brytania,
Niemcy, Francja, Japonia. Dopiero II wojna
światowa przyniosła rozstrzygnięcie zarówno w sferze wojskowo-politycznej
jak i gospodarczo walutowej: powstał system
Bretton Woods. Przypomnijmy krótko jego pouczającą historię.
W czasie drugiej wojny światowej, kiedy
jeszcze na wszystkich frontach trwały walki, w małej wiosce Bretton Woods
w stanie New Hampshire spotkali się
amerykańscy i brytyjscy politycy i ekonomiści, aby zaprojektować nowy powojenny
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - EURO KONTRA DOLAR
31
porządek monetarny. Jak długo imperium
brytyjskie było niekwestionowaną potęgą obowiązywał klasyczny standard złota.
W 1914 roku system ten załamał się i w
okresie międzywojennym, w fazie mniej więcej równowagi pomiędzy mocarstwami
zapanowała „walutowa anarchia”. System
zaprojektowany w Bretton Woods pojawił się w momencie, kiedy Stany
Zjednoczone zaczęły odgrywać dominującą rolę
w gospodarce i polityce światowej. Widać tu jasno, że władza polityczna
i władza nad systemem walutowym idą ze sobą w
parze. Zasadniczym elementem nowej koncepcji była wymienialność
dolara na złoto, aczkolwiek dolar nie był
wymienialny na złote monety, tak jak to było w okresie autentycznego parytetu
złota, lecz jedynie na duże i ciężkie sztabki
warte wiele tysięcy dolarów, i jedynie rządy i banki centralne mogły wymieniać
dolary na złoto. Walutą „przewodnią” dla
świata miał być dolar zamiast brytyjskiego funta. Dolar miał w przyszłości
służyć innym krajom zamiast złota jako
rezerwa walutowa. USA zobowiązały się utrzymać wartość dolara oraz kupować
lub sprzedawać złoto po 35 dolarów za uncję.
Równocześnie miał obowiązywać stały parytet innych walut w stosunku do
dolara. W tym sensie inne waluty świata były
związane z rezerwami złota Stanów Zjednoczonych. System Bretton Woods
był systemem niesymetrycznym to znaczy USA
stojąc na jego straży nie były zobligowane do przestrzegania jego reguł.
Pozostawiał
on Stanom Zjednoczonym otwartą możliwość
tworzenia nowego pieniądza „z niczego”. USA mogły w wymianie
z innymi państwami wydawać więcej pieniędzy
niż realnie miały. System z Bretton Woods mógłby funkcjonować, gdyby
USA utrzymywały deficyty w bilansie
płatniczym w pewnych granicach. Dolar jako godny zaufania międzynarodowy
środek płatniczy dodatkowo mający pokrycie w
złocie był bardzo potrzebny dla rozwijającego się po wojnie handlu światowego.
Jednakże USA zaczęły wykorzystywać swoją
przewagę. W systemie Bretton Wood Stany Zjednoczone były jedynym
krajem świata, który własną walutą mógł
płacić na całym świecie i pokrywać deficyty w bilansie płatniczym wobec
zagranicy przy użyciu swoich pras drukarskich
(z kolei w oparciu o dolara rządy innych krajów budowały własną inflację).
Te deficyty pojawiły się szybko i rosły z
roku na rok. Stosownie do tego rosła ilość dolarów krążących po całym świecie.
W okresie prezydentury Johnsona i Nixona
nałożyły się na siebie dwa procesy - wielce kosztowna budowa tzw. Wielkiego
Społeczeństwa i wojna wietnamska (której
koszty zwiększały i tak już wysokie koszty zimnowojennych zbrojeń).
W tym okresie świat został zalany dolarami,
które powstały z niczego (tzw. fiat money). USA kupowały za nie na całym
świecie dobra i usługi potrzebne dla
prowadzenia wojny. Sprzedający otrzymywali dolary, które wkrótce miały znacznie
spaść na wartości. Było do przewidzenia, że
prędzej czy później USA zniosą swoje zobowiązanie wobec zagranicznych
banków do wymiany dolarów na złoto po
określonym kursie. Złoto wypływało z USA przez dwie dekady od początku lat
50. W tym czasie amerykańskie rezerwy złota
spadły z ponad 20 miliardów dolarów do 9 miliardów. Deficyty płatnicze
USA i rosnąca ilość dolarów w obiegu stale
rosły równolegle do eskalacji wojny w Wietnamie. Cały świat zaczął
współfinansować
wojnę wietnamską (i budowę Wielkiego
Społeczeństwa).
Ustalone w 1944 roku relacje pomiędzy dolarem
i innymi walutami przestały odpowiadać nowej sytuacji. W końcu lat
60. w Europie było 80 mld niechcianych
dolarów (eurodolary), których kraje europejskie chciały się pozbyć wymieniając
je w USA na złoto. Szczególnie gorącym
zwolennikiem takiego posunięcia był gen. de Gaulle. USA wywarły olbrzymią
presję polityczną na rządy europejskie, aby
nie wymieniały dolarów na złoto. Być może w tym kontekście należałoby
widzieć wydarzenia majowe 68 roku we Francji
i odejście od władzy gen. de Gaulle`a. Oprócz szlachetnego idealizmu
młodych rewolucjonistów działały mniej
widoczne siły polityczne, które dążyły do usunięcia gen. de Gaulle`a. W każdym
razie system Bretton-Woods zaczyna rozpadać
się gwałtownie od 1968 roku. W 1971 roku, kiedy stał się nie do
utrzymania, Waszyngton zniósł wymienialność
dolara na złoto („oddłużając” Stany Zjednoczone) i uwolnione zostały
kursy wymiany walut. 15 sierpnia 1971 roku
prezydent Nixon zlikwidował te resztki parytetu złota, które obowiązywały
wcześniej, i na oścież otwarte zostały śluzy
dla tworzenia z niczego kredytu i pieniądza, dla gospodarki deficytów
i spekulacji. Po raz pierwszy w historii cały
świat zaczął żyć w jednym systemie papierowego pieniądza bez pokrycia.
Z pewnością tu leży przyczyna tego, że jak
podaje Richard Duncan, autor niedawno wydanej książki Kryzys dolara,
w okresie od 1980 do dziś było 40 poważnych
kryzysów bankowych w różnych krajach, rzecz praktycznie nie znana
w okresie Bretton Woods.
Wprowadzenie euro, jak pisał Robert Mundell,
stało się najważniejszym wydarzeniem w dziedzinie walutowej od
czasu upadku systemu Bretton Woods. Już samo
pojawienie się euro stanowiło wyzwanie dla hegemonii dolara (prof.
Bergsten oceniał, że wywoła to przesunięcie
na euro od 500 miliardów do 1 biliona dolarów). Ale USA mogłyby ewentualnie
zgodzić się na istnienie swego rodzaju
quasiduopolu dolar - euro pod warunkiem zachowania asymetrii światowego
systemu walutowego. To znaczy euro
pozostałoby walutą (lub walutą „kierunkową”) dla krajów Europy Zachodniej,
Europy Środkowo-Wschodniej i dla krajów
afrykańskich. Natomiast dolar zachowałby swoją hegemonialną pozycję, co
oczywiste, w krajach NAFTY i Ameryki
Południowej, a także w krajach skupionych w OPEC, w krajach Azji i w Rosji.
USA nie byłyby również zainteresowane tym,
aby Wielka Brytania znalazła się w strefie euro i wolałyby, żeby funt pozostał
jako swego rodzaju bufor pomiędzy dolarem i
euro. Musiałoby zatem dojść do negocjacji na szczycie, podziału stref
wpływów, kompromisu w sprawie waluty
rozliczeniowej w handlu ropą i do osiągnięcia jakiegoś konsensusu w kwestii
budowy nowego systemu finansowego świata
(nowe Bretton Woods). Do tego jednak nie doszło. Duopol walutowy okazał
się (na razie) niemożliwy. Stało się tak
dlatego, że w latach 1999-2002 zaczęły zachodzić procesy, które wywołały silny
antagonizm pomiędzy „dolarem” i „euro”
grożąc, że hegemonia dolara może zostać złamana, i że powstanie quasiduopol
czyli asymetryczny układ dwubiegunowy, ale z
przewagą euro. Takiej sytuacji Stany Zjednoczone nie mogły zaakceptować.
Na pytanie Freda Bergstena, „czy zderzenie
tytanów?” zadane cztery lata wcześniej na łamach „Foreign Affairs”,
możemy odpowiedzieć twierdząco. Ten sam autor
w tytule referatu wygłoszonego na spotkaniu Amerykańskiego Towarzystwa
Ekonomicznego w styczniu 2002 postawił
pytanie: „Euro przeciw dolarowi: czy będzie walka o dominację?”.
Również i na to pytanie możemy już dziś
odpowiedzieć twierdząco. Do „zderzenia tytanów”, do „walki o dominację”
doszło. Dlaczego?
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - EURO KONTRA DOLAR
32
Od końca lat 90. pojawiały się rozmaite
inicjatywy w dziedzinie walutowej, których celem jest wymknięcie się spod
monopolu
dolara. Wszystkie one sygnalizują, że
dokonują się wewnętrzne przesunięcia w światowym systemie walutowym,
które osłabiają pozycję dolara. W Azji
Południowo-Wschodniej mówi się o stworzeniu Azjatyckiego Funduszu Walutowego,
a nawet o stworzeniu wspólnej waluty na wzór
euro. Chińczycy proponują, żeby wspólną walutą był ich juan, który
może zdominować handel w Azji i w basenie
Pacyfiku, pojawiają się postulaty stworzenia tzw. złotego dinara islamskiego,
aby zastąpić dolara jako walutę wymiany
handlowej pomiędzy krajami islamskimi, a potem ewentualnie rozszerzyć jego
użycie na inne kraje. Wielkim orędownikiem
takiego posunięcia był premier Malezji dr. Mahathir bin Mohamad. Za ideę
godną rozważenia uznał wprowadzenie dinara
Bijan Latif, prezes Centralnego Banku Iranu. Malezja jest krajem muzułmańskim
i inne kraje muzułmańskie mogłyby się
przyłączyć do tej inicjatywy. Ale jedyną realną alternatywą dla dolara
stało się euro, dla którego rośnie poparcie
także w krajach europejskich pozostających poza strefą euro np. w Szwecji i
Danii.
W październiku 2001 prasa brytyjska podaje
informację, że rząd brytyjski planuje na wiosnę 2003 roku referendum o
przystąpieniu do euro. Przez cały rok 2002
trwają w Anglii debaty na temat wejścia do strefy euro. Pojawiają się oznaki,
że
akceptacja dolara przez OPEC zaczyna
wykazywać pewne oznaki erozji. Nie kto inny jak prezydent Saddam Husajn jako
pierwszy w krajach OPEC w listopadzie 2000
roku podjął decyzję o przejściu Iraku w rozliczeniach za ropę na euro i dokonał
konwersji swoich rezerw dolarowych na euro -
od tej pory cały iracki eksport ropy w ramach ONZ-towskiego programu
„Ropa za żywność” był rozliczany w euro. Było
to bardzo groźne z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych posunięcie -
jeden z brytyjskich bankierów nazwał decyzję
Iraku o przejściu na euro w rozliczeniach za ropę wypowiedzeniem wojny dolarowi
czyli wypowiedzeniem wojny Stanom Zjednoczonym.
Decyzja prezydenta Saddama Husajna była zachętą wysłana,
w kierunku Francji i Niemiec, aby aktywniej
działały na rzecz zniesienia sankcji nałożonych na Irak. Rząd w Bagdadzie,
jak wiemy, zawarł wielomiliardowe kontrakty
na wydobycie ropy z Rosją, Francją, Chinami, aby zachęcić je do opowiedzenia
się za zniesieniem sankcji. Teoretycznie
rozwój wydarzeń mógł wyglądać następująco: Irak przechodzi na euro
w rozliczeniach za ropę, wzmaga się nacisk w
ONZ na zniesienie sankcji, sankcje zostają zniesione, prezydent Husajn
utrzymuje się przy władzy, dziesięć lat
twardej raz jeszcze, polityki amerykańskiej wobec Iraku idzie na marne, Irak
powraca na światowy rynek ropy, drugie co
wielkości złoża ropy na świecie wchodzą w strefę euro, naśladując Irak
inne państwa OPEC przechodzą na euro w
rozliczeniach na ropę. Przypomnijmy, że w sierpniu 2000 roku prezydent
Wenezueli Hugo Chavez odwiedził prezydenta
Husajna w Bagdadzie (jako pierwsza głowa państwa od 1991 roku),
gdzie rozmawiał z nim o tym, jak wzmocnić rolę
OPEC. Wenezuela czwarty co do wielkości producent ropy naftowej
przeszła w handlu ropą na wymianę barterową z
Kubą i 12 innymi krajami Ameryki Łacińskiej eliminując dolara. Według
niektórych źródeł czynniki dyplomatyczne
Wenezueli mówiły o przejściu tego kraju na euro w rozliczeniach na
ropę - było to na rok przed nieudanym
zamachem stanu, który miał obalić prezydenta Chaveza. Indonezja zapowiada
przejście na euro w handlu ropą. Libia
zachęca, aby rozliczenia za ropę prowadzić w euro zamiast w dolarach. Jesienią
2001 roku przywódcy chińscy poinformowali
odwiedzającego Pekin kanclerza Gerarda Schroedera, że euro zajmie w
przyszłości więcej miejsca w skarbcach ich
banku centralnego. 31 grudnia 2001 roku AFP doniosła, że Iran uważa euro
za sposób „wyzwolenia się” od dolara. Gazeta
„Iran News” z 29 grudnia 2001 wezwała do przejścia na euro w rozliczeniach
za ropę i w handlu światowym.Wydanie
„Europartnership News“ z 7 stycznia 2002 roku zamieściło komentarz
zatytułowany „Euro kontynuuje rozszerzanie
swojego globalnego wpływu”. W styczniu 2002 roku podczas spotkania z
odwiedzającym Chiny ministrem finansów
Niemiec Hansem Eichelem, który miał tam kilka wykładów na temat roli euro
w światowym systemie walutowym, chiński
minister finansów Xiang Huiacheng stwierdził: „jest to nieuchronna tendencja,
że euro stanie się rezerwową walutą wielu
państw świata” i przewidywał, że euro dojdzie do równowagi z dolarem.
W kwietniu 2002 roku w Arabii Saudyjskiej
pojawiają się głosy postulujące przejście na euro w rozliczeniach za ropę.
W maju 2002 roku na europejsko-rosyjskim
szczycie w Moskwie przedstawiciele Unii Europejskiej namawiali Rosjan, aby
zaakceptowali euro zamiast dolara w wymianie
handlowej z Unią. 17 lipca 2002 roku gubernator Banku Japonii oświadczył
prasie, że całkiem spore jest
prawdopodobieństwo porzucenia dolara w skali światowej. Moskiewska „Prawda”
pytała w lipcu
2002 „Euro kontra dolar - kto zwycięży?” W
irańskim piśmie „Iranian Financial News” z 25.08.2002 ukazała się informacja,
że
połowa rezerw walutowych Iranu została
przeniesiona na euro. Jeden z przedstawicieli władz w Teheranie stwierdził, że
idzie
o eliminację monopolu walutowego w handlu
światowym. W 2002 roku Chiny zaczęły dywersyfikować swoje rezerwy dolarowe
konwertując ich część na euro. Podobnie
postąpiły Tajwan, Hongkong i Korea Południowa. „Business Week” z 17.02.2003
podał, że w poprzednim roku Rosyjski Bank
Centralny podniósł do 20% udział euro w swoich rezerwach walutowych. Obecnie
ok. 30% wymiany handlowej Rosji to handel z
Eurolandem - ten udział wzrośnie o kilkanaście procent po rozszerzeniu
Eurolandu, co mogłoby skłonić Rosję do
zaakceptowania euro jako oficjalnego środka płatniczego w relacjach handlowych
i finansowych z Europą. Było by szczególnie
istotne ze względu na rolę Rosji jako eksportera ropy. „Business Week”
napisał: „Podobnie dzieje się w innych
częściach świata. Ludzie działający na rynku walutowym mówią, że tak różne
narodowe
instytucje jak Bank Kanady, Bank Ludowy Chin,
Centralny Bank Tajwanu zaczynają przywiązywać coraz większą
wagę do euro”. Banki
azjatyckie posiadające lwią część rezerw walutowych świata mają 1,5 biliona
dolarów rezerw
w większości zainwestowanych w amerykańskich
obligacjach i papierach wartościowych. Tajwan podniósł udział euro
w rezerwach walutowych z 20 do 35 %, Singapur
do 1/3.
W grudniu 2002 roku Korea Północna
wprowadziła euro jako oficjalną walutę w handlu zagranicznym - gest nie mający
większego znaczenia ekonomicznego, ale o
symbolicznej politycznej wymowie. W styczniu 2003 roku Kanada część
swoich dolarowych rezerw walutowych
konwertuje na euro. Niektórzy eksperci przewidują, że pod koniec roku 2003
euro może pokrywać już 20% światowych rezerw
walutowych. Rok wcześniej udział euro wynosił 10%. W ciągu 2002
roku euro zaczęło stopniowo stawać się
zagrożeniem dla pozycji dolara. Na początku 1999 roku wielkie banki centralne
miały w skarbcach 5,8 razy więcej dolarów niż
euro, w 2002 roku już tylko 4,6 razy więcej.
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - EURO KONTRA DOLAR
33
Rozszerzenie Unii Europejskiej w latach
2004-2007 a w konsekwencji rozszerzenie strefy euro wzmocniłoby jeszcze
pozycję euro i zachęciło OPEC do przejścia na
euro. W przyszłości tendencja ta mogłaby ulec wzmocnieniu, kiedy
do strefy euro weszłyby Wielka Brytania,
Norwegia, Dania i Szwecja - kluczową znaczenie miałaby oczywiście
Wlk.Brytania. Rozszerzenie strefy euro
spowodowałoby, że cały obszar wpływu euro miałby ludność konsumującą
ropę o 33% liczniejszą niż USA. Ponad połowa
ropy z OPECU byłaby sprzedawana do Unii Europejskiej. Kraje strefy
euro importowałyby więcej ropy z krajów OPEC
niż USA, więc naturalne byłoby przejście OPEC w rozliczeniach
z nimi na euro - jednym z powodów dlaczego w
handlu ropą operuje się dolarami jest to, że USA, mimo iż same
produkują ropę, są wielkim importerem ropy,
ale teraz kraje strefy euro stałyby się większym importerem niż USA.
Zatem nawet z czysto ekonomicznych i
walutowych powodów (powody polityczne mogłyby odegrać dodatkową rolę),
OPEC miałby zachętę, żeby przejść na euro.
Innymi słowy euro nabierało coraz większego znaczenia dla wielu banków
centralnych, dolar słabł a euro wzmacniało
się. Było możliwe, że kraje OPEC również zaczną dywersyfikować
swoje rezerwy walutowe. W kwietniu 2002 roku
Javad Yarjani - szef departamentu analizy rynku naftowego OPEC
przebywający w Hiszpanii na zaproszenie
hiszpańskiego ministra gospodarki wygłosił w Oviedo na seminarium poświęconym
międzynarodowej roli euro, wykład
zatytułowany „Wybór waluty w rozliczeniach za ropę”. Yarjani był dość
ostrożny i wskazywał na to, że cały system
globalnego handlu ropą jest zbudowany wokół dolara i że ta sytuacja nie
może się zmienić z dnia na dzień.
Równocześnie jednak podkreślił, że OPEC jest głównym dostawcą ropy do Europy
a 48% całego importu krajów OPEC z Bliskiego Wschodu
pochodzi z Europy, co czyni europejską walutę naturalnym
środkiem wymiany pomiędzy OPEC i Europą.
Europa jest głównym partnerem handlowym krajów Bliskiego Wschodu,
który z kolei potrzebuje europejskich
inwestycji. Yarjani stwierdził, że tak czy inaczej będą zachodzić zmiany
w światowym biznesie naftowym i nie
wykluczył, że w przyszłości OPEC może przejść na euro - raczej nie przed
rokiem 2004 ale bardzo możliwe, że w ciągu
najbliższej dekady - kwestią nie było zatem „czy”, ale „kiedy”. Momentem
przełomowym byłoby, według niego, wejście
europejskich krajów eksportujących ropę czyli Wlk.Brytanii i
Norwegii do strefy euro. Yarjani zauważył, że
zabiegi, aby zredukować globalną rolę dolara już mają miejsce i mogą
jedynie nabierać tempa, życzył euro sukcesu i
mówił o zacieśnieniu gospodarczych więzów Europy z Bliskim Wschodem,
Europy, jak podkreślał, zintegrowanej i
silnej gospodarczo. Coraz bardziej prawdopodobne stawało się, jako iż
kraje strefy euro mają większy udział w
handlu światowym niż USA, że kraje handlujące z Unią Europejską, w tym
kraje eksportujące ropę porzucą dolara na
rzecz euro. Świadectwem tego, że w światowym systemie finansowym
zaczynają się przesunięcia było to, że w
latach 2001-2002 następował spadek sprzedaży w USA zarówno akcji jak
i obligacji rządowych. Kraje azjatyckie
dokonują nadal zakupów amerykańskich papierów wartościowych wypełniając
lukę, jaka powstała po zmniejszeniu zakupów
przez kraje europejskie, ale spadek zakupów jest zauważalny, Dodajmy, że
w tym okresie cena złota skoczyła do 300
dolarów za uncję (w stosunku do złota dolar stracił na wartości o 30%).
Na horyzoncie, zapewne dość odległym, ale
bliższym niż się można było spodziewać, zaczęła majaczyć groźna
dla USA sytuacja, w której euro przejmuje
handel ropą (zamiast petrodolarów mamy petroeuro), wchodzi jako środek
płatniczy na szerokie obszary handlu
międzynarodowego i umacnia swoją pozycję jako waluta rezerwowa. W 1998
roku eksperci finansowi przewidywali, że w
ciągu kilku lat euro osiągnie status równy dolarowi, co będzie wielkim
problem dla USA, bo zmniejszy popyt na
dolary. Prof. Fred Bergsten skonstatował w końcu 2001 roku, że dwubiegunowy
międzynarodowy rynek finansowy już istnieje,
choć nie istnieje dwubiegunowy międzynarodowy system walutowy.
Gdyby jednak ta tendencja się utrzymała i
nabrała przyspieszenia, to mogłoby w końcu dojść do tego, że powstałby
asymetryczny quasiduopol walutowy ale z
przewagą euro nad dolarem. Hegemonia dolara zostałaby złamana. Skutki
takiego rozwoju wydarzeń byłyby dramatyczne
dla USA i dla całego świata.
Upadek systemu Bretton Woods i odejście od
parytetu złota w 1971 roku nie zmieniły sytuacji w tym sensie, że
dolar nadal pozostał najbardziej istotnym
globalnym instrumentem walutowym, i jedynie USA mają monopol na jego
produkowanie. Pozycja dolara wynika zarówno z
gospodarczej potęgi USA jak i z ich potęgi polityczno-wojskowej. Ale
to siła polityczna Stanów Zjednoczonych
powoduje, że cały świat używa ich krajowej waluty. To z kolei multiplikuje ich
siłę, ponieważ są w stanie ściągać pośrednio
„podatek” z dolarowych transakcji w skali całego świata. Obecna wartość
dolara jest nieuzasadniona z czysto
ekonomicznego punktu widzenia. Utrzymuje się dzięki politycznym okolicznościom,
z których najważniejszą jest ta, że sprzedaż
całej ropy wydobywanej przez OPEC jest rozliczna w dolarach (zostało to
zagwarantowane poprzez tajną umowę pomiędzy
Arabią Saudyjską a USA w połowie latach 70.)
Jedną z głównych przyczyn tego, że dolary są
czymś więcej niż zielonymi papierkami, jest fakt, iż wszystkie kraje
świata potrzebują ich dla zakupu ropy. Każdy
akceptuje dolary, bo ropę trzeba kupować za dolary. Hegemonia dolara
polega na tym, że amerykańskie mennice
oferują całemu światu doskonały produkt: zielone papiery z wizerunkiem
Franklina lub Lincolna, a w zamian za nie
otrzymują różne pożyteczne towary i usługi. Ponieważ eksport z USA jest
niższy od importu o ok. 50%, to oznacza to,
że ludzie z całego świata kupują zielony papier amerykański za swoje towary
i usługi warte 400-500 mld dolarów -
Amerykanie mają „free lunch” warty pół biliona dolarów. W wyniku tej
produkcji dolarów ilość zielonych papierków,
które nie są oparte na parytecie złota, znacznie przekracza udział USA
w produkcji, handlu etc. świata - te papierki
nie mają rzeczywistego pokrycia. Pod koniec lat 90. ponad 4/5 transakcji
walutowych i połowa światowego eksportu
rozliczane były w dolarach. Dolar jest podstawową jednostką rozliczeniową
i środkiem płatniczym na świecie, medium
wymiany i środkiem tezauryzacji. Jako globalny środek wymiany używany
jest w transakcjach, w których nie
uczestniczą ani instytucje amerykańskie ani inne amerykańskie podmioty
gospodarcze.
Banki centralne wszystkich krajów na całym
świecie utrzymują rezerwy dolarowe dla chronienia swojej własnej
waluty. Dolar stanowi prawie 70% światowych
rezerw walutowych. Wszystkie banki centralne trzymają dolary, którymi
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - EURO KONTRA DOLAR
34
trzeba płacić za miriady transakcji
rozliczanych w dolarach i jako rezerwę odpowiednio do ilości swojej własnej
waluty
w obiegu, aby bronić jej wartości. Ilość
dolarów, które stanowią rezerwy w bankach, służą do rozliczeń w transakcjach
poza USA etc. jest cztery razy wyższa niż
udział USA w globalnym PKB i wymianie handlowej. Więcej fizycznych
dolarów jest drukowanych dla obiegu
zagranicznego niż dla krajowego. 100-dolarówka jest najbardziej używanym
banknotem
na świecie - po świecie krąży ich dwa do
trzech razy więcej niż w USA. Dolar fizyczny czyli w postaci gotówki
jest poszukiwany w wielu krajach Ameryki
Łacińskiej, Afryki i wielu innych mniej rozwiniętych lub pogrążonych
w kryzysie krajach świata, których ludność
ucieka od miejscowej waluty (ocenia się, że np. w Rosji w rękach obywateli
jest od 30 do 50 mld dolarów w gotówce).
Dzięki hegemonii dolara mające monopol na jego drukowanie Stany Zjednoczone
mogą kupować u reszty świata wiele towarów i
usług za taką cenę, jaka wynosi koszt drukowania i dystrybucji
dolara. Dzięki hegemonii dolara USA ściągają
niewidoczną dziesięcinę od każdej baryłki ropy konsumowanej przez
każde państwo importujące ropę.
Można powiedzieć, że obligacje i papiery
wartościowe nominowane w dolarach oraz znajdujące w obiegu poza USA
dolary (we wszystkich formach) stanowią dla
USA de facto nieoprocentowaną pożyczkę bez terminu spłaty. Ważnym
elementem hegemonii dolara jest to, że dolar
jest, jak go określił się Richard Duncan „walutą bumerangową”: najpierw
dolar idzie za granicę (niekoniecznie w
sensie fizycznym) jako dolar uzyskany przez zagranicznych eksporterów dzięki
sprzedaży Amerykanom dóbr i usług, ale nie
wydany przez nich na amerykańskie dobra i usługi, następnie te setki
miliardów dolarów (w tym petrodolarów)
gromadzone przez banki centralne są inwestowane w akcje amerykańskich
firm, w obligacje rządowe i inne papiery wartościowe,
nieruchomości w USA etc. - przed upadkiem systemu Bretton
Woods kraje mające nadwyżkę w handlu z USA
mogły wymieniać dolary na złoto i lokować je w swoich skarbcach.
Dzisiaj mają tylko dolary - wymieniając swoje
zarobione dolary na obligacje rządowe otrzymują jedynie dolary w innej
postaci. Kupując za swoje zarobione dzięki
pracy, produkcji i usługom a więc realne dolary akcje przedsiębiorstw kupują
wprawdzie pewną wartość, ale jest ona często
o wiele niższa niż ta zapisana na akcji. Około półtora miliarda dolarów
zaoszczędzonych przez innych wpływa dziennie
do systemu finansowego USA podwyższając kurs akcji i finansując
deficyt handlowy oraz budżetowy. Ponieważ
podaż dolara jest w 80 % tworzona przez emisję rządowych obligacji, to
każdy kto używa dolara finansuje za darmo
budżet USA - fakt, że te obligacje są oprocentowane niczego nie zmienia,
gdyż odsetki od nich są wypłacane w
wydrukowanych dolarach, co tylko dodaje kolejne miliardy do rezerw walutowych.
Mechanizm „waluty bumerangowej” powoduje, że
im więcej drukuje się dolarów, tym bardziej rośnie wartość
amerykańskich akcji i obligacji. Przez
trzydzieści lat od upadku systemu Bretton Woods, USA nie mając takiego hamulca
jak parytet złota, drukowały dolary bez
ograniczeń i stworzyły finansową piramidę (Richard Duncan podaje, że
w okresie Bretton Woods czyli wówczas kiedy
panował quasi-parytet złota, rezerwy walutowe wzrosły w latach 1949-69
o 50%, zaś od roku 1980 do dziś o 2000%).
Wciągnąwszy świat w obsługę tej rozliczanej w dolarach finansowej piramidy,
USA nie mogą tak po prostu zatrzymać tego
procesu. Muszą stale generować popyt na dolary, pchając innych bez końca w
refinansowanie ich starych długów i
finansowania nowych. W miarę jak finansowa piramida rośnie, staje się to coraz
trudniejsze,
ponieważ aby dolar był stabilny, popyt na
dolary musi rosnąć szybciej niż zadłużenie USA. Wolumen „wolnych”
dolarów stale rośnie na świecie i groźba, że
może runąć na realny amerykański rynek, staje się coraz bardziej prawdopodobna.
Ale naprawdę realna stała się ona wraz z
pojawieniem się euro. W tym momencie narodził się bowiem konkurent,
który może aspirować do roli światowej waluty
rezerwowej i roli międzynarodowego środka płatniczego, a tym samym
może zagrozić hegemonii dolara i spowodować
załamanie się finansowej piramidy zbudowanej z wielu bilionów dolarów
emitowanych przez trzydzieści lat. Po
wypowiedzeniu układu z Bretton Woods USA zmusiły całą gospodarkę światową
do uznania standardu dolara nie mającego
jakiegokolwiek pokrycia w złocie. Każdy dolar z finansowej piramidy jest
obietnicą wypłaty i roszczeniem do realnych
dóbr gospodarczych i dochodów z gospodarki USA. Dopóki popyt na dolary
trwa, dopóki hegemonia dolara pozostaje
nienaruszona, dopóty roszczenia te pozostają w zawieszeniu i ukryty jest fakt,
że emitet jako dłużnik jest niewypłacalny.
Gdyby jednak trwały nadal i nasilały się opisane wyżej procesy zainicjowane
przez pojawienie się euro, gdyby OPEC (na
przykład podejmując zbiorowo taką decyzję) porzucił dolara na rzecz euro
w rozliczeniach za ropę, gdyby rezerwy
walutowe wielu państw na świecie ulegały dalszej dywersyfikacji i gdyby
trwała ucieczka od dolara, spełniłby się
koszmar, który zapewne śni się Alanowi Greenspanowi po nocach. Kraje
eksportujące i importujące ropę i ich banki
centralne zaczęłyby swoje rezerwy przenosić na euro. Dolary zaczęłyby
wracać do domu. Wcześniej były jak gdyby
czekami, które wystawiały USA, a inni musieli posługiwać się nimi
w swoich transakcjach. I tych czeków nie
realizowali, więc wystawiający czeki mógł się czuć bezpiecznie. Ale kiedy
oni zaczęliby posługiwać się innymi czekami
(euro) i akceptować tylko je w transakcjach, to przestaliby potrzebować
tych pierwszych czeków i postanowiliby je
zrealizować tam, gdzie zostały wystawione. Wtedy okazałoby się, że są to
czeki bez pokrycia, albo są o wiele mniej
warte niż to, co na nich zapisano (jedynie 4% dolarów w obiegu ma pokrycie
w amerykańskim złocie i amerykańskich
rezerwach walutowych). Zaczęto by wyprzedawać dolara, pozbywać się
dolarowych obligacji i innych papierów
wartosciowych, Na całym świecie spadłby popyt na dolary, rząd amerykański
nie mógłby już eksportować inflacji
(hegemonia dolara umożliwiała normalnie niemożliwą do zaistnienia sytuację,
a mianowicie taką, że drukowanie wielkiej
ilości dolarów przez rząd USA, nie powodowało podwyżek cen na terytorium
USA). Strumień dolarów „powracających” do
kraju zamieniłby się w rwącą rzekę, potem w powódź a na końcu w potop.
Dolar mógłby wówczas stracić nawet połowę
swojej wartości, wybuchłaby hiperinflacja, co nakręciłoby spiralę ucieczki
inwestorów zagranicznych od dolara czyli
ucieczki z akcji, obligacji i papierów wartościowych emitowanych w dolarach.
Pękłaby bańka na rynku akcji i nieruchomości.
Budżet USA załamałby się pod ciężarem długu wewnętrznego wynoszącego
dziś prawie 500 mld dolarów rocznie (w sumie
ponad 6 bilionów dolarów). Warto w tym kontekście przypomnieć, że
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - EURO KONTRA DOLAR
35
całe zadłużenie Ameryki tzn. dług rządu i
wszystkich związanych z nim agend, długi stanowe i lokalne, długi
przedsiębiorstw
i instytucji finansowych, wreszcie długi
obywateli wynoszą razem 34 biliony dolarów, podczas gdy w roku 1957
wynosiły one 693 miliardy dolarów.
Załamanie się hegemonii dolara mogłoby
spowodować finansowo-gospodarczą zapaść USA, które są najbardziej
zadłużonym krajem na świecie, ze wszystkimi
tego konsekwencjami. Obnażona zostałaby wewnętrzna i zewnętrzna
nierównowaga finansowa USA. Ustałby dopływ
tanich dóbr z importu, do czego Amerykanie się przyzwyczaili i nastąpiłby
spadek cen akcji, które dziś z dużym zyskiem
USA eksportują. Bez potężnego dopływu funduszy zagranicznych
Amerykanie musieliby zacząć oszczędzać,
zamiast płacić dolarami obcokrajowcom, aby to za nich robili. Nastąpiłby
znaczący spadek konsumpcji i inwestycji.
Choćby po to, aby zdobyć euro na import ropy USA musiałyby mieć nadwyżkę
lub co najmniej równowagę w handlu
zagranicznym (USA mają subsydiowaną ropę w tym sensie, że płacą mniej za ropę
niż wynosi jej faktyczna wartość rynkowa, co
jest również formą imperialnego trybutu). A tymczasem od 1985 roku ich
deficyt handlowy urósł do prawie 4 bilionów
dolarów. USA musiałyby zacząć spłacać długi realnymi dobrami i usługami.
Realną siłę nabywczą ma bowiem dolar jedynie
w USA - jeśli za granicą, załóżmy teoretycznie, nikt nie chciałby przyjmować
dolarów, to mogłyby one być wydane tylko w
USA, gdzie są krajową walutą. W ostatecznym rozrachunku dolary
są wymienialne tylko na dobra amerykańskie.
Stany Zjednoczone, których gospodarka tak
ściśle związana jest z dolarem jako światową walutą rezerwową, weszłyby
w okres bolesnych strukturalnych reform
społeczno ekonomicznych związanych z dotkliwym obniżeniem poziomu
życia obywateli USA. Dlatego ci zwolennicy
wojny z Irakiem, którzy mówili, że służy ona „obronie American Way of
Life”, mówili prawdę.
Gdyby zatem ucieczka od dolara przekroczyła
masę krytyczną, amerykański system by finansowy tego nie wytrzymał,
gdyby ucieczka ta stała się ucieczką na skalę
globalną, USA przestałyby być subsydiowane przez świat, bo nie mogłyby
ściągać „imperialnego trybutu” z całego
świata, bankructwo USA stałoby się faktem. Stabilność amerykańskiej
waluty jest całkowicie zależna od popytu na
dolary. Odejście od dolara na dużą skalę oznaczałoby upadek światowego
systemu finansowego i walutowego opartego na
dolarze. Dotknęłoby to olbrzymie rzesze ludzi na całym świecie, którzy
swoje oszczędności trzymają w dolarach.
Właściciele krążącego po świecie i gorączkowo szukającego możliwości
lokaty fikcyjnego kapitału dolarowego
zobaczyliby, że ostatnia podpora ich spekulacyjnych oczekiwań czyli „zielony”
nie potrafi utrzymać swojego stosunku
wartości do innych ważnych i mniej ważnych walut świata i że fikcyjna wartość
wszystkich dolarowych lokat na świecie może
ulec destrukcji. Ponieważ dolar jest globalną walutą rezerwową i tworzy
zatyczkę osi całej globalnej gospodarki, w
tym rynków finansowych i handlu międzynarodowego, to jego nagły upadek
miałby niezwykle poważne konsekwencje dla
całego światowego systemu finansowego.
Bankructwo finansowego bastionu świata czyli
USA stworzyłoby oczywiście bardzo trudną sytuację dla wszystkich
krajów mających rezerwy w dolarach, gdyż
znacznej części tych rezerw nie zdążyłyby upłynnić, zamienić na inne
waluty etc. i pozostałyby ze zdewaluowaną
walutą i pozbawionymi wartości obligacjami i akcjami. Dlatego scenariusz
gwałtownego załamania się dolara i jego
nagłego wyparcia przez euro jest mało prawdopodobny ze względu na to, że
zbyt wiele interesów różnych stron zostałoby
naruszonych. Istnieje skomplikowana sieć globalnych powiązań i zależności
gospodarczych, która taki czarny scenariusz
czyni trudnym do spełnienia. Ani Europa ani Azja nie życzą sobie załamania
gospodarki amerykańskiej i ekonomicznych
wstrząsów na wielką skalę. Także producenci ropy mogą obawiać się zmiany
walutowego status quo.
Dla eksportu azjatyckiego bardzo duże
osłabienie dolara byłoby katastrofalne. Dla Chin posiadanie nadwyżek
w handlu z USA jest korzystne o tyle, że
powoduje, iż amerykańskie firmy fizycznie przenoszą się do Chin przynosząc ze
sobą nowe technologie. Poza tym dolar ma
naturalną przewagę nad euro jako waluta, która już jest powszechnie używana
i akceptowana. Wszystko to nie zmienia jednak
zasadniczego faktu, że dolar jest dziś „papierowym tygrysem”, któremu
zagraża choćby częściowe lecz znaczące
przesunięcie międzynarodowych rezerw walutowych. Wartość papieru,
z którego zrobiony jest dolarowy tygrys, ma
niewiele wspólnego z potęgą i rozkwitem gospodarczym USA, ale opiera się
wyłącznie na akceptacji i zaufaniu świata do
dolara. Akceptacji i zaufaniu, które mają swoje źródło także i w tym, że za
dolarem stoi jego menniczy - rząd Stanów
Zjednoczonych - najpotężniejszy rząd świata.
Nawet jeśli trudno wyobrażalne jest gwałtowne
załamanie się hegemonii dolara, choć trzeba pamiętać, że w kwestiach
walutowych trudne do przewidzenia i
kontrolowania czynniki psychologiczne i polityczne odgrywają ogromną rolę, to
sytuacja, w której monopol dolara zostałby
choćby częściowo podważony przez euro, oznaczałaby poważne zmiany
w światowym systemie finansowym i
gospodarczym. Istnienie euro stworzyło tak czy inaczej nową, niebezpieczną dla
dolara sytuację, gdyż konkurencja euro jest
realna. Wprowadzenie euro sprawiło, że powstało nowe środowisko dla dolara.
Wcześniej wobec groźby dewaluacji dolara jego
posiadacze byli bezsilni, ponieważ nie mieli alternatywy - ani złoto,
ani marka niemiecka ani frank szwajcarski ani
funt brytyjski takiej alternatywy nie tworzyły. Teraz mają dokąd uciekać.
Dlatego cytowany wyżej prof. Bergsten uważa,
że groźba dewaluacji dolara przy konkurencji euro może wywołać bardzo
istotne, wręcz historyczne, systemowe zmiany
porządku walutowego i makroekonomicznego na świecie. Wprowadzenie
euro wywołało dynamiczne procesy czysto
ekonomiczne i finansowe, które wzmocnione dodatkowo czynnikami politycznymi
i psychologicznymi mogłyby dzięki „efektowi
domina” doprowadzić do upadku hegemonii dolara.
Upadek tej hegemonii miałby zasadniczy wpływ
na pozycję polityczno-militarną USA, gdyż rząd amerykański musiałby
dokonać zasadniczych cięć budżetowych. Potęga
USA jako światowego imperium opiera się na dwóch filarach - na
dolarze i na Pentagonie (oraz na
propagandzie, która tworzy wokół nich ideologiczną otoczkę), oba są od siebie
zależne,
oba nawzajem się wspierają siła jednego
zależy od siły drugiego i vice wersa, razem stoją, razem upadają. Dodatkową
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - EURO KONTRA DOLAR
36
podporą jest ropa, nie tylko najważniejszy
produkt w handlu międzynarodowym ale siła napędowa dla wszystkich uprzemysłowionych
gospodarek. Dzięki hegemonii dolara w handlu
ropą USA mają częściową kontrolę nad całym światowym
rynkiem ropy a tym samym nad systemem
energetycznym świata. Z jednej strony więc kontrola nad ropą jest konieczna,
aby utrzymać hegemonię dolara, z drugiej
hegemonia dolara czyni bardziej sensowną i opłacalną kontrolę nad ropą
- gdyby handel ropą był rozliczany w euro, to
dążenie Waszyngtonu do kontroli nad ropą byłoby o wiele słabsze. Ropa,
dolar, Pentagon - (energia, waluta, siła
militarna) są nierozerwalnie ze sobą związane, przenikają się nawzajem i
warunkują.
Upadek dolara i związane z tym cięcia
budżetowe uniemożliwiłyby USA sfinansowanie ambitnych projektów w dziedzinie
militarnej. A koszty utrzymania imperium
rosną. Obecnie wydatki na zbrojenia kształtują się na poziomie 360-
380 mld dolarów rocznie, w 2007 roku mają
wynieść 451 mld dolarów. Dla porównania w okresie Zimnej Wojny USA
wydawały na zbrojenia średnio 347 mld w
przeliczeniu na dzisiejsze dolary. Roz-winięcie siły wojskowej poza granicami
USA zależy od mocnego dolara, którym trzeba
pokrywać koszty utrzymania baz, dostaw, logistyki i innych wydatków
wojskowych. Armia potrzebuje ropy i wielu
innych rzeczy produkowanych za granicą. Nawet te które produkowane są
w USA mają jakieś części sprowadzane z
zagranicy itp. Dotyczy to także wysoko rozwiniętych technologii. Deficyt
handlowy
w technologii jest większy niż to się
oficjalnie przyznaje. Słaby dolar to ograniczenie możliwości kupowania dla
armii wielu rzeczy, których potrzebuje. Cała
infrastruktura wojskowo polityczna imperium światowego będzie nie do
utrzymania, kiedy upadnie dolar.
Dolar musi zatem pozostać jako międzynarodowa
waluta rezerwowa i międzynarodowy środek płatniczy, gdyż
w przeciwnym razie upadnie drugi filar
imperium - Pentagon. Dolar będzie walutą rezerwową tak długo, jak długo
pozostanie środkiem płatniczym w handlu ropą.
Kontrolując ropę USA tworzą jedyne realne pokrycie dla dolara. Ropa
jest potrzebna USA jako kotwica ratunkowa
dolara, jako wielofunkcyjna broń w walce z każdą konkurencją monetarną.
Wojna z Irakiem była zatem konieczna, aby
zapobiec zawczasu ucieczce od dolara w rozliczeniach za ropę, w handlu
światowym i aby utrzymać pozycję dolara jako
waluty rezerwowej, aby obronić monopol na bicie światowej monety i zachować
„seigniorage” czyli dochód królewski z
mennicy. Imperium światowe toleruje waluty lokalne, ale tylko do momentu,
kiedy nie pojawi się taka waluta lokalna jak
np. euro, która może zagrozić monopolowi waluty imperialnej. Siła militarna
użyta przeciw Irakowi miała nakłonić czy też
zmusić inne państwa do utrzymywania dolara na jego sztucznym poziomie
i zaakceptowania jego roli jako waluty
rezerwowej i międzynarodowego środka płatniczego. Wysyłając oddziały wojskowe
do Iraku władze imperium światowego wysłały
sygnał „Back to dollar” najpierw do Irakijczyków, potem do państw
OPEC i wreszcie do wszystkich państw świata.
Monopol na drukowanie dolara będącego walutą
światową zmusza inne państwa do subsydiowania USA. Stany Zjednoczone
mają do dyspozycji instrument finansowy w
postaci podatku emisyjnego ściąganego z całego świata. Ponieważ
ich polityka jest globalna to i podatek musi
być globalny. Stany Zjednoczone nie mogą same udźwignąć finansowo takiej
polityki (ich baza gospodarczo-podatkowa jest
zbyt mała) bez zmuszenia innych państw do finansowego partycypowania
w utrzymaniu globalnego aparatu wojskowego i
finansowaniu globalnej polityki imperium. Cały świat musi się
„złożyć” na imperium światowe, sfinansować
jego deficyty handlowe i budżetowe, podtrzymać silnego dolara etc. Jeśli
ktoś rzuci wyzwanie światowemu suwerenowi
podważając jego wyłączne prawo do bicia monety światowej, to suweren
ma od tego armię, aby przywołać go do
porządku. Suweren wie, że bez hegemonii walutowej imperium upadnie - pozostałyby
Stany Zjednoczone jako regionalne mocarstwo
(niewykluczony byłby rozpad USA). Dlatego akcja zbrojna
w Iraku m. in. miała przywrócić zaufanie do
dolara i pokazać światu, że imperium ma wszystko pod kontrolą. Wojna była
konieczna, gdyż USA nie mają ekonomicznych
środków, aby utrzymać dolarowy filar. Jedyną możliwością jest polityczno
militarna kontrola nad podażą i popytem
dolara. USA muszą robić wszystko, żeby pobudzać popyt na dolara i zablokować
wszelkie zakrojone na szerszą skalę próby
odejścia od dolara. W dziedzinie walutowej nie ma miejsca na multilateralizm.
Unilateralizm, o którym często się mówi, jest
przede wszystkim unilateralizmem dolara i będzie on broniony za wszelką
cenę, w rozliczeniach za ropę.
USA zdefiniowały swoje interesy globalnie i będą
ich bronić w każdym zakątku globu. Każda próba ucieczki od dolara
i spod finansowej piramidy będzie uznawana za
akt wrogi wobec USA. Wojna w Iraku i opanowanie irackiej ropy
trzeba widzieć w tym kontekście - aby nie
dopuścić do tego, żeby drugie co wielkości złoża ropy na świecie znalazły się
w strefie euro, żeby euro wyparło dolara z
rozliczeń za ropę a w konsekwencji pozbawiło go wyłączności w roli waluty
rezerwowej i międzynarodowego środka
płatniczego a być może w sprzyjających warunkach wręcz pozbawiło go tej roli.
Rozbicie OPECU przy pomocy irackiej ropy ma
uniemożliwić krajom skupionym w tej organizacji prowadzenie skoordynowanej
polityki walutowej i porzucenie dolara.
Jeden ze sławnych bankierów miał powiedzieć
„Dajcie mi kontrolę nad walutą kraju, a nie będę się martwił o to, kto
stanowi prawo”. Tym razem chodzi o kontrolę
nad walutą świata. Kontrola nad dolarem=kontrola nad walutą światową
= kontrola nad światem. USA wciąż są
największą gospodarką świata, a ich siła militarna przekracza sumę sił
kilkunastu
następnych w kolejności państw, a jednak cała
budowla USA jako globalnego imperium i hiperpotęgi mogłaby się
zachwiać nie w wyniku ataków terrorystycznych
ale z powodu przesunięć na rynkach finansowych (władza imperium
światowego oparta na „fiat money” jest z
konieczności krucha). Euro mogło stać się „Bin Ladenem” dla dolara, który
jako waluta rezerwowa jest tak samo ważnym
elementem supremacji USA jak broń nuklearna, nowe technologie, sieci
informacyjne etc.
Akcja militarna w Iraku była prewencyjnym
uderzeniem skierowanym przeciw euro. Stało się tak dlatego, że światowy
system finansowy oparty na dolarze ma nie
tylko wymiar ekonomiczny ale także wymiar geopolityczny. Dolar jest jednost-
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - EURO KONTRA DOLAR
37
ką geopolityczną, funkcją strategicznego,
militarnego i ideologicznego potencjału USA, walutą nierozerwalnie związaną
z geopolityczną sytuacją świata w drugiej
połowie XX.wieku. Taką samą jednostką geopolityczną jest euro zaprojektowane
przez francuskich strategów, aby zrównoważyć
światową hegemonię USA po upadku ZSRR.
Dolar i euro są finansową bronią i
rezerwuarem władzy, ich starcie rozegrane na terytorium Iraku było walką
o kontrolę nad tworzeniem pieniądza i
kredytu, walką o panowanie nad światowym systemem finansowym, walką
o to, kto będzie ostatecznym arbitrem
globalnej polityki monetarnej: Skarb USA i Federalny Fundusz Rezerw czy
Europejski Bank Centralny, było walką
geopolityczną światowego imperium amerykańskiemu przeciw jednoczacej
się Europie. Euro jako „broń walutowego
rażenia” zagrażająca hegemonii dolara, jako strzała wymierzona w achillesową
piętę USA, miało zostać pokonane siłą
militarną. „Zmiana reżimu” w Bagdadzie przez Stany Zjednoczone
to nie ideologiczny kaprys, nie przejaw
gorącej miłości do demokracji, strachu przed nieobliczalnym prezydentem
Saddamem Husajnem czy zatroskania ciężkim
losem narodu irackiego, ale absolutna strategiczna konieczność
w obliczu możliwości załamania się hegemonii
dolara.
Prof. Thomas P.M.Barnett wykładowca na U.S.
Naval War College w artykule „Asia: The Military - Market Link”
(„Proceedings” Instytutu Marynarki Wojennej,
styczeń 2002) napisał: „Wymieniamy małe kawałki papieru (naszą walutę
w formie deficytu handlowego) na wiele
cudownych azjatyckich towarów i usług. Jesteśmy dość inteligentni, żeby
wiedzieć,
że byłby to bardzo nieuczciwy układ, gdybyśmy
obok tych małych kawałków papieru nie oferowali czegoś o dużej
wartości. Tym produktem jest silna Flota
Pacyfiku, która sprawia, ze transakcja przebiega bez zakłóceń”. Jedynym uzupełnieniem
do tego trafnego, acz nie pozbawionego
łagodnej ironii, spostrzeżenia Thomasa Barnetta, byłoby zwrócenie
uwagi na fakt, że transakcja, o której pisze
nie opiera się na zasadach rynkowych. Produkt o nazwie „Flota Pacyfiku” będzie
krążył niedaleko wybrzeży Japonii także
wówczas, gdyby Japończycy nie zechcieli dalej uczestniczyć w wymianie
swoich towarów na „kawałki papieru”, czyli
odmówiliby, jak to ujmuje Barnett, eksportowania do USA „konsumpcji”,
a importowania stamtąd „bezpieczeństwa”.
Japończycy dobrze o tym wiedzą. Japonia posiada wielkie rezerwy dolarowe,
ale nie wolno jej wymieniać dolarów na złoto
(na początku lat 90. Japonia miała 754 tony złota). Szwajcarski finansista
Ferdinand Lips w swojej książce Gold Wars cytuje
członka rządu japońskiego, który wprost mu oświadczył: „Japonii
tak długo nie wolno kupować złota, jak długo
amerykańskie okręty wojenne krążą po Pacyfiku”.
Kiedy Japonia chciała
upłynnić sporą część swoich aktywów
dolarowych (centralny bank japoński posiada obligacje państwowe USA warte
363 mld dolarów) otrzymała z Waszyngtonu
wyraźny sygnał, że taka opcja nie wchodzi w grę. Innymi słowy Japonia
nie może prowadzić takiej polityki walutowej,
która podważałaby hegemonię dolara, ponieważ nie ma odpowiedniej
ilości własnych okrętów wojennych. Flota
Pacyfiku czuwa, aby „military-market link” nie został przerwany, nawet wówczas,
gdyby Japończycy zapragnęli za swoje zielone
papierki kupić całą Flotę Pacyfiku. Przypomnijmy, że kiedy w 1988
roku Tajwan chciał wymienić sporą część
swoich wielkich rezerw dolarowych na złoto, Waszyngton powiedział „nie”
i Tajwan musiał zrezygnować ze swoich
zamiarów. Flota Pacyfiku była w pobliżu.
To jest także lekcja dla Europejczyków -
wspólna waluta jest warunkiem suwerenności Europy, ale suwerenność
polityczno-militarna jest równocześnie
warunkiem siły (suwerenności) waluty. Europa stworzyła jeden filar swojej
suwerenności
i siły w postaci euro, ale nie stworzyła
drugiego. A przecież tak w przypadku dolara jak i euro-waluta i siła polityczno-
militarna warunkują się nawzajem. Waluta
wyraża, w kategoriach wartości ekonomicznej, miejsce w hierarchii
struktury politycznej. W przypadku euro jego
potencjalna rola jako waluty światowej stanęła w sprzeczności z niewielką
polityczno militarną rolą Europy w świecie.
Akcja USA przeciw Irakowi jasno tę sytuację unaoczniła - za dolarem stoi
armia amerykańska, natomiast żadna armia nie
stoi za euro.
Były kanclerz Niemiec Helmut Schmidt
przewidywał w 1997 roku, że euro wywoła potężny konflikt polityczny
i zmieni całą sytuację światową, tak że Stany
Zjednoczone nie będą już mogły wzywać innych do płacenia wszystkich
wystawionych przez siebie rachunków. Prezes
Europejskiego Banku Centralnego Wim Duisenberg oświadczył w 1998
roku: „To, co Amerykanie uważają za swoje
naturalne prawo a mianowicie zmuszanie innych do finansowania swoich
deficytów handlowych we własnej walucie,
przestanie wkrótce być czymś oczywistym”.
W lutym 1999 roku tygodnik „Der
Spiegel” napisał, że bankierzy amerykańscy
liczą się nawet z końcem światowego panowania dolara i że skończyły się
czasy, kiedy USA mogły dla swoich wojen i
swoich programów zbrojeniowych robić długi na całym świecie i oddłużać
się dzięki manipulacji walutą. Jeden z
prominentnych francuskich polityków/bankierów oświadczył: „Euro to nasza
monetarna force de frappe”. Zbrojny atak na
Irak był odpowiedzią na te pochopne i zuchwałe przepowiednie. Jeden
z ekspertów finansowych zatytułował swoje
prognozy na temat dolara i euro „Król Dolar spotyka na swej drodze gilotynę”.
King Dolar ruszył na Basrę i Bagdad, żeby
rozwalić gilotynę.
WASZYNGTON PRZECIW ZJEDNOCZONEJ EUROPIE
Kontratak dolara przeciw euro jest przejawem
głębszego politycznego konfliktu jednoczącej się Europy ze Stanami
Zjednoczonymi, które dążą do ustanowienia
swojej planetarnej hegemonii politycznej czyli zbudowania imperium światowego.
Reakcja USA pokazała, że nie wystarczy mieć
Bank Centralny i ogólnoeuropejską walutę, aby zrealizować swoje
polityczne aspiracje. Nie może być parytetu
pomiędzy euro i dolarem, ponieważ Europa nawet nie posiada wspólnego
Ministerstwa
Skarbu lub/i Ministerstwa Finansów i nie ma
prezydenta, który mógłby stanąć do rozmów z prezydentem USA
mając za sobą potencjał całej Europy.
Cytowany wcześniej Henrik Müller pisał w kontekście wprowadzenia euro, że Unia
Europejska jest niepełnym, niedokończonym
mocarstwem bez głowy, bez silnej centrali, która byłaby w stanie narzucić
wewnętrzną dyscyplinę, negocjować i
przeforsowywać swoje cele także w kwestiach walutowych. W USA, pisał Müller,
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - WASZYNGTON PRZECIW
ZJEDNOCZONEJ EUROPIE
38
jest jeden minister finansów i nie ma żadnych
problemów z głosowaniem przy podejmowaniu decyzji walutowych. W Unii
Europejskiej jest wspólna waluta, ale nie ma
skrystalizowanej woli przywództwa i rzeczywistych ogólnoeuropejskich
struktur władzy (egzekutywy). Słabość
wewnętrzna Europy generuje jej słabość zewnętrzną. Dlatego unia walutowa
i wprowadzenie euro, jak pisaliśmy wyżej,
same z siebie nie spowodują, że Unia Europejska stanie się rzeczywistym
globalnym aktorem politycznym. Wyjście spod
kurateli Federalnego Funduszu Rezerw i Wall Street nie może się udać
bez równoczesnego wyjścia spod kurateli
Białego Domu i Pentagonu. Może to nastąpić tylko wówczas, kiedy nastąpi
głębsza integracja Europy na płaszczyźnie
polityki zagranicznej i wojskowej. Tak jak dolar i siła polityczno-militarna
USA warunkują się nawzajem, tak nawzajem
warunkują się suwerenność walutowa Europy i jej suwerenność polityczna.
Ogłoszenie przez Unię Europejską suwerenności
walutowej bez dysponowania odpowiednią siłą polityczno-wojskową
spotkało się z wojskowo-polityczną ripostą
USA w Iraku.
Prof. Fred Bergsten pisał, że jeżeli Europa
chce rzeczywiście stanąć naprzeciw USA jak równy z równym przy dyskusjach
na tematy walutowe i makroekonomiczne (oraz
dodajmy, na wszystkie inne ważne tematy), to, być może, będzie
musiała osiągnąć pełną integrację i stać się
czymś na wzór Stanów Zjednoczonych. Innymi słowy tylko Imperium Europejskie
może umożliwić narodom europejskim „wybicie
się na niepodległość”.
Charles Kupchan w znanym artykule „Czy koniec
Zachodu?” opublikowanym na łamach „Los Angeles Times” w listopadzie
2002 roku stwierdzał: „Historia zatacza
koło. Po wyłamaniu się z imperium brytyjskiego Stany Zjednoczone zawiązały
silną federację, stając się dla świata coraz
silniejszym i ważniejszym krajem. W końcu przyćmiły wielkie europejskie
potęgi. Tym razem kolej na Europę: musi się
wybić na siłę i oderwać od Ameryki, która odrzuca podzielenie się swoimi
przywilejami hegemona. Europa wyrośnie na
głównego konkurenta Ameryki i od tej drogi nie ma odwrotu”. Stratedzy
w Waszyngtonie takiej przepowiedni („od tej
drogi nie ma odwrotu”) nie mogą i nie chcą, rzecz jasna, zaakceptować. Ich
ważnym celem jest nie dopuścić do powstania
Imperium Europejskiego czyli struktury politycznej posiadającej wspólną
walutę, własną armię i wspólny system
bezpieczeństwa oraz prezydenta wyposażonego w mocne kompetencje. Jeśli ma
rację,
a ma, William Pfaff, który na łamach
„International Herald Tribune” (07.11.2002) pisał, że „w oczach niektórych
strategów
w Waszyngtonie Europa może być jedyną siłą
zdolną rzucić wyzwanie globalnej dominacji USA”,
to spodziewać się
należy, że uczynią oni wszystko, aby to
zagrożenie oddalić. Uderzenie w euro i powstrzymanie jego ekspansji osiągnięte
poprzez wojnę z Irakiem to równocześnie
uderzenie w Europę (Unię Europejską) i próba poskromienia jej politycznych
ambicji. W artykule z lipca 2003 roku Pfaff
pisał, że jednym z częstych tematów w pismach neokonserwatystów jest Unia
Europejska zdominowana przez Francję i
Niemcy, przebudowywana według giscardiańskiej konstytucji i rozwijająca
się w kierunku „supermocarstwa”, które
stanowi „śmiertelne niebezpieczeństwo” dla USA. To neokonserwatywna „The
New Republic” wzywała: „Ameryka musi się
obudzić” co oznaczało, że USA winny dostrzec zagrożenie płynące z rozszerzonej
i zjednoczonej Europy oraz jej nowej waluty.
Mimo, iż pod względem wojskowym USA mają
olbrzymią przewagę nad Europą, mimo że Europa jest zależna od
USA w kwestii logistycznego wsparcia,
satelitów komunikacyjnych, komputerów wojskowych etc., to USA widzą w
zjednoczonej
Europie zagrożenie. I widzą słusznie, gdyż
wystarczy, że Unia Europejska stanie jako jedność w drugim rzędzie
na globalnej scenie politycznej, a przyniesie
to Stanom Zjednoczonym wiele problemów. Waszyngton zdawał sobie z tego
doskonale sprawę od dawna. Tamtejsi
geopolityczni stratedzy z pewnością podzielali opinię wyrażoną już wiele lat
temu:
„Utworzenie zjednoczonej Europy wymaga politycznego
rozstrzygnięcia, które równoznaczne jest z wolą ku niezależności.
W tym sensie zjednoczona Europa może powstać
tylko przeciw interesom USA” (Ronald Steel Pax
Americana, Nowy
Jork 1967). Mamy zatem do czynienia z
głębokim konfliktem politycznym, którego nie tłumaczą czynniki ideologiczne,
kulturalne czy psychologiczne przejawiające
się na powierzchni w groteskowym niekiedy „antyeuropeizmie” Amerykanów
czy „antyamerykanizmie” Europejczyków.
Geopolityczny spadek Zimnej Wojny nieodwołalnie ulega wyczerpaniu
i wyłania się nowa konstelacja sił.
Ponad 10 lat temu w czerwcu 1990 roku były
redaktor „Foreign Affairs” James Chace napisał na łamach „International
Management. Europe’s Business Magazine”, że
teza Servana-Schreibera o „wyzwaniu amerykańskim” staje dziś
na głowie - mówić trzeba obecnie o „wyzwaniu
europejskim”. Ewentualność, że Europejczycy stworzą paneuropejski
system bezpieczeństwa, pisał Chcse, zredukuje
władzę i wpływy USA. Dwa miesiące później prezydent Saddam Husajn,
dokonując inwazji Kuwejtu, dał prezydentowi
George`owi Bushowi seniorowi sposobność do stawienia czoła „europejskiemu
wyzwaniu”.
W 1991 roku austriacki geopolityk Heinrich
Jordis von Lohausen opublikował na łamach niemieckiego pisma „Staatsbriefe”
artykuł zatytułowany „Czy wojna nad Zatoką
Perską była wojną przeciw Europie?”. I odpowiedział twierdząco
na zadane w tytule pytanie. Poprzez położenie
ręki na kurku z ropą bliskowschodnią, pisał Lohausen, chcą USA zapobiec
wyłonieniu się zjednoczonej Europy. Wojna
prowadzona przez George`a Busha seniora była, pisze Lohausen, strzałem
ostrzegawczym, sygnałem wysłanym do
Europejczyków, wtedy głównie Niemców będących w euforii po upadku Muru
Berlińskiego, żeby nie próbowali głupich
posunięć. Było to przywołanie do porządku, wskazanie miejsca w szeregu tym,
którzy sobie roją, że mogą swobodnie harcować
nie mając ani odpowiedniego poziomu zbrojeń, ani niezależnej bazy
surowcowej, do której mogą sięgnąć w razie
kryzysu. W 1992 roku pisał egipski politolog i ekonomista Samir Amin:
„Jestem przekonany, że decyzja o wojnie w
Zatoce Perskiej została przez Waszyngton podjęta z rozmysłem - jako dobra
okazja, aby prewencyjnie przeciwdziałać
powstaniu `europejskiego bloku`, osłabiając Europę (zaopatrzenie w ropę
znajdzie się od tej pory pod wyłączną
kontrolą USA), odsłaniając kruchość jej dążeń do unii politycznej i dodatkowo
neutralizując Moskwę)”.
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - WASZYNGTON PRZECIW
ZJEDNOCZONEJ EUROPIE
39
Należy przypomnieć, że USA popierały mocno
integrację europejską w latach 50. i 60, mowa była nawet o wspólnej
walucie. To poparcie było jeszcze dość silne
w latach 70. Ale potem zaczyna powoli słabnąć a po upadku Związku Sowieckiego
zanika, choć głośno się tego nie mówi i
poparcie dla integracji europejskiej pozostaje nadal częścią oficjalnej
polityki USA. Dzieje się tak z jednego
zasadniczego powodu: przestał istnieć Związek Sowiecki będący wcześniej
najistotniejszym
czynnikiem określającym relacje między USA i
Europą. Amerykańska hegemonia nad Europą Zachodnią
była prostą funkcją napięcia pomiędzy
Wschodem i Zachodem, to podział świata dawał USA legitymizację do sprawowania
kontroli nad Europą. Z chwilą upadku ZSRR USA
utraciły swoją funkcję jako strategiczny protektor Europy przed
konwencjonalnym i atomowym uderzeniem
sowieckim. Europa miała ochronę dzięki strategicznemu potencjałowi nuklearnemu
USA a w zamian za nią uznawała jako prawowitą
amerykańską hegemonię (ten, kto zapewnia bezpieczeństwo
ma naturalne prawo wymagać posłuszeństwa).
Po 1989 roku strategiczny arsenał amerykański
stał się dla Europy zbędny, co sprawiło, że i dawna rola NATO stała
się zbędna, a tym samym upadła dotychczasowa
struktura przywódcza USA w Europie. Kiedy protekcja przestała być
potrzebna, obowiązek posłuszeństwa po stronie
protegowanego utracił nie tylko swój naturalny charakter, ale wręcz swoje
polityczne uzasadnienie, i dawny protegowany
zaczął działać w kierunku zrzucenia ciążącego mu teraz coraz bardziej
amerykańskiego protektoratu, stworzenia
własnego centrum władzy i rozszerzenia swoich wpływów na wschód (dawne
kraje Układu Warszawskiego plus Bałkany). Z
kolei protektor, dla którego Europa była ważnym i cennym pomocnikiem
w jego geopolitycznej i geostrategicznej
konfrontacji ze Związkiem Sowieckim, przestał jej w tym względzie potrzebować.
Jak słusznie zauważają Leo Panitch i Sam
Gidin: „Koniec Zimnej Wojny uniezależnił Europę od amerykańskiego
parasola militarnego i tym samym dał jej
więcej swobody w realizacji własnych interesów, ale równocześnie ten sam koniec
Zimnej Wojny sprawił, że USA mogły w większym
stopniu ignorować europejskie `drażliwości`” (Leo
Panitch, Sam
Gidin „Global Capitalism and American
Empire”, „Socialist Register” 2003).
Upadek Sowietów miał zatem paradoksalny
efekt: z jednej strony umocnił globalną potęgę USA, zaś z drugiej zniszczył
polityczne struktury, na których opierał się
system protektoratów stworzony przez USA w Europie i Azji Wschodniej po 1945
roku i pozbawił Stany Zjednoczone
polityczno-ideologicznej broni, która dawała im możliwość kontroli tych dwóch
kluczowych
obszarów (najważniejszym wydarzeniem było
oczywiście zjednoczenie Niemiec, gdyż to właśnie podział Niemiec stanowił
główny powód obecności USA w Europie). To ta
sprzeczność napędzała w dekadzie lat 90. strategię polityki światowej
i polityki USA.
USA muszą zwalczać wszystkie projekty
europejskie zbudowania struktur politycznych i wojskowych, które
uniemożliwiłyby
odbudowanie na nowych zasadach amerykańskiej
dominacji w Europie. W obliczu faktu, że klamry spinające
w latach 1945-89 tzw. „wspólnotę
transatlantycką” poluzowały się lub nawet popękały USA realizują od początku
lat 90. nowy program polityczny wobec Europy
i nową strategię rekonstrukcji swojego przywództwa, aktywnie podminowują
wszelkie posunięcia ku wspólnej polityce
obronnej i zagranicznej Europy, zachęcając i naciskając na mniejsze
państwa europejskie, aby w niej nie
partycypowały. Kiedy w 1991 roku na konferencji w Maastricht przyjęto politykę
„europejskiej tożsamości w dziedzinie
bezpieczeństwa i obrony”, co zaowocowało powstaniem niemiecko francuskiego
eurokorpusu uważanego za zalążek europejskiej
armii, w Waszyngtonie posunięcie to mające na celu uzyskania większej
niezależności w polityce obronnej i
zagranicznej zostało uznane za zagrożenie dla istnienia NATO a w konsekwencji
dla dominacji USA w Europie. USA popierają
wprawdzie wyższe wydatki na wojsko i uzbrojenie w Europie, popierają
zwiększenie zdolności obronnych państw
europejskich, ale tylko dopóty, dopóki wszystkie te plany są zakotwiczone
w NATO.
Już w „Wytycznych Planowania Obronnego”
opracowanych w Pentagonie pod kierownictwem Paula Wolfowitza
w 1992 roku, stwierdzano, że USA powinny
czynić wysiłki, aby przeszkodzić próbom uniezależnienia się Europy.
W dokumencie argumentowano, że USA muszą
zapobiec wyłonieniu się wyłącznie europejskich struktur bezpieczeństwa,
które podcięłyby NATO, w szczególności
zintegrowaną strukturę dowodzenia paktu.
W 1994 roku Służba Badawcza Kongresu
stwierdziła, że europejska integracja miałaby „negatywne konsekwencje
dla interesów USA”. USA pragną pozostać
„potęgą europejską” i utrzymać NATO jako instrument swojej
hegemonii w tym regionie świata. Jak słusznie
zauważył były przedstawiciel Francji w NATO Gabriel Robin zasadniczym
celem NATO jest dziś służyć jako „przyzwoitka
Europy” i zapobiec ustanowieniu jej jako niezależnej fortecy
a być może kiedyś - rywala. Jeśli Europa
uzyskałaby własną niezależną siłę militarną, to tylko kosztem NATO,
a wówczas jak stwierdził pod koniec 2000 roku
na spotkaniu ministrów paktu w Brukseli, sekretarz obrony USA
William Cohen, NATO stałoby się „reliktem
przeszłości”. Tuż po nicejskim szczycie Unii Europejskiej w grudniu
2000 roku senatorowie Jesse Helms i Gordon
Smith ostrzegli przywódców europejskich, aby starannie rozważyli
motywacje leżące u podstaw europejskiej
polityki bezpieczeństwa i obrony, która przez wielu traktowana jest jako
instrument równoważenia siły i wpływu Ameryki
w NATO. Senatorowie Helms i Smith stwierdzili, że ta polityka
nie jest ani w interesie Europy ani Ameryki,
gdyż podcina sprawdzone stosunki pomiędzy nimi na rzecz stosunków
USA z europejskim superpaństwem, którego
tworzenie jest po części napędzane antyamerykańskimi resentymentami.
W kilka dni po nicejskim szczycie
neokonserwatysta John Bolton, ówczesny wiceprezes American Enterprise
Institute a dziś podsekretarz obrony nazwał
europejską politykę bezpieczeństwa i obrony „sztyletem wymierzonym
w serce NATO”.
Od czasu pierwszej wojny w Iraku, o której
antyeuropejskim ostrzu pisali cytowani wyżej von Lohausen i Amin,
Waszyngton konsekwentnie realizuje swoją
strategię polegającą na redefiniowaniu roli NATO i utrzymaniu paktu
jako struktury kontrolnej wobec Europy.
Między innymi temu celowi miała służyć polityka na Bałkanach. Wa-
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - WASZYNGTON PRZECIW
ZJEDNOCZONEJ EUROPIE
40
szyngton nie wyzyskał swojej siły, aby
zachować zjednoczoną Jugosławię w latach 1990-1991, wsparł niezależność
Bośni-Hercegowiny, z niezwykłą zręcznością
podsycał i inspirował konflikt bałkański dla własnych celów i wreszcie
w 1999 poprowadził Unię Europejską do wojny z
serbską Jugosławią. W 1999 roku jeden z redaktorów „New
Left Review” Peter Gowan na łamach
„CounterPuncha” opublikował znakomity artykuł „Zmierzch europejskiego
projektu”, w który opisał misterną
dyplomatyczno-polityczno propagandowo wywiadowczą grę prowadzoną przez
Waszyngton na Bałkanach, której zaplanowanym
i ściśle wykalkulowanym celem było doprowadzenie do wojny
z Jugosławią i jej rozbicie. Planowanie ataku
na Jugosławię rozpoczęto na czternaście miesięcy przed jego podjęciem
i opracowano ze szczegółami uwzględniając
wszelkie możliwe scenariusze zależne od reakcji Belgradu. Wojna ta nie
miała absolutnie, ale to absolutnie nic
wspólnego z losem mieszkańców Kosowa. Celem Waszyngtonu, pisał Gowan, było:
wykazanie, że Europa jest niezdolna do działania
nawet na swoim podwórku, wciągnięcie Europy do wojny pod swoim
przywództwem, praktyczne przeformułowanie
zadań NATO w kierunku dla siebie pożądanym, skonsolidowanie swojej
nadwątlonej po upadku ZSRR dominacji nad
Europą, zahamowanie rozszerzania politycznej strefy wpływów Unii Europejskiej
na południowy wschód poprzez umocnienie
swoich wpływów w państewkach postjugosłowiańskich, zakłócenie
procesu wprowadzania wspólnej waluty
europejskiej.
Rozpatrywane z perspektywy europejskiej
wszystkie wojny i interwencje USA w ostatniej dekadzie (Irak, Serbia,
Afganistan) służyły ponownemu
podporządkowaniu Europy po upadku ZSRR. Druga wojna w Iraku była już w sposób
oczywisty dla wszystkich wymierzona w Europę
(Unię Europejską), w jej aspiracje polityczne, w jej walutę. Była ona, jeśli
chodzi o Europę, powtórką pierwszej - jej
celem jest ustawienie strażnika u źródeł energii niezbędnej Europie, źródeł,
z których Europa czerpie 75% swojej energii,
niedopuszczenie do tego, aby Europa wzmocniła się poprzez rozbudowywanie
więzi polityczno-gospodarczych z państwami
arabskimi, zatrzymanie procesu polityczno wojskowej integracji Unii
Europejskiej.
Brytyjski historyk Eric Hobsbawm pisał w tym
kontekście o świadomym sabotażu Unii Europejskiej, zaś Immanuel
Wallerstein atak na Irak nazwał wprost
atakiem na Europę i uznał, że Waszyngtonowi chodzi o destabilizację Europy
i doprowadzenie do upadku euro.
Polityka amerykańska nakierowana jest, jak
pisaliśmy wcześniej, na taką przebudowę NATO i takie przeformułowanie
celów paktu, aby stał się instrumentem
globalnych interwencji pod amerykańskim przywództwem, i gwarantował, że
nie powstaną odrębne sił zbrojne Europy.
Sojusz Północnoatlantycki musi być w stanie działać gdziekolwiek interesy
USA są zagrożone, a Europa zamiast rozwijać
własne zbrojenia i siły zbrojne powinna związać się w dziedzinie
sprzętu, technologii wojskowych etc. z USA.
Europejczycy mają stworzyć wyposażone w nowoczesne uzbrojenie
siły uderzeniowe do prowadzenia akcji u boku
Amerykanów w dowolnym punkcie świata czyli, jak ujął to William
Pfaff, „samofinansującą się Legię
Cudzoziemską Pentagonu”. Nazywając rzecz bez ogródek, możemy stwierdzić, że
żołnierze europejskich armii mają pełnić rolę
nowych Gurków czy sipajów wspierających militarne inicjatywy imperium
na całym świecie i pełniących obowiązki
policyjne na terytoriach i w miastach zdobytych przez marines. Innymi
słowy Europejczycy mieliby udział w
ciężarach, kosztach, obowiązkach i w odpowiedzialności, ale nie w decyzjach
i we władzy. Ale hasło „United We Stand, Divided
We Benefit” jest trudne do zaakceptowania przez Europejczyków. Nie
uciekną też oni przed wyborem, jaki w 2002
roku sformułował niemiecki polityk Egon Bahr: czy siły zbrojne Europy
mają być mieczem Ameryki czy tarczą (dodajmy:
i mieczem) Europy?
Z punktu widzenia Waszyngtonu NATO ma sens
tylko wówczas, jeśli Europejczycy zmodernizują swoje siły zbrojne
a równocześnie ich nowoczesne systemy i
struktury dowodzenia będą zintegrowane z amerykańskimi systemami
dowodzenia, kontroli i łączno-ści. Rolą NATO
jest być kanałem wpływu Stanów Zjednoczonych w Europie i środkiem
ich partycypacji w sprawach bezpieczeństwa
Europy po to, aby zapobiec wyłonieniu się czysto europejskiego systemu
bezpieczeństwa czyli temu, aby Europa stała
się niezależną siłą, zdolną do działania w wymiarze strategicznym:
kontynentalnym
i globalnym. Temu celowi służy też
rozszerzanie NATO: chodzi o umocnienie wpływów USA w Europie
Środkowo-Wschodniej i Południowej i
posługiwanie się nowymi członkami NATO, którzy są lub mają być członkami
Unii Europejskiej, dla storpedowania prób
budowy wspólnego potencjału militarnego Europy i w ogóle dla zahamowania
procesu federalizacji Europy. NATO - po
utracie swojej funkcji z okresu istnienia Związku Sowieckiego ma nadal służyć
utrzymaniu krajów europejskich w systemie
wojskowym kierowanym przez USA a tym samym ustaleniu ich politycznej
orientacji na Waszyngton. Dawne NATO staje
się anachronizmem, ale zarazem Europa jest ważnym elementem w całej
geopolityce i geostrategii USA w Eurazji i
bazą dla działań na południu i na wschodzie. NATO nie jest już potrzebne
Europie jako ochrona przed strategicznym
atakiem nuklearnym, ale nadal ma zachować swoją funkcję instrumentu
politycznego
USA czyli być częścią imperialnej struktury
kontrolnej. Kiedyś posłuszeństwo Europy było ceną płaconą za
protekcję, dziś i w przyszłości ma wynikać
wyłącznie z przewagi militarno-politycznej USA.
Jest sprawą oczywistą, że celem strategii
Waszyngtonu jest Europa luźno zintegrowana, podzielona na „starą” i „nową”,
niezdolna do skupienia swoich
militarno-politycznych potencjałów, izolowana od Rosji, Chin, Afryki i krajów
arabskich,
pozbawiona niezależnych źródeł energii.
Waszyngton chce zapobiec temu, żeby Unia Europejska stała się silnym, godnym
zaufania podmiotem geopolitycznym tak aby nie
była w stanie wykorzystać euro jako broni politycznej i zdetronizować
dolara (cytowany wcześniej Javad Yarjani
mówił w Oviedo, ze szanse przejścia krajów OPEC na euro w rozliczeniach
za ropę rosną w miarę politycznej integracji
Unii Europejskiej). Europa jako twór labilny i „zlatynoamerykanizowany”
ma pozostać politycznym karłem
podporządkowanym USA. Coraz liczniejsze są w USA głosy otwarcie ten cel
formułujące.
W neokonserwatywnym „Commentary” z
października 2001 roku Irwin M.Stelzer ogłosił artykuł zatytułowany
„Czy Europa jest zagrożeniem?”, i
uwzględniwszy wszystkie zastrzeżenia, odpowiedział twierdząco na sformułowane
w tytule pytanie (czyli Wenusjanie zagrażają
Marsjanom!). Stelzer stwierdzał, że USA nie mogą sobie pozwolić na
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - WASZYNGTON PRZECIW
ZJEDNOCZONEJ EUROPIE
41
ignorowanie wyzwań ze strony Unii
Europejskiej rządzonej przez „supranacjonalistów” Chiraca i Schrödera ani
pozostawać
obojętne wobec rosnącej wyrwy we „wspólnocie
transatlantyckiej” oraz prób demontażu lub co najmniej
neutralizacji NATO czyli redukowaniu wpływów
Ameryki w Europie. Stelzer cytował z aprobatą mało zawoalowaną
pogróżkę wobec Unii Europejskiej zawartą w
ostatniej książce Henry Kissingera Does America Need a Foreign Policy:
„Niechaj ci, którzy poszukują swojej
tożsamości w konfrontacji z Ameryką, nie łudzą samych siebie sądząc, że
Stany Zjednoczone pozostaną na zawsze
pasywne, kiedy ich polityka będzie z zasady kwestionowana”. Stelzer postulował,
aby Stany Zjednoczone, posługując się Wielką
Brytanią i państwami Europy Środkowo-Wschodniej, aktywnie
działały na rzecz takiego kształtu Unii
Europejskiej, jaki zgodny byłby z ich potrzebami i interesami. Neokonserwatysta
Richard Perle mówił w lutym 2003 roku o
„powstrzymywaniu” (containment) „naszego dawnego sojusznika
Francji”. Perle świadomie użył terminu
odnoszonego kiedyś do „powstrzymywania” Związku Sowieckiego. Należy
to interpretować jako groźbę, że wobec Europy
reprezentowanej przez „imperium franko-germańskie” mogą zostać
zastosowane te same środki i metody, co wobec
Związku Sowieckiego. Inny neokonserwatysta Michael Ledeen
w marcu 2003 na łamach „National Review
Online” oskarżył Francję a w drugiej kolejności Niemcy o to, że zawarły
sojusz z radykalnym islamem i radykalnymi
Arabami przeciw Stanom Zjednoczonym, że francusko-niemiecka strategia
polega na użyciu islamskiego terroryzmu i
ekstremizmu jako broni przeciw USA. Ledeen napisał, że prezydent
Chirac sprzeciwiał się wojnie z Irakiem, gdyż
związał swój los z radykalnym islamem i arabskimi ekstremistami, aby
wspólnie z nimi zapobiec amerykańskiej
dominacji. Francja, pisał Ledeen, broni Saddama Husajna, którego przeciwnikami
są „cywilizowane kraje świata” sugerując tym
samym, że Francja nie należy już do „cywilizowanych krajów
świata”. W zakończeniu swojego artykułu
Ledeen napisał: „Będziemy musieli przenieść wojnę z terroryzmem daleko
poza granice Bliskiego Wschodu, do serca
Zachodniej Europy”. Trudno o mniej zawoalowaną groźbę i
o bardziej jasne
zdefiniowanie „wolności” i „cywilizacji” -
wolny i cywilizowany jest ten kraj, który popiera politykę Stanów
Zjednoczonych.
Tego rodzaju ataki na Francję płynące zza
oceanu, oskarżanie jej m.in. o antysemityzm i skłonność do
totalitaryzmu są na płaszczyźnie
propagandowo-psychologicznej sygnałem dla wszystkich państw europejskich, że
w razie konieczności mogą być tak samo
potraktowane. Propaganda skupia się na Francji - jedynym państwie
kontynentalnej
Europy, które dysponuje bronią nuklearną i
może, w przeciwieństwie do Niemców, pozwolić sobie na użycie
języka siły i suwerenności - aby podważyć jej
rolę lidera politycznego Europy, wyizolować ją i pozbawić polityczno-
moralnego wsparcia ze strony pozostałych
krajów europejskich. Należy jednak brać pod uwagę fakt, że stworzony
i utrzymywany przez USA zespół wartości
ideologiczno-politycznych i struktur symbolicznych zakorzenionych
w zwycięstwie nad Niemcami w 1945 roku:
„Monachium”, „Hitler”, „etniczny nacjonalizm”, „totalitaryzm” etc. kontra
„wolność”, „demokracja”, „prawa człowieka”
etc. dobrze służył dla ideologicznej kontroli Niemiec, ale nie jest już
tak poręcznym narzędziem w stosunku do
Francji. Być może nasilający się w latach 90. „rozrachunek z Vichy” był
z punktu widzenia strategów waszyngtońskich
„reprodukowaniem” owego zespołu wartości i struktur symbolicznych
oraz tworzeniem u Francuzów „czułego
miejsca”, w które można będzie uderzać.
W kontekście gróźb Perle`a i Ledeena warto
wspomnieć o artykule Saula Zadki opublikowanym na łamach znanej izraelskiej
gazety „Ma`ariv” w czerwcu 2003 roku. Zadka,
były korespondent dziennika „Haaretz” w Wlk.Brytanii w latach 80. stwierdza
w nim, że Unia Europejska raczej świadomie
niż nieświadomie przekazuje Autonomii Palestyńskiej pieniądze, które są
używane dla organizowania akcji
terrorystycznych (przypomnijmy, że w kwietniu 2002 roku neokonserwatywny „New
York Sun” oskarżył Austrię, Belgię, Francję,
Hiszpanię, Portugalię i Szwajcarię o wspieranie palestyńskich zamachów
terrorystycznych na izraelskich cywilów).
Odmawiając poparcia politycznego Izraelowi, organizując bojkoty gospodarcze
i wojskowe, UE nie pozwala Izraelowi bronić
swoich obywateli przed morderczymi atakami, dostarcza środków bojowych
państwom, które wzywają otwarcie do
zniszczenia Izraela - Francja Syrii, Wielka Brytania Arabii Saudyjskiej.
Niemcy, Francja, Rosja pomagają Iranowi
rozwinąć broń atomową, która ma być zrzucona na Izrael. Zdaniem Zadki UE
popiera Jasera Arafata, który po uszy tkwi w
terrorze, toleruje na swoim terytorium mniejszości muzułmańskie, chociaż
te szczują przeciw Izraelowi i nawołują do
mordowania Żydów. UE jest pełna polityków, którzy nie cofają się przed
żadnymi środkami, mogącymi zachwiać
egzystencją Izraela, wspierają inicjatywy mające izolować Izrael i uczynić go
trędowatym w rodzinie narodów. Według Zadki
niemiecko-francusko - belgijsko-holenedersko-skandynawsko-irlandzka
oś stopniowo niecierpliwi się faktem, że
Izrael istnieje już 50 lat. Jeżeli Izrael zostanie przyparty do muru, jeśli
jego
egzystencja będzie zagrożona, wówczas,
napisał Zadka, nie będzie on miał innego wyboru jak użyć broni Sądu
Ostatecznego
czyli zaatakować cele w Europie przy pomocy
broni atomowej, bo to Europejczycy dostarczyli wrogom Izraela
potencjału dla budowy broni masowego rażenia.
Zadka został wprawdzie usunięty z „Ma`ariv”, ale mógł, jak to sam
później określił, na papierze wylać swój
gniew na wszystko, co się rozciąga od Dublina do Lublina. Jak później wyjaśnił,
jego artykuł był prowokacją, i nie chodziło
mu o zaatakowanie Europy, ale postawienie takiego ataku jako możliwości, o
ile wystąpią określone okoliczności tzn.
wówczas, kiedy egzystencja Izraela będzie zagrożona i to zagrożona z powodu
„wspólnictwa” Europejczyków.
Być może artykuł Saula Zadki jest tylko
dziwacznym wybrykiem, ale jednak wybrykiem wpisującym się doskonale
w wojnę psychologiczną przeciw Unii
Europejskiej (Europie) prowadzoną przez amerykańskich neokonserwatystów.
Dla „kwestii europejskiej” kluczowe jest
stanowisko Wielkiej Brytanii. Największym zagrożeniem dla dominacji
USA w Europie byłoby powstanie triumwiratu
Londyn - Paryż - Berlin i wejście Wlk. Brytanii do strefy euro. Porzucenie
funta na rzecz euro oznaczałoby, że w strefie
euro znajdzie się największe centrum finansowe Europy, którym jest
Londyn (drugie po Nowym Jorku centrum
finansowe świata). Pozycja euro i jego atrakcyjność jako waluty rezerwowej
znacznie by wzrosły, szczególnie, że Wlk.
Brytania jest eksporterem ropy i jej wejście w strefę euro osłabiłoby rolę
dolara
w rozliczeniach za ropę.
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - WASZYNGTON PRZECIW
ZJEDNOCZONEJ EUROPIE
42
Obecnie Wlk. Brytania jest rozrywana pomiędzy
USA a Unią Europejską, tak jak funt pomiędzy dolarem i euro. Chce
być najbardziej lojalnym sojusznikiem
Waszyngtonu, ale taka rola bez zaplecza europejskiego może być tylko
subordynacją
maskowaną sloganem o „specjalnych
stosunkach”.
Wojna z Irakiem ujawniła, że Londyn skłania
się ku USA, dryfując w kierunku anglosaskiego „twardego rdzenia”
tzw.wspólnoty transatlantyckiej - w
Wlk.Brytanii pojawiają się postulaty, aby weszła do NAFTA, odżyły nawet
pomysły utworzenia Unii Angloamerykańskiej.
Trzeba tu przypomnieć, że wojna z Serbią bardzo zintensyfikowała
strategiczne, wojskowe i wywiadowcze więzi
pomiędzy USA i Wielką Brytanią. Londyn uczestniczy w amerykańskim
systemie szpiegowskim ECHELON, oba wywiady dzielą
się ze sobą informacjami, ale nie dzielą się z nimi w
takim zakresie z państwami europejskimi.
Proces tej „anglosaskiej integracji” zaczął się już wcześniej.. Po pierwszej
wojnie w Iraku ówczesny sekretarz obrony USA
William Cohen i jego brytyjski odpowiednik podpisali deklarację
o „zasadach współpracy w dziedzinie
obronności i przemysłu”, mających na celu „poprawę we współpracy w produkcji
broni i ochrony tajemnic technologicznych”,
oraz „ułatwiających wspólne przedsięwzięcia i fuzje w przemyśle obronnym”.
Sekretarz Stanu Cohen oświadczył, że to
porozumienie wzmocni współdziałanie pomiędzy przemysłami obronnymi
obu krajów i pomoże uzgodnić stanowiska w
takich kwestiach jak np. dzielenie się technologiami. Porozumienie
zostało podpisane krótko po utworzeniu
British Aerospace Systems (BAES) powstałej z fuzji British Aerospace z GEC
Marconi. Głównymi partnerami BAES są dwaj
najwięksi dostawcy broni dla Pentagonu w USA Lockheed Martin i Boenig.
Następuje coraz silniejsza integracja
brytyjskiego kompleksu zbrojeniowego z amerykańskim. BAES działa swobodnie
na rynku amerykańskim poprzez swoją filię o
nazwie British Aerospace Systems North America i jest obecnie
piątym dostawcą dla Pentagonu. Oprócz tego ma
miejsce ścisła współpraca w operacjach wojskowych i wywiadowczych.
Brytyjskie i amerykańskie Siły Specjalne
przeprowadzają wspólne, także tajne, akcje w różnych częściach świata,
znaczącej
intensyfikacji uległa współpraca CIA i MI5.
USA i Wielka Brytania w latach 90. wspólnie egzekwowały sankcje
nałożone na Irak i wspólnie przygotowywały
grunt pod interwencję zbrojną w tym kraju. To z kolei miało odbicie
w starciu o przyszłe zyski z irackiej ropy -
amerykańskie i brytyjskie koncerny naftowe (British Petroleum jest praktycznie
włączony do amerykańskiego kompleksu
naftowego) postanowiły wyeliminować z gry europejski Total Fina-Elf.
Wojna w Iraku wzmocniła więzy wojskowe
pomiędzy USA i Wielką Brytanią, brytyjski sekretarz obrony Geoffrey
Hoon oświadczył w lipcu 2003 roku, że chce
zrestrukturyzować siły zbrojne i zreformować struktury dowodzenia w armii
brytyjskiej tak, żeby były lepiej dopasowane
do amerykańskich, gdyż, jak się wyraził jest wysoce nieprawdopodobne,
aby Zjednoczone Królestwo angażowało się w
zakrojone na szeroką skalę operacje wojskowe bez USA. Dlatego brytyjskie
siły zbrojne muszą być tak zbudowane i
wyposażone, aby spełnić wymagania dla wojen toczonych u boku Stanów
Zjednoczonych. Przewiduje się, że BAES
zostanie wchłonięty przez Boeniga stając się częścią składową amerykańskiego
kompleksu zbrojeniowo-militarnego i
podlegając kontroli Pentagonu. Amerykanie chcą istniejące w Fylingdales
(północne
Yorkshire) urządzenia wczesnego ostrzegania
przekształcić w element systemu antyrakietowego czyli tzw. Gwiezdnych
Wojen. Ponieważ geografia militarna jest
nadrzędna wobec geografii politycznej i administracyjnej, to ewentualne
objęcie Tarczą Antyrakietową Wlk.Brytanii
oznaczałoby de facto zniesienie odrębności terytorialnej obu państw czyli
przyłączenie Zjednoczonego Królestwa do metropolitalnej
prowincji imperium światowego.
Dodatkowym przęsłem „transatlantyckiego
mostu” są brytyjsko-amerykańskie fuzje w sektorze finansowym i bankowym.
Wspomnieć należy również o angloamerykańskiej
integracji w dziedzinie mediów i informacji. W skład medialnych
konglomeratów należących do Conrada Blacka i
Ruperta Murdocha, którzy swoje główne siedziby mają w Ameryce
Północnej i są ściśle związani z
amerykańskimi neokonserwatystami, wchodzi duża część mediów brytyjskich.
„Times”,
„Financial Times”, Reuter, Sky TV to już dziś
nie brytyjskie, lecz angloamerykańskie instytucje.
Paralelnie do integracji angloamerykańskiej
postępowała integracja „franko-germańska”. Reakcją na powstanie
angloamerykańskiej
osi w przemyśle zbrojeniowym były fuzje w
niemieckim przemyśle zbrojeniowym zdominowanym przez
Daimlera, Siemensa i Kruppa oraz coraz
silniejsza integracja francuskiego i niemieckiego kompleksu zbrojeniowego. Już
w 1996 roku Paryż i Bonn powołały do życia
wspólną agencję ds. zbrojeń, której zadaniem było zarządzać wspólnymi
programami i oceniać na potrzeby obu rządów
kontrakty w dziedzinie obronności. Francja i Niemcy kontrolują obecnie
Airbusa (BEAS-owi pozostało w Airbusie 20%
udziałów), który rywalizuje z Lockheed-Martin i Boenigiem. Niemcy
współpracują z Francuzami w programie
wynoszenia satelitów na orbitę okołoziemską Ariane oraz przy programach
satelitarnych Galileusz, Helios i SAR-Lupe.
W końcu 1999 roku w odpowiedzi na „sojusz”
British Aeorspace z Lockheed Martin francuska Aerospace-Matra
połączyła się z daimlerowską DASA tworząc
wraz z hiszpańską Construcciones Aeoronauticas największy europejski
konglomerat zbroje-niowy European Aeronautic
Defence Space Company (EADS). Mimo iż nadal istnieje kooperacja
pomiędzy europejskimi i amerykańskimi
firmami, to wyraźny stał się podział na dwie konkurujące grupy: amerykańską
„Wielką Piątkę” (Lockheed Martin, Boenig,
Raytheon, General Dynamics, Northrop Grumman) plus brytyjska BAES
i europejską EADS. Obie grupy ostro
rywalizują ze sobą m.in. w zakresie kontraktów na dostawy broni dla nowych
członków NATO. Dodajmy, że
francusko-niemiecki sojusz w dziedzinie produkcji zbrojeniowej w ramach EADS
otwiera
„boczną furtkę” do włączenia Niemiec we
francuskie programy zbrojeń nuklearnych - francusko-niemiecki EADS produkuje
m.in. rakiety balistyczne z głowicami
nuklearnymi wystrzeliwanymi z okrętów podwodnych.
Nie ulega wątpliwości, że Waszyngton chce w
najważniejszych z politycznego punktu widzenia dziedzinach (zbrojenia,
armia, wywiad, finanse, media) związać ze
sobą na trwałe Wielką Brytanię, wykorzystywać jej członkostwo w
UE dla sabotowania integracji europejskiej,
oddalić raz na zawsze niebezpieczeństwo powstania triuwmiratu Londyn-
Paryż - Berlin, nie dopuścić do tego, aby
Wlk. Brytania przystąpiła do sfery euro-przesunięcie przez Londyn terminu
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - WASZYNGTON PRZECIW
ZJEDNOCZONEJ EUROPIE
43
przystąpienia Wlk. Brytanii do Eurolandu na
2010 rok, może oznaczać, że do tego przystąpienia nigdy nie dojdzie.
Zapobieżenie temu, aby Wlk. Brytania weszła
do Eurolandu, jest kluczowym elementem amerykańskiej strategii okrążenia
i „powstrzymywania” franko-germańskiego
rdzenia Europy - jest to walutowy odpowiednik ewentualnej relokacji
baz amerykańskich z Niemiec do krajów na
obrzeżach Unii. Kraje te, którym przewodzić będzie Londyn, mają
utrzymywać Europę w stanie chwiejnej
równowagi, zapobiegać stworzeniu wspólnej europejskiej polityki wojskowej
i zagranicznej, rozwodnić konstytucję
europejską etc. - innymi słowy mają być egzekutorami polityki Waszyngtonu
wobec Europy. Franko-germański rdzeń Europy
ma zostać otoczony z flanki zachodniej dzięki Wlk. Brytanii, od południowej
dzięki panowaniu nad Morzem Śródziemnym i
wpływom w Hiszpanii i we Włoszech oraz od wschodniej dzięki
rozszerzeniu NATO o nowe państwa. Mają one
zapewnić Waszyngtonowi geopolityczną dźwignię na wypadek gdyby
„imperium franko-germańskie” dokonało secesji
z NATO. Estonia, Łotwa, Litwa, Polska, Słowacja, Czechy, Węgry, Rumunia,
Bułgaria, Macedonia, Albania, Słowenia,
Serbia, Chorwacja - państwa te z czysto militarnego punktu widzenia
nie mają znaczenia, ale z geopolitycznego i
politycznego tak: imperium światowe tworzy z nich pas okrążający imperium
franko-germańskie, pas, który równocześnie
pełni funkcję „kordonu sanitarnego” oddzielającego Rosję od imperium
franko-germańskiego. Przejmując ten pas
(Wrota do Serca Lądu) pod ścisłą kontrolę Waszyngton utrwala swój geopolityczny
wpływ na kierunkach: Ukraina i Rosja, Azja
Centralna i Bliski Wschód.
Jest rzeczą prawdopodobną, że obok Wielkiej
Brytanii i być może Włoch, także Polska, Bułgaria i Rumunia wezmą
udział w budowie amerykańskiej Tarczy
Antyrakietowej, której stworzeniu sprzeciwia się imperium franko-germańskie.
W krajach tych Pentagon rozmieści stacje
nasłuchowe i radary, będące składnikami systemu wczesnego ostrzegania.
W przyszłości na terytorium tych krajów mogą
zostać rozmieszczone wyrzutnie antyrakiet. Budowa Tarczy Antyrakietowej,
skierowanej początkowo przeciw dysponującym
bronią nuklearną Rosji i Chinom, a obecnie także przeciw imperium
franko-germańskiemu, oznaczałaby praktycznie
koniec dawnego NATO.
Nadrzędnym celem Waszyngtonu w Europie jest
osłabienie i rozbicie osi Paryż - Berlin stanowiącej karolińskie
jądro Europy. Oś Paryż - Berlin, coraz
silniejsza integracja obu państw w ramach Unii Europejskiej to proces,
który w realnym a nie prawno-konstytucyjnym
sensie prowadzi do Europy jako niezależnego podmiotu geopolitycznego,
mówiącego własnym głosem i podejmującego
pewne decyzje polityczno-wojskowe bez konsultacji
z Waszyngtonem.
Jeśli Anglia na trwałe wybierze „unię” z USA
czyli zwróci się na zachód odrzucając stanowisko trzeciego triumwira
europejskiego, automatycznie geopolityczne
centrum Europy przesunie się na wschód. Wojna w Iraku posłużyła
Waszyngtonowi do wyjęcia Anglii z
europejskiego triumwiratu, obecnie albo nastąpi pogłębienie integracji
francuskoniemieckiej
i umocnienie imperium franko-germańskiego,
które metodami hegemonialnymi zjednoczy Europę albo oś
Paryż - Berlin się rozpadnie a wraz z jej
rozpadem przestanie istnieć Unia Europejska w jej dotychczasowym kształcie.
Celem USA jest teraz otoczyć, osłabić i
rozbić imperium franko-germańskie, które, przesuwając się geopolitycznie
na wschód, mogłoby zwrócić się w kierunku
Rosji. Pewne oznaki zbliżenia europejsko-rosyjskiego pojawiły się już
wcześniej. W ostatnich latach Francja, Niemcy
i Rosja podjęły dyskusje na temat współpracy w produkcji zbrojeniowej,
współpracy wojskowej oraz w badaniach
kosmicznych. W końcu 1998 roku Paryż i Moskwa porozumiały się co do
wspólnych ćwiczeń wojskowych piechoty i
obupólnych konsultacji wojskowych. Moskwa chce pozyskać francuskich
i niemieckich partnerów do uczestnictwa w
rozwoju jej kompleksu wojskowo-przemysłowego. Na początku 2000 roku
minister obrony Niemiec Rudolph Scharping
odwiedził Moskwę w celu odbycia rozmów ze swoim rosyjskim odpowiednikiem.
Podpisano porozumienie w sprawie 33 projektów
współpracy wojskowej w tym dotyczące szkolenia rosyjskich
specjalistów wojskowych w Niemczech. To
porozumienie zostało zawarte poza ramami NATO i bez wcześniejszych
konsultacji z Waszyngtonem. Warto też
zauważyć, że Rosja podpisała porozumienie o długoterminowej współpracy
wojskowej z Indiami w 1998 roku, a w kilka
miesięcy później podobne porozumienie podpisała z Indiami Francja.
Przewidywało ono m.in. transfer francuskiej
technologii wojskowej do Indii i inwestycje francuskich korporacji
w indyjski przemysł zbrojeniowy - te
inwestycje miały obejmować urządzenia do produkcji rakiet balistycznych
z głowicami nuklearnymi. Znaczący jest też
fakt, że krótko po tym, jak USA dokonały akcji zbrojnej w Afganistanie
w 2001 roku przejmując praktycznie kontrolę
nad przestrzenią powietrzną Pakistanu i korzystając z pakistańskich urządzeń
wojskowych, Francja i Indie przeprowadziły
wspólne ćwiczenia wojskowe na Morzu Arabskim. W tym samym
czasie do Indii napłynęły duże dostawy
rosyjskiej broni dostarczone w ramach indyjsko-rosyjskiego porozumienia
o współpracy wojskowej.
Widzimy, że Francja reprezentująca w aspekcie
militarno-politycznym Europę, poszukuje przestrzeni dla politycznego
manewru w stosunku do amerykańskiego imperium
światowego, które aspiruje do planetarnej hegemonii. Podział,
jaki ujawnił się pomiędzy USA i Wlk.Brytanią
a Francją i Niemcami, wynikał z głębokich przyczyn politycznych, był
starciem pomiędzy tymi, którzy chcą
utrzymania politycznego status quo (USA i Wlk.Brytania) a tymi, którzy uparcie
usiłują ponownie wejść na arenę historii i
globalnej polityki („imperium franko-germańskie” reprezentujące na płaszczyźnie
geopolitycznej Europę). Przed wojną z Irakiem
coraz częstsze były w Europie głosy wyrażające polityczne ambicje
Unii Europejskiej. Kanclerz Gerhard Schröder
wezwał do bardziej zintegrowanej i rozszerzonej Europy, aby zrównoważyć
hegemonię amerykańską, Romano Prodi
oświadczył, że głównym celem UE jest stworzenie supermocarstwa na
kontynencie europejskim, które stanie ze
Stanami Zjednoczonymi jak równy z równym, premier Szwecji Göran Person
stwierdził, że Unia Europejska jest jedną z
niewielu instytucji, które może stworzyć przeciwwagę dla światowej dominacji
Stanów Zjednoczonych, minister Joseph Fischer
przestrzegł Waszyngton, aby nie mylił sojuszników z państwami
satelickimi. Odpowiedzią Waszyngtonu był
marsz na Bagdad. Reakcją Francji i Niemiec było podjęcie kroków mających
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - WASZYNGTON PRZECIW
ZJEDNOCZONEJ EUROPIE
44
na celu umacnienie imperium
franko-germańskiego. W listopadzie 2002 roku Chirac i Schröder wydali dokument,
w którym proponowali przekształcenie
Europejskiej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony w Europejską Unię Bezpieczeństwa
i Obrony: mówi się w nim o wzmocnionej
współpracy, o wspólnej polityce w dziedzinie zbrojeń, klauzuli
o wzajemnym przyjściu sobie z pomocą.W
styczniu 2003 roku dwaj komisarze europejscy Niemiec Guenther Verheugen
i Francuz Pascal Lamy zaproponowali
utworzenie czegoś na kształt niemiecko-francuskiej konfederacji prowadzącej
wspólną politykę gospodarczą, budżetową i
podatkową. Konfederacja miałaby zajmować wspólne stanowisko w Unii
Europejskiej, w MFW i Banku Światowym i we
wszystkich instytucjach międzynarodowych, posiadać wspólne siły
zbrojne, wspólne przedstawicielstwa
dyplomatyczne, wspólne miejsce w Radzie Bezpieczeństwa. Dwaj politycy
postulowali
powołanie Kongresu złożonego z
przedstawicieli parlamentów obu krajów, odbywanie wspólnych posiedzeń
Rad Ministrów, stworzenie stałego
sekretariatu i forum dla niemieckich i francuskich związków zawodowych,
zrzeszeń
i organizacji pozarządowych.
Z niemiecko-francuskich organizacji i
środowisk intelektualnych płyną postulaty utworzenia Związku Niemiecko-
Francuskiego, wprowadzenia podwójnego
obywatelstwa niemiecko-francuskiego etc. W drugiej połowie września 2003
w Berlinie odbyło się wspólne posiedzenie
rządów niemieckiego i francuskiego - nie dwustronne spotkanie ministrów ale
wspólna Rada Ministrów, na której ministrowie
poszczególnych resortów występowali w „tandemach”. Na posiedzeniu
podjęto szereg konkretnych decyzji m.in. o
połączeniu szybkich kolei francuskich (TGV) z niemieckimi (ICE).
Na łamach „AirbagMagazin” (nr 3, maj 2003)
niemiecko-francuskiego kwartalnika strategii europejskiej Rudolf von
Thadden w artykule „Czas międzynarodowych
niepokojów i napięć” napisał „Tak długo, jak długonie wszystkie państwa
Unii Europejskiej będą gotowe do samodzielnej
polityki zagranicznej i obronnej w Unii, Francjai Niemcy będą szły
naprzód same. Trzeba będzie najpierw utworzyć
coś w rodzaju rdzenia Europy, do którego później przyłączą się inne
państwa”.
Tendencję do wyłonienia się bardziej zintegrowanej Europy przewidywał pięć lat
temu były kanclerz Niemiec
Helmut Schmidt, który recenzując na łamach
„Foreign Policy” (wiosna 1998) książkę Zbigniewa Brzezińskiego Wielka
szachownica napisał,
że autor pisze o Europie tak jakby była ona klientem lub satelitą USA. Takie
roszczenie to według
Schmidta kolejny, dodatkowy powód, aby
zbudować jeszcze silniejszą Unię Europejską, która zapewni regionowi prawo do
samostanowienia. Ten sam Helmut Schmidt w
swojej książce Die Selbstbehauptung Europas (2001) napisał, że na
dłuższą
metę wykształcenie się wewnętrznego rdzenia
Europy jest nieuchronne, co, dodajmy, wynika z najbardziej elementarnego
faktu, że Francja i Niemcy boją się Ameryki
bardziej niż siebie nawzajem. Elity obu państw rozumieją także, że jakaś
„renacjonalizacja” europejskiej polityki
byłaby zgubna dla nich obu. Wyraził to już przed laty na łamach „Le Monde”
(3 lutego 1995) fracuski geopolityk prof.
Michel Korinman w artykule „Unia francusko-niemiecka jak najszybciej”
stwierdzając, że jeśli taka unia nie
powstanie, to w przyszłości mur dzielić będzie Strasburg.
Zbigniew Brzeziński w tekście „Atlantycka
wspólnota wartości” („Rzeczpospolita”, 10 marca 2001) pisał: „Bez
wsparcia Europy światowe przywództwo Ameryki
byłoby kruche, a bez zaangażowania Ameryki Europa, ze swoimi tradycyjnymi
konfliktami byłaby bardzo słaba. Więzy
amerykańsko-europejskie są absolutnie decydujące”.
Ale ewentualne wyłonienie się twardego
rdzenia Europy oznaczałoby, że podstawowy tradycyjny konflikt w Europie
to znaczy konflikt niemiecko-francuski
zostałby przezwyciężony a wraz z nim geopolityczna słabość Europy. Wówczas
zaangażowanie USA jako arbitra sporów i
konfliktów w Europie nikomu nie byłoby potrzebne, bo arbitrem byłoby „imperium
franko-germańskie”. Pozostaje pytanie, jak bez
jego wsparcia wyglądałoby światowe przywództwo Ameryki?
„Absolutnie decydujące” według Brzezińskiego
więzy, które łączą USA i Europę są wprawdzie nadal bardzo mocne,
być może silniejsze niż sprzeczne interesy,
ale równocześnie głębsza dynamika polityczna rozluźnia je, co może doprowadzić
do trwałego rozpadu tzw. wspólnoty
transatlantyckiej i do zastąpienia jej nowym rodzajem stosunków politycznych,
których dokładny kształt trudno jeszcze
dzisiaj przewidzieć.
Zacytujmy na koniec jeszcze jedną opinię,
której autor stawia ostatecznie kropkę nad „i” w kwestii przyszłej polityki
Waszyngtonu wobec Europy. Gerard Baker (jeden
z redaktorów „Financial Times”) opublikował artykuł zatytułowany
„Przeciw zjednoczonej Europie” na łamach
czołowego pisma neokonserwatywnego „The Weekly Standard” (22 września
2003 roku). Baker przypomina, iż Henry
Kissinger skarżył się, że nie ma do kogo zadzwonić, kiedy chce rozmawiać z
Europą. Niebezpieczeństwo polega na tym,
pisze Baker, że przyszli Kissingerowie już nigdy więcej nie będą się mogli
na to uskarżać. Baker stwierdza, że jeśli
spokój ducha w kwestiach zjednoczenie Europy stanie się oficjalną polityką
USA, będzie to głupotą najwyższego stopnia.
Baker wskazuje na dynamikę polityczną pchającą Europę ku większej
politycznej integracji, która jest swego
rodzaju targiem pomiędzy Niemcami i Francją. Wlk. Brytania nie jest w stanie
być liderem Unii, oprócz niej przeciw
ściślejszej integracji są najsłabsze państwa europejskie, dlatego oś
niemieckofrancuska
w sojuszu z biurokracją brukselską wygra.
Unia Europejska, pisze Baker, chce być strukturą o realnej władzy
politycznej, jeśli nią się stanie, to nie
będzie wprawdzie „superpower” lecz „sniperpower”, która będzie używać
międzynarodowych
instytucji, aby blokować władzę USA,
odstrzeliwać kawałki tej władzy na całym świecie. Baker pyta,
co się stanie, kiedy wspólna europejska linia
przeciw USA zwycięży w gremiach NATO, albo gdy Unia rzuci na szalę
swój gospodarczy ciężar w Afryce lub Ameryce
Południowej, gdy dysponując siłą militarną zażąda większego udziału
w podejmowaniu decyzji podczas nowych
kryzysów międzynarodowych. Dlatego nie można mówić :„cóż możemy
zrobić?”, ale trzeba działać. Waszyngton nie
jest bezsilny, może zrobić wiele rzeczy: przede wszystkim, zaleca Baker,
powinien przestać deklamować przestarzałą
zimnowojenną ideę, że zjednoczona Europa leży w interesie Stanów Zjednoczonych.
Czy ktokolwiek, pyta Baker, może na serio
sądzić, że jedna polityka zagraniczna UE jest bardziej pomocna
dla USA niż polityka polska, brytyjska lub hiszpańska?
Po drugie należy wzmocnić polityczne i wojskowe więzi z
Europą Wschodnią np. przesunąć oddziały
wojskowe z Niemiec do Bułgarii i Rumunii i ewentualnie do innych krajów,
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - WASZYNGTON PRZECIW
ZJEDNOCZONEJ EUROPIE
45
co byłoby tak samo mądrym posunięciem jak
zaoferowanie Polsce ważnej roli w powojennym Iraku, po trzecie należy
studzić entuzjazm dla rozwijania wojskowych
zdolności Europy. Francusko-niemiecko-belgijsko-luksemburskie plany
sojuszu militarnego w łonie UE łatwo mogą być
wyśmiane, ale w dzisiejszych czasach, które są czasami próby, USA
muszą być bardziej niż ostrożne w kwestii
oddzielnej tożsamości europejskiej wewnątrz NATO. Po czwarte USA muszą
sprzeciwić się zmianom członkostwa w
multilateralnych instytucjach - na przykład jedno miejsce dla Unii Europejskiej
w Radzie Bezpieczeństwa. Po piąte nie należy
robić nic, co mogłoby popchnąć Wlk.Brytanię w stronę euro - nic nie byłoby
bardziej brzemiennym w konsekwencje krokiem w
kierunku europejskiej integracji niż przyłączenie się Wlk.Brytanii
do tego projektu. Impet, jaki przystąpienie
Wlk.Brytanii do euro, nadałoby tworzeniu europejski superpaństwowości
jest trudny do przecenienia. Baker stwierdza
dalej, że to europejskie elity chcą integracji ale nie „szary Europejczyk”,
stąd, uważa on, integracja wywołuje
polityczny niepokój, co wyraża się w poparciu dla skrajnie prawicowych partii
we
Francji, Włoszech, Niemczech a nawet Wielkiej
Brytanii. Można z tego wnioskować, że przychodzi dobry czas dla partii
narodowej prawicy w Europie, które otrzymają
dyskretne polityczne wsparcie z Waszyngtonu, aby mogły uczestniczyć
w demontażu Unii Europejskiej. W zakończeniu
swojego tekstu Baker pisze, że nie jest jeszcze za późno dla USA, aby
zastopować powstawanie europejskiego
superpaństwa, zanim stanie się ono rzeczywistością.
Artykuł Bakera jest ważny dlatego, że
prominentny członek angloamerykańskiego establishmentu mówi wreszcie
głośno i otwarcie coś, co już od dawna było
znane politycznemu kierownictwu USA. Ta szczerość zapowiada trudne czasy
dla Europy, która, jak napisał w swoim
artykule „Ameryka przeciw reszcie świata” (maj 2003) Charles Kupchan, jest
zbyt silna, aby być wasalem Ameryki a zbyt
słaba i zbyt podzielona, aby być skutecznym i godnym tego miana rywalem
USA.
GEOPOLITYKA IMPERIUM MUNDI
Wojna z Irakiem i jego zajęcie są efektem
długofalowej polityki i były przygotowywane przez wiele lat. Działo się
to w ramach szerszego planu, którego celem
jest podporządkowanie Bliskiego Wschodu uznanego za „Wielki Obszar”
(Grand Area, niem.Grossraum) o zasadniczym
strategicznym znaczeniu dla globalnej władzy USA - koncepcja „Wielkich
Obszarów” została wypracowana podczas spotkań
planistów i strategów z Departamentu Stanu i Rady Stosunków
Zagranicznych w latach 1939-45. USA miały
przejąć schedę po imperium brytyjskim oraz wypchnąć Wielką Brytanię
i Francję z Bliskiego Wschodu. Ważnym
wydarzeniem było spotkanie w lutym 1945 roku na amerykańskim statku wojennym
na Kanale Sueskim prezydenta Roosevelta z
królem Abd al-Azizem ibn Saudem, założycielem powojennego reżimu
w Arabii Saudyjskiej, gdzie obaj politycy
ustalili zasady powojennego „sojuszu” i doszli do porozumienia w sprawie
uprzywilejowanego dostępu USA do zasobów
ropy. Doktryna Eisenhovera sformułowana w 1957 roku mówiła o pomocy,
także zbrojnej, państwom regionu zagrożonym
przez jakiekolwiek państwo kontrolowane przez „międzynarodowy
komunizm”. Z kolei doktryna Nixona zalecała
szukanie i popieranie na Bliskim Wschodzie państw - „klientów” i
„protegowanych”.
Od lat 50. USA były stale obecne na Bliskim
Wschodzie, przeprowadzały tajne operacje, stały za zamachami
stanu, obsadzały przyjazne rządy jak na
przykład dynastię Pahlevi w Iranie.
Nowa faza zaczyna się w okresie prezydentury
Cartera, kiedy to Zatoka Perska ogłoszona zostaje strefą żywotnych
interesów amerykańskich, które mogą być
bronione także za pomocą siły zbrojnej. Według doktryny Cartera wojska
amerykańskie będą np. bronić władców Arabii
Saudyjskiej, gdyby zagrożeni byli przez jakieś siły zewnętrzne. W okresie
rządów Cartera rozpoczęto tworzenie Sił
Szybkiego Reagowania, właśnie ze względu na ewentualną interwencję w Zatoce
Perskiej. Doktryna Reagana rozszerzyła
protekcję nad Arabią Saudyjską także na wypadek, gdyby doszło do próby
wewnętrznego przewrotu. Za rządów Reagana
utworzono tak zwane Central Command (Centcom) czyli dowództwo dla
obszaru centralnego obejmującego region
Zatoki Perskiej i region od wschodniej Afryki do Afganistanu.
W okresie wojny iracko-irańskiej USA oddały
do dyspozycji Iraku swój wywiad satelitarny, dostarczały Saddamowi
Husajnowi helikoptery, komputery, chemikalia.
Amerykańskie krążowniki i lotniskowce pojawiły się w Zatoce Perskiej
a wojska amerykańskie używały okresowo baz w
Bahrajnie, na wyspie Diego Garcia na Oceanie Indyjskim, w Omanie
i Arabii Saudyjskiej. W 1987 roku US Navy
stworzyła Joint Task Force Middle East, aby chronić tankowce pływające
po Zatoce. Wszystko to oznaczało wzmożenie
obecności wojskowej USA w rejonie Zatoki Perskiej, jakie nastąpiło po
długoletniej wojnie iracko-irańskiej, która
wyczerpała oba kraje, co było w interesie Stanów Zjednoczonych zajmujących
pozycję „trzeciego śmiejącego się”, który
zaciera ręce obserwując, jak dwa największe i najsilniejsze państwa regionu
wzajemnie się wykrwawiają, aby w efekcie
dojść do polityczno-wojskowego pata. Należy tu przypomnieć, że USA różnymi
sposobami zachęcały Irak do inwazji Iranu
m.in. w ten sposób, że przekazały Bagdadowi za pośrednictwem Saudyjczyków
dane wywiadowcze, w których zdolności wojskowe
Iranu zostały celowo zredukowane.
W 1990 roku zdesperowany z powodu trudnej
sytuacji swojego państwa, zadłużonego i wyczerpanego prawie dziesięcioletnią
wojną z Iranem (Irak miał kilkadziesiąt
miliardów dolarów długów, ponad połowę z tego u państw znad
Zatoki Perskiej), prezydent Saddam Husajn,
nie mogąc uzyskać od innych państw naftowych ani pomocy ekonomicznej
ani zgody na podwyżkę cen ropy ani na
redukcję długów, najechał Kuwejt, do którego Irak zawsze rościł sobie pretensje
terytorialne i który, zdaniem rządu
irackiego, wykorzystał wojnę Iraku z Iranem, aby „kraść” iracką ropę (sporne
pola
naftowe Rumaila). Prezydent Husajn chyba dość
naiwnie sądził, że jego dotychczasowy sojusznik Stany Zjednoczone,
które niewiele miesięcy wcześniej same
dokonały interwencji zbrojnej w małym państwie Panamie, aby zabezpieczyć
tam swoje geostrategiczne interesy, pozwolą
mu na akcję przeciw małemu państwu Kuwejtowi, szczególnie, że USA
powinny, jak uważał, docenić jego zasługi w
powstrzymaniu irańskiej rewolucji islamskiej. Prezydent Husajn szczerze
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - GEOPOLITYKA
IMPERIUM MUNDI
46
wierzył, że za krew jego narodu przelaną w
obronie państw nad Zatoką Perską należy mu się wdzięczność i odpuszczenie
długów.
Gdyby USA stanowczo i wyraźnie sprzeciwiły się
irackim planom inwazji Kuwejtu i zagroziły, że będą bronić kuwejckiej
monarchii, Saddam Husajn byłby zmuszony z
planów tych zrezygnować. Tymczasem Waszyngton wysyłał w kierunku
Bagdadu niejasne lub sprzeczne sygnały. Z
jednej strony w USA rozpoczęto przygotowania do wojny, z drugiej zaś
oficjalnie taką ewentualność wykluczano. W
styczniu 1990 roku dyrektor CIA William Webster ostrzegał przed rosnąca
zależnością USA od ropy, szczególnie znad
Zatoki Perskiej, w lutym tego roku generał Schwarzkopf stwierdził podczas
przesłuchań w Senacie, że USA powinny
wzmocnić obecność wojskową w regionie i zarysował plany ewentualnej
interwencji,
która wymaga założenia stałych baz
wojskowych, w marcu pojawiają się informacje, że zbuntowani oficerowie
irackiej armii chcą obalić Saddama Husajna i
oczekują pomocy ze strony USA, w maju Center for Strategic and International
Studies sporządziło raport, nad którym prace
rozpoczęto dwa lata wcześniej, dotyczący możliwej wojny z Irakiem.
Raport krążył w Kongresie i w Pentagonie. W
tym samym miesiącu Narodowa Rada Bezpieczeństwa przedłożyła prezydentowi
Bushowi dokument, w którym „przyjacielski
Irak” zastępowany jest „wrogim Irakiem”. W pierwszej połowie
1990 roku przeprowadzono kilka gier wojennych
opartych na założeniu inwazji Iraku na Kuwejt, w tym samym czasie
USA nadal sprzedawały do Iraku komputery
najnowszych generacji, na dzień przed inwazją Kuwejtu zaaprobowano
w Waszyngtonie sprzedaż do Iraku wysokiej
klasy urządzeń do przesyłu danych o wartości 695000 dolarów. Zastępca
sekretarza stanu ds. Bliskiego Wschodu John
Kelly odwiedził w lutym 1990 roku Bagdad i oznajmił prezydentowi Husajnowi,
że prezydent Bush chce dobrych stosunków z
Irakiem opartych na zaufaniu. Kelly krytykował też głosy „nieprzyjazne
Irakowi”. Kelly występując 26 kwietnia w
Kongresie oświadczył, że polityka rządu prezydenta Busha wobec
Iraku pozostaje niezmienna i pochwalił
prezydenta Husajna za jego plany nowej konstytucji i rozszerzenia „demokracji
uczestniczącej”. Ale w tym samym czasie
sekretarz stanu James Baker kazał opracować plan sankcji gospodarczych
wobec Iraku. W kwietniu, kiedy prezydent
Husajn wystąpił z groźbami pod adresem Kuwejtu, do Bagdadu przybyła
delegacja republikańskich senatorów z liderem
mniejszości republikańskiej w Senacie Robertem Dole`m, który zapewnił
prezydenta Husajna, że nie będzie żadnych
sankcji gospodarczych wobec Iraku, gdyż prezydent Bush jest im przeciwny.
19 lipca sekretarz obrony Richard Cheney
powiedział prasie, że USA będą bronić Kuwejtu, jeśli zostanie zaatakowany.
Ale zaraz potem jego rzecznik prasowy Pete
Williams osłabił wymowę tej wypowiedzi, zaś Biały Dom przekazał sekretarzowi
obrony, że oświadczenia w tej kwestii należą
do niego i do Departamentu Stanu.
24 lipca 1990 roku Irak przesunął dwie
dywizje nad granicę z Kuwejtem. Następnego dnia ambasador USA w Iraku
April Glaspie w znanej rozmowie z prezydentem
Husajnem poinformowała go, że Waszyngton nie ma opinii w sprawie
arabsko-arabskich konfliktów takich jak
konflikt graniczny Iraku i Kuwejtu. Pani ambasador dodała, że takie są wytyczne
sekretarza stanu Jamesa Bakera. April Glaspie
powiedziała prezydentowi Husajnowi, że prezydent Bush nie tylko życzy
sobie lepszych i ściślejszych stosunków z
Irakiem, ale pragnie, żeby Irak wniósł wkład w pokój i dobrobyt na Bliskim
Wschodzie. Pytana później w Kongresie, czy
powiedziała prezydentowi Husajnowi, że jeśli wkroczy do Kuwejtu, to USA
będą walczyć, pani ambasador odrzekła: „Nie,
nie powiedziałam tego”. 27 lipca CIA poinformowała senacką komisję ds.
wywiadu, że wszystko wskazuje na to, iż Irak
dokona inwazji Kuwejtu 2 sierpnia. 31 lipca John Kelly oświadczył w Kongresie,
że USA nie mają traktatu obronnego z
państwami nad Zatoką Perską i że w przypadku inwazji Iraku na Kuwejt
USA nie muszą podejmował działań wojskowych.
Saddam Husajn uznał ostatecznie, że USA wysyłają mu wprawdzie
niewyraźne, ale jednak „zielone światło” dla
działań wobec Kuwejtu, i w rezultacie wpadł jak dziecko w zastawioną
przez Waszyngton pułapkę. Nie ulega dziś
wątpliwości, że nieustępliwość Kuwejtu wobec wszelkich żądań Iraku a nawet
jego pewna „gospodarcza agresywność”
polegająca na zwiększeniu wydobycia ropy, co godziło w zadłużony i wyczerpany
wojną Irak, którego połowa PKB i większość
dochodów rządu pochodziła z wydobycia i sprzedaży ropy, miała swoje
źródło w poparciu i zachęcie, jakie tamtejsze
rody feudalne otrzymały z Waszyngtonu. Król Jordanii Husajn stwierdził
potem, że Kuwejt i „zachodnie wywiady” (czyt.
amerykański i brytyjski) prowadziły za kulisami kampanię ekonomiczną
wymierzoną w interesy Iraku, która, dodajmy,
była wykalkulowaną prowokacją.
Kiedy wojska irackie zajęły Kuwejt, Stany
Zjednoczone, ku sporemu zaskoczeniu prezydenta Husajna, wystąpiły
bardzo stanowczo w obronie suwerenności
monarchii kuwejckiej. Zapewne dopiero wówczas, Saddam Husajn, który był
zręcznym taktykiem, ale marnym strategiem,
zrozumiał, że dał się przechytrzyć znakomitym strategom z Waszyngtonu.
Pomiędzy 2 sierpnia 1990 roku a 17 stycznia
1991 roku, kiedy Amerykanie rozpoczęli bombardowania, prezydent
Husajn w obliczu trudnej sytuacji
politycznej, w jakiej się znalazł, sześciokrotnie dawał wyraźnie do
zrozumienia,
że chce wynegocjować wycofanie się wojsk
irackich z Kuwejtu. Waszyngton storpedował wszelkie próby wynegocjowania
pokoju i wycofania się wojsk irackich z
Kuwejtu i odrzucił wszystkie propozycje pokojowego rozwiązania
konfliktu składane zarówno przez władze
irackie jak i przez inne kraje. 7 sierpnia wojska amerykańskie przybyły do
Arabii Saudyjskiej, aby „jej bronić”.
Ponieważ Arabia Saudyjska nie czuła się zagrożona przez Irak, Pentagon, aby
ją przekonać o zagrożeniu, powołał się na
zdjęcia satelitarne pokazujące oddziały irackie zgrupowane na granicy
saudyjskiej i gotowe do inwazji. Była to, jak
się potem okazało, zręczna mistyfikacja. Operacja „Pustynna Burza”
zakończyła się wyparciem wojsk irackich z
Kuwejtu i ich całkowitym rozgromieniem oraz restauracją suwerennej monarchii
kuwejckiej. Amerykańskie wojska lądowe
pojawiły się w Zatoce Perskiej i tam już pozostały. USA dokonały
pierwszego bezpośredniego uderzenia na
Bliskim Wschodzie, zbliżyły się militarnie do strategicznego terytorium od
strony Oceanu Indyjskiego i ustanowiły
przyczółki i bazy w Kuwejcie, Arabii Saudyjskiej, Katarze, Bahrajnie, tworząc
zaplecze dla ewentualnej późniejszej akcji wojskowej
przeciw Irakowi. W regionie pojawiły się oddziały wojsko-
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - GEOPOLITYKA
IMPERIUM MUNDI
47
we, ekipy budowlane, siły pomocnicze, wzrosła
sprzedaż broni amerykańskiej do Arabii Saudyjskiej, broń za 16 mld
dolarów poszła do Kuwejtu, Bahrajnu, Kataru i
innych emiratów, odbywały się wspólne ćwiczenia, wizyty okrętów
i szwadronów lotniczych. W 1996 roku w
Katarze zbudowano 4,5 kilometrowy pas startowy, najdłuższy w rejonie Zatoki
Perskiej, aby mogły tam lądować i startować wielkie
amerykańskie transportowce.
Lata 1992-2002 to spokojne, systematyczne i
konsekwentne przygotowywanie gruntu pod bezpośrednie wejście do
Iraku osłabianego gospodarczo przez jedne z
najbardziej surowych i restrykcyjnych sankcji w historii wojen gospodarczych,
sankcji, których przestrzegania pilnują USA i
Wlk. Brytania. Mają one, jak oświadczył prezydent Clinton
w 1997 roku trwać tak długo, jak długo przy
władzy trwać będzie Saddam Husajn. Ustanowiona zostaje strefa zdemilitaryzowana
pomiędzy Irakiem i Kuwejtem, Irak traci
suwerenność nad swoją przestrzenią powietrzną (ustanowienie
tzw. „no fly zones”), jego północne i
południowe obszary są kontrolowane przez Amerykanów, z baz w Zatoce Perskiej
co jakiś czas wyprowadzane są ataki lotnicze
i rakietowe na terytorium Iraku - największe we wrześniu 1996
roku („Pustynne Uderzenie”) oraz w grudniu
1998 roku („Pustynny Lis”), kiedy to przeprowadzono bombardowania
w południowym i środkowym Iraku. Metodycznie
niszczone są instalacje irackiej obrony przeciwlotniczej, inne cele
wojskowe oraz niektóre elementy cywilnej
infrastruktury. Amerykańskie i brytyjskie samoloty wojskowe tysiące
razy startowały z Kuwejtu przelatując
przestrzeń ponad strefą zdemilitaryzowaną - czyli przestrzeń tej strefy. Była
to najdłuższa kampania bombardowań od czasu
II wojny światowej. „I wojna mezopotamska” w tym sensie się nie
zakończyła w 1991 roku, ale była pierwszą
fazą operacji, która trwała de facto 12 lat. Wojna 2003 roku była ostatnią
fazą tej operacji, przeprowadzaną w chwili,
kiedy Irak wyczerpany najpierw wojną z Iranem a potem wojną z USA,
został gospodarczo i wojskowo osłabiony,
praktycznie rozbrojony i osaczony z południa i z północy. Stał się słabym
ogniwem na Bliskim Wschodzie dojrzałym do
przerwania przy minimalnych stratach. Inspekcje przeprowadzone
przez ONZ były również elementem tej
operacji, służąc rozbrojeniu Iraku i rozpoznaniu wywiadowczemu. Uplasowani
wśród inspektorów agenci CIA (i zapewne
Mossadu) szukali nie broni masowego rażenia ale gromadzili informacje
o irackiej broni konwencjonalnej, miejscach
kryjówek prezydenta Husajna, rozpoznawali struktury jego osobistego
bezpieczeństwa,
co było przygotowaniem do „zmiany reżimu”.
Cała sprawa była przez cały czas nadzorowana i rozgrywana
przez ludzi z Narodowej Rady Bezpieczeństwa
USA, a Waszyngton używał inspektorów pod kątem swoich celów politycznych,
manipulował inspekcjami, prowokował kryzysy
np. poprzez żądania wpuszczenia inspektorów do pałaców
prezydenta Husajna i do irackiego
ministerstwa obrony, które następnie wykorzystywał do polityczno-propagandowych
ataków na rząd Iraku. Trwała też nabierająca
z upływem czasu coraz większej intensywności kampania propagandowa
portretująca prezydenta Husajna jako
personifikację Zła, mająca przygotować psychologicznie tzw. opinię publiczną
w USA do bezpośredniej interwencji. Częścią
tej akcji propagandowej były też takie inicjatywy polityczne jak wystosowany
w styczniu 1998 roku przez grupę
neokonserwatystów list do prezydenta Clintona zachęcający go do podjęcia akcji
militarnej
przeciw Irakowi czy przyjęta w tym samym roku
przez Kongres i podpisana przez prezydenta Clintona „ustawa
o wyzwoleniu Iraku”.
17 września 2001 roku prezydent Bush podpisał
rozkaz przygotowania ataku na Afganistan. Drugi, wówczas utajniony
ustęp rozkazu nakazywał strategom wojskowym
przygotowanie scenariusza dla wojny z Irakiem. Wiadomo zresztą,
że niektórzy ludzie z otoczenia prezydenta
Busha domagali się, aby najpierw zaatakować Irak, ale uznano, że trzeba atak
lepiej przygotować i wybrano Afganistan jako bardziej
„miękką” opcję. To, co działo się pomiędzy wrześniem 2001 roku
a marcem 2003 roku wokół Iraku było już tylko
polityczno-propagandową grą pozorów.
Cele geopolityczne, jakie przyświecały
operacji wojskowej w Iraku można zrozumieć tylko wówczas, jeśli widzi się ją
zarówno w regionalnym jak i globalnym
kontekście. Heinrich von Lohausen opisując geopolityczny podział świata
wskazywał
na trójdzielność globu ziemskiego: pierwsze
pasmo lądowe z północy na południe od Alaski do Ziemi Ognistej to
Ameryka (Nowy Świat), drugie pasmo to
Euroafryka od Przylądka Północnego do Przylądka Dobrej Nadziei stanowiąca
zachodnie skrzydło Starego Świata, trzecie
pasmo od Kamczatki poprzez Chiny, Południowo Wschodnią Azję i Indonezję
do Tasmanii to Australazja czyli wschodnie
skrzydło Starego Świata. Pomiędzy drugim i trzecim pasmem lądowym,
ale bliżej drugiego czyli Euroafryki, leży
tak zwany Bliski Wschód, łączący oba skrzydła, skierowany na północy ku
rosyjsko-syberyjskim masom lądowym, a na
południu przylegający do Afryki. Tworzy on środek całego Starego Świata,
a w środku tego środka, jako środek środka
leży kraina nad Zatoką Perską. Region Zatoki Perskiej, pisał von Lohausen,
jest piętą achillesową Starego Świata,
miejscem, w którym upadł liść na plecy Zygfryda, i ma to związek nie tylko
z ropą. Nigdzie indziej nie wdzierają się
oceany tak głęboko w ląd euroafrykańskiego podwójnego kontynentu, Indyjski
z Morzem Czerwonym i Zatoką Perską oraz
Atlantyk z Morzem Śródziemnym. Pomiędzy nimi, pomiędzy rozciągniętymi
brzegami Afryki i Azji tworzy stara kraina Ur
na końcu Tygrysu i Eufratu ów środek środka, najczulsze miejsce
całego podwójnego kontynentu. Każde z
zewnątrz przychodzące uderzenie trafia całość i wywołuje drgania w całym
Starym Świecie. I tak właśnie się stało. Mieliśmy
do czynienia z mistrzowską partią bilarda - uderzona bila trafia w bilę
z napisem „Saddam Husajn”, która rozbija
skupisko innych bil wpadających do odpowiednich otworów. Kiedy patrzymy
tylko na bilę „Saddam Husajn”, nie ogarniamy
całej sytuacji na bilardowym stole. Kiedy patrzymy tylko na partię bilarda,
która rozegrała się w 2003 roku nie
dostrzegamy, że jest ona fragmentem partii rozgrywanej w przez całą dekadę lat
90.
i będącej fragmentem partii rozgrywanej
poprzez ostatnie 50 lat, zaś ta z kolei fragmentem partii całego stulecia,
bowiem
od stu lat USA konsekwentnie realizują swoje
cele geopolityczne i strategiczne. Nie oznacza to oczywiście, że jakiś jeden
człowiek czy grupa ludzi w Waszyngtonie
zaplanowała wszystko szczegółowo na sto lat z góry - idzie o to, że niezależnie
od zmieniających się rządów, prezydentów i
kongresów, trendów i mód ideologicznych istnieje elementarna ciągłość
globalnej geopolityki i geostrategii USA.
RAPORT O WOJNIE W IRAKU - GEOPOLITYKA
IMPERIUM MUNDI
48
Stany Zjednoczone po opanowaniu półkuli
zachodniej rozpoczęły walkę o panowanie nad Starym Światem od
wschodu i od zachodu. Na wschodzie najpierw
dokonały „otwarcia” Japonii, potem w 1898 roku zajęły Filipiny
a w 1900 roku przyłączyły Hawaje położone
ponad 2000 mil na zachód od San Francisco wchodząc tym samym daleko
na Pacyfik. Na zachodzie weszły do
europejskiej rozgrywki w latach 1914-1918, poparły Ententę i nie dopuściły do
tego, aby Niemcy zdominowały Europę. Po raz
kolejny weszły do rozgrywki w latach 1941-45 stając po stronie Wielkiej
Brytanii i Związku Sowieckiego, z którym
zawarły strategiczny sojusz, aby pokonać Niemcy. Uderzyły od zachodu
i wschodu uniemożliwiając podział Eurazji
pomiędzy Rzeszę Niemiecką i Japonię. Jak to ujął Immanuel Wallerstein,
lata 1914-1945 to przede wszystkim wojna
30-letnia pomiędzy USA i Niemcami (lata 1918 1939 nazwał amerykański
historyk Walter LaFeber „pierwszą Zimną
Wojną”). Peter Gowan na łamach „New Left Review” (lipiec - sierpień 2002)
w artykule „Calculus of Power” napisał, że w
XX. wieku USA dwukrotnie przeszkodziły w uformowaniu się bloku europejskiego
pod kontynentalną hegemonią Niemiec, a w
okresie Zimnej Wojny zapobiegły, temu żeby Rosja zdominowała
jeden kraniec Eurazji a Chiny drugi.
Od momentu swojego wejścia do II wojny
światowej, uważa Gowan, USA już w sposób bardzo wyraźny dążą do
globalnej hegemonii. Johan Galtung w
wywiadzie dla „Die Weltwoche” (2002 nr 39) powołał się na wytyczne z 1944
roku sygnowane JCS570/2, które nazwał
strategiczną Biblią Waszyngtonu. Wszystko, co tam zostało napisane, twierdzi
Galtung, zostało zrealizowane w ciągu
następnych kilkudziesięciu lat. Efektem strategii przyjętej w okresie 2 wojny
światowej było opanowanie Europy Zachodniej,
zablokowanie Związku Sowieckiego na Morzu Północnym i Śródziemnym
a od wschodu podporządkowanie Japonii i
zablokowanie Związku Sowieckiego od Pacyfiku. Stany Zjednoczone
miały teraz pod swoją kontrolą oba wybrzeża
Atlantyku i Pacyfiku, zapanowały nad oceanami, z których uczyniły swoje
„wewnętrzne morza”, i zamknęły Związek
Sowiecki w masach lądowych Eurazji.
W następnych dziesięcioleciach Stany
Zjednoczone stosują „strategię anakondy”, która sprowadza się do oplatania
Eurazji dwoma ramionami „państw brzegowych”,
w których mają swoje bazy - pas zachodni ciągnie się od Grenlandii i
Islandii po Pakistan, pas wschodni od Alaski
po Filipiny i Płw. Malajski. Każda próba Związku Sowieckiego przedarcia
się przez „pas brzegowy” jest powstrzymywana
(Korea, Wietnam). Nie należy jednak błędnie sądzić, że w latach 1945-
1980 celem USA było wyłącznie „powstrzymanie”
(containment) Związku Sowieckiego, bowiem żadna wielka strategia,
a taką realizuje Waszyngton, nie może być
pasywna lub defensywna. Musi być aktywna, nie może opierać się na
reakcjach ale na akcjach, „atak-obrona-atak -
obrona-atak” aż do pokonania wroga.
Pod koniec lat 70. rozpoczyna się kolejna
faza walki o Eurazję. Jak ujawnił w swoich wspomnieniach From the
Shadows były
dyrektor CIA Robert Gates amerykańskie służby specjalne zaczęły w 1979 roku
wspomagać oddziały
mudżaheddinów w Afganistanie. 3 lipca tego
roku prezydent Carter podpisał pierwszą dyrektywę o wydatkowaniu 500
mln dolarów na tajną pomoc dla przeciwników
prosowieckiego reżimu w Kabulu oraz na tworzenie i popieranie ruchów
antysowieckich w Azji Centralnej (tzw.
operacja „Cyklon”). Doradca prezydenta Cartera Zbigniew Brzeziński ujawnił
po latach w wywiadzie dla „Le Nouvelle
Observateur” (15-21 stycznia 1998), że napisał wówczas notę do prezydenta,
w której przewidywał, iż, jego zdaniem, pomoc
dla antyrządowych sił w Afganistanie skłoni Sowiety do interwencji
zbrojnej. Sowieci mieli oczywiście własne
kalkulacje, które skłaniały ich do interwencji niezależnie od amerykańskich
posunięć, ale akcja Waszyngtonu była
świadomym działaniem mającym zwiększyć prawdopodobieństwo inwazji na
Afganistan. 24 grudnia 1979 roku Armia
Czerwona wkroczyła do Afganistanu. Zbigniew Brzeziński całkiem słusznie
uważa, że tajne operacje USA w Afganistanie
była znakomitą ideą, gdyż wciągnęły Sowiety w afgańską pułapkę. W dniu,
kiedy wojska sowieckie przekroczyły granicę
Afganistanu, Brzeziński napisał do prezydenta Cartera: „Mamy teraz okazję
dać Związkowi Sowieckiemu jego własną wojnę
wietnamską”. Ta wojna, zdaniem Brzezińskiego, walnie przyczyniła
się do upadku Związku Sowieckiego. Trwająca
przez 10 lat wojna dała też Waszyngtonowi możliwość oddziaływania na
środkowoazjatyckie republiki sowieckie.
W latach 80. za prezydentury Ronalda Reagana
Stany Zjednoczone wzmagają nacisk polityczno-militarny na Związek
Sowiecki realizując w sposób „pokojowy” swój
własny „plan Barbarossa”. Wojna na zbrojenia zakończyła się zniszczeniem
pozycji Związku Sowieckiego jako światowego
mocarstwa. Przyspieszone za prezydentury Reagana zbrojenia przewyższały
we wzajemnych relacjach siły skutki niszczącej
bitwy pod Mińskiem i Kijowem, wprowadzenie broni atomowej
średniego zasięgu do Europy było por&oacut