Cztery przegrane bitwy o Monte Cassino
Jan Sidorowcz
Mar 17, 2004 > Wersja do drukowania
> Wyślij e-mailem
Artykuł polemiczny,
politycznie niepoprawny
Czytelnika może
zaskoczyć ten tytuł, wszak przywykliśmy słyszeć tylko o jednej bitwie, tej
zwycięskiej, stoczonej przez Polaków w maju 1944 roku. Zwycięstwo to otworzyło
aliantom drogę do Rzymu i do północnych Włoch. Było ono jednak przez lata
marginalizowane przez komunistyczną propagandę, która na pierwszym miejscu
zawsze stawiała bitwę pod Lenino. Bitwę, która żadnym zwycięstwem nie była, bo
choć polskie oddziały, ponosząc ciężkie straty, przełamały front, to musiały się
wycofać z powodu braku postępów atakujących obok Rosjan. Tak więc w świadomości
społeczeństwa bitwa o Monte Cassino była i pozostaje jednym z nielicznych
niekwestionowanych sukcesów polskiego oręża w czasie drugiej wojny światowej i
stała się legendą, służącą m.in. do kształtowania patriotycznych postaw wśród
młodzieży.
Dlatego czytając
obcojęzyczne opracowania historyczne na ten temat, człowiek najpierw przeciera
oczy ze zdumienia, a potem wpada w oburzenie. Wynika z nich bowiem, że
historycy anglosascy zwycięstwo to przypisują wojskom angielskim i
amerykańskim, a Francuzi wojskom francuskim, co budzi szczególny niesmak. O
roli Polaków wspomina się, jakby była ona marginesowa, a w źródłach niemieckich
w ogóle nie ma wzmianki o Polakach. Ponadto odnosi się wrażenie, że te opisy
dotyczą różnych bitew rozegranych w tym samym miejscu, ale w różnym czasie i
przez różnych uczestników. Więc jak to faktycznie było?
SYTUACJA
NA FRONCIE
WŁOSKIM
Alianci
wylądowali na Sycylii w lipcu 1943, a na południowym końcu włoskiego
"buta" we wrześniu. Po zdobyciu Neapolu drogę na północ zagrodził im
łańcuch górski Apeninów ciągnący się przez całą szerokość półwyspu, od
Adriatyku na wschodzie, do Morza Tyrreńskiego na zachodzie. Tę naturalną
przeszkodę Niemcy silnie ufortyfikowali, tworząc linię obronną Gustawa. Bunkry
i pola minowe zbudowane w górach stwarzały zaporę nie do przebycia. Jedyną
szansą przełamania tej linii obronnej było zdobycie miasta Ortona na wybrzeżu
Adriatyku lub przebicie się przez dolinę rzeki Liri, wzdłuż której szła linia
kolejowa i szosa wiodąca na północ. Dolina ta została przez Niemców zaryglowana
umocnieniami i była pod stałym ogniem artyleryjskim z dominujących nad nią
wzgórz. Na jednym z tych wzgórz kluczową strategiczną pozycję zajmował klasztor
Benedyktynów, górujący nad miasteczkiem Cassino. Pierwszą próbę przełamania
linii Gustawa podjęto w listopadzie 1943, usiłując zdobyć miasto Ortona.
Atakujące je oddziały kanadyjskie po dwóch miesiącach ciężkich walk miały
straty - 1375 poległych, i nie osiągnęły celu. Wtedy rozpoczęły się kolejne
próby przełamania linii frontu w rejonie doliny rzeki Liri. W tym celu należało
opanować dominujące nad nią wzgórza, w tym klasztor na Monte Cassino.
KOLEJNE BITWY
O MONTE CASSINO
Pierwsza bitwa o
zdobycie Monte Cassino rozegrała się w dniach 17-22 stycznia 1944 jako
jednoczesny atak na linię Gustawa i desant morski 110 tysięcy żołnierzy
amerykańskich w rejonie Anzio, 80 kilometrów na północ za linią Gustawa i tylko
50 kilometrów od Rzymu. Wysadzenie desantu na tyłach niemieckich miało
odciągnąć siły niemieckie z linii Gustawa i ułatwić jej przełamanie. Operacja
nie udała się. Aliantom nie udało się nawet sforsować rzeki Rapido u podnóża
Monte Cassino, a wojska desantowe pod Anzio posunęły się tylko 30 kilometrów w
głąb lądu i zostały przez Niemców zatrzymane. Druga bitwa o Monte Cassino
rozpoczęła się 12 lutego. Alianci wprowadzili świeże dywizje rekrutujące się z
żołnierzy krajów Commonwealthu, tj. z Nowej Zelandii i z Indii. Wśród Hindusów
były pułki strzelców alpejskich składające się z Ghurków i Nepalczyków. Dzięki
zmasowanemu bombardowaniu lotniczemu i artyleryjskiemu Hindusom udało się
wedrzeć głęboko w góry i zdobyć strategiczne pasmo górskie zwane "Głową
Węża", zachodząc klasztor od tyłu. Po trzech dobach zaciekłych walk
zostali jednak wyparci przez doborową dywizję niemieckich spadochroniarzy,
ponosząc ciężkie straty. Nowozelandczycy zdobyli miasto Cassino, ale też
ponosząc ciężkie straty, zostali z niego wyparci. Trzecia bitwa o Monte Cassino
zaczęła się 15 marca od doszczętnego zbombardowania miasta Cassino i klasztoru.
Dywizji nowozelandzkiej udało się ponownie zdobyć miasto Cassino, a raczej jego
ruiny, a Hindusom w bezpośrednim ataku na wzgórze klasztorne udało się dotrzeć
na odległość 200 metrów od ruin klasztoru, lecz nie byli w stanie utrzymać
zdobytych pozycji. Wszystkie te trzy bitwy pochłonęły masę ofiar w zabitych i
rannych. Ale choć nie przyniosły zwycięstwa, stanowiły wkład krwi w czwartą
decydującą bitwę, gdyż osłabiły fortyfikacje oraz morale i siły żywe wroga.
Dlatego ci, co uczestniczyli w czwartej rozstrzygającej bitwie, nie mogą uważać
się za wyłącznych zwycięzców, gdyż był to zbiorowy wysiłek, i ci co walczyli
ostatni, wspinali się do wygranej po trupach poprzedników. Nie w przenośni, lecz
dosłownie.
CZWARTA
ROZSTRZYGAJĄCA
BITWA O MONTE
CASSINO
Po trzech
nieudanych próbach przełamania linii Gustawa, dowódca frontu, generał
Alexander, podjął decyzję, że następna ofensywa odbędzie się na całej długości frontu,
czyli na całej szerokości Półwyspu Apenińskiego. Liczył na to, że Niemcy nie
będą mogli przerzucać swoich sił na najbardziej zagrożone odcinki i gdzieś
wreszcie najsłabsze ogniwo niemieckiej obrony pęknie. W tym czasie II Korpus
Polski pod dowództwem gen. Andersa wszedł w skład XIII Korpusu Brytyjskiego.
Przygotowując kolejną ofensywę, dowódca Korpusu, gen. Leese, zapytał generała
Andersa, czy woli, aby II Korpus nacierał w dolinie Liri, czy też na klasztor
poprzez góry. Generał Anders wybrał tę drugą opcję, uważając, że może straty
będą większe, ale zwycięstwo bardziej spektakularne, bo klasztor zaczęto uważać
za fortecę nie do zdobycia.
SYTUACJA
W WOJSKU POLSKIM
Aby zrozumieć
sytuację w oddziałach gen. Andersa, należy przyjrzeć się, kim byli jego
żołnierze. Dużo już mówią nazwy jednostek: Dywizja Kresowa, Dywizja Strzelców
Karpackich, Pułk Ułanów Podolskich, Pułk Dzieci Lwowa, Batalion Wileński itd.
Otóż byli to ludzie z Kresów Wschodnich, wywiezieni przez NKWD na Sybir, którzy
cudem przetrwali gułagi, głód i poniewierkę na "nieludzkiej ziemi".
To Anders ich uratował, tworząc armię polską w Rosji i wyprowadzając ich na
Bliski Wschód. Dla tych ludzi słowo Ojczyzna pisane dużą literą to znaczyło:
rodzinna wioska, ojcowizna i chałupa, w której czekali rodzice lub żona z
dziećmi - jeśli nie wywieźli ich już na Sybir. A walka o Polskę - to była dla
nich walka o prawo powrotu w rodzinne strony. A tu docierały do nich
niepokojące wieści. Nie znali jeszcze postanowień konferencji w Teheranie,
która przesądziła już los polskich ziem wschodnich. Ale dowiadywali się
kolejno, że np. Roosevelt, będąc w Teheranie, mieszkał w ambasadzie sowieckiej,
że Sowieci wszystkich Polaków zamieszkałych na Kresach Wschodnich uznali za
obywateli sowieckich, że rząd sowiecki zerwał stosunki dyplomatyczne z rządem
polskim w Londynie, że propaganda sowiecka zarzuca im, iż nie chcą się bić z
Niemcami, tylko "uprawiają turystykę". Stwarzało to obawy, że droga
powrotna do stron rodzinnych będzie przed nimi zamknięta, obawy o los najbliższych.
Ci ludzie znali całą perfidię i okrucieństwo systemu sowieckiego i nie
wyobrażali sobie życia w zniewolonej przez bolszewików Polsce. Stawiało to pod
znakiem zapytania sens dalszej walki i nastroje panujące wśród żołnierzy
stwarzały dla dowództwa groźbę powszechnego buntu. Było to teoretycznie
możliwe, gdyż jako obywatele polscy podlegali jurysdykcji rządu polskiego, a
ten w wypadku zmasowanego buntu, nie mógłby ich wszystkich postawić jako
dezerterów przed sąd wojenny.
Premier rządu
polskiego Stanisław Mikołajczyk zdawał sobie sprawę z tego niebezpieczeństwa i
nie ujawniał znanych mu już ustaleń konferencji w Teheranie. Co gorsza, alianci
zabronili mu ujawniać, że Polska otrzyma jako rekompensatę wschodnie tereny
Rzeszy, aby "nie wzmacniać oporu niemieckiego". Generał Anders
uspokajał żołnierzy, że alianci nie dadzą Polski skrzywdzić, szczególnie gdy
wniosą wkład do zwycięstwa. A że miał u nich wielki autorytet, to mu uwierzyli.
W przededniu
bitwy wygłosił do nich płomienne przemówienie, mówiąc, że "nasze
zwycięstwo opromieni blaskiem polski oręż, a sława spłynie na polskie
sztandary". Sam utożsamiał się z księciem Józefem Poniatowskim ("Bóg
mi powierzył honor Polaków"), a żołnierzom mówił, że są spadkobiercami
Legionów Dąbrowskiego ("Z ziemi włoskiej do Polski"). Nie zdawał
sobie sprawy, że jest to powtórka z historii - tyle że tej z Santo Domingo. A
żołnierze nie zdawali sobie sprawy, że losy Polski, a szczególnie ich
rodzinnych stron, zostały już przesądzone. Zaś oni stali się już tylko najemnikami
walczącymi za obcą już sprawę, i to tylko za miskę żołnierskiej zupy.
OPIS
OSTATNIEJ BITWY
Opisy ostatniej
bitwy, w której wzięli udział Polacy, można znaleźć w wielu publikacjach, m.in.
w 3-tomowym dziele Melchiora Wańkowicza. Uwypuklę tylko niektóre istotne fakty
i przytoczę pewne epizody bitwy nieznane na ogół polskiemu czytelnikowi.
Naprzeciw Polaków stała niemiecka wyborowa I Dywizja Spadochroniarzy,
zaprawiona w bojach. Gdy średni wiek polskiego żołnierza wynosił 34 lata, to
średni wiek Niemców był 24 lata - była to fanatyczna młodzież indoktrynowana w
Hitlerjugend. Górski teren naszpikowany był minami i zamaskowanymi stanowiskami
ogniowymi. Niektóre z tych stanowisk były zbudowane tak, że można z nich było
strzelać tylko "do tyłu" - gdy przeszła już pierwsza fala
atakujących, czyli strzelając im w plecy. Ze względu na teren, ewakuacja
rannych była bardzo opóźniona, a często wręcz niemożliwa. Pierwsze natarcie
rozpoczęło się 11 maja o godz.23.00, lecz załamało się po 24 godzinach i
oddziały, ponosząc ogromne straty, wycofały się na pozycje wyjściowe.
Natarcie to nie
osiągnęło sukcesu, bo sukcesu nie osiągnął walczący na lewym skrzydle XIII
Korpus Brytyjski.
Do drugiego
natarcia, które rozpoczęło się 17 maja, gen. Anders zmobilizował wszystkie
posiadane rezerwy ludzkie, wysyłając na linie walki kierowców, mechaników,
kucharzy i oficerów sztabowych.
Drugie natarcie
zakończyło się 18 maja rano, wejściem Polaków do opuszczonego klasztoru. W tym
punkcie wszyscy kronikarze są zgodni, trudno więc mówić o jakimś zdobyciu
klasztoru. Był to wynik załamania się linii Gustawa i ewakuacji Niemców na
skutek zmasowanego, wspólnego wysiłku wszystkich nacierających formacji, a w
szczególności Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego, który przerwał obronę niemiecką,
walcząc na lewym skrzydle XIII Korpusu Brytyjskiego.
O tym korpusie
francuskim należy więc powiedzieć coś więcej. Były to tzw. francuskie wojska
kolonialne z Afryki Północnej, bo rodowici Francuzi pod rządami Vichy siedzieli
sobie w domach i czekali przezornie na rozwój wypadków. W skład korpusu
wchodziła II Marokańska Dywizja Piechoty Górskiej. Była to specyficzna
jednostka, bardziej podobna do karawany Beduinów niż do współczesnej armii.
Broń i amunicję transportowali na osłach i mułach, a zamiast suchego prowiantu
prowadzili ze sobą "żywy prowiant" - kozy i owce. Powierzony im do
opanowania teren to były dzikie góry między Morzem Tyrreńskim a doliną Liri, z
masywem Petrella wysokości 1500 metrów. Niemcy ten teren uznali za nie do
przebycia przez współczesną armię ze względu na brak możliwości zaopatrywania
posuwających się wojsk. Obsadzili go więc słabo, wystawiając tylko posterunki
obserwacyjne. Marokańskie patrole posuwały się nocą, likwidując nożami
napotkane posterunki.
W dzień szli
wąwozami, niewidoczni dla obserwatorów. Wyruszyli 11 maja, gdy ruszyło kolejne
natarcie, w ciągu 6 dni pokonali około 30 kilometrów i 17 maja wyszli na
niemieckie tyły. Linia Gustawa została przerwana. Niemcy, związani walką z
polskim i brytyjskim korpusem, nie mieli już odwodów na załatanie tej wyrwy. 18
maja opuścili stanowiska obronne w rejonie Monte Cassino i zaczęli ewakuację na
północ.
Polacy zatknęli
polską flagę na ruinach klasztoru. Był to spektakularny moment i generał Anders
nie pomylił się: nazajutrz londyńskie dzienniki podały tę wiadomość na
pierwszych stronach.
BILANS
STRAT I ZYSKÓW
Bitwa pod Monte
Cassino to była bitwa wielu narodów przeciw niemieckiemu nazizmowi. Ocena
wkładu poszczególnych nacji do wspólnego zwycięstwa jest trudna, bo subiektywna.
Istnieje jednak pewien miernik, który mówi nam dużo: liczba poległych.
Na cmentarzach
wokół Monte Cassino można się doliczyć: - 4265 grobów żołnierzy krajów
Commonwealthu - 4600 grobów żołnierzy francuskich wojsk kolonialnych - 1052
groby żołnierzy Polskiego Korpusu. Groby żołnierzy amerykańskich i angielskich
poległych w bitwie znajdują się na innych cmentarzach zbiorowych lub zostały
przeniesione do swoich krajów. Straty XIII Korpusu Brytyjskiego w bitwie
wyniosły 4056 poległych, rannych lub zaginionych. Straty armii amerykańskiej w
całej kampanii włoskiej trwającej 602 dni szacuje się na 107 tysięcy, w tym
16.436 poległych w walce. Dziś nikt nie mówi głośno o stratach niemieckich, bo
to byli najeźdźcy, i do tego przegrali. Ale kiedyś paradoksem będzie, gdy
historycy orzekną, że prawdziwymi bohaterami tej bitwy byli Niemcy.
Leży ich na
cmentarzu Monte Cassino 20.035. To były ich Termopile. Należy się jeszcze
zastanowić nad motywacją do walki żołnierzy różnych nacji. Żołnierze z kolonii
brytyjskich i francuskich walczyli, licząc na to, że ich danina krwi przyniesie
ich rodakom większą autonomię, lub nawet niepodległość. I nie zawiedli się,
choć nie przyszło to tak zaraz. Żołnierze z Kanady i Nowej Zelandii byli
wcielani do wojska, a ich niekwestionowana wola walki wynikała chyba z poczucia
solidarności krajów Wspólnoty Brytyjskiej. Dla Polaków motywacją do walki było
dążenie do odzyskania niepodległości. Niestety, w wyniku tej bitwy nie uzyskali
nawet prawa powrotu w rodzinne strony. Była to więc dla Polaków bitwa
przegrana. Wyrazem rozczarowania była fala samobójstw, jaka szerzyła się zaraz
po zakończeniu wojny, głównie wśród kadry oficerskiej. Ci nieliczni, co
odważyli się wrócić, a znaleźli się na terenach polskich zagarniętych przez
Sowietów - zostali wywiezieni na Sybir. W wymiarze taktycznym i strategicznym
była to też przegrana bitwa dla aliantów, bo zaprzepaszczono szanse, jakie ona
dała. W chwili załamania się niemieckiego frontu, amerykański generał Clark,
dowodzący przyczółkiem w Anzio, miał za zadanie odciąć drogi odwrotu
wycofującym się Niemcom. Popisał się niesubordynacją i ruszył prosto w kierunku
niebronionego Rzymu. Gdy urządzał tam defiladę zwycięstwa (zresztą bez udziału
Polaków i innych wojsk koalicyjnych) - Niemcy spokojnie wycofywali się drogami
wokół Rzymu, aby stworzyć następną, trudną do przełamania linię obrony (Gotów).
Dzięki temu Polacy będą mieli jeszcze "szansę" ginąć pod Anconą i
Bolonią. Anegdota mówi, że gen. Clark, na widok ruin Forum Romanum i Koloseum,
powiedział: "O widzę, że nasze lotnictwo zrobiło tu dobrą robotę!".
Alianci nie
wykorzystali też wygranej bitwy w sensie strategicznym. Mając w czerwcu 1944
roku we Włoszech 27 dywizji, mogli pójść dalej na północ, przejść do
oswobodzonej już przez partyzantów Jugosławii i wyjść na równiny węgierskie.
Zmieniłoby to obraz powojennej Europy. Posłuchali jednak żądań Stalina, który
domagał się otwarcia drugiego frontu, ale byle jak najdalej od rosyjskiej
strefy wpływów. Dlatego zaraz po zajęciu Rzymu odesłano 6 najlepszych dywizji
do operacji rozpoczętej na południu Francji.
OSTATNIE
REMINISCENCJE
Dwa miesiące
później okaże się, że relatywnie biorąc, straty II Korpusu liczone w poległych
i wynoszące 9% stanu osobowego, nie były wysokie. Bo generał Bór-Komorowski, rozpętując
Powstanie Warszawskie, wspiął się na wyższy stopień narodowego szaleństwa:
straty oddziałów powstańczych będą sięgać 90% stanów osobowych. Nieszczęściem
tych czasów było to, że decyzje polityczne przypadło podejmować nie politykom,
lecz wojskowym. A tym, zamiast chłodnej politycznej kalkulacji, bliższe były
takie pojęcia, jak honor, chwała i bohaterstwo.
Zarówno Anders,
jak Komorowski nie rozumieli, że w piątym roku wojny naród polski był już tak
wykrwawiony, że jedynym i najważniejszym zadaniem była obrona życia każdego
Polaka, a nie jakiejś tam barykady na rogu Wspólnej i Marszałkowskiej. Zauważmy
też, że obu generałów łączyło jeszcze to, że obaj byli kawalerzystami, ze
specyficznym dla ułanów temperamentem i sposobem myślenia. Chyba nie na darmo w
języku polskim ukuło się powiedzenie: "Nie szarżuj!".
Jan
Sidorowicz
Montreal,
marzec 2004
PS Autor
uprzejmie prosi Czytelników o kierowanie krytycznych uwag na jego adres:
jeansidor@engineer.com
LINK DO
ORYGINALNEJ STRONY:
© Copyright 2003
by "Gazeta"
______________________________________________________
Powstanie W. i
Monte Cassino.
http://www.gazetagazeta.com/artman/publish/article_5053.shtml