Wynalazek
wojen totalnych zastrzeżony został dla ery demokratycznej.
Bertrand
de Joavenel
Do najważniejszych wydarzeń kończącego
się wieku dwudziestego należały bez wątpienia dwie wojny światowe, które wywarły
swoje piętno na wszystkich dziedzinach życia. Jednak mimo, że napisano na ich
temat tysiące książek, to nietrudno zauważyć, że ich opisy, wyjaśnienia i
interpretacje grzeszą pewną jednostronnością wynikającą, jak można chyba
sądzić, z pewnego przemilczenia. To przemilczenie dotyczy kontekstu
społeczno-polityczno-ideologicznego tych wojen. A przecież dla każdego powinno
być oczywiste, że kontekst ten czy też ramy w jakich te wojny się rozgrywały
tworzy demokracja we wszystkich swoich przejawach: politycznych,
ideologicznych, psychologicznych, prawnych, moralnych itd. To przecież wiek XX
jest świadkiem tryumfu demokracji, zrodzonej w zamęcie rewolucji we Francji i w
Ameryce. I obie wojny światowe są wojnami demokracji nawet jeśli w tym czy
innym państwie pozostali monarchowie lub ocalały tam resztki dawnych
tradycyjnych elit arystokratycznych. Te "relikty przeszłości" zostają
zlikwidowane po I Wojnie Światowej i II Wojna Światowa jest już całkowicie
wojną demokracji (w pewnym sensie wojna, która rozpoczęła się w 1914 roku trwa
do roku 1945 przechodząc w "zimną wojnę" trwającą do początku lat 90
tych).
Oczywiście w II Wojnie Światowej biorą
udział różne demokracje. Po jednej stronie mamy zachodnią demokrację
powszechnych wyborów i badań opinii publicznej w sojuszu z komunistyczną
demokracją opartą na mobilizacji i "zaufaniu" mas. Fakt, że w ZSRR
panował system monopartyjny jest bez znaczenia, gdyż system ten jest po prostu
odmianą systemu partyjnego. W systemie monopartyjnym mobilizacji mas dokonuje przy
pomocy rozmaitych akcji i rytuałów politycznych jedna partia, natomiast w
systemie wielopartyjnym np. poprzez agitację wyborczą wiele partii; w systemie
jednopartyjnym polityzacji całego życia społecznego i gospodarczego dokonuje
jedna partia, w systemie wielopartyjnym wiele partii (czasami dwie główne
partie jak to jest np. w USA) itd. Po drugiej stronie mamy plebiscytarną
demokrację narodowo-socjalistyczną. Trzecia Rzesza nie była bowiem, jak starają
się nam wmówić demokraci, zaprzeczeniem demokracji, ale podobnie jak komunizm
jej logicznym dopełnieniem. Dlatego III Rzesza starannie pielęgnowała element
plebiscytarny, nawet jeśli wybory zmieniła w aklamację. Hitler jak rasowy
demokrata pisał w "Mein Kampf" , że należy "podbić serca
mas" a na łamach "Voelkischer Beobachter" z 10 listopada
1938 określił się jako "arcydemokratą". Kiedy indziej mówił o "germańskiej
demokracji". Z kolei Rudolf Hess określał system panujący w Niemczech
jako "najnowocześniejszą demokrację świata opartą na zaufaniu
większości". Zarówno narodowy socjaliści jak i komunizm wywodzą swoją
władzę od suwerennego ludu i są lokalnymi i historycznymi odmianami
demokratyzmu. Sojusznik Niemiec, Włochy były demokracją faszystowską, czy też,
jak ją określał Mussolini "zorganizowaną, scentralizowaną, autorytarną
demokracją o narodowych podstawach". Stosunkowo najmniej
zdemokratyzowanym państwem była Japonia, ale i tutaj partie polityczne działały
od końca XIX wieku, a w 1925 roku wprowadzono powszechne prawo wyborcze dla
mężczyzn powyżej 25 roku życia. O ile więc w I Wojnie Światowej rysował się
jeszcze pewien podział na "demokracje zachodnie" sprzymierzone z
monarchią rosyjską (choć i w Rosji demokratyzacja rozpoczęła się już wcześniej)
i na monarchię niemiecką i austrowęgierską (także i w tych państwach demokratyzacja
poprzedzała wybuch wojny), to w II Wojnie Światowej dochodzi do starcia różnych
typów demokracji, a Roosevelt, Stalin, Churchill i Hitler to ucieleśnienia tej
samej russowskiej "woli powszechnej", to takie same instrumenty mas:
niemieckich, amerykańskich, angielskich czy "radzieckich".
W procesie demokratyzacji wyniszczone
zostają dawne elity arystokratyczne, czy to fizycznie przy pomocy karabinów
maszynowych czy społecznie przy pomocy podatków. Na arenę polityczną wkraczają
wielkie masy ludzkie. To z nich rekrutują się nowe elity polityczne
(mieszczańskie lub proletariackie), to ich nastroje, potrzeby, zachcianki i
żądania stają się częścią polityki. To do nich odwołują się politycy, od nich
czerpią legitymizację swojej władzy, przed nimi tłumaczą swoje posunięcia i
usprawiedliwiają swoje decyzje, do nich kierują swoje przemówienia,
oświadczenia i apele. Zgodnie z demokratyczną ideologią całe
"społeczeństwo" ma rządzić i odpowiadać za politykę państwa, a więc
również za politykę zagraniczną i wojny. Stąd nieodłącznym składnikiem
demokracji jest nieustanna propaganda, która ma wyjaśniać
"społeczeństwu" takie a nie inne decyzje polityczne. Powstaje system
permanentnych "konsultacji społecznych".
Przejawem demokratyzacji jest również
powstanie wielkich armii z masowego poboru zapoczątkowane w czasie Rewolucji
(Anty)Francuskiej. W swojej książce "Uzbrojona horda" pisał Hoffman
Nickerson: "Tak jak u barbarzyńskich plemion wojownikiem stał się teraz
każdy mężczyzna zdolny do noszenia broni. W ciągu czterech lat od zwołania
rewolucyjnego parlamentu nie urzeczywistniło się niemożliwe do
urzeczywistnienia marzenie Rousseau o raju na ziemi: zamiast wiejskiej scenerii
zaludnionej przez pasterki podobne do figurek z drezdeńskiej porcelany mamy
znowu uzbrojoną hordę. Demokratyczni politycy rozpaczliwie poszukujący środków
dla rotowania swego systemu i swojej władzy spuścili z łańcucha diabła wojny
totalnej, wojny absolutnej". A Hipolit Taine tak opisywał ten proces: "Powszechny
obowiązek służby wojskowej rozprzestrzenił się jak choroba zakaźna na całym
kontynencie europejskim i panuje tu razem ze swoim syjamskim bratem, który go
poprzedza albo po nim następuje - powszechnym prawem wyborczym; jeden ciągnie
za sobą drugiego, obaj ślepi i wzbudzający przerażenie, panowie i władcy
przyszłości. Jeden daje człowiekowi kartkę wyborczą do ręki, drugi zakłada mu
na plecy żołnierski tornister". Nadchodzący dwudziesty wiek, pisze
dalej Taine, przyniesie masakry, międzynarodową nieufność, perwersję
produktywnych wynalazków, postęp w środkach zniszczenia i cofnięcie się do
najniższych i najbardziej zepsutych form kłótliwych społeczeństw, do
egoistycznych i brutalnych instynktów, do obyczajów i moralności barbarzyńskich
plemion.
Ogólna demokratyzacja i wprowadzenie
powszechnego obowiązku służby wojskowej przyniosło w efekcie niesłychany rozwój
propagandy wojennej potrzebnej do pobudzenia niskich instynktów szerokich mas.
Ponieważ większość ludzi nie lubi gdy odrywa się ich od codziennych zajęć i
rozrywek, i nie chce narażać swego życia i zdrowia na wojnie, nie czuje bowiem
żadnego powołania do wojennego rzemiosła, potrzebna jest zakrojona na szeroką
skalę akcja propagandowa mająca skłonić ich do tego, aby opowiedzieli się za
wojną i aby chcieli w niej uczestniczyć. Histeryczna propaganda jest
nieodłączną częścią demokratycznych wojen totalnych: "monarchowie XVIII
stulecia mobilizowali w prowadzonych przez siebie wojnach jedynie niewielką
część rezerw ludzkich i materialnych swych krajów. Natomiast rządy współczesne
mobilizują wszystkich mężczyzn i całe zasoby materialne narodu. Nie ulega
wątpliwości, że narody nie byłyby skłonne ponosić tak olbrzymich ofiar, gdyby
nie przedstawiono im wroga jako wcielenia zła. Wychowanie ku nienawiści jest
sztuką, którą wiek dwudziesty doprowadził do perfekcji a nauczyciele tej sztuki
sami są przez nią opętani" (Bertrand de Jouvenel). Wiek dwudziesty to
czas demokratycznej "totalnej mobilizacji" - mobilizacji wszystkich
rezerw: ludzkich, materialnych, religijnych, światopoglądowych, duchowych i moralnych,
mobilizacji potrzebnej aby w jeszcze jednym, tym razem ostatecznym, wysiłku
zniszczyć na zawsze wroga i ustanowić "wieczny pokój".
Utracona Arkadia wojen
gabinetowych
Warunkiem
udziału wielkich mas w służbie wojskowej był stopień popularności wojny.
Decydujące kryterium tkwiło w demokratycznych wyobrażeniach o sprawiedliwości.
Dlatego tak zwana wojna gabinetowa miała reputację czegoś szczególnie niecnego.
Jednakże dla każdego, kto sprawy władzy rozpatruje zgodnie z ich istotą i bez
uprzedzeń, nie może ulegać najmniejszej wątpliwości, że wojnę gabinetową należy
postawić znacznie wyżej niż wojnę z udziałem mas. Jest to wojna dobrze
przemyślana, która posiada określone cele, której moment wybuchu można wybrać
stosownie do okoliczności; przede wszystkim jednak dystansuje się ona od sfery
moralnej, dlatego też zbędne jest w niej pobudzanie niskich instynktów i uczuć
nienawiści, które muszą opanować masy, by w ogóle były one zdolne do walki.
Ernst
Juenger
Wojny prowadzone w Europie w okresie
przed-demokratycznym nazywane były wojnami gabinetowymi, co w języku demokratów
ma oczywiście odcień pejoratywny, no bo jak to być może, żeby jacyś "nie
mający społecznego mandatu" ludzie decydowali o wojnie i pokoju ponad
głowami ludów nawet nie konsultując z nimi swoich decyzji podejmowanych w
gabinetach. Tymczasem właśnie dlatego, że były to wojny gabinetowe to, w
przeciwieństwie do demokratycznych wojen totalnych, były wojnami
"częściowymi" i ograniczonymi, w których mobilizowano tylko część
zasobów materialnych danego kraju, w których brała udział tylko część ludności
tzn. zawodowe armie i w których istniał w miarę jasny podział między
żołnierzami a ludnością cywilną. W wojnach tych dominowały jeszcze tradycje
rycerskie, istniał pewien kod zachowań i obyczajów szczególnie ważny wówczas,
kiedy, jak to się dzieje w czasie wojny, gniew i strach zaślepiają ludzi i
osłabiają ich samodyscyplinę. Ponieważ decyzje o wojnie podejmowano w ciszy
gabinetów były one dobrze przemyślane i miały jasno określone i ograniczone cele
polityczne wynikające z racji stanu oraz z racji geopolitycznych i
geostrategicznych, i wolne były od masowej propagandy prowojennej i wojennej.
Były pojedynkiem suwerennych państw obserwowanym przez sekundantów - państwa
neutralne. Wszystkie państwa mogły rozpocząć wojnę w dogodnym dla siebie
momencie, wszystkie miały równe prawa i były sobie równe pod względem moralnym
i prawnym. Wojny gabinetowe były, jak to określa Karol Schmitt, mierzeniem sił,
pasowaniem się suwerennych i równorzędnych wrogów. Kapitan Russell Grenfell
pisał: "Wielce znaczący jest fakt, że przywódcy wojenni przed stuleciem
i wcześniej nie okazywali żadnej skłonności do wojny totalnej, totalnego
zwycięstwo i totalnego podporządkowania sobie wroga. W tamtych czasach ludzie,
którzy decydowali o tych sprawach byli w większości arystokratami, w Anglii
członkami parlamentu, którzy znaleźli się tam dzięki osobistym zasługom i nie
potrzebowali (reprezentacjo parlamentarna zastrzeżona była dla klas wyższych)
brać pod uwagę uprzedzeń i emocji masowego elektoratu, którego ignorancja w
sprawach polityki zagranicznej, wojny i pokoju, jest zawsze większa niż jego
wiedza na ten temat". Tradycyjne elity wyznawały wspólny system
wartości, wiedziały co to honor i potrafiły ze sobą walczyć bez nienawiści, łatwiej
umiały się porozumieć i zawrzeć pokój, łatwiej niż dzieje się to w
demokracjach, gdzie z natury rzeczy większe są płaszczyzny tarcia. Elity
prowadziły wojnę "poza dobrem i złem", uprawiały politykę nie
odwołując się do masowych emocji, które z konieczności muszą opierać się na
prostym schemacie walki Dobra ze Złem. Dlatego łatwiej było zawrzeć pokój i
przystąpić do nowej rundy dyplomatycznych zapasów, w której wczorajszy wróg
mógł być sojusznikiem, nie było więc sensu totalnie go niszczyć lub upokarzać.
Okres wojen gabinetowych to okres
panowania klasycznego prawa międzynarodowego (Jus Publicum Europeum), które
rozróżniało jasno stan wojny i pokoju, wojnę uznawało za legalny i obustronnie
usprawiedliwiony środek polityki i przejaw suwerenności państwa, wroga -
niezależnie od tego czy atakował czy się bronił uznawało za justus hostis, a
nie za stojącego niżej pod względem moralnym przestępcę, otwierało możliwość
zawarcia wynegocjowanego pokoju i posiadało jasną koncepcję neutralności.
Wojny w epoce przed-demokratycznej to
wojny polityczne we właściwym znaczeniu tego słowa, gdzie wojną i zawarciem
pokoju kieruje chłodna, pozbawiona emocji, rozumna i realistyczna polityka
siły, możliwa wówczas, gdy ludzie, którzy ją prowadzą nie wywodzą swojej władzy
z "woli ludu" i nie muszą w związku z tym brać pod uwagę tzw.
nastrojów społecznych. Ponieważ polityka wojny dystansuje się od sfery moralnej
jest przez to bardziej ludzka, mniej fanatyczna i dzika, mniej brutalna i
okrutna.
Kiedy arystokratyczne elity zostają zniszczone
(czy to fizycznie czy poprzez podatki i inne polityczne instrumenty) mija czas
gabinetowych wojen. Odchodzą od władzy, jak pisał amerykański konserwatysta,
piewca arystokratycznych wartości Południa Richard Weaver, spadkobiercy starego
rycerskiego porządku a ich miejsce zajmują ludzie, którzy nie wierzą już w
żadne standardy i szczerze pogardzają wszystkimi ograniczeniami, które
przeszkadzają im w osiągnięciu bezpośrednich rezultatów. Wojna totalna to
według Weavera typowa koncepcja klasy średniej zdominowanej przez
materialistyczne przesądy i niezdolnej do widzenia w wojnie czegokolwiek
innego, jak tylko całkowitego zniszczenia wroga. Pierwszą nowoczesną i totalną
wojną była, według Weavera, wojna prowadzona przez demokratyczną Północ przeciw
arystokratycznemu Południu w latach 1861-65, o której napiszemy niżej.
NA PROPAGANDOWYM FRONCIE
Zorganizowana nienawiść
Siłą napędową demokracji nie jest miłość do
innych ludzi ale nienawiść do wszystkich spoza plemienia, spoza frakcji, partii
czy narodu. "Wola powszechna" głosi wojnę totalną a nienawiść jest
największą siłą rekrutów.
generał J. F. C. Fuller
Propaganda
demokratycznych wojen totalnych ma jak każda inna propaganda np. propaganda
partyj politycznych dwa oblicza: jedno oblicze to maksymalna demonizacja i
kryminalizacja wroga, drugie to maksymalne upiększenie własnego obrazu.
Skierowana jest zarówno do własnego "społeczeństwa" i własnych
żołnierzy jak i do "społeczeństwa" i żołnierzy państwa wrogiego a
także do "społeczeństw" i rządów krajów nie biorących udziału w
wojnie - aby skłonić je do przystąpienia do wojny po "właściwej"
stronie. Propaganda jest najważniejszą częścią wojny psychologicznej będącej
jednym z aspektów demokratycznej wojny totalnej. Organizowana jest przez
rozmaite departamenty propagandy, ministerstwa propagandy, informacyjne biura
wojenne, biura prasowe rządów itp. czyli przez wszystkie instytucje, które
Orwell nazywa ogólnie Ministerstwem Prawdy i które na okrągło
"oświecają", przekonują, pouczają, indoktrynują obywateli. Propaganda
wojenna na tak wielką skalę jak w XX wieku nie byłaby skuteczna ani nawet
możliwa, gdyby nie rozwój massmediów, które były w stanie dotrzeć z
informacjami do najbardziej zapadłych wiosek. I Wojna Światowa była pod
względem propagandowym wojną prasową (tu warto zauważyć, że oddziaływanie
propagandy prasowej było możliwe dzięki koniecznemu w demokracji przymusowemu
nauczaniu i tzw. walce z analfabetyzmem; koniecznemu, bo inaczej rządzący
demokraci nie mogliby odpowiednio do swoich celów kształtować "woli
ludu", by później być jej wyrazicielami). Podczas Drugiej Wojny Światowej
oprócz prasy główną rolę w propagandzie odegrało radio i film - środki o wiele
bardziej skuteczniejsze niż prasa. Dzięki radiu uzyskano możliwość silniejszego
oddziaływania na "społeczeństwa" i żołnierzy państw wrogich (podczas
I Wojny Światowej taką rolę, oczywiście w skromniejszym wymiarze, odegrały
ulotki zrzucane z samolotów).
Zorganizowana nienawiść w I Wojnie Światowej
Klasyczną książką
na temat propagandy wojennej i propagandowych kłamstw w okresie I Wojny
Światowej jest wydana w 1923 roku w Londynie książka Arthura Ponsonby'ego
"Fałszerstwa czasu wojny" zawierająca, jak głosi podtytuł, "kłamstwa
krążące w różnych krajach podczas wielkiej wojny". Oczywiście Ponsonby
przedstawia tylko niewielką część tych kłamstw, skupiając się przede wszystkim
na kłamstwach propagandy angielskiej. Pisze on, że propaganda wojenna
"pracowicie i bezustannie dostarczać musi opinii publicznej bodźców do
oburzenia i nienawiści" , fakty muszą być zniekształcane, istotne
okoliczności ukryte, własny rząd musi być przedstawiony jako nieskazitelny a
jego cele i działania jako absolutnie słuszne; natomiast wróg musi być
przedstawiony jako okrutny przestępca. Bezmyślne masy akceptują tysiące razy
powtarzane kłamstwa będące "patriotycznym" obowiązkiem. W latach
1914-1918, pisze Ponsonby, ludzie kłamali świadomie bardziej niż w jakimkolwiek
okresie dotychczasowej historii świata. Skuteczność propagandy była wówczas tak
wielka m. in. dlatego, że pracownikami frontu propagandowego stali się pisarze,
intelektualiści, historycy itp. potrafiący nadać kłamstwom pozory prawdy. W
czasie wojny pojawiają się sfałszowane fotografie, fotomontaże, kłamliwe
rysunki. Fałszowano i preparowano oficjalne dokumenty i oświadczenia. Były
kłamstwa oficjalne (rządowe), półoficjalne i prywatne. Te ostatnie są często
wytworem histerycznych halucynacji rozpowszechnionych w okresie wzburzonych
emocji, masowych panik czy politycznych psychoz typowych dla współczesnej
demokracji. Prasa drukowała wówczas wprost fantastyczne historie, całkowicie
wyssane z palca informacje, rozpowszechniała plotki i niesprawdzone relacje
"naocznych świadków", drobne wydarzenia wyolbrzymiano, inne
całkowicie przemilczano itd. Prasa drukowała np. relacje "naocznych
świadków", którzy przysięgali, że spotkali w Anglii żołnierzy rosyjskich!
Pisano o pielęgniarkach w Belgii, którym żołnierze niemieccy obcięli piersi, o
belgijskich dzieciach, którym obcinali ręce - jedna z gazet zamieściła nawet
rysunek żołnierza niemieckiego jedzącego obcięte dzieciom ręce! O kanadyjskim
żołnierzu przybitym do ściany bagnetami - potem był to inny żołnierz przybity
do krzyża w miejsce zdjętej figury Chrystusa. Prasa opublikowała list wysłany z
niewoli przez brytyjskiego żołnierza, któremu Niemcy obcięli język (ten sam
motyw pojawił się później w prasie niemieckiej z tym, że oczywiście język
obcięto żołnierzowi niemieckiemu). Pisano również, że Niemcy zarażają jeńców bakteriami
gruźlicy. Propaganda starała się przedstawić los własnych żołnierzy wziętych do
niewoli w jak najgorszym świetle, aby zniechęcić żołnierzy do poddawania się
wrogowi i zachęcić do walki do ostatniej kropli krwi (państwa wrogie na odwrót
- przedstawiały los jeńców jako sielankę, by osiągnąć przeciwne skutki.
Największym sukcesem propagandy angielskiej była historia o tym, że Niemcy
przerabiają zwłoki swoich żołnierzy (a potem zwłoki jeńców) na glicerynę i
stearynę (źródłem tej historii była... prasa niemiecka opisująca przemysłowe
wykorzystanie zwłok koni zabitych na froncie). W gazetach angielskich ukazały
się relacje z "fabryki trupów" pod Koblencją, dokąd dowożono
pociągami powiązane w pęczki, nagie zwłoki żołnierzy. Historia ta została
wykorzystana przede wszystkim na Dalekim Wschodzie i w Chinach oddziaływując na
buddystów, muzułmanów i Hindusów. Rozpowszechniano również informację o tym, że
władze niemieckie nakazały kobietom i dziewczętom współżycie seksualne z
żołnierzami przebywającymi na urlopie, aby rodziło się więcej dzieci, które
wyrównają straty w ludziach poniesione na froncie. Szczególnie aktywne w tym
względzie kobiety miały być nagradzane (rzecz jasna w tym przypadku pewnemu
realnie występującemu zjawisku nadano odpowiednią propagandową interpretację).
Innym zabiegiem propagandy brytyjskiej było spersonifikowanie wroga i
obarczenie go wyłączną winą za wybuch wojny, aby tym łatwiej uczynić go
przedmiotem nienawiści mas. Jeszcze w 1913 roku prasa brytyjska pisała o
cesarzu Niemiec jako o wytwornym dżentelmenie, na którego słowie można polegać,
gościu zawsze serdecznie witanym, przyjacielu itd. Po wybuchu wojny jak na
komendę wszystko to zostało zapomniane i cesarz stał się Wilhelmem lunatykiem,
szaleńcem (tak jak później Hitler, a jeszcze później bo w naszych czasach płk.
Kadafi, Kim Ir Sen, Saddam Hussein i inni "crazy dictators"),
monstrum, wodzem barbarzyńców, współczesnym Judaszem, przestępczym królem ("zastrzelić
go to kazać mu umrzeć godną śmiercią żołnierza, dla tego przestępcy odpowiedni
jest stryczek"). "Punch" przedstawił cesarza jako Kaina,
inne gazety pokazywały go z krwią na ustach. Nic dziwnego, że podczas wyborów
powszechnych w 1917 roku kandydaci, którzy nie chcieli "wieszać
cesarza" tracili głosy, ponieważ dla podnieconych przez propagandę mas
tylko najprostsze slogany są zrozumiałe i tylko "akcja bezpośrednia"
jest przez nie akceptowana.
We Francji w 3 dni
po wybuchu wojny powstał Maison de la Presse mieszczący się w wielkim
pięciopiętrowym budynku. Francuskie Ministerstwo Prawdy otrzymało na swoją
działalność 25 mln franków w złocie i pełną parą fabrykowało fotografie
odciętych rąk, wyrwanych języków, wydłubanych oczu, produkowało fałszywe
relacje z frontu, fikcyjne wiadomości itd. itp. W Niemczech z kolei uprawiano
propagandę sukcesu: dokładnie ukrywano prawdę o wydarzeniach na froncie, każdy
sukces wroga i każda własna porażka były minimalizowane, każdy własny sukces
wyolbrzymiany, skutki interwencji amerykańskiej przemilczane. Dlatego, kiedy
Niemcy skapitulowały wszyscy byli zaskoczeni i stąd, dodajmy, pojawiły się
podejrzenia o zdradę i "legenda o nożu w plecach". Tak samo jak w
innych krajach publikowano w Niemczech fikcyjne informacje, fikcyjne
przemówienia, wywiady, relacje, raporty. Zastosowano też na większą skalę propagandę
filmową. Rozpowszechniano informację o francuskim lekarzu, który chciał zatruć
studnie w Metzu bakteriami cholery. W Niemczech wydłubane oczy żołnierzy
niemieckich były tak popularne jak gdzie indziej odcięte ręce belgijskich
dzieci. Widziano nawet chłopca z całym wiadrem pełnym oczu niemieckich
żołnierzy i księdza z naszyjnikiem z obrączek zdjętych z palców poobcinanych
żołnierzom. Prasa niemiecka podała również, że na froncie wschodnim Rosjanie
przybili gwoździami do stołu dwunastoletniego chłopca, żołnierzom obcinali ręce
a kobietom piersi. Również w Niemczech pojawiła się informacja, że Bułgarzy
wprowadzają Serbów do odwszalni i zabijają przy pomocy gazu.
Ponsonby opisuje
na końcu swej książki propagandę wojenną w Stanach Zjednoczonych, gdzie początkowo
działali zarówno propagandyści niemieccy jak i angielscy. Anglicy okazali się
skuteczniejsi. Z czasem wszystkie te motywy propagandowe, które Anglicy
wykorzystywali u siebie zaczęły być eksploatowane przez media amerykańskie.
Szczególną popularnością cieszyły się historie o obciętych rękach dzieci
belgijskich. Do akcji włączyli się również filmowcy i na ekranach pojawiła się
masa filmów szpiegowskich i wojennych ukazujących inwazję obcych wojsk na Stany
Zjednoczone. Cała propaganda miała oczywiście przekonać Amerykanów, że Stany
Zjednoczone muszą przystąpić do wojny, co jak wiadomo nie było nazbyt
popularne. Po przystąpieniu USA do wojny propaganda jeszcze się nasiliła.
Wyprodukowano setki "prawdziwych filmów wojennych" (rzecz jasna spreparowanych
w Holywood). Cała armia mówców, dziennikarzy i autorów propagandowych broszur
pracowała dla Commitee on Public Information i Ameryka została zalana
literaturą przedstawiającą "okrucieństwa Hunów". Cała propaganda
angielska i francuska została wykorzystana i spotęgowana. Pojawiały się masowo
rozpowszechniane historie o zatrutych cukierkach dla dzieci zrzucanych z
samolotów, o amerykańskim chłopcu, któremu Niemcy obcięli uszy itp. Pojawiła
się też amerykańska wersja ukrzyżowania: tym razem chodziło o nagą dziewczynę
przybitą gwoździami do drzwi stodoły. Ponsonby zwraca uwagę, że takie i podobne
historie oddziaływały szczególnie na kobiety, które pierwsze zaczęły popierać
przystąpienie USA do wojny. Ponieważ w USA wszystko jest wielkie to i
propagandowy szał przerósł tam wszystko, czego dokonała propaganda państw
europejskich.
Nie jest rzecz
jasna tak, że pierwsza demokratyczna wojna totalna była tym samym co pojedynki
dawnych rycerzy. Jest oczywistym faktem, że następowała brutalizacja wojny i
konwencje, normy i standardy obowiązujące (co też nie znaczy, że zawsze i
wszędzie były przestrzegane) we wcześniejszych wojnach gabinetowych stają się w
coraz większym stopniu pustymi formułami. Jak słusznie pisał Winston Churchill:
"Wszystkie okropności wszystkich stuleci skumulowały się, obejmując nie
tylko armie ale i całe narody (...) Ranni umierali pomiędzy liniami frontu;
polegli gnili na ziemi. Na morzach zatopiono statki handlowe, statki krajów
neutralnych i statki-lazarety, a tych którzy byli na pokładzie zostawiono
swojemu losowi lub zabijano, gdy pływali w wodzie. Czyniono wszelkie wysiłki by
zagłodzić całą ludność bez względu no wiek i płeć. Miasto i zabytki były
burzone przez artylerię. Bomby zrzucono z powietrza nie zważając na nic.
Trujący gaz w różnych formach dusił i palił ludzi (...) Europa i duże obszary
Azji i Afryki stoły się wielkim polem bitewnym, na którym po kilku latach walki
nie armie ale cała ludność 'broke and ran'. Kiedy wszystko się skończyło,
tortury i kanibalizm były jedynymi środkami, których zastosowania odmówiły
sobie chrześcijańskie narody".
Trzeba jednak
pamiętać o dwóch rzeczach: masowa propaganda, aby rzeczywiście wywołać
odpowiedni efekt, musi zwielokrotniać realne wydarzenia i wyolbrzymiać to, co
rzeczywiście zaszło. W normalnych czasach, aby wzbudzić oburzenie czy nienawiść
wystarczy, że np. wróg zmasakruje stu niewinnych ludzi, w czasach demokracji,
gdy poziom moralny społeczeństw obniża się trzeba ze stu zabitych zrobić co
najmniej tysiąc. Tu przypomnijmy np. masakry Ormian dokonywane przez Turków.
Tego, że miały miejsce nikt nie kwestionuje ale jaka była ich rzeczywista skala
jest trudne do ustalenia, ponieważ Anglicy uprawiali antyturecką i proormiańską
propagandę wyolbrzymiając bez wątpienia liczbę ofiar. Była to propaganda wymierzona
w Turcję, aby napiętnować ją przed "światową opinią publiczną",
ustawić się samemu w roli obrońcy Ormian i zachęcić ich do walki z Turkami.
Anglicy oskarżyli też Niemców o to, że to oni popchnęli Turków do represji i
mordów. Z kolei niemiecka propaganda utrzymywała, że to Ormianie podjudzeni
przez Rosjan wymordowali 150.000 muzułmanów. Po wojnie historycy powielają
propagandowe wyolbrzymienia i kłamstwa, szczególnie jeśli rozpowszechniane były
one przez państwa zwycięskie. Propaganda musi również rozpowszechniać to, co
najbardziej przemawia do wyobraźni milionów, a więc wszystko, co ma posmak
horroru, wydarzenia niezwykłe, straszne i przerażające takie jak np. wyrabianie
gliceryny z ludzkich zwłok czy też oparte na motywach typowych dla masowej
kultury, które zwykło się streszczać jako "crime and sex" np.
wspomniana naga dziewczyna przybita gwoździami do drzwi stodoły (stąd też
cieszące się od lat powodzeniem filmy oparte na motywie "Nazi-sex").
Podsumowując: I
Wojna Światowa jako pierwsza demokratyczna wojna totalna przyniosła niesłychany
wręcz wzrost poziomu kłamstwa w życiu publicznym, które przecież i tak jest
zasadniczą cechą systemów demokratycznych. Po raz pierwszy dokonano na tak
masową skalę diabolizacji czy demonizacji wroga, co będzie miało najrozmaitsze
skutki, o których napiszemy poniżej.
Zorganizowana nienawiść w II wojnie światowej
I Wojna Światowa
była rzeczywistym i nieodwołalnym końcem starej Europy. Była demokratycznym
walcem, który zmiażdżył resztki monarchii i arystokracji dokonując totalnej
urawniłowki. Jak pisał Bertrand de Jouvenel, w oczach takich ludzi jak Wilson,
Lloyd George, Clemenceau, Masaryk, Benesz, Venizelos ucieczka cesarza Wilhelma
i abdykacja cesarza Karola nie są niczym innym jak logicznym przedłużeniem
ucieczki Ludwika XVI z Paryża. Rok 1918 jest europejskim rokiem 1792.
Wojna mająca swą przyczynę w przegrupowaniu sił wielkich mocarstw kończy się
europejską rewolucją dokonaną, jak pisze de Jouvenel, przez dreyfusardów.
Bardzo charakterystyczna jest reakcja prezydenta USA Wilsona na tzw. rewolucję
lutową w Rosji i obalenie caratu (de facto obalonego już wcześniej przez
wojskowych podobnie jak przez generałów obalony został cesarz Niemiec). 2
kwietnia 1917roku Wilson stwierdził: "Każdy Amerykanin czuje, że nasza
nadzieja na przyszły pokój została znacznie wzmocniono dzięki cudownym i
pocieszającym wydarzeniom ostatnich tygodni w Rosji". Wreszcie
Amerykanie mogli spokojnie spać, co wcześniej nie było możliwe, bo przecież
najbardziej demokratyczne państwo na świecie nie mogło z czystym sumieniem
walczyć o demokrację mając za sprzymierzeńca monarchię rosyjską. Bardzo się
więc ucieszyli gdy na czele rządu stanął adwokat Kiereński. Po I Wojnie
Światowej praktycznie we wszystkich krajach zaczyna obowiązywać powszechne
prawo wyborcze, mieszczańsko-proletariackie elity wszędzie obejmują władzę a na
arenę światowej polityki wchodzą Stany Zjednoczone a później Związek Radziecki.
I Wojna Światowa zburzyła całkowicie dawną konstelację mocarstw i wyzwoliła
potężny rewolucyjny proces, który ogarnął całą Euroazję od Dalekiego Wschodu po
Hiszpanię, i którego ofiarą padnie Imperium Brytyjskie. Powolny rozkład
Imperium Brytyjskiego rozpoczęty właśnie I Wojną Światową zainicjuje następną
rundę walki o nowy podział świata. Ponieważ Imperium Brytyjskie było potęga
globalną to i walka ta będzie miała globalny zasięg i jej kulminacją będzie II
Wojna Światowa, z której wyjdą zwycięsko Stany Zjednoczone przejmując
brytyjskie roszczenie do panowania nad światem i Rosja Sowiecka, która po
wyeliminowaniu Rzeszy Niemieckiej jako potęgi kontynentalnej obejmie w
posiadanie Euroazję i rozpocznie globalną rywalizację z USA.
II
Wojna Światowa była już w pełni demokratyczną wojną totalną. Prowadzona w jej
ramach propaganda wojenna ulega nasileniu i przybiera bardziej różnorodne
formy, czemu sprzyja rozwój massmediów - radia i kina (bardzo istotną rolę
odegrają wyświetlane przed seansami kinowymi kroniki filmowe).
Nie
będziemy tutaj zajmować się fałszerstwami tej propagandy, ponieważ dopiero od
niedawna nowe pokolenie Ponsonbych zaczyna oddzielać to, co było fałszem i
kłamstwem od tego, co było prawdą (do dzisiaj pokutują propagandowe fałsze np.
z wojny domowej w Hiszpanii, jak choćby te na temat Guerniki - zob. Stańczyk nr
11). Zajmiemy się tylko niektórymi przykładami propagandy nienawiści. I tak
Niemcy podczas wojny szczególnie ze Związkiem Radzieckim prowadzą propagandę, w
której wróg to "azjatycki podczłowiek", "bestia" lub
"robactwo". Hitler oznajmia, że w tej wojnie nie obowiązują zasady
"żołnierskiego koleżeństwa" ponieważ jest to "walka o
zniszczenie" (Vernichtungskampf). Propaganda sowiecka rewanżuje się
hasłami o "faszystowskich bestiach" a Ilja Erenburg napisze "nienawiść
jest amunicją Rosji" i będzie nawoływał: "Zabijaj
czerwonoarmisto, zabijaj. Zabijaj dziecko w brzuchu niemieckiej matki".
Propaganda aliantów zachodnich była podobna. Generał Eisenhover rozkazał
rozdać wśród żołnierzy 100.000 egzemplarzy książki, której autor stwierdzał, że
"nazizm nie jest żadną nową teorią (...) Jest czymś wrodzonym narodowi
niemieckiemu. Niemiecka filozofia powstała z barbarzyństwa i dzięki kulturze
stała się wyrafinowano i niebezpieczna. (...) Stulecia ich nie zmieniły. Niemcy zaprzeczyli
ewolucji człowieka, która rozwinęła jego duchowe zdolności". Innymi słowy Niemcy to jakiś nie
całkiem ludzki podgatunek, ślepa odnoga ewolucji. W Stanach Zjednoczonych
jednym z głównych propagandystów nienawiści był znany autor powieści
kryminalnych Rex Stout, który głosił "będziemy nienawidzić albo
przegramy" Redaktor czasopisma "Saturday Review of
Literature" Norman Cousins ogłosił w 1942 roku artykuł "The Time for
Hate is Now". Przykłady można by mnożyć bo armia "hatersów" była
bardzo liczna i wpływowa. Propaganda nienawiści uprawiana przez uczestników
wojny ma również w wielu przypadkach zabarwienie rasistowskie. Poczucie rasowej
wyższości występuje u Niemców w wojnie z Rosją Sowiecką, u Japończyków w wojnie
z Chińczykami i Amerykanami ("naród mieszańców") i w wojnie Anglików
i Amerykanów przeciw Japończykom. Ten ostatni przypadek jest szczególnie
ciekawy i raczej mało znany. W amerykańskiej propagandzie pisano o "total
elimination of the Japanese as a race", o "japońskich
małpach" (Japes = Japs + apes) i "japońskim robactwie". Depersonalizacja
i dehumanizacja wroga osiągnęła w amerykańskiej propagandzie antyjapońskiej
najwyższe chyba natężenie. Przywoływano również widmo "żółtego
niebezpieczeństwa". Z kolei brytyjska gazeta "Daily Mail"
określiła Japończyków jako "subhuman race" (rasę podludzi).
Przedstawiciele floty amerykańskiej opowiedzieli się za prawie "total
elimination of the Japanese as a race" ponieważ wojna toczy się o to,
która rasa ma przetrwać. Te i inne przykłady propagandy nienawiści, która mrozi
krew w żyłach znaleźć można w książce T. W. Dewera "War without Mercy. Race
and Power in the Pacific War" (Wojna bez litości. Rasa i władza w wojnie
na Pacyfiku) wydanej w 1986 roku.
Zorganizowana miłość czyli wielkie obietnice
Bliźniaczym bratem propagandy nienawiści
jest "Linia Niewinności" którą politycy, wspomagani przez
"patriotycznych" historyków i teoretyków prawa międzynarodowego,
kreślą w poprzek przeszłych i teraźniejszych zdarzeń. Każda agresja, ktażdy akt
zbójectwa lub barbarzyństwa po własnej stronie jest określany jako część
'wielkiego historycznego procesu' rozwoju ludzkości albo jako usprawiedliwiony
akt odwetu czy coś podobnego. Ale takie same działania po stronie wroga stają
się straszliwymi zbrodniami przeciw pokojowi i ludzkości zasługującymi na karę
śmierci.
kapitan
Rusell Grenfell, R. N.
W demokratycznych wojnach totalnych
propaganda nienawiści jest nierozłącznie związana z propagandą miłości,
diabolizacji wroga odpowiada symetrycznie angelizacja własna (jest to
zintensyfikowanie walki jaką w czasie pokoju toczą ze sobą partie i ugrupowania
polityczne). Jeśli wróg jest wcieleniem Zła to "my" jesteśmy
inkarnacją Dobra. Oczywiście zależność jest również odwrotna - jeśli
"my" jesteśmy wcieleniem Dobra, to ci, którzy z nami walczą muszą z
konieczności być inkarnacją Zła. Jest to ta mordercza "dialektyka"
humanitaryzmu wkręconego w politykę, czyli uwikłanego w nieusuwalny podział na
wrogów i sojuszników, o czym tak przenikliwie pisał Karol Schmitt. Najbardziej
szczytnym celom i ideałom po jednej stronie odpowiada automatycznie nikczemność
i podłość celów po drugiej stronie. W ten sposób wojna nie jest już tylko, tak
jak ma to miejsce w przypadku wojen gabinetowych, celem do osiągnięcia jasnych
i ograniczonych celów politycznych, ale tytanicznym zmaganiem sił Dobra i Zła
napędzanym własną, świecką eschatologią.
W czasie I Wojny Światowej tego typu
propaganda pojawiła się ze szczególną siłą w USA, w retoryce prezydenta
Wilsona. Ale także Anglicy i Francuzi przedstawiali siebie jako tych, którzy
walczą w imię ideałów demokracji, cywilizacji i postępu, o czym pisał cytowany
wyżej B. de Jouvenel. Innym hasłem było hasło wyzwolenia narodów czyli
propaganda o "prawie narodów do samostanowienia". Wilson określał np.
cesarstwo Austrowęgier jako "więzienie narodów". Zachodni alianci walczyli
również w imię pokoju i to w imię "wiecznego pokoju". Anglicy pisali
o "the last war we fight" (jeden z konserwatywnych publicystów
niemieckich już kilkadziesiąt lat temu stwierdził, że hasło to wyrażało
tęsknotę za "końcem historii" i wiecznym panowaniem Pax Britannica). Prezydent
Wilson mówił o tym, by "uratować świat dla demokracji" (save the
world for the democracy) i o "wojnie, kończącej wszystkie wojny" (the
war to end all wars). Wojna staje się demokratyczno-pacyfistyczną krucjatą,
misją, która na całej planecie rozniesie "słodycz i światło Ameryki".
Wilsonowska wojna toczy się o uwolnienie świata od tyranii i
niesprawiedliwości. Prezydent Wilson to nie mąż stanu "starego typu"
ale polityk "nowego typu" - charyzmatyczny lider (po niemiecku
"fuehrer"), demokratyczny krzyżowiec stojący na czele Wielkiej Armii
Zbawienia, która przyniesie ludzkości pokój i życie w harmonii, Wielki
Misjonarz niosący do najodleglejszych zakątków świata błogosławieństwo
amerykańskich wartości. Wojna ma być ostatnią z wojen, podjęciem ostatecznego i
decydującego wysiłku, którego efektem będzie "wieczny i powszechny
pokój". Wojna to "bój ostatni", po którym nastąpi Millenium
Prawdy, Sprawiedliwości i Miłości. Ten etyczny imperializm nieodłączny od
demokracji jest bliźniaczym bratem bolszewickiego mesjanizmu i idei rewolucji
światowej (niektórzy historycy wysuwają nawet tezę, że prawdziwym autorem
słynnych 14 punktów Wilsona był sam Lew Dawidowicz Bronstein ps.
"Trocki"). Oba te millenarystyczne, świeckie uniwersalizmy wstępują
na arenę polityki światowej w tym samym 1917roku. Wilson należy do tej samej
rodziny ideologicznej co bolszewicy, jest politycznym wizjonerem pragnącym
przekształcać życie ludzi i narodów po to, aby wreszcie "krwawy skończył
się trud" i związek demokratycznych narodów "ogarnął ludzki
ród". Stolicą tego związku czyli Ligi Narodów stanie się Genewa miejsce
związane z Reformacją (Kalwin) i demokracją (Rousseau). Dopełnieniem Ligi
Narodów w ramach nowej, demokratycznej polityki zagranicznej będzie Komintern.
Demokracja
jest systemem, w którym politycy, ugrupowania i partie polityczne muszą
bezustannie składać "ludowi" coraz to nowe obietnice. W czasie
demokratycznych wojen totalnych obietnice te przybierają charakter Wielkiej
Obietnicy, obietnicy nadejścia "nowego świata" czy "raju na
ziemi", który wynagrodzi poświęcenia, wysiłki i cierpienia jakie ponoszą
narody toczące wojny. Obietnica realizacji utopii ma zachęcić masy do walki i
do poświęceń i ma być nagrodą za wysiłki i cierpienia, za zniszczenia i śmierć
najbliższych.
Dla USA
również II Wojna Światowa była "świętą wojną", planetarną jihad,
demokratyczno-pacyfistyczną krucjatą (stąd tytuł wspomnień gen. Eisenhovera "Krucjata w
Europie"). Spełnić się miała wizja zawarta w ulubionym wierszu Harry S.
Trumana "Locksley Hill" Tennysona - wizja świata, w którym raz na
zawsze zamilkną bojowe werble i nastanie czas Parlamentu Człowieka i Federacji
Światowej. Ożywiły się nastroje millenarystyczne. W manifeście
"The City of Man" jego sygnatariusze m. in. Tomasz Mann, Reihold
Niebuhr, Ludwik Mumford postulowali ustanowienie "światowej
demokracji" i twierdzili, że po Apokalipsie nastanie Nowe Millenium.
Wiceprezydent USA w latach 1940-44 Henryk Agard Wallace stał się prorokiem
"stulecia ludu" i "stulecia szarego człowieka". Ten
wielbiciel okultyzmu i teozofii w przemówieniu wygłoszonym w Towarzystwie
Wolnego Świata powiedział: "Naród w swym rewolucyjnym marszu do
godności, która leży w każdej ludzkiej duszy (...) Rewolucja ludu jest w marszu
( ..) po stronie ludu jest Pan". Jeden ze znanych ówczesnych
publicystów, wydawca czasopism "Life", "Time" i
"Fortune" Henry Luce pisał o "nastaniu amerykańskiego
stulecia", w którym Stany Zjednoczone udzielą pogrążonemu w barbarzyństwie
światu błogosławieństwa demokracji. Prezydent Roosevelt przystąpił do wojny pod
hasłem "Totalna Wojna, Totalne Zwycięstwo, Totalny Pokój" i ogłosił
swoje Cztery Wolności: wolność słowa, wolność religii, wolność od strachu i
biedy, oraz przedstawił narodowi cele wojny. "Walczymy, aby oczyścić
świat z dawnego zła, z dawnych chorób". A więc i tym razem Wielka
Obietnica i kolejna zapowiedź "końca historii". Nic dziwnego, że
amerykański konserwatysta Donald Davidson napisał o produkcie rooseveltowskiej
propagandy tzw. Karcie Atlantyckiej, że jest ona takim samym dziełem intelektualnego
motłochu jak Manifest Komunistyczny.
Instrumentem
politycznym mającym kolejny raz zapewnić "wieczny pokój" stała się
Organizacja Narodów Zjednoczonych. No i zapewniała przez następne
dziesięciolecia.
Wszyscy znamy
cytowane do znudzenia słowa Winstona Churchilla o "krwi, pocie i
łzach" , które obiecywał swoim ziomkom przystępując do wojny (i
rzeczywiście słowa dotrzymał przy okazji kompletnie rujnując imperium i czyniąc
z Anglii państwo drugiej ligi). Ale krew krwią, a łzy łzami. To
jednak za mało, aby porwać ludzi do walki. Przeto we wrześniu 1943 roku premier
Wielkiej Brytanii oświecił swoich rodaków, gdzie tkwią korzenie wszelkiego zła
(the twin roots of all our evils) - otóż tkwią one w "nazistowskiej
tyranii i pruskim militaryzmie". Wystarczy je wyrąbać i wszystko będzie
dobrze. Churchill nie był osamotnionyw swoich obietnicach. W całej Anglii
powstawały komitety złożone z pisarzy, naukowców, pedagogów itp. ogłaszające,
że trzeba "wyrzucić stary system za burtę" i budować Nową Anglię: "mężczyźni,
kobiety, chłopcy i dziewczęta mają prawo zapytać rząd: jaka jest wasza polityka
dla przyszłości naszego kraju i co zagwarantuje nam wyrównanie cierpień. Jest
obowiązkiem rządu odpowiedzieć: gwarantujemy wam określone warunki życia,
których wcześniej nie znaliście". Jeden z deputowanych do parlamentu
oświadczył, że należy "podnieść morale ludzi, oby wiedzieli, że walczą
o sprawy, które rzeczywiście coś dla nich znaczą i wywołują u nich entuzjazm,
dzięki któremu odniosą zwycięstwo w wojnie". Cierpienia i wyrzeczenia
szerokich mas społecznych wymagają, jak to określił jeden z propagandystów,
wmurowywania już w czasie wojny "kamieni węgielnych nowego
świata". Londyński "Observer" w lutym 1944 pytał "O
co walczymy". I odpowiadał raczej stereotypowo: "o demokrację,
o wolność i postęp".
Propaganda
wojenna Niemiec jest bardzo różnorodna. Wojna nazywana była "Wielką Wojną
Narodowowyzwoleńczą", wojną "państw rewolucyjnych przeciw zachodnim
plutokracjom". Wojna na Wschodzie była wojną w imię cywilizacji i Europy z
barbarzyństwem "żydobolszewizmu". Była też wojną o prawdziwy
socjalizm: w przedmowie do swojej książki "Zdradzony socjalizm"
wydanej w okresie od września 1941 roku do 1943 w nakładzie miliona egzemplarzy
jej autor Karl. I Albrecht pisał, że "Wehrmacht niemieckiego ludu,
niemieckich robotników i chłopów" wspólnie z towarzyszami broni z
całej Europy pomści zbrodnie bolszewizmu. I dalej: "my wszyscy, którzy
toczymy tą ciężką i krwawą walkę wiemy: walczymy o dobrą sprawę, o socjalizm
przeciw bolszewizmowi!". A dalej opłakuje poległych towarzyszy broni,
których ofiara krwi umożliwi "budowę nowej socjalistycznej Europy"
i "narodziny lepszego świata". Owocem zwycięstwa wojny z
bolszewizmem prowadzonej pod dowództwem Adolfa Hitlera - "największego
socjalisty wszechczasów" będzie "świat socjalistycznej
sprawiedliwości, socjalistycznej równości, wolności i braterstwa, świat
prawdziwej socjalistycznej wspólnoty narodów w Europie i na całym
świecie".
Wojna
prowadzona przez Niemcy miała wyraźny mesjański, millenarystyczny (Tysiącletnia
Rzesza!) charakter. Jak pisał E. Nolte była to wojna w imię "uniwersalnego,
globalnego odrodzenia ludzkości". Nie można powiedzieć żeby ambicje
niemieckiego fuehrera były mniejsze niż ambicje amerykańskiego lidera.
Orwell stosowany
The war is the peace
Michael Straigt, redaktor New Republic w
swej książce 'Make This the Last War' (Nowy Jork, 1943)
Zasadniczą
cechą tzw. kultury politycznej (raczej antykultury) reżimów demokratycznych
jest przymus mówienia dotyczący przede wszystkim polityków. Muszą oni bez
przerwy mówić publicznie o swojej polityce, jej celach i założeniach, muszą ją
tłumaczyć i usprawiedliwiać. Polityka jest w systemach demokratycznych jednym
wielkim raportem, jaki politycy składają swojemu "suwerenowi"' czyli
tzw. społeczeństwu. Dotyczy to oczywiście również polityki zagranicznej,
sojuszy, wojen itd. Reżimy demokratyczne zrywają radykalnie z
"podstępną" i ukrytą przed ludem tajną dyplomacją ery
przed-demokratycznej i ogłaszają panowanie jawnej dyplomacji, dyplomacji
"ludów" a nie gabinetowych rządów. Ponieważ jednak polityka
zagraniczna także w erze demokratycznej jest grą sił i interesów to efektem
"jawnej" polityki zagranicznej jest powstanie systemu
"zinstytucjonalizowanego kłamstwa". Amerykański konserwatysta Robert
Nisbet nazwał to "władzą oszustwo" pisząc, że wprawdzie kłamstwo było
i jest częścią naszego życia ale we współczesnych demokracjach "zinstytucjonalizowane
kłamstwo staje się częścią funkcjonowania rządu".
W
czasie I Wojny Światowej oficjalnie ogłoszono w Anglii, że do celów wojennych
nie należy powiększanie terytorium państwa. Mr. Asquith oświadczył w
październiku 1914 roku: "Nie pragniemy nic dodawać do naszego
imperialnego brzemienia ani gdy chodzi o terytorium ani o
odpowiedzialność". Mr. Bonar Law oświadczył w grudniu 1916 roku: "Nie
walczymy o terytorium". Mr. Lloyd George stwierdził stanowczo:
"Nie prowadzimy wojny, by dokonywać podbojów ". Po czym okazało
się, że Imperium powiększyło się o Egipt, Cypr, niemiecką Afrykę
Południowo-Zachodnią, niemiecką Afrykę Wschodnią, Togo, Kamerun, Samoa,
niemiecką Nową Gwineę i wyspy na południe od równika, Palestynę i Irak - w
sumie 1.415.929 mil kwadratowych. "Podbój" w "new-speaku"
to tyle samo co "brak podboju".
Cytowany
wyżej Arthur Ponsonby pokazuje, że publikowane w czasie I Wojny Światowej
oficjalne dokumenty rządowe i parlamentarne, przemówienia, depesze, telegramy
(także te z okresu poprzedzającego wojnę) były zniekształcane, okrawane
fabrykowane, i fałszowane. Opuszczano przy publikacji zdania i całe fragmenty korespondencji
dyplomatycznej. Te wszystkie Błękitne, Żółte czy Białe Księgi są całkowicie
bezwartościowym zbiorem spreparowanych dla celów propagandowych dokumentów
rządowych. Natężeniem fałszerstw i zniekształceń wyróżnia się wśród nich tzw.
Pomarańczowa Księga wydana przez rząd rosyjski, w której pominięto całe serie
telegramów i depesz, usunięto całkowicie wiele kluczowych dokumentów itd.
Wszystko to robi się po to, aby udowodnić, że to "my" zostaliśmy
"podstępnie napadnięci" przez "agresorów", że
"my" jesteśmy "niewinni" a wróg "winny" (szeroka
publiczność, do której się adresuje te brednie nie jest zdolna do myślenia
innymi kategoriami o sprawach polityki zagranicznej i wojny).
W
erze przeddemokratycznej sojusze polityczne i wojskowe zawierane były z przyczyn
politycznych i wojskowych i nie musiały być uzasadniane przed tzw.
społeczeństwem. W epoce demokratycznej sojusze zawiera się również z powodów
politycznych i wojskowych ale, ponieważ są to sojusze Dobra przeciw Złu, to za
każdą zmianą czy odwróceniem sojuszy wczorajszy sojusznik będący wcieleniem
Dobra z dnia na dzień staje się wcieleniem Zła, a nowy sojusznik będący wczoraj
wcieleniem Zła z dnia na dzień staje się wcieleniem Dobra. Przykładem takiej
orwellowskiej polityki typowej dla ery demokratycznej była np. polityka Hitlera
wobec Związku Sowieckiego. Całe lata przewodniczący partii
narodowosocjalistycznej głosił antykomunistyczne i antysowieckie slogany. Po
czym zawarł pakt ze Stalinem. Już 5 maja 1939 roku minister propagandy dr Józef
Goebbels zalecił poufnie wszystkim wydawcom gazet w Niemczech, aby nie
zamieszczali żadnych ataków przeciw bolszewizmowi lub Związkowi Sowieckiemu. Po
zawarciu paktu ze Stalinem Hitler oświadczył deputowanym do Reichstagu, że pakt
ze Stalinem nie jest paktem z "żydobolszewizmem" ponieważ ZSRR nie
jest już państwem bolszewickim ale autorytarną dyktaturą wojskową taką jaka
panuje w Niemczech. Po dwóch latach wybuchła wojna i ZSRR przestał być
autorytarną dyktaturą wojskową i znowu stał się "żydobolszewią".
Podyktowany
względami wojskowo-politycznymi sojusz z Japonią nie był zgodny z oficjalną
doktryną rasową więc Hitler, aby uspokoić tzw. społeczeństwo i towarzyszy
partyjnych po prostu mianował wszystkich Japończyków "honorowymi
aryjczykami". Gdyby z jakichś powodów sojusz został zerwany stali by się
bez wątpienia znów "azjatyckimi podludźmi".
Jednym
z najbardziej spektakularnych przykładów orwellowskiej polityki była polityka
Stanów Zjednoczonych - oficjalnie antysowieckich - przed i po zawarciu przez
nie sojuszu z ZSRR. Przypomnijmy, że prezydent Roosevelt dążył do wojny z
Niemcami, twierdząc cały czas, że pragnie pokoju. Udało mu się wywołać
pro-wojenne nastroje dzięki sprowokowaniu, przy pomocy "ataku
gospodarczego", Japonii do ataku na Pearl Harbour (o którym wiedział
wcześniej i zataił to przed dowódcami Floty Pacyfiku - na ten temat zob.
Stańczyk nr 17). Zawarcie sojuszu ze Stalinem wymagało odpowiedniej propagandy,
bo przecież jeszcze nie tak dawno Stalin był sojusznikiem Hitlera. Amerykańska
machina propagandowa została puszczona w ruch, aby uzasadnić jak wspaniałym
człowiekiem jest Józef Stalin i jak wspaniałym krajem Związek Radziecki. Prasa,
radio, film w krótkim czasie przekonały tzw. społeczeństwo do Stalina, który,
co logiczne, mógł wejść do sojuszu Sił Dobra tylko pod warunkiem, że sam jest
Siłą Dobra. No więc uznany został za Siłę Dobra walczącą jak inne Siły Dobra o
pokój, wolność, demokrację itd. Prezydent Roosevelt na konferencji prasowej w
czerwcu 1941 roku oświadczył, że w ZSRR konstytucja gwarantuje wolność religii.
Jak pamiętamy jedną z Czterech Wolności, o które walczył prezydent Roosevelt
była wolność religii, trudno więc było zawierać sojusz z kimś, komu wolność
religii nie leżałaby na sercu. Po wojnie, a ściśle rzecz biorąc od momentu
wejścia Związku Sowieckiego w posiadanie bomby atomowej, następuje kolejny
zwrot i dawna Siła Dobra zamienia się w Imperium Zła jak to ładnie sformułował
później prezydent Reagan (trzeba jednak uwzględnić tutaj fakt, że zerwany
sojusz okresu wojny odradza się w postaci podziału świata na strefy wpływów
opartego na dominacji atomowych supermocarstw i na wspólnym interesie jakim
było podzielenie się schedą po Imperium Brytyjskim). Przy okazji rzuca się na
pożarcie Algera Hissa i innych pod pretekstem, że byli agentami sowieckimi,
podczas gdy w rzeczywistości byli oni wyrazicielami oficjalnej polityki
rządowej. Taką samą funkcję w ramach orwellowskiej polityki spełnił groteskowy
senator McCarthy.
I na
koniec zajmijmy się politykiem będącym najczystszym chyba ucieleśnieniem
orwellowskiej polityki angielskim Wielkim Bratem czyli sir Winstonem
Churchillem. Tenże wybitny polityk likwidator masy upadłościowej Imperium
Brytyjskiego oświadczył publicznie w kilka lat po zdobyciu władzy przez NSDAP'
że gdyby Anglii przytrafiło się takie nieszczęście jak Niemcom w 1918 roku, to
prosiłby Boga, żeby zesłał jej człowieka o sile woli i ducha takiej, jaką
posiada Adolf Hitler. Po czym nastąpił zwrot o 180 stopni i Hitler okazał się
największym monstrum jakie zna historia. Ten sam Churchill poparł marsz
faszystów na Rzym, piał peany na cześć Mussoliniego stwierdzając nawet, że
gdyby był Włochem to byłby faszystą. Chwalił Mussoliniego tak długo, jak długo
sądził, że Włochy będą sojusznikiem Anglii, po wejściu Włoch w sojusz z
Niemcami nastąpił kolejny zwrot o 180 stopni. Po latach nazwie swego b.
przyjaciela Duce "krwiożerczą bestią". Tenże Churchill przez ćwierć
wieku był najostrzejszym spośród brytyjskich polityków krytykiem komunizmu.
Stwierdził m. in., że "komunizm powoduje gnicie duszy narodu".
Kiedy jednak zawarł sojusz ze Stalinem ten od razu zamienił się "w
mądrego władcę i dobrego człowieka". Nazywał Stalina swoim "dobrym
przyjacielem" a w Teheranie podczas przyjęcia w ambasadzie angielskiej
wzniósł toast na cześć " Stalina Wielkiego". Po powrocie z Jałty sir
Winston Churchill powiedział w Izbie Gmin, że radzieccy przywódcy to ludzie
"godni szacunku i zaufania". Stwierdził również: "Wrażenie
jakie przywiozłem z Krymu i ze wszystkich innych kontaktów z marszałkiem
Stalinem i innymi przywódcami radzieckimi jest takie, że chcą oni żyć w
uczciwej przyjaźni i równości z zachodnimi demokracjami. Nie znam rządu, który
by bardziej rzetelnie dotrzymywał swoich zobowiązań niż czyni to rząd
radziecki". To było w lutym 1945 roku. W rok później w przemówieniu
wygłoszonym w Fulton (Missouri) ten sam sir Winston Churchill tryumfalnie
zdemaskował perfidię i zdradę Sowietów ujawniając, że niedawny, jak go
określała brytyjska propaganda, "our gallant democratic partner in the
East" stanowi obecnie zagrożenie dla pokoju na świecie. Mówił również o
"żelaznej kurtynie" zapożyczając ten termin od dra Goebbelsa, który
użył go we wstępniaku swojego pisma "Das Reich" w lutym 1945 roku.
Stalin
nie pozostał mu dłużny i w ramach tej samej orwellowskiej polityki stwierdził,
że Churchill jest "gorszy od Hitlera".
W
erze wojen gabinetowych zawieranie i zmiana sojuszy jest naturalną konsekwencją
chwiejnej równowagi sił i zmiennych konstelacji politycznych. Politycy działają
"milcząc" ponieważ nie potrzebują dla swoich działań aprobaty tzw.
społeczeństwa. Milczenie to chroni sferę publiczną przed inwazją kłamstwa.
Natomiast tam, gdzie trwa "wielki spektakl demokracji" (Ernst
Juenger) tam święci tryumfy orwellowska polityka, tam kłamstwo, oszustwo,
fałsz, propagandowe wolty "mężów stanu" są wszechobecne (oczywiście
towarzyszy temu stałe dopominanie się o "wiarygodność" polityków).
Rządy okłamują parlamenty realizując w ten sposób praktycznie zasadę podziału
władz - prezydent Roosevelt kłamał nie tylko wówczas, gdy zapewniał amerykańskie
matki, że ich synowie nie pójdą na wojnę. Kłamał przed Kongresem prawie o
wszystkim - o koncesjach na rzecz ZSRR w Europie Wschodniej, o Dalekim
Wschodzie, o Pearl Harbour, o Narodach Zjednoczonych. Musiał okłamywać
wszystkich, ponieważ inaczej nie mógłby prowadzić takiej polityki jaką chciał
prowadzić. "Otwarta dyplomacja", sojusze, które są zawsze przymierzem
Sił Dobra przeciw Siłom Zła, "demokratyczna kontrola nad polityką
zagraniczną" itd. itp. to rządy "zinstytucjonalizowanego
kłamstwa", gdyż szczególnie w polityce zagranicznej i w sprawach wojny nie
kłamać można tylko milcząc. Demokracja ponieważ jest przeciw-milczeniem,
ponieważ jest nieustanną gadaniną musi opierać się na kłamstwie. Orwellowska
polityka jest w demokracji jedyną możliwą polityką. Ministerstwa Prawdy pracują
24 godziny na dobę, przeszłość jest zmieniana w zależności od potrzeb - w USA
zniknęły niektóre dokumenty dotyczące Pearl Harbour i usunięto ważne fragmenty
z opublikowanych zbiorów dokumentów dotyczących wojny, Teheranu i Jałty (zob.
też omówienie książki Davida Irvinga w tym numerze "Stańczyka"). Po
demokratycznej wojnie nadal przez wiele lat nie udostępnia się różnych
dokumentów historykom, ponieważ odsłoniłyby rażącą niezgodność pomiędzy
oficjalnie deklarowanymi celami i ustalonym obrazem przeszłości a rzeczywistymi
celami i działaniami. Trzeba poczekać aż dokumenty stracą swój
"eksplozywny" charakter. Może to potrwać i dwa pokolenia (niektóre
dokumenty utajnione zostały do połowy następnego stulecia!).
Wojna na wewnętrznym froncie
W
demokratycznych wojnach totalnych biorą udział nie tylko żołnierze ale cała
ludność. Zgodnie z zasadami demokracji wszyscy rządzą a więc wszyscy walczą.
Ci, którzy nie są żołnierzami walczą na froncie wewnętrznym. W czasie I Wojny
Światowej kilkaset tysięcy Amerykanów na ochotnika śledziło i kontrolowało
sąsiadów donosząc do odpowiednich agend rządowych, także na policję o każdej
podejrzanej rozmowie. Z inspiracji ówczesnego amerykańskiego Goebbelsa George'a
Creela działało w USA 70.000 tzw. Four-Minute Men. Byli to ludzie, którzy z
upoważnienia prezydenta mogli, proszeni lub nie, wchodzić do każdego klubu,
szkoły, związku zawodowego, na uniwersytety, na każde zebranie czy spotkanie
świeckie czy religijne, aby przez 4 minuty chwalić rząd i cele wojenne oraz
uprawiać propagandę nienawiści do wroga. W całej Ameryce grupy obywatelskie
kontrolowały podręczniki szkolne, także muzyczne, aby usuwać z nich wszystkie
fragmenty napisane lub skomponowane przez autorów niemieckich, nawet te
należące do klasyki. Język niemiecki usuwano z programów szkolnych. Sauerkraut
została przemianowana na "liberty cabbage". Zdarzały się również
przypadki palenia niemieckich książek. Amerykanie niemieckiego pochodzenia
chcąc uniknąć spontanicznego bojkotu i poniżeń ze strony współobywateli w
desperacji zmieniali nazwiska np. z Weber na Waybur.
Frontu
wewnętrznego nie ominęła inflacja odznaczeń, nagród i wyróżnień będąca
odpowiednikiem inflacji odznaczeń i orderów typowej dla zdemokratyzowanych
armii. To właśnie w tamtych latach narodziła się w USA mania przyznawania
nagród i wyróżnień, która spowodowała, że Amerykę zaludnili Farmerzy Tygodnia,
Robotnicy Miesiąca, Prawnicy Roku, Chirurdzy Dziesięciolecia itd. (tradycja ta
trwa do dziś np. w postaci przyznawania tytułu Europejczyka Roku). Każdy kto
był aktywny na wewnętrznym froncie mógł liczyć na wyróżnienie i przez następne
dziesięciolecia Amerykanie nic nie robili, tylko przyznawali sobie nawzajem
rozmaite nagrody.
Oprócz
opisanych wyżej spontanicznych akcji obywatelskich będących najistotniejszą
cechą tzw. społeczeństwa obywatelskiego, również instytucje i agendy rządowe
podjęły szereg działań przeciwko wszystkim, którzy mogliby zniweczyć wielki
wysiłek wojenny narodu. Zasada odpowiedzialności zbiorowej będąca rdzeniem
demokracji tryumfuje w pełni podczas demokratycznych wojen totalnych.
Podejrzani byli więc wszyscy Amerykanie niemieckiego pochodzenia, wszyscy byli
nadzorowani i każde podejrzane słowo lub gest mogły ich zamienić w "niemieckich
szpiegów" lub "zwolenników Niemiec". W erze demokratycznej
zdrada staje się fenomenem masowym - już nie jednostki ale całe grupy społeczne
czy narodowościowe objęte zostają podejrzeniem i w odpowiedni sposób
potraktowane. Podobnie masowym fenomenem staje się "kolaboracja" z
wrogiem (okupantem) - kolaborantem nie jest tylko ten, kto w sprawach
wojskowych czy politycznych współpracuje z okupantem ale kolaborantką jest
dziewczyna, która zakochuje się w żołnierzu okupacyjnej armii, jest "kolaborantką"
ponieważ swoją miłością wzmacnia morale obcej armii. Tego typu logika jest
czymś oczywistym w erze demokratycznych wojen totalnych. Wróćmy do Stanów
Zjednoczonych: Ustawy o Działalności Wywrotowej i Szpiegostwie dawały możliwość
oskarżenia za wszelkie uwagi lub komentarze mogące być szkodliwe dla
"wysiłku wojennego" (w III Rzeszy nazywało się to "szeptana
propaganda"). Na mocy tych ustaw około 200.000 Amerykanów zostało
oskarżonych, skazanych lub uznanych za winnych i wtrąconych do więzienia.
Najbardziej znana jest sprawa Eugene Debsa - socjalisty skazanego na 10 lat
więzienia za publiczne agitowanie przeciw przystąpieniu USA do wojny i
ułaskawionego przez prezydenta Hardinga w 1921 roku. W Państwie Wojennym
Wilsona nastąpił niesłychany wzrost ilości agend rządowych, centralizacja i
planowanie gospodarki i panowała w nim atmosfera państwa policyjnego. Nisbet uważa, że od Wilsona gen.
Ludendorf zapożyczył swój "wojenny socjalizm" a Lenin swój
"wojenny komunizm". To Wilson, uważa Nisbet, pierwszy zapoznał Amerykę
z tym, co później nazwano "totalitaryzmem". Właśnie w czasie wojny
tendencja totalitarna nieodłączna od demokracji ujawnia się w całej pełni,
demokracja pokazuje swoje szpetne oblicze na codzień przykryte grubą szminką
frazesów.
W czasie II Wojny Światowej prezydent
Roosevelt twórczo rozwija idee Wilsona. Spontaniczne akcje obywatelskie są
rzadkie za to rząd działa bardzo systematycznie. Do najbardziej znanych akcji
rządu Roosvelta należy wtrącenie, niezależnie od płci i wieku, ok. 120.000
amerykańskich Japończyków tzw. Nisei do obozów koncentracyjnych nazywanych w
newspeaku Relocation Centers otoczonych drutem kolczastym, z budkami
strażniczymi etc. Roosevelt kazał sporządzić listy proskrypcyjne na 11 dni
przed japońskim atakiem na Pearl Harbour. Jedynym kryterium była przynależność
rasowa. Bez formalnego oskarżenia, bez udowodnienia jakiegokolwiek przestępstwa
pozbawiono wolności i własności ponad 100.000 ludzi w tym sieroty, dzieci
adoptowane przez białe małżeństwa, dzieci z małżeństw mieszanych, ludzi którzy
nigdy nie mówili po japońsku lub też w ogóle nie wiedzieli o swoim pochodzeniu.
Wystarczyło, że mieli 1/16 domieszki krwi japońskiej - Ustawy Norymberskie nie
były tak ostre. Znane są przypadki samobójstw osób chcących uniknąć wysłania do
obozu. Warunki w obozach były bardzo ciężkie. Strażnicy mieli zezwolenie na
użycie broni i z niego korzystali. W kilku obozach doszło do niepokojów, które
zostały brutalnie stłumione. Byli zabici. Akcja Roosevelta oznaczała
pogwałcenie Bill of Rights w większej ilości przypadków niż suma wszystkich
przypadków pogwałcenia Bill of Rights od początku powstania Stanów
Zjednoczonych. Roosevelt zastosował tu dokładnie to, co Niemcy na terenach
okupowanych nazywali "Schutzhaft" (uwięzienie prewencyjne ludzi uznanych
za potencjalnie niebezpiecznych). Dodajmy, że w wyniku nacisków amerykańskich
internowano imigrantów japońskich w innych krajach Ameryki lub deportowano ich
do USA. To stało się z 23.000 Japończyków w Kanadzie, którym odebrano ich
własność i zezwolono na powrót do ich ojczyzny - Kolumbii Brytyjskiej w 1949
roku. Podobnie wywłaszczono i deportowano do USA obywateli pochodzenia
japońskiego w Peru.
Zbiorowe represje ogarnęły nie tylko
obywateli pochodzenia japońskiego. W 1941 roku FBI dokonała na podstawie
wcześniej przygotowanych list proskrypcyjnych aresztowania 70.000 Niemców,
Węgrów, Rumunów i Bułgarów. Do więzień i obozów pracy trafili również ludzie
uchylający się od przymusowej służby wojskowej. Amerykański historyk Tames
Martin pisze, że znaczne grupy obywateli amerykańskich objętych zostało nakazem
wyznaczonej im przez rząd pracy co nie różniło się, gdy chodzi o zasadę od
pracy przymusowej w hitlerowskich Niemczech czy stalinowskiej Rosji. Oddzielna
sprawa to los Świadków Jehowy. O ile w czasie I Wojny Światowej członkowie tej
sekty byli atakowani, bici a zdarzały się nawet lincze dokonywane w ramach
demokracji bezpośredniej, to w czasie II Wojny Światowej zostali po prostu
zamknięci w więzieniach bez wyroku sądowego.
A co
działo się w Anglii. Pomińmy tu I Wojnę Światową, bo było wówczas
"normalnie": tu i ówdzie jakiś gorący "patriota" zabił
jamnika uznawanego za psa niemieckiego, owczarki niemieckie zmieniono na
alzackie, a nawet dochodziło do palenia fortepianów wyprodukowanych w Niemczech.
Warto jeszcze wspomnieć, że brytyjska gałąź dynastii Sachsen-Coburg-Gotha
przemianowała się w 1916 roku na House of Windsor (cesarz Wilhelm II na
wiadomość o tym powiedział śmiejąc się, że niedługo będzie się wystawiać
"Wesołe kumoszki z Sachsen-Coburg-Gotha"). W 1940 roku Winston
Churchill ten, jak go nazywają niektórzy, Cromwell XX wieku, mając za sobą
poparcie wpływowych kół doprowadza do obalenia premiera Chamberlaina i
eliminuje lorda Halifaxa, który miał zostać nowym premierem, obejmując pełnie
władzy w państwie. Brytyjczycy skazani zostają na słuchanie przez pięć lat jego
banałów wygłaszanych z nieznośnym patosem. Uchwalony w 1939 roku tzw. Bill
(odpowiednik hitlerowskich Ermaechtingungsgesetze) sprawia, że Churchill staje
się prawdziwym fuehrerem Wielkiej Brytanii. O Anglii pod jego rządami pisał
Evelyn Waugh: "musieliśmy znosić pełny reżim socjalistyczny ze
wszystkim co, go charakteryzuje: władzą jednej partii, kontrolą przemysłu,
trzymaniem w więzieniach bez wyroku sądowego, przymusową pracą w
kopalniach". W okresie tego, jak go nazywa Waugh, terroru Churchilla i
Atlee'go, w obozach koncentracyjnych znalazło się 75 tysięcy Niemców'
Austriaków, Włochów i Czechów w większości uchodźców ze swoich krajów. Represje
objęły też różne środowiska. Aresztowań dokonywano na podstawie tzw zarządzenia
18b, które dawało pełną swobodę ministerstwu spraw wewnętrznych. Zakazano
działalności Brytyjskiej Unii Faszystów sir Oswalda Mosley'a, która brała
udział w wyborach w 1939 roku zdobywając od 1 do 3% głosów. W 1940 roku w
obozach koncentracyjnych znalazło się 8.000 obywateli brytyjskich, nie tylko
członków BUFu (sir Oswalda Mosley'a i innych przywódców osadzono w londyńskim
więzieniu) i innych grup faszystowskich ale i również konserwatywny deputowany
A. Ramsay , jeden z byłych deputowanych radykalnie lewicowej Niezależnej Partii
Pracy, przewodniczący grupy "Link" admirał Barry Domoville, a także
wielu innych radykalnych pacyfistów. Skończyły się czasy, kiedy to lord Chatham
mógł sprzeciwiać się wojnie z amerykańskimi koloniami, Charles J. Fox wojnie z
Napoleonem a Lloyd George protestować przeciw wojnie burskiej. Podczas
demokratycznej wojny totalnej obowiązują inne reguły, a miejsce dysydentów jest
w więzieniu. Churchill zwinął Magna Charta, uchylił Habeas Corpus Act, bo
przeszkadzało mu to w prowadzeniu wojny o prawo i sprawiedliwość. Jak napisał
kapitan Russell Grenfell: "Krucjata dla przywrócenia wolności Niemczech
sprawiła, że wolność brytyjska została zawieszona dla lewicy i dla prawicy.
Ingerowano w wolność słowa, aby 'zapobiec sianiu paniki i defetyzmu'. Wolność
jednostki została pogwałcona przez zarządzenia 18b pozwalające wtrącać do
więzienia mężczyzn i kobiety bez postawienia w stan oskarżenia i bez wyroku i
trzymać ich tam zgodnie z widzimisię ministra spraw wewnętrznych bez możliwości
jakiejkolwiek prawnej pomocy. Wystarczyło, że minister 'miał racjonalne powody
by sądzić', iż aresztowanie było pożądane ze względu na interes publiczny.
(...) W Wielkiej Brytanii stworzono dokładny odpowiednik tych niemieckich
obozów koncentracyjnych, które tak zaciekle krytykowane były przez brytyjskich
polityków i publicystów". Tego typu środki umożliwiły rządowi
aresztowanie każdego, kto ośmielił się mieć opinie, które mu się nie podobały
lub mogły być przezeń interpretowane jako niepatriotyczne i szkodliwe dla
wysiłku wojennego, pisze Grenfell.
Jako
ciekawostkę z wewnętrznego frontu dobrze obrazującą atmosferę panującą w czasie
demokratycznej wojny totalnej przytoczmy fakt, że w czasie II Wojny Światowej
produkowano w Anglii nocniki z umieszczoną wewnątrz podobizną kanclerza
Trzeciej Rzeszy (w czasie ostatniej wojny USA z Irakiem w Ameryce papier
toaletowy z podobizną Saddama Husseina). Jak z nawet załatwianie prostych
czynności fizjologicznych może nabrać wymiarów "czynu patriotycznego"
- mobilizacja jest naprawdę totalna. Andrzej Bobkowski pisał w "Szkicach
piórkiem": "A potem będzie wolność. Jaka? do cholery. Wolność kogo?
Niewolników wolności, galerników. Tylko w niedzielę wolno będzie się wys... 'po
prostu' a nie za partię, za szczęście przyszłych pokoleń 'już wolnych', za mać
i za k... jej mać, wolność". W erze demokratycznych wojen totalnych nawet
w niedzielę nic nie można robić "po prostu", ponieważ nawet wydalanie
staje się aktem politycznym. Typowa dla demokracji tendencja do polityzacji wszystkich
dziedzin życia objawia się z całą mocą w tego typu abberacjach.
WOJNA NOWEGO TYPU
Bomb, burn, destroy
Brendan Bracken - brytyjski minister
informacji w okresie II Wojny Światowej czyli angielski Goebbels
Partyzanci
Moralność ludności jest moralnością narodu
pod bronią. I tego wróg się boi.
Mao-Tse-Tung
Zasadniczą cechą
demokratycznych wojen totalnych jest zanik różnicy pomiędzy żołnierzami a
ludnością cywilną, czemu sprzyja rozwój nowych broni masowego rażenia w XX
wieku. Różnica ta zanika również tam, gdzie pojawiają się partyzanci. Walka
partyzancka, znana już była w XIX wieku, ale dopiero II Wojny Światowej stała
się powszechnym zjawiskiem. Fenomen partyzanta - jeden z bardzo istotnych
fenomenów polityczno-wojskowych XX wieku to zjawisko bardzo złożone i
zasługujące na oddzielne omówienie. Wypada jednak poświęcić tu kilka słów.
Teoria walki partyzanckiej ma rodowód rewolucyjny - jej początki znajdziemy u
Marksa, potem rozwija ją Lenin i Mao Tse Tung a później komuniści wietnamscy i
Che Guevara (ale o partyzantach mowa jest już u Clausewitza). Oddziały
partyzanckie to uzbrojone formacje umiejscowione pomiędzy ludnością cywilną a
regularnymi jednostkami wojskowymi i nie chronione przez żadne konwencje.
Pojawiają się wówczas, gdy realizowane hasło totalnego oporu, w którym biorą
udział (teoretycznie) wszyscy mieszkańcy okupowanego przez wroga terytorium.
Partyzanci są uzbrojonymi cywilami, zaś nieuzbrojeni cywile pomagają im,
chronią, żywią . itd. uczestnicząc tym samym w powszechnym oporze. W
demokratycznej wojnie totalnej okupant stosuje zasadę zbiorowej
odpowiedzialności a partyzanci wzywają do zbiorowego oporu. Obie te tendencje
wzmacniają się wzajemnie przez co dochodzi do eskalacji terroru i
kontr-terroru, która nie rozróżnia "winnych" i
"niewinnych", uzbrojonych i nieuzbrojonych, cywilów i wojskowy,
partyzantów i bandytów. Dodajmy tu, że słowo "partyzant" pochodzi od
słowa "pars" czyli "część", podobnie jak słowo
"partia". Formacje partyzanckie to w rzeczywistości uzbrojone partie polityczne
niekiedy krwawo się zwalczające.
Armia przeciw cywilom
Prekursorami
takiego prowadzenia wojny, w ramach którego z ludnością cywilną walczy się tak
samo jak z wrogą armią są generałowie dowodzący wojskami Unii podczas
amerykańskiej wojny secesyjnej lat 1861-65. Generał William Sherman obracał w
perzynę miasta i wioski zostawiając za sobą jedynie gruzy i zgliszcza zgodnie
ze swoją zasadą, "że ludziom nie należy zostawić nic oprócz oczu, aby
mogli płakać nad wojną". Jego oddziały niszczyły wszystko: domy,
fabryki, maszyny, farmy, zboże, bawełnę, trzcinę cukrową. Kraj płonął, zabite
bydło gniło na łąkach, co było spełnieniem obietnicy generała: "Sprawię,
że Georgia zawyje z bólu". Inny generał wojsk Północy Sheridan
meldował do Waszyngtonu: "Spaliłem 2000 stodół pełnych zboża i 70 młynów.
Zarżnąłem 3000 owiec. Kazałem spalić wszystkie domy w promieniu pięciu
mil". W tej wojnie, najkrwawszej w swoim czasie z wszystkich
dotychczasowych wojen (poległo 600.000 ludzi) złamane zostały reguły wojenne
obowiązujące w XIX wieku, zgodnie z którymi tylko żołnierze brali udział w
wojnie.
W miarę postępów
demokratyzacji rośnie stopień totalizacji wojny. Jak pisał Ernest Juenger
odnosząc się do I Wojny Światowej: "W wojnie totalnej każde miasto,
każda fabryka jest twierdzą. każdy statek handlowy jest statkiem wojennym,
każda żywność kontrabandą, wszystkie środki aktywne czy pasywne nabierają
militarnego znaczenia". Nieodłącznym elementem demokratycznych wojen
totalnych stają się wojny gospodarcze: blokady, embarga, sankcje itp. które
godzą w ludność cywilną zgodnie z zasadą zbiorowej odpowiedzialności. Apogeum
demokratycznych wojen totalnych jest oczywiście II Wojna Światowa, w czasie
której ludność cywilna staje się obiektem planowych i okrutnych ataków ze
strony wrogiej armii. I nie chodzi tu o to, że ludność cywilna atakowana jest
niejako "przy okazji" np. gdy ostrzeliwane jest miasto ogłoszone
twierdzą, ale o to, że atakowana jest celowo i z rozmysłem. Ponieważ o
sposobie prowadzenia wojny przez Niemcy wiele już napisano zajmiemy się tutaj
wojną USA z Japonią i wojną prowadzoną przez USA i Anglie przeciw Niemcom.
"Have You Killed a Jap?"
Siły powietrzne utorują drogę dla
akceptacji nowego porządku idei.
J. M. Spaight
Pisałem
już wyżej o tym, że wojnie USA z Japonią towarzyszyła niezwykle intensywna
propaganda nienawiści oparta w dużej mierze na motywach rasistowskich.
Japończycy przedstawiani byli jako podludzie godni jedynie eksterminacji. Wojna
z Japonią była niezwykle brutalna, o czym świadczy relacja jednego z
amerykańskich korespondentów wojennych ogłoszona w 1946 roku na łamach
"Atlantic Monthly". "Z zimną krwią zabijaliśmy jeńców,
niszczyliśmy szpitale, zatapialiśmy łodzie ratunkowe, zabijaliśmy i
maltretowaliśmy cywilów, dobijaliśmy rannych żołnierzy wroga, wrzucaliśmy
umierających do dołów z trupami, i na Pacyfiku preparowaliśmy czaszki wrogów,
oby zrobić z nich ozdoby stołowe dla naszych dziewcząt, a z ich kości
otwieracze do listów" (amerykański magazyn "Life" zamieścił
w 1944 roku zdjęcie dziewczyny z czaszką Japończyka przysłaną przez
narzeczonego, a także zdjęcia pojazdów wojskowych ozdobionych czaszkami
Japończyków).
Propaganda
nienawiści osiągnęła w USA takie natężenie, że według badania opinii publicznej
przeprowadzonej w 1944 roku 13% badanych opowiedziało się za uśmierceniem
wszystkich Japończyków. Znane są wypowiedzi wysokich urzędników i wojskowych o
tym, że należy "totalnie wyeliminować rosę japońską", że
trzeba tak długo kontynuować bombardowania Japonii, aż zniszczona zostanie
połowa ludności. Jeden z waszyngtońskich urzędników postulował "eksterminację
Japończyków in toto". Czasopismo marynarki wojennej "The
Leatherneck" pisało o "gigantycznym zadaniu eksterminacji",
które musi być podjęte, ponieważ Japończycy są zarazą, na którą odpowiednim lekarstwem
jest "annihilation". Wojna z Japonią przestała służyć celom
militarnym, a stała się rzezią, w której chodziło o to, aby, jak się wyraził
pewien amerykański admirał, przerobić jak najwięcej "małpiego
mięsa". W wydanym w 1943 roku bestsellerze "Singapur milczy"
jego autor Georg Waller wzywał, aby kontynuować wojnę tak długo "aż nie
tylko ciała ale i dusza zostanie unicestwiona, aż wszyscy mężczyźni będą
martwi, ziemia zaorana i posypana solą a kobiety i dzieci rozdzielone i
rozproszone pomiędzy inne narody".
Trudno
się dziwić, że liczba ofiar wśród ludności cywilnej wyniosła ok. 900.000 osób.
Amerykańskie bombowce bombardowały otwarte miasta japońskie w większości
posiadające drewnianą zabudowę, co czyniło je wspaniałym celem dla bomb
zapalających. 9 marca 1945 roku bombowce B29 dokonały zmasowanego nalotu na
Tokio używając bomb zapalających. Liczba ofiar tego nalotu sięga 185.000 osób -
wśród nich tysiące spalonych żywcem. W środku miasta utworzył się ognisty krąg
tak wysoki i gorący, że załogi bombowców nadlatujących później meldowały, iż na
wysokości dwóch mil czuć było swąd palącego się ludzkiego mięsa. Kulminacją
planowej eksterminacji "rasy podludzi" był atak dokonany przy
pomocy bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki (początkowo wybrano Kioto - starą
japońską stolicę - centrum kulturalne i religijne, ale sprzeciwił się temu
sekretarz wojny Stimson), atak przeprowadzony po kapitulacji Niemiec i wówczas,
gdy Japonia była już pokonana (w kwietniu 1945 roku Japończycy za pośrednictwem
Watykanu skierowali do Amerykanów propozycję zawieszenia broni). Nie było
przeszkód aby zademonstrować Japończykom siłę rażenia bomby zrzucając ją na
niezamieszkaną okolicę. Ale chodziło o eksterminację ludności cywilnej i
eksperyment "naukowy". Wybrano Hiroszimę, miasto do tej pory
nietknięte, większe niż oczekiwany promień eksplozji. A jeśli nawet
"atomizacja" Hiroszimy miała skłonić Japończyków do zaprzestania
oporu, to jaki sens miało zniszczenie Nagasaki? Czyżby Nagasaki zostało starte
z powierzchni ziemi dlatego, że w mieście tym znajdowało się największe
skupisko japońskich katolików utrzymujących swą wiarę w niezwykle trudnych
warunkach od ośmiu pokoleń i gdzie stała największa katolicka katedra Azji
Wschodniej? Niezależnie od tego, jakie były powody atomowego ataku na Nagasaki,
to zniszczenie miasta było niczym nieusprawiedliwionym aktem bezsensownego
barbarzyństwa. I dlatego słuszna jest opinia jednego z amerykańskich autorów,
że wojna Stanów Zjednoczonych w Azji była "masową rzezią kobiet i
dzieci, jakiej nie dorównują rzezie dokonywane przez Asyryjczyków".
"Germany must perish"
Bombowiec jest zbawcą cywilizacji
J. M. Spaight
Również
miasta niemieckie i zamieszkująca je ludność cywilna były obiektem
zaplanowanych i metodycznie przeprowadzanych ataków z powietrza. Anglicy, do
których później dołączyli Amerykanie, bombardowali cele cywilne położone daleko
od linii frontu niszcząc wszystko, co im wpadło pod bomby i masakrując kobiety,
dzieci i starców (bombardowali już wcześniej wioski w Iraku i w Indiach; należy
też wiedzieć, że Francuzi zbombardowali Damaszek - miasto o wspaniałej
architekturze). Rozpoczęli bombardowania miast niemieckich 17 maja 1940 roku na
tydzień przed tym, jak Niemcy po raz pierwszy zrzucili bomby na Anglię. Decyzję
o bombardowaniach podjęło brytyjskie Ministerstwo Lotnictwa jeszcze przed wojną
- w 1936 roku. W wydanej w 1944 roku książce "Bombing Vindicated" J.
M. Spaight wysoki urzędnik tego ministerstwa napisał pełen dumy: "To my
zaczęliśmy bombardować cele w Niemczech zanim Niemcy zaczęli bombardować cele w
Wielkiej Brytanii" (podaję to gwoli prawdy historycznej, bo argument
"to on zaczął" jest w sprawach wojny bez znaczenia, a poza tym gdyby
porównywać np. niemieckie bombardowanie Coventry z bombardowaniami miast
niemieckich, to na Berlin zrzucono 363 razy więcej bomb niż na Coventry, na
Kolonię 269 razy więcej, na Hamburg 200 razy więcej, na Bremę 137 razy więcej;
przeciętnie na jedną tonę bomb niemieckich zrzuconych na Anglię przypadało 315
ton bomb angielskich zrzuconych na Niemcy). Naloty bombowe były z punktu
widzenia wojskowego całkowicie nieskuteczne (podobnie jak w Japonii), w
najmniejszym stopniu nie zaszkodziły niemieckiej produkcji zbrojeniowej, nie
skróciły wojny i nie złamały morale ludności cywilnej. Były raczej symulacją
drugiego frontu w Europie, który Churchill obiecywał Stalinowi, przy czym, co
warto wiedzieć, Stalin nie zezwolił bombowcom angielskim i amerykańskim na
lądowanie na sowieckich lotniskach, dzięki czemu uchronił Niemcy przed jeszcze
większymi zniszczeniami: bombowce miały tankować, zabierać nowy ładunek bomb i
w drodze powrotnej powtórnie bombardować miasta niemieckie. Naloty bardzo
często przeprowadzane były nocą i ich celem były dzielnice mieszkaniowe (tzw.
de-housing) i starówki. Zniszczeniu uległo setki kościołów, zamków, pałaców,
zabytków o wielkim kulturalnym i historycznym znaczeniu (padły ofiarą tzw.
Baedeker Raids), szkół i szpitali. Według amerykańskiego czasopisma
"Catholic World" zniszczonych lub uszkodzonych zostało ponad 60%
kościołów. Używano bomb zapalających, co z góry wykluczało atak na łatwo
identyfikowalne cele wojskowe. 14 października 1944 roku w ciągu 24 godzin
zrzucono na Duisburg 9000 ton bomb, co w przybliżeniu odpowiada ilości bomb,
które Niemcy zrzucili na Londyn w ciągu całej wojny. Do najbardziej
barbarzyńskich należał nalot na Drezno w lutym 1945 roku, będący regularną
masakra ludności cywilnej dokonaną na trzy miesiące przed kapitulacją Niemiec
(niektórzy historycy uważają, że bombardowanie Drezna, Berlina i innych miast
tamtego obszaru miało na celu dokonanie jak największej ilości zniszczeń w
strefie, która, jak przewidywano, będzie okupowana przez Rosję Sowiecką).
Drezno - miasto wspaniałej barokowej architektury nie było chronione przez
lotnictwo, nie miało artylerii przeciwlotniczej i schronów. Było całkowicie
bezbronne i do tego przebywały w nim setki tysięcy uciekinierów ze wschodu.
Miasto zostało dosłownie obrócone w perzynę przez angielskie bombowce; dzieło
zniszczenia dokończyli następnego dnia Amerykanie, którzy nie tylko zrzucali
bomby ale też pruli seriami z broni pokładowej do uchodźców tłoczących się na
drogach. Liczbę ofiar tego masowego mordu szacuje się na 150.000 do 250.000
osób. Amerykański historyk Tames Martin pisze o powrocie do barbarzyństwa,
które przejawiło się w tym, że ledwo piśmienni młodzi lotnicy wymazywali z
powierzchni ziemi stare miasta Europy i pomniki kultury z takim samym brakiem
skrupułów jak gospodyni domowa polewająca wrzącą wodą mrowisko (jeden z
oficerów amerykańskich, któremu korespondent wojenny w Płd. Włoszech zwrócił
uwagę, że należy oszczędzać dobra kultury odpowiedział: "w tym kraju
pełno jest klerykalnych zabytków" - nic dziwnego, że Amerykanie
obrócili w gruzy klasztor na Monte Cassino bez żadnej wojskowej konieczności).
Inny historyk amerykański Hoffman Nickerson pisał o "scientific
baby-killing", generał Fuller o "odrażającej rzezi, która
okryłoby hańbą Attylę" a katolicki tygodnik amerykański
"Commonweal" o "mordowaniu niewinnych ludzi i samobójstwie
cywilizacji". Późniejsze bombardowania przez Amerykanów miast w
Północnym Wietnamie to dziecinna igraszka w porównaniu z tym, czego dokonano w
Niemczech i nie tylko, bo naloty przeprowadzano również na miasta w innych
krajach głównie we Francji i w Belgii - od bomb alianckich zginęło więcej
Francuzów niż od kul niemieckich (w Hawrze, który został zbombardowany już po
opuszczeniu go przez Niemców w wyniku nalotu zginęło prawie 4.000 Francuzów).
Jednym z najstraszniejszych przykładów tej totalitarnej strategii wojennej był
nalot na Hamburg w lipcu 1943 roku, kiedy to z powierzchni ziemi starta została
m. in. największa robotnicza dzielnica miasta. Zastosowano bombardowanie
określonych obszarów przez całą dobę, "na okrągło". Amerykanie
bombardowali w dzień, Brytyjczycy w nocy. Ta "Operacja Gomora", jak
ją określiło brytyjskie dowództwo, rozegrała się 24, 25, 26, 27 i 29 lipca oraz
2 sierpnia. W mieście wybuchła ogniowa burza o temperaturze ponad 800 stopni
Celsjusza. Tysiące ludzi (w sumie ok. 40.000 - dla porównania: podczas nalotów
na Coventry zginęły 554 osoby) umierało powolną, okrutną, gorejącą śmiercią
spowodowaną przez bomby fosforowe. Szwajcarska gazeta "Baseler
Nachrichten" pisała we wrześniu 1943 roku o bombardowaniu Hamburga: "piwniczne
schrony zamieniły się w komory śmierci, w których temperatura była wyższa niż
ta osiągana w krematoriach" (wiele ofiar po prostu spaliło się na
popiół). Liczba ofiar nalotów alianckich w Japonii i Niemczech wyniosła blisko
dwa miliony. Mieliśmy tu do czynienia z prawdziwym Holocaustem: całopalną ofiarą
tysięcy żywcem spalonych kobiet i dzieci dokonaną na chwałę demokracji i
postępu. Totalna wojna powietrzna, jak pisał Eryk von Kuehnelt-Leddihn, jest w
najwyższym stopniu demokratyczna, gdyż jest w rzeczywistości zintensyfikowaniem
powszechnego obowiązku służby wojskowej i powszechnego obowiązku umierania.
Nikt nie jest "dyskryminowany", a to jest przecież spełnienie
demokratycznego ideału.
"Norymberga" czyli Ziemia Obiecana
Demokratyczne
wojny totalne są wojnami "nowego typu" , które choć formalnie toczą
się nadal między państwami, to w istocie przekształcają się w międzynarodowe
wojny domowe, światopoglądowe, ideologiczne, socjalne, rasowe czy klasowe. Wojna
w klasycznym sensie - to znaczy wojna pomiędzy suwerennymi państwami - zanika
ustępując miejsca akcji policyjnej. Po jednej stronie istnieje
"przestępstwo agresji" po drugiej zaś nie wojna ale wymierzenie
wrogowi kary za to "przestępstwo". Już samo użycie terminu
"agresja" (która jest wyłącznie zmianą status quo przy użyciu siły)
czy "agresor" jest, nieobecnym w wojnach gabinetowych, moralnym
napiętnowaniem sprawcy, stąd każdy unika oddania "pierwszego strzału"
i w razie potrzeby ucieka się do prowokacji (gwarancje angielskie dla Polski w
1939 roku, prowokacja gliwicka Niemców , Pearl Harbour) aby przedstawić się
jako ten, kogo "napadnięto". Przeciwko "agresorowi" nie
prowadzi się wojny ale akcję policyjną, ponieważ uważany jest on za przestępcę,
którego należy ścigać i karać. Wojna, podobnie jak i cała polityka, zostaje w
erze demokratycznej totalnie zmoralizowana, co prowadzi do gorączkowego
poszukiwania "winnych" czyli tych, którzy "pierwsi
zaczęli". Kwestia "winy" była nieistotna w epoce klasycznych
wojen gabinetowych, w erze demokratycznej jest sprawą zasadniczą, ponieważ tzw.
społeczeństwo będące w demokracji "podmiotem" polityki jest zdolne do
widzenia spraw polityki zagranicznej i wojny tylko w kategoriach moralnych,
dlatego musi mieć "winowajcę" wywołującego nienawiść, gniew czy
oburzenie. Wojna, która byłaby tylko "amoralną" grą strategiczną mającą
na celu obezwładnienie przeciwnika i poszerzenie swojej władzy byłaby nie do
zniesienia dla demokratycznej "opinii publicznej" zdolnej widzieć
politykę jedynie przez pryzmat emocji, uczuć, uprzedzeń i kryteriów moralnych.
W erze
demokratycznej odradza się w zdegenerowanej formie koncepcja "wojny
sprawiedliwej", zanika de facto neutralność, ponieważ ten, kto jest
neutralny w czasie zmagań Sił Dobra z Siłami Zła automatycznie staje po stronie
tych drugich. Dlatego np. Polska brała udział w wojnie z Irakiem, co jest wszak
szczytem politycznego kretynizmu. Zanika również jasny rozdział pomiędzy wojną
a pokojem (utrzymywanie sankcji wobec Iraku oznacza, że wojna trwa nadal). Ponieważ
wróg nie jest już "normalnym" wrogiem ale przestępcą, byłoby rzeczą
niemoralną usiąść z nim do stołu rokowań, aby wynegocjować pokój. Można go
tylko sądzić i wymierzyć mu karę. Trzeba również dokonać w podbitym państwie
czystki politycznej, narzucić pokonanemu państwu swój system polityczny i
"reedukować" podbity naród (jeszcze napiszemy w "Stańczyku"
czym naprawdę była "denazyfikacja" i "reedukacja" w
Niemczech). Z tej perspektywy warto spojrzeć np. na proces norymberski (także
procesy w Tokio i Manilii), który był logicznym zwieńczeniem "wojny
sprawiedliwej". Nie był on, co przyznają wszyscy niezależnie myślący
historycy i prawnicy, procesem sądowym ale procesem pokazowym takim samym jak
procesy moskiewskie, polityczno-propagandowym spektaklem dla masowej
publiczności, która naładowana propagandą nienawiści domaga się głów przedstawicieli
Sił Zła. Wróg musi być unicestwiony ponieważ stoi na drodze ku "wiecznemu
pokojowi". Jak pisał wybitny prawicowiec francuski Maurice Bardeche
Norymberga to Akropolis Nowej Wspólnoty, brama ku Nowemu Światu Jutra i Ziemi
Obiecanej, a równocześnie komedia sprawiedliwości (miał rację
żydowsko-amerykańsko-niemiecki konserwatysta Willi Schlamm, gdy pisał, że jeśli
chciano się pozbyć liderów III Rzeszy, to trzeba ich rozstrzelać na mocy prawa
okupacyjnego bez żadnych procesów i całej tej sądowej farsy).
Przeszłe i
przyszłe procesy zwyciężonych należy widzieć jako wyraz tej samej
demokratycznej, mesjańskiej z ducha anty-polityki, element etycznego
imperializmu demokracji mający swój odpowiednik w likwidowaniu przez
bolszewików wrogów klasowych stojących na drodze do osiągnięcia wiecznej
harmonii bezklasowego społeczeństwa. Nie ulega wątpliwości, że gdyby wojnę
wygrał Hitler, to postawiłby przed "sądem" Churchilla, Stalina i
innych i skazał ich na śmierć pod zarzutem "spiskowania przeciw
pokojowi" dokonania "zbrodni przeciw ludzkości" itd. Demokratyczne
wojny totalne nie znają bowiem innej możliwości zakończenia wojny jak
"bezwarunkowa kapitulacja" i zemsta na wrogu ubrana w prawne formuły.
Norymberga czy
raczej "Norymberga" nie otwiera jednak drogi do Ziemi Obiecanej,
Wielka Demokratyczna Obietnica nie zostaje spełniona (jak wszystkie inne
demokratyczne obietnice). Żadna "Norymberga" nie kończy historii, w
miejsce dawnego wroga pojawia się natychmiast następny, a "wieczny
pokój" trwa ledwo kilka miesięcy. Bo
"wieczny pokój" to tyle samo, co wieczna wojna.
Lekcja demokratycznych
wojen totalnych
Kiedy
reakcjonista mówi o "nieuchronnej restauracji", to nie należy
zapominać, że reakcjonista liczy w tysiącleciach.
Mikołaj
G. Davila
Dla ludzi pragnących rozważać sprawy
polityki zagranicznej i wojen poza kategoriami jakie narzuca demokracja jasno
rysuje się ich zadanie: z całą mocą uderzyć we wszystkie, wszystkie powiadam,
ideologie, które mułem humanitarystyczno-pacyfistycznych haseł oblepiają realną
politykę, aby dotrzeć do zawsze takich samych konstelacji władzy i aby
rozpoznać ukryty pod maską frazesów realny podział na wrogów i sojuszników i
odkryć prawdziwe cele polityczne ukryte pod płaszczem orwellowskiej propagandy.
Trzeba odrzucić "tyranię wartości i demokratycznych ideałów", zedrzeć
maskę z "uetycznionej polityki" by zrozumieć czym jest etyka
polityczna. Potrzebna jest "reakcyjna awangarda", która zostawi poza
sobą ideologiczne fronty Wielkiej Wojny Domowej XX wieku by przygotować się do
walki na całkiem nowych frontach i w nowych warunkach. Musi ona wykuć sobie
taką duchową zbroję, wobec której bezsilny okaże się każdy moralny szantaż i
która uchroni ją przed ciosami demokratyczno-pacyfistyczno-humanitarystycznych
mieczy nazywanych w panującej nowo-mowie lemieszami i używanych przez potężnych
jako narzędzie panowania. Dla tej "reakcyjnej awangardy" nie ma
właściwie miejsca w naszej post-politycznej epoce. Dlatego musi ona sobie to
miejsce wyrąbać toporem prawdy i zapewnić sobie prawo do istnienia taką ostrością
i twardością sądów, że wysuwane przy podobnych okazjach przez demokratów
zarzuty "cynizmu", "amoralności", "makiawelizmu"
czy "nihilizmu" brzmieć będą jak komplementy. "Reakcyjna
awangarda" nie będzie dawać innych odpowiedzi na pytania zadawane przez
demokratów ale postawi nowe pytania, aby w ten sposób narzucić wrogom miejsce
walki i rodzaj broni.
Demokratyczne wojny totalne były jak
olbrzymie egalitarne walce, które zniszczyły dawne formy polityczne i sposoby
życia. Były prawdziwą i dogłębną rewolucją społeczną. Oś czasu obróciła się i
nie można już jej cofnąć z powrotem. Nie jest już możliwa restauracja dawnych
form. Ale prawica, która "czerpie z tego, co obowiązuje zawsze",
która w potoku zdarzeń potrafi odszukać kamienie dające oparcie stopom wie, że,
jak pisał Edmund Burke, strzec trzeba ognia a nie popiołu. "Reakcyjna
awangarda" popiół zostawić musi innym a skupić się na strzeżeniu ognia.
Musi dokonać radykalnej secesji z dominującego w dwudziestym wieku nurtu
ideowo-politycznego, aby nie oddając się bezpłodnym marzeniom o restauracji
dawnych form rzucić prawdziwe wyzwanie panom współczesnego świata. Tylko w ten
sposób może zaistnieć w sensie duchowym i politycznym. W przeciwnym razie
zamieszka w skansenie żyjąc udawanym życiem, bezzębna, oswojona i niegroźna.
Tomasz Gabiś
Wybrana literatura
1
Harry Elmer Barnes "In Quest of Truth and
Justice. De-Bunking the War-Guilt Myth", Colorado Springs 1972
2
Martin Caidin "The Night Hamburg Died', Nowy Jork
1960
3
Lawrence Dennis "Operational Thinking for
Survival"' Colorado Springs 1969
4
General J. F. C. Fuller "The Conduct of War
1789-1961" Nowy Jork 1992
5
Kurt Glasser "World War II and War Guilt
Question". (w:) Modern Age. The First Twenty Five Years (wybór artykułów z
kwartalnika "Modern Age"), wyd. George A. Panichas, Indianapolis 1988
6
Kapitan Russel Grenfell, R. N. "Unconditional
Hatred", Nowy Jork 1954
7
David Irving "The Destruction of Dresden",
Londyn 1963
8
Tenże
"Von Guernica bis Vietnam. Das Leiden der Zivilbevoelkerung im modern
Krieg", Monachium 1982
9
Bertrand de Jouvenel "Apres la defaite" Paryż
1940 (zob. Stańczyk nr 6,
1987)
10
Erik von
Kuehnelt-Leddihn "Die falsch gestellen Weichen. Der Rote Faden 1789-1984"'
Wiedeń-Kolonia 1989
11 James
J. Martin "Revisionist Viewpoints. Essays in a Dissident
HistoricalTradition"' Colorado Springs 1971
12 Tenże
"The Saga of Hog Islands and Other Essays in Inconvenient History"'
Colorado Springs 1977
13
Winfred
Martini "Das Ende aller Sicherheit", Stuttgart 1954
14
Guenter
Maschke "Frank B. Kellog siegt am Golf", Etappe nr 7 (październik
1991), zob. omówienie tego artykułu w: Stańczyk nr 1 (17) 1992, str. 70
15 Ludwig
von Mises "Omnipotent Government: The Rise of the Total State and Total
War", Nowy Jork 1978
16 Hoffman
Nickerson "The Armed Horde 1973-1939" Nowy Jork 1940
17 Robert
Nisbet "The Present Age. Progress and Anarchy in Modern America" ,
Nowy Jork 1988
18 Hans
Rumpf "The Bombing of Germany" Nowy Jork 1963
19 Artur
Ponsonby "Falsehood in War-Time" Londyn 1928
20
Carl
Schmitt "Der Nomos der Erde im Voelkerrecht des Jus Publicum
Europeum", Berlin 1988
21
Josef
Schuesslbumer "Amerikas Krieg gegen Japan"' Criticon nr 118
(marzec-kwiecień 1990)
22
Generał
Franz Uhle-Wettler "Die Gesichter des Mars. Gedanken zum Krieg in unserer
Zeit", Criticon nr 135 (styczeń-luty 1993), zob. omówienie tego artykułu
w: Stańczyk nr 2 (21) 1994, str. 77
23 F.
J. P Veale "Advance to Barbarism: How the Reversion to Barbarism in
Warfare and War-Trials Menaces Our Future", Nowy Jork 1968
24 Richard
M. Weaver "Southern Chivalry and Total War" (w:) tenże, "The
Southem Essays", Indianapolis 1987
25 Michi
Weglyn "Years of Infamy. The Untold Story of America's Concentration
Camps", Nowy Jork 1976