Polska: najbardziej germański Kraj na świecie?

 

Przyjrzyjmy się poniższym tabelom i liczbom. Z jednej wynika  jednoznacznie, że sześdziesiąt procent  polskiej ludności,  to czystej krwi Germanie (geny). Trzydzieści dwa procent byłych „PRL-owskich obywateli“ to Germanie, którzy powrócili na „łono ojczyzny“ po 1000 (tasiąc) letniej wędrówce  „rosyjskimi“ kniejami, borami i stepami,- plus Ci Germanie, którzy na przeprowadzkę do Północnej Afryki nie mieli ochoty i pozostali w domu, to jest, w dorzeczu Odry, Wisły i Bugu.

Trzecia, ośmioprocentową grupę w Polsce  stanowią Żydzi,- chazarskiego pochodzenia.

 

Z danch (głównie DNA). podanych przez iGENEA, jawi się nam zdecydowanie inny obraz Północno-wschodniej Europejskiej, Ludności, niż to mają w zwyczaju kreślić na papierze, trzymani na demokratycznej smyczy  Historycy:

 

Ludność w Niemczech:

Kelten 45%, Germanen 25%, Slawen 20%, Juden 10%

 

Ludność w Polsce:

Germanen 60%, Slawen 32%, Juden 8%.

 

Ludność w Austrii:

Gemanen 35%, Slawen 35%, Juden 10%, Phönizier 10%, Inna 10%

 

Ludność w Rosji:

Slawen 45%, Kelten 30%, Wikinger 12%, Juden 8%, Inne 5%

 

Ludn. w Norwegii:

Wikinger 88%, Germanen 12%

 

Ludn. w Dani:

Wikinger 60% Germanen 40%

 

Ludn. W.Brytani:

Kelten 75%, Germanen 13%, Wikinger 12%

 

Ludn. w Finlandii:

Wikinger 90%, Saami 8%, Balten 2%.

 

Ludn. we Francji:

Kelten 70%, Germanen 20%, Phónizier 10%

 

Ludn. w Szwajcarii:

Kelten 55%, Germanen 30%, Juden 10%

 

Ludn. w Czechach:

Germanen 50%, Slawen 45% Juden 8%

(Patrz: iGENEA)

 

Przyjrzyjmy się bliżej mieszkającej w Polsce ludności. Lapidarniej, niż zrobił to A.Krantzius ( zm.1517) już chyby nie idzie: „Sclawi sund Wandali“, czyli  po dzisiejszemu, „Słowianie są Wandalami“.

W ten prosty sposób, wyeliminuje się też profesorów i docentów na państwowym wikcie, piszących każdorazowo na nowo „narodowe dzieje“, dla powojennach politycznych formac, i  tej znajdującej się aktualnie przy korycie.  Jedźmy dalej. Na pomniku Bolesława „Chrobrego “ w 12 wieku  widniał napis „Regnum Sclavorum, Gothorum sivi Polonorum“  (F.Wolff 1977), czym jeszcze wówczas podkreślono, że etniczną częścią składową jego Reichu byli Wschodni Germanie. Przed daglingerowskie rody książęce Białych Chrowatów (Chorwatów, Kroatów) w Tyńcu koło Krakowa,  legitymowali się znakiem runicznym „TYR“ w formie „Τ“.Polski kronikarz Bogufal (zm. 1253) zlokalizował  tę sagę o Walterze i Hildegundzie, której grób wówczas jeszcze pokazywano. Walter należał do tego Rodu Książęcego   który wyprowadził Wschodnich Wandalów, to znaczy tych co  to  gadajli po „polsku“, „czesku“ i „rusku“ ;-),  z Pannoni do tych siedzib w których ich potomkowie do dzisiaj urzędują. Ze wschodnich Czech, pochodził Adalbert, późniejszy „polski“ święty Wojciech.  Ród Labedzie, który  na Sląsku posiadał kupę ziemi, pochodził ze Skandynawii. Liczącym się członkiem tego rodu był Peter Wlast (1122-1193), który pobierał nauki na duńskim dworze  królewskim, i za żonę miał córkę waregowskiego księcia skandynawskiego chowu z Kijowa. Peter, jak dorósł, został szefem

Wrocławia (Wratislawensis) i okolicy.

 

Geneologia Petera Wlasta

 

 

Angielski mediewista, Roger Colins, w swojej pracy Early Medieval Europy 300-1000 pisze: „Ze względu na ograniczoną liczbę i problemy interpretacyjne związane ze źródłami narracyjnymi nabierają znaczenia inne źródła. W odniesieniu do Francji w VII wieku są to źródła dokumentacyjne. Zachował się ich zasadniczy trzon, choć stosunkowo mało dokumentów stanowią oryginały. (.....) W przypadku wszystkich dokumentów z okresu wczesnego średniowiecza należy liczyć się z ewentualnością fałszerstw i interpolacji nowszych dokumentów w text autentyczny, wcześniejszy. Nawet jednak gdy rozstrzygniemy problem wiarygodności  dokumentów, należy przyznać, że rodzaj informacji, jakie owe texty mogą nam dostarczyć, jest poważnie ograniczony. (....) . Tą pustkę źródłową współcześni historycy tego okresu usiłują wypełnić strzępumi  informacji wszelkiego typu lub – stosują  NOWE PODEJSCIE (t.v.r.) metodologiczne...” R.C.

Na przykład tego rodzaju: "Dopiero jak propaganda wojenna zwyciezców  trafi do podreczników historii pokonanych (Niemców, t.v.r ), i przyszłe pokolenia w nią uwierzą, będzie można mówić, że ta reedukacja w pełni się powiodla" (wpływowy amerykanski kolumnista o drugiej Wojnie Światowej,  Walter Lippmann).

Jak, wobec tego, odróżnić wydarzenia prawdziwe od pisaniny historyków i  ich politycznych mentorów? To jest dosyć proste, trzeba jedynie wiedzieć, że do końca 11 (jedenastego) wieku po nar Chr. ( data umowna)  nie istnieją ŻADNE ORYGINALNE, spisane na bibule, przekazy czy relacje z wydarzeń które faktacznie miały miejsce! Od 12 wieku do momentu wynalezienia druku, istnieją  relacje które można jeno częściowo zaliczyć do prawdziwych. Jeżeli, dla przykładu, nie istnieją żadne dokumenty, żadne oryginalne monety, żadne oryginalne budowle i.t.p. z życia Karola Wielkiego, bo on po świecie się nigdy nie pętał? A jak jest w odwrotnym przypadku ? „Ponieważ w Anglii i Irlandii stwierdza się istnienie mieszanych małżeństw  i pewnej kulturowej asymilacji pomiędzy najeźdźcami  a ludnośció podbitą , nie ma powodu, by wątpić, iż ten sam proces dokonywał się w osadach Normanów nad Dnieprem czy Wołgą, gdzie dominująca militarnie elita  skandynawska panowała nad .... ludnością słowiańską.”

Od tych „Słowian“ w historii pisanej trudno się odczepić. „Jak Wikingowie wyparli podporządkowanych Kijowowi Chazarów w połowie tego stulecia (IX), ich kontakty z Bizancjum się zacieśniły; w roku 860 niespodziewanie zaatakowali Konstantynopol. Następny, zakrojony na dużo szerszą skalę atak podjął jeden z pierwszych wikingijskich książąt Kijowa, Oleg ( około 882, około912,/913). Historycy radziedzcy podnieśli niesamowity raban,  bo  woleli uważać Russ’ów za lud „słowiański“. „Ponieważ w Anglii i Irlandii stwierdza się istnienie mieszanych małżeństw  i pownej kulturowej asymilacji pomiędzy najeźdcami a ludnością podbitą, nie ma powodów, by wątpić, iż taki san proces dokonywał się w osadach wikingijskich nad Dnieprem i Wołgą, gdzie dominująca militarnie elita skandynawska panowała nad stosunkowo bardziej  cywilizowaną  i liczniejszą ludnością „słowiańską““ (Roger Collins).

Niemam potrzeby cokolwiek wyjaśniać, poniważ: „Słowianie są Wandalami”. Finał. „Otto I wawierał w owym czasie presję dyplomatyczną na Danię, której król, Harald Sinozęby, wkrótce potem się nawrócił (około 965) pod wpływem niemieckiego księdza  o imieniu POPPA!! Tak więc około roku 1000 nego, wszystkie ważniejsze  części składowe obrzaru osadnictwa skandynawskiego, od Islandi, przez Polskę  do Kijowa, przynajmniej formalnie, przyjęły chrześcijaństwo”.

 Koniec na dzisiaj.Pisali: Roger Collins i t.v.r. 28.4.2011

***************

 

Załączam  interesujący artykuł  W. Jóźwiaka - szefa TARAKI - o prawdziwych wydarzeniach, poupychanych  dzisiaj w zakamarkach  Po-land’u. t.v.r.

Mazowiecka Atlantyda

10/11 czerwca 1999

Wojciech Jóźwiak

1. Tajemna historia Milanówka

Historia Milanówka i okolic zaczęła się około 100 roku naszej ery, kiedy któryś z ludów zamieszkujących w starożytności ziemie (dużo późniejszej) Polski upodobał sobie te miejsca do wytopu żelaza. Mogli to być jedynie Germanowie, którzy w tamtych czasach sięgali aż poza Bug (rzeka ta nosi do dziś germańską nazwę), a ściślej jeden z ludów, które składały się na Kulturę Przeworską. Starożytni pisarze przekazali ich nazwy: Lugiowie, Hasdingowie, wreszcie Wandalowie. W latach ok. 200-400, a więc pomiędzy wojnami markomańskimi za cesarza Marka Aureliusza a najazdem Wandalów na ziemie Cesarstwa Rzymskiego, pod Milanówkiem istniał drugi co wielkości ośrodek hutnictwa żelaza. Pierwszy był w Górach Świętokrzyskich. Zagłębie to, podobnie jak cała Kultura Przeworska, gwałtownie upadło około 400 roku n.e., i to nie z powodu obcego najazdu, lecz z przyczyny dokładnie przeciwnej: to sami Wandalowie skrzyknęli się z całego swojego kraju (a zamieszkiwali wtedy obecną południową i środkową Polskę, Słowację i kawał Węgier), załadowali dobytek na wozy i jak dużo później Burowie w Afryce, ruszyli w swój "wielki trek" - na Rzym. Zanim to nastąpiło, przez ostatnie dziesięciolecia gwałtownie się zbroili, a więc wytapiali żelazo. Oba zagłębia - mazowieckie i świętokrzyskie - przeżyły swój największy boom właśnie tuż przez opuszczeniem.

Pola hutniczych pieców-dymarek ciągnęły się głównie wzdłuż rzeczki Rokitnicy, kilometr na północ od Milanówka, przez wsie Falęcin, Kotowice i Biskupice.

Rzeczka Rokitnica to osobny rozdział tajemnej historii Milanówka. Pomiędzy odejściem Wandalów a przybyciem Słowian jest okres ponad 100 lat - wiek zupełnie ciemny. Ale Słowianie jakieś pozostałości Wandalów musieli napotkać i się z nimi zmieszać, czego dowodem są nazwy rzek w Polsce.

Wszystkie duże rzeki maja nazwy niesłowiańskie, a więc starsze od najazdu Słowian. Niektóre, jak Bug, San, Tanew, rozpoznano jako germańskie (ślad po Wandalach i ich wschodnich sąsiadach - Gotach), inne, jak Narew i Wkra, jako bałtyjskie, jeszcze inne, jak Wisła, zostały nazwane przez ludność dawniejszą jeszcze niż Germanowie - przez Celtów. Ale i są takie, jak Bzura, które są nie wyjaśnioną zagadką.

Podobno też gdzieś na Mazowszu odkopano afrykańskie naczynia gliniane - być może dowód tego, że Wandalowie, którzy założyli państwo ze stolicą w Kartaginie, utrzymywali nadal kontakty ze współplemieńcami w starej ojczyźnie. (Mam wielka sympatię dla tego ludu, który żył na naszej ziemi przez 600 lat.)

W wykopaliskach starożytnego hutnictwa nie widać wyraźnych miejsc kultowych. Ale takie musiały istnieć, co można wnioskować choćby stąd, że jeszcze długo po starożytności i Wandalach hutnictwo i kowalstwo wszędzie było silnie mitologizowane, a samym ludziom obrabiającym żelazo przypisywano magiczne moce i umiejętności sakralne. Do niedawna w Szkocji pod nieobecność księdza ślubu młodej parze mógł udzielić kowal.

Rzeczka nosi nazwę Rokitnica, a nad nią leży miejscowość Rokitno. Widać ją z pociągów Warszawa-Poznań, gdyż stoi tam wielki kościół - kościół pośrodku pustego pola. Kościół zbudowano na niewielkiej wyżynce nad Rokitnicą, w miejscu wokół którego dawniej były rozlewiska i bagna, a dziś są mokre łąki. W najbliższym sąsiedztwie do dziś prawie nikt nie mieszka, a okolica ta jest przecież gęsto zaludniona, zasiedlona "od zawsze" i słynie z żyznej czarnej gleby. (Zresztą dzięki temu pasowi żyznych ziem rozwinęła się Warszawa, dokładnie w miejscu, gdzie klin czarnoziemu dotykał Wisły.) Dla kogo wobec tego wzniesiono ten monumentalny kościół? Legenda, zapisana na tablicy informacyjnej przy kościele w Rokitnie, głosi, że kiedyś - nie wiadomo dobrze w którym wieku - na łąkach nad Rokitnicą jakiemuś miejscowemu chłopu objawiła się Matka Boska, i w miejscu tym założono najpierw małą drewnianą świątynię, a w 17-tym wieku obecny barokowy kościół.

Nazwa rzeki i miejscowości z kościołem jest znacząca. Rokita to gatunek krzewiastej wierzby rosnącej na bagnach, ale także (wraz z Borutą) imię diabła. Ludowe słowiańskie diabły są pozostałością dawnych demonów leśnych, mających związek z duszami zmarłych przodków oraz mających się narodzić dzieci, które, jak wierzono, przebywały w lasach, które w wyobraźni naszych przodków zlewały się w jedno z zaświatami, krainą duchów. Słowo "rokita" jest archaiczne. Gdzieś w latach sześćsetnych-siedemsetnych, tuż po przybyciu Słowian znad Dniepru, brzmieć mogło *orkyta lub (jeszcze dawniej) *arkuta. Co przypomina nazwę jałowca po grecku: orkeuthos, a kłujące krzewy miały w dawnych epokach wartość magiczną. Przypomina też imię Orcus - imię rzymskiego boga-demona śmierci, którego już sami Rzymianie uznali za identycznego z greckim Hadesem-Plutonem. Z drugiej strony, w mitologiach wielu ludów, opiekuńcze bóstwa i herosi kowali-metalurgów są podziemni (jak Orcus), strącani z niebios (przykładem Hefajstos), i kulawi (jak słowiańskie leśne diabły). W wyobraźni starożytnych ludów kołacze się też myśl, że mityczni kowale mają coś wspólnego ze śmiercią. Klasycznym przykładem jest tu Kain z Biblii, o imieniu znaczącym "kowal", który założył pierwsze miasto (był więc twórcą cywilizacji) - ale wcześniej wynalazł morderstwo i śmierć - zabijając brata. Skojarzenie kowalstwa ze śmiercią wzięło się być może stąd, że metalurgowie, a wcześniej ich poprzednicy - kopacze krzemienia, w poszukiwaniu swoich surowców musieli spuszczać się w otchłań ziemi, a tam przecież, jak wierzono, przebywali zmarli. Wszystko wskazuje więc, że słowiański demon Rokita był za Wandalów jakimś germańskim bóstwem mającym związek ze śmiercią, które było również patronem zamieszkujących dolinę Rokitnicy hutników.

Ale dolinka Rokitnicy ma przynajmniej 20 km długości, a ów kościół na pustym polu założono w jednym szczególnym miejscu. Co mogło wyróżniać to miejsce? Nie bliskość wiernych, bo ci dotąd mieszkają w oddaleniu paru kilometrów. Wszystko wskazuje, że było to odwieczne miejsce mocy, a w starożytności miejsce kultowe czcicieli ówczesnego bóstwa podziemi, któremu potem Słowianie nadali własne imię - Rokita. Pamięć owego miejsca mocy, pogańskiego sanktuarium musiała być wśród ludu na tyle wyraźna, że władze kościelne kiedyś, u schyłku średniowiecza, uznały za konieczne "zaczopować", "zdezynfekować" to miejsce poprzez ustawienie tam kościoła.

Rokitno, tam gdzie stoi ten kościół, nadawało się na miejsce kultowe wandalskich hutników także przez to, że znajduje się na początku doliny rzeczki, w jej dolnym biegu - a osadnictwo posuwało się w górę rzeki. Było to więc pierwsze nadrzeczne, suche wzniesienie, jakie napotkali osadnicy-metalurgowie. (Nie wiadomo mi, niestety, czy ktoś z archeologów kopał koło kościoła w Rokitnie.)

Potem w mojej okolicy przez wieki nie działo się nic szczególnego. Po Wandalach nigdy już nie wróciło hutnictwo. Były uprawne pola i wielkie szlacheckie gospodarstwa na północnym brzegu Rokitnicy, i las na południowym. W 1620 roku zdechła w lesie pod pobliskim Jaktorowem ostatnia krowa ze stada turów (Bos primigenius), i tak wyginął ten gatunek, który przed tysiącleciami - oswojony jako bydło domowe - stał się współtwórcą cywilizacji Starego Świata.

Milanówek najpierw był wsią. Ta dawna wieś jest do tej pory widoczna w zabudowie obecnego miasteczka, i zaczyna się parę kroków od mojego domu. Nazwa pochodzi od nazwiska Milanowskich - rodziny szlacheckiej, dawnych właścicieli a może założycieli. Nazwisko to pochodzi od słowiańskiego imienia Milan, które znaczy "umiłowany" - to samo co Kochan, Ciechan, Chocian, Zwolen i Radon (Radom, Radowan). Imiona takie, jak sadzę, nazywano upragnionym dziedzicom, pierwszym synom, "następcom tronu".

150 lat temu puszczę pod Milanówkiem przecięto ciągnącą się 50 kilometrów, prostą jak matematyczna linia, przesieką. Ułożono na niej tory Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Około 1900 roku ostatni właściciel Milanówka, ratując się przed finansowymi kłopotami, sprzedał las towarzystwu, które zawiązało się w Warszawie, które podzieliło puszczę na parcele, na których zaczęto budować domy letniskowe. Powstała stacja kolejowa, i stopniowo z osady letniskowej zrobiło się miasto. W latach dwudziestych pewien przybysz z Odessy zbudował tu fabrykę jedwabiu - zapewne uznawszy, że skoro w świecie z produkcji jedwabiu słynie Mediolan-Milano, to u nas może Milanówek.

Sporo drzew z dawnej puszczy żyje do dziś. Stare dęby, na oko dwustuletnie, tworzą wyraźne skupisko w centrum Milanówka, wokół stacji kolejowej, kościoła i urzędu miasta.

Ten las nie został wcześniej wycięty dlatego, że ziemia pod Milanówkiem jest bezużyteczna dla rolników. Gruby pokład czystego, żółtego piasku. Niedaleko mnie z tego piasku uformowana jest wyraźna, długa wydma - dziś oczywiście zabudowana domami wśród sosen. Skąd się wziął ten piasek i ta wydma? Podczas ostatniego zlodowacenia, kiedy czoło lodowca stało pod Płockiem, równiny miedzy Łęczycą, Łowiczem, Sochaczewem i Warszawą były dnem jeziora. U nas był brzeg tego jeziora, na brzegu plaża, za plażą wydmy. Mamuty chodziły.

10 czerwca 1999

2. Jest Rokita!

Następnego dnia po napisaniu tego artykułu pojechałem do Rokitna. Tablica informacyjna na kościele nie podaje żadnej daty, wieku nawet, kiedy miały miejsce tamte objawienia Matki Boskiej. Może ich nie było? Może to tylko późne, pobożne przekształcenie mitów o Wielkiej Macierzy? Miejsce jest dziwne. Na wyżynce stoi kościół, z drugim końcu cmentarz, oprócz plebanii żadnych ludzkich domów, pole pomiędzy kościołem a cmentarzem puste, cebula rośnie, jakby obłożone jakimś tabu. Kościół był pierwotnie pod wezwaniem św. Jakuba, nie wiadomo którego, teraz jest pod wezwanie Wniebowzięcia Najśw. M.P. Jakoś mi to nie pasowało do staropogańskich tradycji...

Przypominałem sobie, co mówił zaprzyjaźniony archeolog, Jerzy Tomasz Bąbel: Dzwonnice przy kościołach budowano zwykle tam, gdzie były ołtarze przedchrześcijańskich kultów. Poszedłem pod dzwonnicę...

...Jest diabeł! W ścianę dzwonnicy, będącą zarazem zewnętrzną stroną kościelnego podwórca, jest wmurowana płaskorzeźba Archanioła Michała. Z mieczem i tarczą, na tarczy ma wypisane swoje imię przetłumaczone na polski: "Któż jak Bóg". Nogą depcze, jak to Michał, diabła.

A więc pamięć o Rokicie-Orkusie nie zaginęła. I chociaż pokonanego, uznano za stosowne wyrzeźbić go w najbardziej wyeksponowanym punkcie świętego miejsca.

11 czerwca 1999


3. Mazowiecka Atlantyda

Dzisiaj (10 czerwca '99) byłem w Muzeum Hutnictwa w Pruszkowie.
Dla Tych z Was, którzy nie są obznajomieni z moją okolicą, dodam, że Pruszków jest pomiędzy Milanówkiem a Warszawą. 12 km ode mnie.
Wiedziałem wcześniej, że w mojej okolicy istniało w starożytności zagłębie hutnicze, i że niedaleko mnie (starsi milanowianie pamiętają...) w latach siedemdziesiątych robiono wykopaliska.
(Ja mieszkam w Milanówku od ośmiu lat, więc nie jestem całkiem tutejszy. Ale Łowicz skąd pochodzę, to ten sam region, południowe Mazowsze, dawne województwo Rawskie.)
Więc byłem w tym muzeum. Wiedzieć, a zobaczyć to jednak nie to samo.

Okazuje się, że mieszkam na istnej Atlantydzie!

Prawie 2000 lat temu było tu aż gęsto od osad, pieców hutniczych i wapiennych, kuźni, dróg. W muzeum leży wielka kupa srebrnych monet rzymskich. Inna kupa - bursztynu. Oczywiście, jak to w muzeach, narzędzia, naczynia, kości. Największe wykopaliska - w centrum tego zagłębia - były jakiś kilometr od mojego domu.

Zdumiewające, jak mało się o tym wie.
Nie uczy się o tym dzieci w szkołach. A to jest przecież dodatkowy tysiąc lat naszej historii.
I smutne, dlaczego tak się dzieje. Bo ja wiem, dlaczego.
Z tego samego powodu, dla którego na Śląsku, Pomorzu i Mazurach spychaczami równano z ziemią niemieckie cmentarze. W Zielonogórskiem rozbierano i tłuczono na kruszywo całe miasteczka. Wypędzono z Beskidów odwiecznych mieszkańców tych gór, Łemków.

Bo to nie byli "nasi".

W muzeum w Pruszkowie ani razu NIE NAZWANO tego ludu, który tu żył, uprawiał ziemie i wytapiał żelazo. Jest napisane przy gablotach: "Wpływy rzymskie". "Późne Imperium Romanum". "Barbaricum" (tzn. "ziemie barbarzyńcow"). W jednym miejscu jest napisane: "Nie wiemy, kim byli ci ludzie". W innym miejscu: "Być może to byli Celtowie".

Otóż DOBRZE WIADOMO, kto to był, tylko dotąd przemilcza się imię tego ludu.

Był to naród germański (chociaż z celtycką domieszką), znany rzymskim pisarzom najpierw jako Lugiowie (Lugioi), następnie jako Hasdingowie, wreszcie Wandalowie. Archeologowie nazwali ten lud "Kulturą Przeworską". (Oczywiście w tamtych czasach Przeworsk nazywał się inaczej - nie wiadomo jak.) Żyli przez 600 lat na naszych ziemiach, niemal dokładnie na obszarze dzisiejszej Polski, oprócz Pomorza i Mazur, za to na wschód sięgali aż w okolice Lwowa i dalej. W końcowej fazie Imperium Rzymskiego skolonizowali dużą część Niziny Węgierskiej. W 406 roku n.e. ruszyli na podbój Państwa Rzymskiego. Udało im się. Całego imperium oczywiście nie zdobyli, było ich tylko około 100 tysięcy, ale podbili północną Afrykę, gdzie założyli państwo ze stolicą w Kartaginie. (Szukając historii swojej ziemi będę musiał pewnie wybrać się na pielgrzymkę do Tunezji...) Z żelaza wytapianego na Mazowszu sporządzono miecze zdobywców Afryki.
Państwo Wandalów istniało tam ponad sto lat. Zniszczyli ich Grecy z Bizancjum, pod wodzą Belizariusza, słynnego wodza cesarza Justyniana.
Część Wandalów pozostała na Mazowszu (i gdzie indziej w Polsce). Ci doczekali nadejścia innego ludu ze wschodu - Słowian , którym przekazali nazwy miejsc na ich ziemi. Głownie rzek, bo prawie wszystkie nasze większe rzeki mają nazwy starsze niż słowiańskie. Wisła, Odra, Warta, Bzura, Bug, San...

Czułem, chodząc po muzeum, że tym ludziom wyrządza się krzywdę, a na pewno - przemilczając - znieważa się ich pamięć.
Jak obrzydliwie małoduszny jest nacjonalizm, który każe mścić się na ludziach sprzed 2000 lat!
Przydałoby się Towarzystwo Miłośników Kultury Przeworskiej - z siedzibą w Przeworsku i z oddziałem w Milanówku.
Drugie wielkie zagłębie hutnicze było w Górach Świętokrzyskich, z centrum w Nowej Słupi. Także Kultury Przeworskiej czyli Wandalów. Ilu ludzi w Polsce o tym wie?

Jak długo nie oddamy czci naszym przodkom - a wraz z nimi również tym, z którymi łączy nas to, że żyli na tej samej co my ziemi - tak długo nasza dusza będzie chora. I będziemy niszczyć to, co "nie swoje".

Z mazowieckiej Atlantydy donosi

Wojciech Jóźwiak