Tomasz Gabiś II

 

Demokratyczne wojny totalne

Wynalazek wojen totalnych zastrzeżony został dla ery demokratycznej.

Bertrand de Joavenel

Do najważniejszych wydarzeń kończącego się wieku dwudziestego należały bez wątpienia dwie wojny światowe, które wywarły swoje piętno na wszystkich dziedzinach życia. Jednak mimo, że napisano na ich temat tysiące książek, to nietrudno zauważyć, że ich opisy, wyjaśnienia i interpretacje grzeszą pewną jednostronnością wynikającą, jak można chyba sądzić, z pewnego przemilczenia. To przemilczenie dotyczy kontekstu społeczno-polityczno-ideologicznego tych wojen. A przecież dla każdego powinno być oczywiste, że kontekst ten czy też ramy w jakich te wojny się rozgrywały tworzy demokracja we wszystkich swoich przejawach: politycznych, ideologicznych, psychologicznych, prawnych, moralnych itd. To przecież wiek XX jest świadkiem tryumfu demokracji, zrodzonej w zamęcie rewolucji we Francji i w Ameryce. I obie wojny światowe są wojnami demokracji nawet jeśli w tym czy innym państwie pozostali monarchowie lub ocalały tam resztki dawnych tradycyjnych elit arystokratycznych. Te "relikty przeszłości" zostają zlikwidowane po I Wojnie Światowej i II Wojna Światowa jest już całkowicie wojną demokracji (w pewnym sensie wojna, która rozpoczęła się w 1914 roku trwa do roku 1945 przechodząc w "zimną wojnę" trwającą do początku lat 90 tych).

Oczywiście w II Wojnie Światowej biorą udział różne demokracje. Po jednej stronie mamy zachodnią demokrację powszechnych wyborów i badań opinii publicznej w sojuszu z komunistyczną demokracją opartą na mobilizacji i "zaufaniu" mas. Fakt, że w ZSRR panował system monopartyjny jest bez znaczenia, gdyż system ten jest po prostu odmianą systemu partyjnego. W systemie monopartyjnym mobilizacji mas dokonuje przy pomocy rozmaitych akcji i rytuałów politycznych jedna partia, natomiast w systemie wielopartyjnym np. poprzez agitację wyborczą wiele partii; w systemie jednopartyjnym polityzacji całego życia społecznego i gospodarczego dokonuje jedna partia, w systemie wielopartyjnym wiele partii (czasami dwie główne partie jak to jest np. w USA) itd. Po drugiej stronie mamy plebiscytarną demokrację narodowo-socjalistyczną. Trzecia Rzesza nie była bowiem, jak starają się nam wmówić demokraci, zaprzeczeniem demokracji, ale podobnie jak komunizm jej logicznym dopełnieniem. Dlatego III Rzesza starannie pielęgnowała element plebiscytarny, nawet jeśli wybory zmieniła w aklamację. Hitler jak rasowy demokrata pisał w "Mein Kampf" , że należy "podbić serca mas" a na łamach "Voelkischer Beobachter" z 10 listopada 1938 określił się jako "arcydemokratą". Kiedy indziej mówił o "germańskiej demokracji". Z kolei Rudolf Hess określał system panujący w Niemczech jako "najnowocześniejszą demokrację świata opartą na zaufaniu większości". Zarówno narodowy socjaliści jak i komunizm wywodzą swoją władzę od suwerennego ludu i są lokalnymi i historycznymi odmianami demokratyzmu. Sojusznik Niemiec, Włochy były demokracją faszystowską, czy też, jak ją określał Mussolini "zorganizowaną, scentralizowaną, autorytarną demokracją o narodowych podstawach". Stosunkowo najmniej zdemokratyzowanym państwem była Japonia, ale i tutaj partie polityczne działały od końca XIX wieku, a w 1925 roku wprowadzono powszechne prawo wyborcze dla mężczyzn powyżej 25 roku życia. O ile więc w I Wojnie Światowej rysował się jeszcze pewien podział na "demokracje zachodnie" sprzymierzone z monarchią rosyjską (choć i w Rosji demokratyzacja rozpoczęła się już wcześniej) i na monarchię niemiecką i austrowęgierską (także i w tych państwach demokratyzacja poprzedzała wybuch wojny), to w II Wojnie Światowej dochodzi do starcia różnych typów demokracji, a Roosevelt, Stalin, Churchill i Hitler to ucieleśnienia tej samej russowskiej "woli powszechnej", to takie same instrumenty mas: niemieckich, amerykańskich, angielskich czy "radzieckich".

W procesie demokratyzacji wyniszczone zostają dawne elity arystokratyczne, czy to fizycznie przy pomocy karabinów maszynowych czy społecznie przy pomocy podatków. Na arenę polityczną wkraczają wielkie masy ludzkie. To z nich rekrutują się nowe elity polityczne (mieszczańskie lub proletariackie), to ich nastroje, potrzeby, zachcianki i żądania stają się częścią polityki. To do nich odwołują się politycy, od nich czerpią legitymizację swojej władzy, przed nimi tłumaczą swoje posunięcia i usprawiedliwiają swoje decyzje, do nich kierują swoje przemówienia, oświadczenia i apele. Zgodnie z demokratyczną ideologią całe "społeczeństwo" ma rządzić i odpowiadać za politykę państwa, a więc również za politykę zagraniczną i wojny. Stąd nieodłącznym składnikiem demokracji jest nieustanna propaganda, która ma wyjaśniać "społeczeństwu" takie a nie inne decyzje polityczne. Powstaje system permanentnych "konsultacji społecznych".

Przejawem demokratyzacji jest również powstanie wielkich armii z masowego poboru zapoczątkowane w czasie Rewolucji (Anty)Francuskiej. W swojej książce "Uzbrojona horda" pisał Hoffman Nickerson: "Tak jak u barbarzyńskich plemion wojownikiem stał się teraz każdy mężczyzna zdolny do noszenia broni. W ciągu czterech lat od zwołania rewolucyjnego parlamentu nie urzeczywistniło się niemożliwe do urzeczywistnienia marzenie Rousseau o raju na ziemi: zamiast wiejskiej scenerii zaludnionej przez pasterki podobne do figurek z drezdeńskiej porcelany mamy znowu uzbrojoną hordę. Demokratyczni politycy rozpaczliwie poszukujący środków dla rotowania swego systemu i swojej władzy spuścili z łańcucha diabła wojny totalnej, wojny absolutnej". A Hipolit Taine tak opisywał ten proces: "Powszechny obowiązek służby wojskowej rozprzestrzenił się jak choroba zakaźna na całym kontynencie europejskim i panuje tu razem ze swoim syjamskim bratem, który go poprzedza albo po nim następuje - powszechnym prawem wyborczym; jeden ciągnie za sobą drugiego, obaj ślepi i wzbudzający przerażenie, panowie i władcy przyszłości. Jeden daje człowiekowi kartkę wyborczą do ręki, drugi zakłada mu na plecy żołnierski tornister". Nadchodzący dwudziesty wiek, pisze dalej Taine, przyniesie masakry, międzynarodową nieufność, perwersję produktywnych wynalazków, postęp w środkach zniszczenia i cofnięcie się do najniższych i najbardziej zepsutych form kłótliwych społeczeństw, do egoistycznych i brutalnych instynktów, do obyczajów i moralności barbarzyńskich plemion.

Ogólna demokratyzacja i wprowadzenie powszechnego obowiązku służby wojskowej przyniosło w efekcie niesłychany rozwój propagandy wojennej potrzebnej do pobudzenia niskich instynktów szerokich mas. Ponieważ większość ludzi nie lubi gdy odrywa się ich od codziennych zajęć i rozrywek, i nie chce narażać swego życia i zdrowia na wojnie, nie czuje bowiem żadnego powołania do wojennego rzemiosła, potrzebna jest zakrojona na szeroką skalę akcja propagandowa mająca skłonić ich do tego, aby opowiedzieli się za wojną i aby chcieli w niej uczestniczyć. Histeryczna propaganda jest nieodłączną częścią demokratycznych wojen totalnych: "monarchowie XVIII stulecia mobilizowali w prowadzonych przez siebie wojnach jedynie niewielką część rezerw ludzkich i materialnych swych krajów. Natomiast rządy współczesne mobilizują wszystkich mężczyzn i całe zasoby materialne narodu. Nie ulega wątpliwości, że narody nie byłyby skłonne ponosić tak olbrzymich ofiar, gdyby nie przedstawiono im wroga jako wcielenia zła. Wychowanie ku nienawiści jest sztuką, którą wiek dwudziesty doprowadził do perfekcji a nauczyciele tej sztuki sami są przez nią opętani" (Bertrand de Jouvenel). Wiek dwudziesty to czas demokratycznej "totalnej mobilizacji" - mobilizacji wszystkich rezerw: ludzkich, materialnych, religijnych, światopoglądowych, duchowych i moralnych, mobilizacji potrzebnej aby w jeszcze jednym, tym razem ostatecznym, wysiłku zniszczyć na zawsze wroga i ustanowić "wieczny pokój".

 

Utracona Arkadia wojen gabinetowych

Warunkiem udziału wielkich mas w służbie wojskowej był stopień popularności wojny. Decydujące kryterium tkwiło w demokratycznych wyobrażeniach o sprawiedliwości. Dlatego tak zwana wojna gabinetowa miała reputację czegoś szczególnie niecnego. Jednakże dla każdego, kto sprawy władzy rozpatruje zgodnie z ich istotą i bez uprzedzeń, nie może ulegać najmniejszej wątpliwości, że wojnę gabinetową należy postawić znacznie wyżej niż wojnę z udziałem mas. Jest to wojna dobrze przemyślana, która posiada określone cele, której moment wybuchu można wybrać stosownie do okoliczności; przede wszystkim jednak dystansuje się ona od sfery moralnej, dlatego też zbędne jest w niej pobudzanie niskich instynktów i uczuć nienawiści, które muszą opanować masy, by w ogóle były one zdolne do walki.

Ernst Juenger

Wojny prowadzone w Europie w okresie przed-demokratycznym nazywane były wojnami gabinetowymi, co w języku demokratów ma oczywiście odcień pejoratywny, no bo jak to być może, żeby jacyś "nie mający społecznego mandatu" ludzie decydowali o wojnie i pokoju ponad głowami ludów nawet nie konsultując z nimi swoich decyzji podejmowanych w gabinetach. Tymczasem właśnie dlatego, że były to wojny gabinetowe to, w przeciwieństwie do demokratycznych wojen totalnych, były wojnami "częściowymi" i ograniczonymi, w których mobilizowano tylko część zasobów materialnych danego kraju, w których brała udział tylko część ludności tzn. zawodowe armie i w których istniał w miarę jasny podział między żołnierzami a ludnością cywilną. W wojnach tych dominowały jeszcze tradycje rycerskie, istniał pewien kod zachowań i obyczajów szczególnie ważny wówczas, kiedy, jak to się dzieje w czasie wojny, gniew i strach zaślepiają ludzi i osłabiają ich samodyscyplinę. Ponieważ decyzje o wojnie podejmowano w ciszy gabinetów były one dobrze przemyślane i miały jasno określone i ograniczone cele polityczne wynikające z racji stanu oraz z racji geopolitycznych i geostrategicznych, i wolne były od masowej propagandy prowojennej i wojennej. Były pojedynkiem suwerennych państw obserwowanym przez sekundantów - państwa neutralne. Wszystkie państwa mogły rozpocząć wojnę w dogodnym dla siebie momencie, wszystkie miały równe prawa i były sobie równe pod względem moralnym i prawnym. Wojny gabinetowe były, jak to określa Karol Schmitt, mierzeniem sił, pasowaniem się suwerennych i równorzędnych wrogów. Kapitan Russell Grenfell pisał: "Wielce znaczący jest fakt, że przywódcy wojenni przed stuleciem i wcześniej nie okazywali żadnej skłonności do wojny totalnej, totalnego zwycięstwo i totalnego podporządkowania sobie wroga. W tamtych czasach ludzie, którzy decydowali o tych sprawach byli w większości arystokratami, w Anglii członkami parlamentu, którzy znaleźli się tam dzięki osobistym zasługom i nie potrzebowali (reprezentacjo parlamentarna zastrzeżona była dla klas wyższych) brać pod uwagę uprzedzeń i emocji masowego elektoratu, którego ignorancja w sprawach polityki zagranicznej, wojny i pokoju, jest zawsze większa niż jego wiedza na ten temat". Tradycyjne elity wyznawały wspólny system wartości, wiedziały co to honor i potrafiły ze sobą walczyć bez nienawiści, łatwiej umiały się porozumieć i zawrzeć pokój, łatwiej niż dzieje się to w demokracjach, gdzie z natury rzeczy większe są płaszczyzny tarcia. Elity prowadziły wojnę "poza dobrem i złem", uprawiały politykę nie odwołując się do masowych emocji, które z konieczności muszą opierać się na prostym schemacie walki Dobra ze Złem. Dlatego łatwiej było zawrzeć pokój i przystąpić do nowej rundy dyplomatycznych zapasów, w której wczorajszy wróg mógł być sojusznikiem, nie było więc sensu totalnie go niszczyć lub upokarzać.

Okres wojen gabinetowych to okres panowania klasycznego prawa międzynarodowego (Jus Publicum Europeum), które rozróżniało jasno stan wojny i pokoju, wojnę uznawało za legalny i obustronnie usprawiedliwiony środek polityki i przejaw suwerenności państwa, wroga - niezależnie od tego czy atakował czy się bronił uznawało za justus hostis, a nie za stojącego niżej pod względem moralnym przestępcę, otwierało możliwość zawarcia wynegocjowanego pokoju i posiadało jasną koncepcję neutralności.

Wojny w epoce przed-demokratycznej to wojny polityczne we właściwym znaczeniu tego słowa, gdzie wojną i zawarciem pokoju kieruje chłodna, pozbawiona emocji, rozumna i realistyczna polityka siły, możliwa wówczas, gdy ludzie, którzy ją prowadzą nie wywodzą swojej władzy z "woli ludu" i nie muszą w związku z tym brać pod uwagę tzw. nastrojów społecznych. Ponieważ polityka wojny dystansuje się od sfery moralnej jest przez to bardziej ludzka, mniej fanatyczna i dzika, mniej brutalna i okrutna.

Kiedy arystokratyczne elity zostają zniszczone (czy to fizycznie czy poprzez podatki i inne polityczne instrumenty) mija czas gabinetowych wojen. Odchodzą od władzy, jak pisał amerykański konserwatysta, piewca arystokratycznych wartości Południa Richard Weaver, spadkobiercy starego rycerskiego porządku a ich miejsce zajmują ludzie, którzy nie wierzą już w żadne standardy i szczerze pogardzają wszystkimi ograniczeniami, które przeszkadzają im w osiągnięciu bezpośrednich rezultatów. Wojna totalna to według Weavera typowa koncepcja klasy średniej zdominowanej przez materialistyczne przesądy i niezdolnej do widzenia w wojnie czegokolwiek innego, jak tylko całkowitego zniszczenia wroga. Pierwszą nowoczesną i totalną wojną była, według Weavera, wojna prowadzona przez demokratyczną Północ przeciw arystokratycznemu Południu w latach 1861-65, o której napiszemy niżej.

 

NA PROPAGANDOWYM FRONCIE

 

Zorganizowana nienawiść

Siłą napędową demokracji nie jest miłość do innych ludzi ale nienawiść do wszystkich spoza plemienia, spoza frakcji, partii czy narodu. "Wola powszechna" głosi wojnę totalną a nienawiść jest największą siłą rekrutów.

generał J. F. C. Fuller

Propaganda demokratycznych wojen totalnych ma jak każda inna propaganda np. propaganda partyj politycznych dwa oblicza: jedno oblicze to maksymalna demonizacja i kryminalizacja wroga, drugie to maksymalne upiększenie własnego obrazu. Skierowana jest zarówno do własnego "społeczeństwa" i własnych żołnierzy jak i do "społeczeństwa" i żołnierzy państwa wrogiego a także do "społeczeństw" i rządów krajów nie biorących udziału w wojnie - aby skłonić je do przystąpienia do wojny po "właściwej" stronie. Propaganda jest najważniejszą częścią wojny psychologicznej będącej jednym z aspektów demokratycznej wojny totalnej. Organizowana jest przez rozmaite departamenty propagandy, ministerstwa propagandy, informacyjne biura wojenne, biura prasowe rządów itp. czyli przez wszystkie instytucje, które Orwell nazywa ogólnie Ministerstwem Prawdy i które na okrągło "oświecają", przekonują, pouczają, indoktrynują obywateli. Propaganda wojenna na tak wielką skalę jak w XX wieku nie byłaby skuteczna ani nawet możliwa, gdyby nie rozwój massmediów, które były w stanie dotrzeć z informacjami do najbardziej zapadłych wiosek. I Wojna Światowa była pod względem propagandowym wojną prasową (tu warto zauważyć, że oddziaływanie propagandy prasowej było możliwe dzięki koniecznemu w demokracji przymusowemu nauczaniu i tzw. walce z analfabetyzmem; koniecznemu, bo inaczej rządzący demokraci nie mogliby odpowiednio do swoich celów kształtować "woli ludu", by później być jej wyrazicielami). Podczas Drugiej Wojny Światowej oprócz prasy główną rolę w propagandzie odegrało radio i film - środki o wiele bardziej skuteczniejsze niż prasa. Dzięki radiu uzyskano możliwość silniejszego oddziaływania na "społeczeństwa" i żołnierzy państw wrogich (podczas I Wojny Światowej taką rolę, oczywiście w skromniejszym wymiarze, odegrały ulotki zrzucane z samolotów).

 

Zorganizowana nienawiść w I Wojnie Światowej

Klasyczną książką na temat propagandy wojennej i propagandowych kłamstw w okresie I Wojny Światowej jest wydana w 1923 roku w Londynie książka Arthura Ponsonby'ego "Fałszerstwa czasu wojny" zawierająca, jak głosi podtytuł, "kłamstwa krążące w różnych krajach podczas wielkiej wojny". Oczywiście Ponsonby przedstawia tylko niewielką część tych kłamstw, skupiając się przede wszystkim na kłamstwach propagandy angielskiej. Pisze on, że propaganda wojenna "pracowicie i bezustannie dostarczać musi opinii publicznej bodźców do oburzenia i nienawiści" , fakty muszą być zniekształcane, istotne okoliczności ukryte, własny rząd musi być przedstawiony jako nieskazitelny a jego cele i działania jako absolutnie słuszne; natomiast wróg musi być przedstawiony jako okrutny przestępca. Bezmyślne masy akceptują tysiące razy powtarzane kłamstwa będące "patriotycznym" obowiązkiem. W latach 1914-1918, pisze Ponsonby, ludzie kłamali świadomie bardziej niż w jakimkolwiek okresie dotychczasowej historii świata. Skuteczność propagandy była wówczas tak wielka m. in. dlatego, że pracownikami frontu propagandowego stali się pisarze, intelektualiści, historycy itp. potrafiący nadać kłamstwom pozory prawdy. W czasie wojny pojawiają się sfałszowane fotografie, fotomontaże, kłamliwe rysunki. Fałszowano i preparowano oficjalne dokumenty i oświadczenia. Były kłamstwa oficjalne (rządowe), półoficjalne i prywatne. Te ostatnie są często wytworem histerycznych halucynacji rozpowszechnionych w okresie wzburzonych emocji, masowych panik czy politycznych psychoz typowych dla współczesnej demokracji. Prasa drukowała wówczas wprost fantastyczne historie, całkowicie wyssane z palca informacje, rozpowszechniała plotki i niesprawdzone relacje "naocznych świadków", drobne wydarzenia wyolbrzymiano, inne całkowicie przemilczano itd. Prasa drukowała np. relacje "naocznych świadków", którzy przysięgali, że spotkali w Anglii żołnierzy rosyjskich! Pisano o pielęgniarkach w Belgii, którym żołnierze niemieccy obcięli piersi, o belgijskich dzieciach, którym obcinali ręce - jedna z gazet zamieściła nawet rysunek żołnierza niemieckiego jedzącego obcięte dzieciom ręce! O kanadyjskim żołnierzu przybitym do ściany bagnetami - potem był to inny żołnierz przybity do krzyża w miejsce zdjętej figury Chrystusa. Prasa opublikowała list wysłany z niewoli przez brytyjskiego żołnierza, któremu Niemcy obcięli język (ten sam motyw pojawił się później w prasie niemieckiej z tym, że oczywiście język obcięto żołnierzowi niemieckiemu). Pisano również, że Niemcy zarażają jeńców bakteriami gruźlicy. Propaganda starała się przedstawić los własnych żołnierzy wziętych do niewoli w jak najgorszym świetle, aby zniechęcić żołnierzy do poddawania się wrogowi i zachęcić do walki do ostatniej kropli krwi (państwa wrogie na odwrót - przedstawiały los jeńców jako sielankę, by osiągnąć przeciwne skutki. Największym sukcesem propagandy angielskiej była historia o tym, że Niemcy przerabiają zwłoki swoich żołnierzy (a potem zwłoki jeńców) na glicerynę i stearynę (źródłem tej historii była... prasa niemiecka opisująca przemysłowe wykorzystanie zwłok koni zabitych na froncie). W gazetach angielskich ukazały się relacje z "fabryki trupów" pod Koblencją, dokąd dowożono pociągami powiązane w pęczki, nagie zwłoki żołnierzy. Historia ta została wykorzystana przede wszystkim na Dalekim Wschodzie i w Chinach oddziaływując na buddystów, muzułmanów i Hindusów. Rozpowszechniano również informację o tym, że władze niemieckie nakazały kobietom i dziewczętom współżycie seksualne z żołnierzami przebywającymi na urlopie, aby rodziło się więcej dzieci, które wyrównają straty w ludziach poniesione na froncie. Szczególnie aktywne w tym względzie kobiety miały być nagradzane (rzecz jasna w tym przypadku pewnemu realnie występującemu zjawisku nadano odpowiednią propagandową interpretację). Innym zabiegiem propagandy brytyjskiej było spersonifikowanie wroga i obarczenie go wyłączną winą za wybuch wojny, aby tym łatwiej uczynić go przedmiotem nienawiści mas. Jeszcze w 1913 roku prasa brytyjska pisała o cesarzu Niemiec jako o wytwornym dżentelmenie, na którego słowie można polegać, gościu zawsze serdecznie witanym, przyjacielu itd. Po wybuchu wojny jak na komendę wszystko to zostało zapomniane i cesarz stał się Wilhelmem lunatykiem, szaleńcem (tak jak później Hitler, a jeszcze później bo w naszych czasach płk. Kadafi, Kim Ir Sen, Saddam Hussein i inni "crazy dictators"), monstrum, wodzem barbarzyńców, współczesnym Judaszem, przestępczym królem ("zastrzelić go to kazać mu umrzeć godną śmiercią żołnierza, dla tego przestępcy odpowiedni jest stryczek"). "Punch" przedstawił cesarza jako Kaina, inne gazety pokazywały go z krwią na ustach. Nic dziwnego, że podczas wyborów powszechnych w 1917 roku kandydaci, którzy nie chcieli "wieszać cesarza" tracili głosy, ponieważ dla podnieconych przez propagandę mas tylko najprostsze slogany są zrozumiałe i tylko "akcja bezpośrednia" jest przez nie akceptowana.

We Francji w 3 dni po wybuchu wojny powstał Maison de la Presse mieszczący się w wielkim pięciopiętrowym budynku. Francuskie Ministerstwo Prawdy otrzymało na swoją działalność 25 mln franków w złocie i pełną parą fabrykowało fotografie odciętych rąk, wyrwanych języków, wydłubanych oczu, produkowało fałszywe relacje z frontu, fikcyjne wiadomości itd. itp. W Niemczech z kolei uprawiano propagandę sukcesu: dokładnie ukrywano prawdę o wydarzeniach na froncie, każdy sukces wroga i każda własna porażka były minimalizowane, każdy własny sukces wyolbrzymiany, skutki interwencji amerykańskiej przemilczane. Dlatego, kiedy Niemcy skapitulowały wszyscy byli zaskoczeni i stąd, dodajmy, pojawiły się podejrzenia o zdradę i "legenda o nożu w plecach". Tak samo jak w innych krajach publikowano w Niemczech fikcyjne informacje, fikcyjne przemówienia, wywiady, relacje, raporty. Zastosowano też na większą skalę propagandę filmową. Rozpowszechniano informację o francuskim lekarzu, który chciał zatruć studnie w Metzu bakteriami cholery. W Niemczech wydłubane oczy żołnierzy niemieckich były tak popularne jak gdzie indziej odcięte ręce belgijskich dzieci. Widziano nawet chłopca z całym wiadrem pełnym oczu niemieckich żołnierzy i księdza z naszyjnikiem z obrączek zdjętych z palców poobcinanych żołnierzom. Prasa niemiecka podała również, że na froncie wschodnim Rosjanie przybili gwoździami do stołu dwunastoletniego chłopca, żołnierzom obcinali ręce a kobietom piersi. Również w Niemczech pojawiła się informacja, że Bułgarzy wprowadzają Serbów do odwszalni i zabijają przy pomocy gazu.

Ponsonby opisuje na końcu swej książki propagandę wojenną w Stanach Zjednoczonych, gdzie początkowo działali zarówno propagandyści niemieccy jak i angielscy. Anglicy okazali się skuteczniejsi. Z czasem wszystkie te motywy propagandowe, które Anglicy wykorzystywali u siebie zaczęły być eksploatowane przez media amerykańskie. Szczególną popularnością cieszyły się historie o obciętych rękach dzieci belgijskich. Do akcji włączyli się również filmowcy i na ekranach pojawiła się masa filmów szpiegowskich i wojennych ukazujących inwazję obcych wojsk na Stany Zjednoczone. Cała propaganda miała oczywiście przekonać Amerykanów, że Stany Zjednoczone muszą przystąpić do wojny, co jak wiadomo nie było nazbyt popularne. Po przystąpieniu USA do wojny propaganda jeszcze się nasiliła. Wyprodukowano setki "prawdziwych filmów wojennych" (rzecz jasna spreparowanych w Holywood). Cała armia mówców, dziennikarzy i autorów propagandowych broszur pracowała dla Commitee on Public Information i Ameryka została zalana literaturą przedstawiającą "okrucieństwa Hunów". Cała propaganda angielska i francuska została wykorzystana i spotęgowana. Pojawiały się masowo rozpowszechniane historie o zatrutych cukierkach dla dzieci zrzucanych z samolotów, o amerykańskim chłopcu, któremu Niemcy obcięli uszy itp. Pojawiła się też amerykańska wersja ukrzyżowania: tym razem chodziło o nagą dziewczynę przybitą gwoździami do drzwi stodoły. Ponsonby zwraca uwagę, że takie i podobne historie oddziaływały szczególnie na kobiety, które pierwsze zaczęły popierać przystąpienie USA do wojny. Ponieważ w USA wszystko jest wielkie to i propagandowy szał przerósł tam wszystko, czego dokonała propaganda państw europejskich.

Nie jest rzecz jasna tak, że pierwsza demokratyczna wojna totalna była tym samym co pojedynki dawnych rycerzy. Jest oczywistym faktem, że następowała brutalizacja wojny i konwencje, normy i standardy obowiązujące (co też nie znaczy, że zawsze i wszędzie były przestrzegane) we wcześniejszych wojnach gabinetowych stają się w coraz większym stopniu pustymi formułami. Jak słusznie pisał Winston Churchill: "Wszystkie okropności wszystkich stuleci skumulowały się, obejmując nie tylko armie ale i całe narody (...) Ranni umierali pomiędzy liniami frontu; polegli gnili na ziemi. Na morzach zatopiono statki handlowe, statki krajów neutralnych i statki-lazarety, a tych którzy byli na pokładzie zostawiono swojemu losowi lub zabijano, gdy pływali w wodzie. Czyniono wszelkie wysiłki by zagłodzić całą ludność bez względu no wiek i płeć. Miasto i zabytki były burzone przez artylerię. Bomby zrzucono z powietrza nie zważając na nic. Trujący gaz w różnych formach dusił i palił ludzi (...) Europa i duże obszary Azji i Afryki stoły się wielkim polem bitewnym, na którym po kilku latach walki nie armie ale cała ludność 'broke and ran'. Kiedy wszystko się skończyło, tortury i kanibalizm były jedynymi środkami, których zastosowania odmówiły sobie chrześcijańskie narody".

Trzeba jednak pamiętać o dwóch rzeczach: masowa propaganda, aby rzeczywiście wywołać odpowiedni efekt, musi zwielokrotniać realne wydarzenia i wyolbrzymiać to, co rzeczywiście zaszło. W normalnych czasach, aby wzbudzić oburzenie czy nienawiść wystarczy, że np. wróg zmasakruje stu niewinnych ludzi, w czasach demokracji, gdy poziom moralny społeczeństw obniża się trzeba ze stu zabitych zrobić co najmniej tysiąc. Tu przypomnijmy np. masakry Ormian dokonywane przez Turków. Tego, że miały miejsce nikt nie kwestionuje ale jaka była ich rzeczywista skala jest trudne do ustalenia, ponieważ Anglicy uprawiali antyturecką i proormiańską propagandę wyolbrzymiając bez wątpienia liczbę ofiar. Była to propaganda wymierzona w Turcję, aby napiętnować ją przed "światową opinią publiczną", ustawić się samemu w roli obrońcy Ormian i zachęcić ich do walki z Turkami. Anglicy oskarżyli też Niemców o to, że to oni popchnęli Turków do represji i mordów. Z kolei niemiecka propaganda utrzymywała, że to Ormianie podjudzeni przez Rosjan wymordowali 150.000 muzułmanów. Po wojnie historycy powielają propagandowe wyolbrzymienia i kłamstwa, szczególnie jeśli rozpowszechniane były one przez państwa zwycięskie. Propaganda musi również rozpowszechniać to, co najbardziej przemawia do wyobraźni milionów, a więc wszystko, co ma posmak horroru, wydarzenia niezwykłe, straszne i przerażające takie jak np. wyrabianie gliceryny z ludzkich zwłok czy też oparte na motywach typowych dla masowej kultury, które zwykło się streszczać jako "crime and sex" np. wspomniana naga dziewczyna przybita gwoździami do drzwi stodoły (stąd też cieszące się od lat powodzeniem filmy oparte na motywie "Nazi-sex").

Podsumowując: I Wojna Światowa jako pierwsza demokratyczna wojna totalna przyniosła niesłychany wręcz wzrost poziomu kłamstwa w życiu publicznym, które przecież i tak jest zasadniczą cechą systemów demokratycznych. Po raz pierwszy dokonano na tak masową skalę diabolizacji czy demonizacji wroga, co będzie miało najrozmaitsze skutki, o których napiszemy poniżej.

 

Zorganizowana nienawiść w II wojnie światowej

I Wojna Światowa była rzeczywistym i nieodwołalnym końcem starej Europy. Była demokratycznym walcem, który zmiażdżył resztki monarchii i arystokracji dokonując totalnej urawniłowki. Jak pisał Bertrand de Jouvenel, w oczach takich ludzi jak Wilson, Lloyd George, Clemenceau, Masaryk, Benesz, Venizelos ucieczka cesarza Wilhelma i abdykacja cesarza Karola nie są niczym innym jak logicznym przedłużeniem ucieczki Ludwika XVI z Paryża. Rok 1918 jest europejskim rokiem 1792. Wojna mająca swą przyczynę w przegrupowaniu sił wielkich mocarstw kończy się europejską rewolucją dokonaną, jak pisze de Jouvenel, przez dreyfusardów. Bardzo charakterystyczna jest reakcja prezydenta USA Wilsona na tzw. rewolucję lutową w Rosji i obalenie caratu (de facto obalonego już wcześniej przez wojskowych podobnie jak przez generałów obalony został cesarz Niemiec). 2 kwietnia 1917roku Wilson stwierdził: "Każdy Amerykanin czuje, że nasza nadzieja na przyszły pokój została znacznie wzmocniono dzięki cudownym i pocieszającym wydarzeniom ostatnich tygodni w Rosji". Wreszcie Amerykanie mogli spokojnie spać, co wcześniej nie było możliwe, bo przecież najbardziej demokratyczne państwo na świecie nie mogło z czystym sumieniem walczyć o demokrację mając za sprzymierzeńca monarchię rosyjską. Bardzo się więc ucieszyli gdy na czele rządu stanął adwokat Kiereński. Po I Wojnie Światowej praktycznie we wszystkich krajach zaczyna obowiązywać powszechne prawo wyborcze, mieszczańsko-proletariackie elity wszędzie obejmują władzę a na arenę światowej polityki wchodzą Stany Zjednoczone a później Związek Radziecki. I Wojna Światowa zburzyła całkowicie dawną konstelację mocarstw i wyzwoliła potężny rewolucyjny proces, który ogarnął całą Euroazję od Dalekiego Wschodu po Hiszpanię, i którego ofiarą padnie Imperium Brytyjskie. Powolny rozkład Imperium Brytyjskiego rozpoczęty właśnie I Wojną Światową zainicjuje następną rundę walki o nowy podział świata. Ponieważ Imperium Brytyjskie było potęga globalną to i walka ta będzie miała globalny zasięg i jej kulminacją będzie II Wojna Światowa, z której wyjdą zwycięsko Stany Zjednoczone przejmując brytyjskie roszczenie do panowania nad światem i Rosja Sowiecka, która po wyeliminowaniu Rzeszy Niemieckiej jako potęgi kontynentalnej obejmie w posiadanie Euroazję i rozpocznie globalną rywalizację z USA.

II Wojna Światowa była już w pełni demokratyczną wojną totalną. Prowadzona w jej ramach propaganda wojenna ulega nasileniu i przybiera bardziej różnorodne formy, czemu sprzyja rozwój massmediów - radia i kina (bardzo istotną rolę odegrają wyświetlane przed seansami kinowymi kroniki filmowe).

Nie będziemy tutaj zajmować się fałszerstwami tej propagandy, ponieważ dopiero od niedawna nowe pokolenie Ponsonbych zaczyna oddzielać to, co było fałszem i kłamstwem od tego, co było prawdą (do dzisiaj pokutują propagandowe fałsze np. z wojny domowej w Hiszpanii, jak choćby te na temat Guerniki - zob. Stańczyk nr 11). Zajmiemy się tylko niektórymi przykładami propagandy nienawiści. I tak Niemcy podczas wojny szczególnie ze Związkiem Radzieckim prowadzą propagandę, w której wróg to "azjatycki podczłowiek", "bestia" lub "robactwo". Hitler oznajmia, że w tej wojnie nie obowiązują zasady "żołnierskiego koleżeństwa" ponieważ jest to "walka o zniszczenie" (Vernichtungskampf). Propaganda sowiecka rewanżuje się hasłami o "faszystowskich bestiach" a Ilja Erenburg napisze "nienawiść jest amunicją Rosji" i będzie nawoływał: "Zabijaj czerwonoarmisto, zabijaj. Zabijaj dziecko w brzuchu niemieckiej matki". Propaganda aliantów zachodnich była podobna. Generał Eisenhover rozkazał rozdać wśród żołnierzy 100.000 egzemplarzy książki, której autor stwierdzał, że "nazizm nie jest żadną nową teorią (...) Jest czymś wrodzonym narodowi niemieckiemu. Niemiecka filozofia powstała z barbarzyństwa i dzięki kulturze stała się wyrafinowano i niebezpieczna. (...) Stulecia ich nie zmieniły. Niemcy zaprzeczyli ewolucji człowieka, która rozwinęła jego duchowe zdolności". Innymi słowy Niemcy to jakiś nie całkiem ludzki podgatunek, ślepa odnoga ewolucji. W Stanach Zjednoczonych jednym z głównych propagandystów nienawiści był znany autor powieści kryminalnych Rex Stout, który głosił "będziemy nienawidzić albo przegramy" Redaktor czasopisma "Saturday Review of Literature" Norman Cousins ogłosił w 1942 roku artykuł "The Time for Hate is Now". Przykłady można by mnożyć bo armia "hatersów" była bardzo liczna i wpływowa. Propaganda nienawiści uprawiana przez uczestników wojny ma również w wielu przypadkach zabarwienie rasistowskie. Poczucie rasowej wyższości występuje u Niemców w wojnie z Rosją Sowiecką, u Japończyków w wojnie z Chińczykami i Amerykanami ("naród mieszańców") i w wojnie Anglików i Amerykanów przeciw Japończykom. Ten ostatni przypadek jest szczególnie ciekawy i raczej mało znany. W amerykańskiej propagandzie pisano o "total elimination of the Japanese as a race", o "japońskich małpach" (Japes = Japs + apes) i "japońskim robactwie". Depersonalizacja i dehumanizacja wroga osiągnęła w amerykańskiej propagandzie antyjapońskiej najwyższe chyba natężenie. Przywoływano również widmo "żółtego niebezpieczeństwa". Z kolei brytyjska gazeta "Daily Mail" określiła Japończyków jako "subhuman race" (rasę podludzi). Przedstawiciele floty amerykańskiej opowiedzieli się za prawie "total elimination of the Japanese as a race" ponieważ wojna toczy się o to, która rasa ma przetrwać. Te i inne przykłady propagandy nienawiści, która mrozi krew w żyłach znaleźć można w książce T. W. Dewera "War without Mercy. Race and Power in the Pacific War" (Wojna bez litości. Rasa i władza w wojnie na Pacyfiku) wydanej w 1986 roku.

 

Zorganizowana miłość czyli wielkie obietnice

Bliźniaczym bratem propagandy nienawiści jest "Linia Niewinności" którą politycy, wspomagani przez "patriotycznych" historyków i teoretyków prawa międzynarodowego, kreślą w poprzek przeszłych i teraźniejszych zdarzeń. Każda agresja, ktażdy akt zbójectwa lub barbarzyństwa po własnej stronie jest określany jako część 'wielkiego historycznego procesu' rozwoju ludzkości albo jako usprawiedliwiony akt odwetu czy coś podobnego. Ale takie same działania po stronie wroga stają się straszliwymi zbrodniami przeciw pokojowi i ludzkości zasługującymi na karę śmierci.

kapitan Rusell Grenfell, R. N.

W demokratycznych wojnach totalnych propaganda nienawiści jest nierozłącznie związana z propagandą miłości, diabolizacji wroga odpowiada symetrycznie angelizacja własna (jest to zintensyfikowanie walki jaką w czasie pokoju toczą ze sobą partie i ugrupowania polityczne). Jeśli wróg jest wcieleniem Zła to "my" jesteśmy inkarnacją Dobra. Oczywiście zależność jest również odwrotna - jeśli "my" jesteśmy wcieleniem Dobra, to ci, którzy z nami walczą muszą z konieczności być inkarnacją Zła. Jest to ta mordercza "dialektyka" humanitaryzmu wkręconego w politykę, czyli uwikłanego w nieusuwalny podział na wrogów i sojuszników, o czym tak przenikliwie pisał Karol Schmitt. Najbardziej szczytnym celom i ideałom po jednej stronie odpowiada automatycznie nikczemność i podłość celów po drugiej stronie. W ten sposób wojna nie jest już tylko, tak jak ma to miejsce w przypadku wojen gabinetowych, celem do osiągnięcia jasnych i ograniczonych celów politycznych, ale tytanicznym zmaganiem sił Dobra i Zła napędzanym własną, świecką eschatologią.

W czasie I Wojny Światowej tego typu propaganda pojawiła się ze szczególną siłą w USA, w retoryce prezydenta Wilsona. Ale także Anglicy i Francuzi przedstawiali siebie jako tych, którzy walczą w imię ideałów demokracji, cywilizacji i postępu, o czym pisał cytowany wyżej B. de Jouvenel. Innym hasłem było hasło wyzwolenia narodów czyli propaganda o "prawie narodów do samostanowienia". Wilson określał np. cesarstwo Austrowęgier jako "więzienie narodów". Zachodni alianci walczyli również w imię pokoju i to w imię "wiecznego pokoju". Anglicy pisali o "the last war we fight" (jeden z konserwatywnych publicystów niemieckich już kilkadziesiąt lat temu stwierdził, że hasło to wyrażało tęsknotę za "końcem historii" i wiecznym panowaniem Pax Britannica). Prezydent Wilson mówił o tym, by "uratować świat dla demokracji" (save the world for the democracy) i o "wojnie, kończącej wszystkie wojny" (the war to end all wars). Wojna staje się demokratyczno-pacyfistyczną krucjatą, misją, która na całej planecie rozniesie "słodycz i światło Ameryki". Wilsonowska wojna toczy się o uwolnienie świata od tyranii i niesprawiedliwości. Prezydent Wilson to nie mąż stanu "starego typu" ale polityk "nowego typu" - charyzmatyczny lider (po niemiecku "fuehrer"), demokratyczny krzyżowiec stojący na czele Wielkiej Armii Zbawienia, która przyniesie ludzkości pokój i życie w harmonii, Wielki Misjonarz niosący do najodleglejszych zakątków świata błogosławieństwo amerykańskich wartości. Wojna ma być ostatnią z wojen, podjęciem ostatecznego i decydującego wysiłku, którego efektem będzie "wieczny i powszechny pokój". Wojna to "bój ostatni", po którym nastąpi Millenium Prawdy, Sprawiedliwości i Miłości. Ten etyczny imperializm nieodłączny od demokracji jest bliźniaczym bratem bolszewickiego mesjanizmu i idei rewolucji światowej (niektórzy historycy wysuwają nawet tezę, że prawdziwym autorem słynnych 14 punktów Wilsona był sam Lew Dawidowicz Bronstein ps. "Trocki"). Oba te millenarystyczne, świeckie uniwersalizmy wstępują na arenę polityki światowej w tym samym 1917roku. Wilson należy do tej samej rodziny ideologicznej co bolszewicy, jest politycznym wizjonerem pragnącym przekształcać życie ludzi i narodów po to, aby wreszcie "krwawy skończył się trud" i związek demokratycznych narodów "ogarnął ludzki ród". Stolicą tego związku czyli Ligi Narodów stanie się Genewa miejsce związane z Reformacją (Kalwin) i demokracją (Rousseau). Dopełnieniem Ligi Narodów w ramach nowej, demokratycznej polityki zagranicznej będzie Komintern.

Demokracja jest systemem, w którym politycy, ugrupowania i partie polityczne muszą bezustannie składać "ludowi" coraz to nowe obietnice. W czasie demokratycznych wojen totalnych obietnice te przybierają charakter Wielkiej Obietnicy, obietnicy nadejścia "nowego świata" czy "raju na ziemi", który wynagrodzi poświęcenia, wysiłki i cierpienia jakie ponoszą narody toczące wojny. Obietnica realizacji utopii ma zachęcić masy do walki i do poświęceń i ma być nagrodą za wysiłki i cierpienia, za zniszczenia i śmierć najbliższych.

Dla USA również II Wojna Światowa była "świętą wojną", planetarną jihad, demokratyczno-pacyfistyczną krucjatą (stąd tytuł wspomnień gen. Eisenhovera "Krucjata w Europie"). Spełnić się miała wizja zawarta w ulubionym wierszu Harry S. Trumana "Locksley Hill" Tennysona - wizja świata, w którym raz na zawsze zamilkną bojowe werble i nastanie czas Parlamentu Człowieka i Federacji Światowej. Ożywiły się nastroje millenarystyczne. W manifeście "The City of Man" jego sygnatariusze m. in. Tomasz Mann, Reihold Niebuhr, Ludwik Mumford postulowali ustanowienie "światowej demokracji" i twierdzili, że po Apokalipsie nastanie Nowe Millenium. Wiceprezydent USA w latach 1940-44 Henryk Agard Wallace stał się prorokiem "stulecia ludu" i "stulecia szarego człowieka". Ten wielbiciel okultyzmu i teozofii w przemówieniu wygłoszonym w Towarzystwie Wolnego Świata powiedział: "Naród w swym rewolucyjnym marszu do godności, która leży w każdej ludzkiej duszy (...) Rewolucja ludu jest w marszu ( ..) po stronie ludu jest Pan". Jeden ze znanych ówczesnych publicystów, wydawca czasopism "Life", "Time" i "Fortune" Henry Luce pisał o "nastaniu amerykańskiego stulecia", w którym Stany Zjednoczone udzielą pogrążonemu w barbarzyństwie światu błogosławieństwa demokracji. Prezydent Roosevelt przystąpił do wojny pod hasłem "Totalna Wojna, Totalne Zwycięstwo, Totalny Pokój" i ogłosił swoje Cztery Wolności: wolność słowa, wolność religii, wolność od strachu i biedy, oraz przedstawił narodowi cele wojny. "Walczymy, aby oczyścić świat z dawnego zła, z dawnych chorób". A więc i tym razem Wielka Obietnica i kolejna zapowiedź "końca historii". Nic dziwnego, że amerykański konserwatysta Donald Davidson napisał o produkcie rooseveltowskiej propagandy tzw. Karcie Atlantyckiej, że jest ona takim samym dziełem intelektualnego motłochu jak Manifest Komunistyczny.

Instrumentem politycznym mającym kolejny raz zapewnić "wieczny pokój" stała się Organizacja Narodów Zjednoczonych. No i zapewniała przez następne dziesięciolecia.

Wszyscy znamy cytowane do znudzenia słowa Winstona Churchilla o "krwi, pocie i łzach" , które obiecywał swoim ziomkom przystępując do wojny (i rzeczywiście słowa dotrzymał przy okazji kompletnie rujnując imperium i czyniąc z Anglii państwo drugiej ligi). Ale krew krwią, a łzy łzami. To jednak za mało, aby porwać ludzi do walki. Przeto we wrześniu 1943 roku premier Wielkiej Brytanii oświecił swoich rodaków, gdzie tkwią korzenie wszelkiego zła (the twin roots of all our evils) - otóż tkwią one w "nazistowskiej tyranii i pruskim militaryzmie". Wystarczy je wyrąbać i wszystko będzie dobrze. Churchill nie był osamotnionyw swoich obietnicach. W całej Anglii powstawały komitety złożone z pisarzy, naukowców, pedagogów itp. ogłaszające, że trzeba "wyrzucić stary system za burtę" i budować Nową Anglię: "mężczyźni, kobiety, chłopcy i dziewczęta mają prawo zapytać rząd: jaka jest wasza polityka dla przyszłości naszego kraju i co zagwarantuje nam wyrównanie cierpień. Jest obowiązkiem rządu odpowiedzieć: gwarantujemy wam określone warunki życia, których wcześniej nie znaliście". Jeden z deputowanych do parlamentu oświadczył, że należy "podnieść morale ludzi, oby wiedzieli, że walczą o sprawy, które rzeczywiście coś dla nich znaczą i wywołują u nich entuzjazm, dzięki któremu odniosą zwycięstwo w wojnie". Cierpienia i wyrzeczenia szerokich mas społecznych wymagają, jak to określił jeden z propagandystów, wmurowywania już w czasie wojny "kamieni węgielnych nowego świata". Londyński "Observer" w lutym 1944 pytał "O co walczymy". I odpowiadał raczej stereotypowo: "o demokrację, o wolność i postęp".

Propaganda wojenna Niemiec jest bardzo różnorodna. Wojna nazywana była "Wielką Wojną Narodowowyzwoleńczą", wojną "państw rewolucyjnych przeciw zachodnim plutokracjom". Wojna na Wschodzie była wojną w imię cywilizacji i Europy z barbarzyństwem "żydobolszewizmu". Była też wojną o prawdziwy socjalizm: w przedmowie do swojej książki "Zdradzony socjalizm" wydanej w okresie od września 1941 roku do 1943 w nakładzie miliona egzemplarzy jej autor Karl. I Albrecht pisał, że "Wehrmacht niemieckiego ludu, niemieckich robotników i chłopów" wspólnie z towarzyszami broni z całej Europy pomści zbrodnie bolszewizmu. I dalej: "my wszyscy, którzy toczymy tą ciężką i krwawą walkę wiemy: walczymy o dobrą sprawę, o socjalizm przeciw bolszewizmowi!". A dalej opłakuje poległych towarzyszy broni, których ofiara krwi umożliwi "budowę nowej socjalistycznej Europy" i "narodziny lepszego świata". Owocem zwycięstwa wojny z bolszewizmem prowadzonej pod dowództwem Adolfa Hitlera - "największego socjalisty wszechczasów" będzie "świat socjalistycznej sprawiedliwości, socjalistycznej równości, wolności i braterstwa, świat prawdziwej socjalistycznej wspólnoty narodów w Europie i na całym świecie".

Wojna prowadzona przez Niemcy miała wyraźny mesjański, millenarystyczny (Tysiącletnia Rzesza!) charakter. Jak pisał E. Nolte była to wojna w imię "uniwersalnego, globalnego odrodzenia ludzkości". Nie można powiedzieć żeby ambicje niemieckiego fuehrera były mniejsze niż ambicje amerykańskiego lidera.

 

Orwell stosowany

The war is the peace

Michael Straigt, redaktor New Republic w swej książce 'Make This the Last War' (Nowy Jork, 1943)

Zasadniczą cechą tzw. kultury politycznej (raczej antykultury) reżimów demokratycznych jest przymus mówienia dotyczący przede wszystkim polityków. Muszą oni bez przerwy mówić publicznie o swojej polityce, jej celach i założeniach, muszą ją tłumaczyć i usprawiedliwiać. Polityka jest w systemach demokratycznych jednym wielkim raportem, jaki politycy składają swojemu "suwerenowi"' czyli tzw. społeczeństwu. Dotyczy to oczywiście również polityki zagranicznej, sojuszy, wojen itd. Reżimy demokratyczne zrywają radykalnie z "podstępną" i ukrytą przed ludem tajną dyplomacją ery przed-demokratycznej i ogłaszają panowanie jawnej dyplomacji, dyplomacji "ludów" a nie gabinetowych rządów. Ponieważ jednak polityka zagraniczna także w erze demokratycznej jest grą sił i interesów to efektem "jawnej" polityki zagranicznej jest powstanie systemu "zinstytucjonalizowanego kłamstwa". Amerykański konserwatysta Robert Nisbet nazwał to "władzą oszustwo" pisząc, że wprawdzie kłamstwo było i jest częścią naszego życia ale we współczesnych demokracjach "zinstytucjonalizowane kłamstwo staje się częścią funkcjonowania rządu".

W czasie I Wojny Światowej oficjalnie ogłoszono w Anglii, że do celów wojennych nie należy powiększanie terytorium państwa. Mr. Asquith oświadczył w październiku 1914 roku: "Nie pragniemy nic dodawać do naszego imperialnego brzemienia ani gdy chodzi o terytorium ani o odpowiedzialność". Mr. Bonar Law oświadczył w grudniu 1916 roku: "Nie walczymy o terytorium". Mr. Lloyd George stwierdził stanowczo: "Nie prowadzimy wojny, by dokonywać podbojów ". Po czym okazało się, że Imperium powiększyło się o Egipt, Cypr, niemiecką Afrykę Południowo-Zachodnią, niemiecką Afrykę Wschodnią, Togo, Kamerun, Samoa, niemiecką Nową Gwineę i wyspy na południe od równika, Palestynę i Irak - w sumie 1.415.929 mil kwadratowych. "Podbój" w "new-speaku" to tyle samo co "brak podboju".

Cytowany wyżej Arthur Ponsonby pokazuje, że publikowane w czasie I Wojny Światowej oficjalne dokumenty rządowe i parlamentarne, przemówienia, depesze, telegramy (także te z okresu poprzedzającego wojnę) były zniekształcane, okrawane fabrykowane, i fałszowane. Opuszczano przy publikacji zdania i całe fragmenty korespondencji dyplomatycznej. Te wszystkie Błękitne, Żółte czy Białe Księgi są całkowicie bezwartościowym zbiorem spreparowanych dla celów propagandowych dokumentów rządowych. Natężeniem fałszerstw i zniekształceń wyróżnia się wśród nich tzw. Pomarańczowa Księga wydana przez rząd rosyjski, w której pominięto całe serie telegramów i depesz, usunięto całkowicie wiele kluczowych dokumentów itd. Wszystko to robi się po to, aby udowodnić, że to "my" zostaliśmy "podstępnie napadnięci" przez "agresorów", że "my" jesteśmy "niewinni" a wróg "winny" (szeroka publiczność, do której się adresuje te brednie nie jest zdolna do myślenia innymi kategoriami o sprawach polityki zagranicznej i wojny).

W erze przeddemokratycznej sojusze polityczne i wojskowe zawierane były z przyczyn politycznych i wojskowych i nie musiały być uzasadniane przed tzw. społeczeństwem. W epoce demokratycznej sojusze zawiera się również z powodów politycznych i wojskowych ale, ponieważ są to sojusze Dobra przeciw Złu, to za każdą zmianą czy odwróceniem sojuszy wczorajszy sojusznik będący wcieleniem Dobra z dnia na dzień staje się wcieleniem Zła, a nowy sojusznik będący wczoraj wcieleniem Zła z dnia na dzień staje się wcieleniem Dobra. Przykładem takiej orwellowskiej polityki typowej dla ery demokratycznej była np. polityka Hitlera wobec Związku Sowieckiego. Całe lata przewodniczący partii narodowosocjalistycznej głosił antykomunistyczne i antysowieckie slogany. Po czym zawarł pakt ze Stalinem. Już 5 maja 1939 roku minister propagandy dr Józef Goebbels zalecił poufnie wszystkim wydawcom gazet w Niemczech, aby nie zamieszczali żadnych ataków przeciw bolszewizmowi lub Związkowi Sowieckiemu. Po zawarciu paktu ze Stalinem Hitler oświadczył deputowanym do Reichstagu, że pakt ze Stalinem nie jest paktem z "żydobolszewizmem" ponieważ ZSRR nie jest już państwem bolszewickim ale autorytarną dyktaturą wojskową taką jaka panuje w Niemczech. Po dwóch latach wybuchła wojna i ZSRR przestał być autorytarną dyktaturą wojskową i znowu stał się "żydobolszewią".

Podyktowany względami wojskowo-politycznymi sojusz z Japonią nie był zgodny z oficjalną doktryną rasową więc Hitler, aby uspokoić tzw. społeczeństwo i towarzyszy partyjnych po prostu mianował wszystkich Japończyków "honorowymi aryjczykami". Gdyby z jakichś powodów sojusz został zerwany stali by się bez wątpienia znów "azjatyckimi podludźmi".

Jednym z najbardziej spektakularnych przykładów orwellowskiej polityki była polityka Stanów Zjednoczonych - oficjalnie antysowieckich - przed i po zawarciu przez nie sojuszu z ZSRR. Przypomnijmy, że prezydent Roosevelt dążył do wojny z Niemcami, twierdząc cały czas, że pragnie pokoju. Udało mu się wywołać pro-wojenne nastroje dzięki sprowokowaniu, przy pomocy "ataku gospodarczego", Japonii do ataku na Pearl Harbour (o którym wiedział wcześniej i zataił to przed dowódcami Floty Pacyfiku - na ten temat zob. Stańczyk nr 17). Zawarcie sojuszu ze Stalinem wymagało odpowiedniej propagandy, bo przecież jeszcze nie tak dawno Stalin był sojusznikiem Hitlera. Amerykańska machina propagandowa została puszczona w ruch, aby uzasadnić jak wspaniałym człowiekiem jest Józef Stalin i jak wspaniałym krajem Związek Radziecki. Prasa, radio, film w krótkim czasie przekonały tzw. społeczeństwo do Stalina, który, co logiczne, mógł wejść do sojuszu Sił Dobra tylko pod warunkiem, że sam jest Siłą Dobra. No więc uznany został za Siłę Dobra walczącą jak inne Siły Dobra o pokój, wolność, demokrację itd. Prezydent Roosevelt na konferencji prasowej w czerwcu 1941 roku oświadczył, że w ZSRR konstytucja gwarantuje wolność religii. Jak pamiętamy jedną z Czterech Wolności, o które walczył prezydent Roosevelt była wolność religii, trudno więc było zawierać sojusz z kimś, komu wolność religii nie leżałaby na sercu. Po wojnie, a ściśle rzecz biorąc od momentu wejścia Związku Sowieckiego w posiadanie bomby atomowej, następuje kolejny zwrot i dawna Siła Dobra zamienia się w Imperium Zła jak to ładnie sformułował później prezydent Reagan (trzeba jednak uwzględnić tutaj fakt, że zerwany sojusz okresu wojny odradza się w postaci podziału świata na strefy wpływów opartego na dominacji atomowych supermocarstw i na wspólnym interesie jakim było podzielenie się schedą po Imperium Brytyjskim). Przy okazji rzuca się na pożarcie Algera Hissa i innych pod pretekstem, że byli agentami sowieckimi, podczas gdy w rzeczywistości byli oni wyrazicielami oficjalnej polityki rządowej. Taką samą funkcję w ramach orwellowskiej polityki spełnił groteskowy senator McCarthy.

I na koniec zajmijmy się politykiem będącym najczystszym chyba ucieleśnieniem orwellowskiej polityki angielskim Wielkim Bratem czyli sir Winstonem Churchillem. Tenże wybitny polityk likwidator masy upadłościowej Imperium Brytyjskiego oświadczył publicznie w kilka lat po zdobyciu władzy przez NSDAP' że gdyby Anglii przytrafiło się takie nieszczęście jak Niemcom w 1918 roku, to prosiłby Boga, żeby zesłał jej człowieka o sile woli i ducha takiej, jaką posiada Adolf Hitler. Po czym nastąpił zwrot o 180 stopni i Hitler okazał się największym monstrum jakie zna historia. Ten sam Churchill poparł marsz faszystów na Rzym, piał peany na cześć Mussoliniego stwierdzając nawet, że gdyby był Włochem to byłby faszystą. Chwalił Mussoliniego tak długo, jak długo sądził, że Włochy będą sojusznikiem Anglii, po wejściu Włoch w sojusz z Niemcami nastąpił kolejny zwrot o 180 stopni. Po latach nazwie swego b. przyjaciela Duce "krwiożerczą bestią". Tenże Churchill przez ćwierć wieku był najostrzejszym spośród brytyjskich polityków krytykiem komunizmu. Stwierdził m. in., że "komunizm powoduje gnicie duszy narodu". Kiedy jednak zawarł sojusz ze Stalinem ten od razu zamienił się "w mądrego władcę i dobrego człowieka". Nazywał Stalina swoim "dobrym przyjacielem" a w Teheranie podczas przyjęcia w ambasadzie angielskiej wzniósł toast na cześć " Stalina Wielkiego". Po powrocie z Jałty sir Winston Churchill powiedział w Izbie Gmin, że radzieccy przywódcy to ludzie "godni szacunku i zaufania". Stwierdził również: "Wrażenie jakie przywiozłem z Krymu i ze wszystkich innych kontaktów z marszałkiem Stalinem i innymi przywódcami radzieckimi jest takie, że chcą oni żyć w uczciwej przyjaźni i równości z zachodnimi demokracjami. Nie znam rządu, który by bardziej rzetelnie dotrzymywał swoich zobowiązań niż czyni to rząd radziecki". To było w lutym 1945 roku. W rok później w przemówieniu wygłoszonym w Fulton (Missouri) ten sam sir Winston Churchill tryumfalnie zdemaskował perfidię i zdradę Sowietów ujawniając, że niedawny, jak go określała brytyjska propaganda, "our gallant democratic partner in the East" stanowi obecnie zagrożenie dla pokoju na świecie. Mówił również o "żelaznej kurtynie" zapożyczając ten termin od dra Goebbelsa, który użył go we wstępniaku swojego pisma "Das Reich" w lutym 1945 roku.

Stalin nie pozostał mu dłużny i w ramach tej samej orwellowskiej polityki stwierdził, że Churchill jest "gorszy od Hitlera".

W erze wojen gabinetowych zawieranie i zmiana sojuszy jest naturalną konsekwencją chwiejnej równowagi sił i zmiennych konstelacji politycznych. Politycy działają "milcząc" ponieważ nie potrzebują dla swoich działań aprobaty tzw. społeczeństwa. Milczenie to chroni sferę publiczną przed inwazją kłamstwa. Natomiast tam, gdzie trwa "wielki spektakl demokracji" (Ernst Juenger) tam święci tryumfy orwellowska polityka, tam kłamstwo, oszustwo, fałsz, propagandowe wolty "mężów stanu" są wszechobecne (oczywiście towarzyszy temu stałe dopominanie się o "wiarygodność" polityków). Rządy okłamują parlamenty realizując w ten sposób praktycznie zasadę podziału władz - prezydent Roosevelt kłamał nie tylko wówczas, gdy zapewniał amerykańskie matki, że ich synowie nie pójdą na wojnę. Kłamał przed Kongresem prawie o wszystkim - o koncesjach na rzecz ZSRR w Europie Wschodniej, o Dalekim Wschodzie, o Pearl Harbour, o Narodach Zjednoczonych. Musiał okłamywać wszystkich, ponieważ inaczej nie mógłby prowadzić takiej polityki jaką chciał prowadzić. "Otwarta dyplomacja", sojusze, które są zawsze przymierzem Sił Dobra przeciw Siłom Zła, "demokratyczna kontrola nad polityką zagraniczną" itd. itp. to rządy "zinstytucjonalizowanego kłamstwa", gdyż szczególnie w polityce zagranicznej i w sprawach wojny nie kłamać można tylko milcząc. Demokracja ponieważ jest przeciw-milczeniem, ponieważ jest nieustanną gadaniną musi opierać się na kłamstwie. Orwellowska polityka jest w demokracji jedyną możliwą polityką. Ministerstwa Prawdy pracują 24 godziny na dobę, przeszłość jest zmieniana w zależności od potrzeb - w USA zniknęły niektóre dokumenty dotyczące Pearl Harbour i usunięto ważne fragmenty z opublikowanych zbiorów dokumentów dotyczących wojny, Teheranu i Jałty (zob. też omówienie książki Davida Irvinga w tym numerze "Stańczyka"). Po demokratycznej wojnie nadal przez wiele lat nie udostępnia się różnych dokumentów historykom, ponieważ odsłoniłyby rażącą niezgodność pomiędzy oficjalnie deklarowanymi celami i ustalonym obrazem przeszłości a rzeczywistymi celami i działaniami. Trzeba poczekać aż dokumenty stracą swój "eksplozywny" charakter. Może to potrwać i dwa pokolenia (niektóre dokumenty utajnione zostały do połowy następnego stulecia!).

 

Wojna na wewnętrznym froncie

W demokratycznych wojnach totalnych biorą udział nie tylko żołnierze ale cała ludność. Zgodnie z zasadami demokracji wszyscy rządzą a więc wszyscy walczą. Ci, którzy nie są żołnierzami walczą na froncie wewnętrznym. W czasie I Wojny Światowej kilkaset tysięcy Amerykanów na ochotnika śledziło i kontrolowało sąsiadów donosząc do odpowiednich agend rządowych, także na policję o każdej podejrzanej rozmowie. Z inspiracji ówczesnego amerykańskiego Goebbelsa George'a Creela działało w USA 70.000 tzw. Four-Minute Men. Byli to ludzie, którzy z upoważnienia prezydenta mogli, proszeni lub nie, wchodzić do każdego klubu, szkoły, związku zawodowego, na uniwersytety, na każde zebranie czy spotkanie świeckie czy religijne, aby przez 4 minuty chwalić rząd i cele wojenne oraz uprawiać propagandę nienawiści do wroga. W całej Ameryce grupy obywatelskie kontrolowały podręczniki szkolne, także muzyczne, aby usuwać z nich wszystkie fragmenty napisane lub skomponowane przez autorów niemieckich, nawet te należące do klasyki. Język niemiecki usuwano z programów szkolnych. Sauerkraut została przemianowana na "liberty cabbage". Zdarzały się również przypadki palenia niemieckich książek. Amerykanie niemieckiego pochodzenia chcąc uniknąć spontanicznego bojkotu i poniżeń ze strony współobywateli w desperacji zmieniali nazwiska np. z Weber na Waybur.

Frontu wewnętrznego nie ominęła inflacja odznaczeń, nagród i wyróżnień będąca odpowiednikiem inflacji odznaczeń i orderów typowej dla zdemokratyzowanych armii. To właśnie w tamtych latach narodziła się w USA mania przyznawania nagród i wyróżnień, która spowodowała, że Amerykę zaludnili Farmerzy Tygodnia, Robotnicy Miesiąca, Prawnicy Roku, Chirurdzy Dziesięciolecia itd. (tradycja ta trwa do dziś np. w postaci przyznawania tytułu Europejczyka Roku). Każdy kto był aktywny na wewnętrznym froncie mógł liczyć na wyróżnienie i przez następne dziesięciolecia Amerykanie nic nie robili, tylko przyznawali sobie nawzajem rozmaite nagrody.

Oprócz opisanych wyżej spontanicznych akcji obywatelskich będących najistotniejszą cechą tzw. społeczeństwa obywatelskiego, również instytucje i agendy rządowe podjęły szereg działań przeciwko wszystkim, którzy mogliby zniweczyć wielki wysiłek wojenny narodu. Zasada odpowiedzialności zbiorowej będąca rdzeniem demokracji tryumfuje w pełni podczas demokratycznych wojen totalnych. Podejrzani byli więc wszyscy Amerykanie niemieckiego pochodzenia, wszyscy byli nadzorowani i każde podejrzane słowo lub gest mogły ich zamienić w "niemieckich szpiegów" lub "zwolenników Niemiec". W erze demokratycznej zdrada staje się fenomenem masowym - już nie jednostki ale całe grupy społeczne czy narodowościowe objęte zostają podejrzeniem i w odpowiedni sposób potraktowane. Podobnie masowym fenomenem staje się "kolaboracja" z wrogiem (okupantem) - kolaborantem nie jest tylko ten, kto w sprawach wojskowych czy politycznych współpracuje z okupantem ale kolaborantką jest dziewczyna, która zakochuje się w żołnierzu okupacyjnej armii, jest "kolaborantką" ponieważ swoją miłością wzmacnia morale obcej armii. Tego typu logika jest czymś oczywistym w erze demokratycznych wojen totalnych. Wróćmy do Stanów Zjednoczonych: Ustawy o Działalności Wywrotowej i Szpiegostwie dawały możliwość oskarżenia za wszelkie uwagi lub komentarze mogące być szkodliwe dla "wysiłku wojennego" (w III Rzeszy nazywało się to "szeptana propaganda"). Na mocy tych ustaw około 200.000 Amerykanów zostało oskarżonych, skazanych lub uznanych za winnych i wtrąconych do więzienia. Najbardziej znana jest sprawa Eugene Debsa - socjalisty skazanego na 10 lat więzienia za publiczne agitowanie przeciw przystąpieniu USA do wojny i ułaskawionego przez prezydenta Hardinga w 1921 roku. W Państwie Wojennym Wilsona nastąpił niesłychany wzrost ilości agend rządowych, centralizacja i planowanie gospodarki i panowała w nim atmosfera państwa policyjnego. Nisbet uważa, że od Wilsona gen. Ludendorf zapożyczył swój "wojenny socjalizm" a Lenin swój "wojenny komunizm". To Wilson, uważa Nisbet, pierwszy zapoznał Amerykę z tym, co później nazwano "totalitaryzmem". Właśnie w czasie wojny tendencja totalitarna nieodłączna od demokracji ujawnia się w całej pełni, demokracja pokazuje swoje szpetne oblicze na codzień przykryte grubą szminką frazesów.

W czasie II Wojny Światowej prezydent Roosevelt twórczo rozwija idee Wilsona. Spontaniczne akcje obywatelskie są rzadkie za to rząd działa bardzo systematycznie. Do najbardziej znanych akcji rządu Roosvelta należy wtrącenie, niezależnie od płci i wieku, ok. 120.000 amerykańskich Japończyków tzw. Nisei do obozów koncentracyjnych nazywanych w newspeaku Relocation Centers otoczonych drutem kolczastym, z budkami strażniczymi etc. Roosevelt kazał sporządzić listy proskrypcyjne na 11 dni przed japońskim atakiem na Pearl Harbour. Jedynym kryterium była przynależność rasowa. Bez formalnego oskarżenia, bez udowodnienia jakiegokolwiek przestępstwa pozbawiono wolności i własności ponad 100.000 ludzi w tym sieroty, dzieci adoptowane przez białe małżeństwa, dzieci z małżeństw mieszanych, ludzi którzy nigdy nie mówili po japońsku lub też w ogóle nie wiedzieli o swoim pochodzeniu. Wystarczyło, że mieli 1/16 domieszki krwi japońskiej - Ustawy Norymberskie nie były tak ostre. Znane są przypadki samobójstw osób chcących uniknąć wysłania do obozu. Warunki w obozach były bardzo ciężkie. Strażnicy mieli zezwolenie na użycie broni i z niego korzystali. W kilku obozach doszło do niepokojów, które zostały brutalnie stłumione. Byli zabici. Akcja Roosevelta oznaczała pogwałcenie Bill of Rights w większej ilości przypadków niż suma wszystkich przypadków pogwałcenia Bill of Rights od początku powstania Stanów Zjednoczonych. Roosevelt zastosował tu dokładnie to, co Niemcy na terenach okupowanych nazywali "Schutzhaft" (uwięzienie prewencyjne ludzi uznanych za potencjalnie niebezpiecznych). Dodajmy, że w wyniku nacisków amerykańskich internowano imigrantów japońskich w innych krajach Ameryki lub deportowano ich do USA. To stało się z 23.000 Japończyków w Kanadzie, którym odebrano ich własność i zezwolono na powrót do ich ojczyzny - Kolumbii Brytyjskiej w 1949 roku. Podobnie wywłaszczono i deportowano do USA obywateli pochodzenia japońskiego w Peru.

Zbiorowe represje ogarnęły nie tylko obywateli pochodzenia japońskiego. W 1941 roku FBI dokonała na podstawie wcześniej przygotowanych list proskrypcyjnych aresztowania 70.000 Niemców, Węgrów, Rumunów i Bułgarów. Do więzień i obozów pracy trafili również ludzie uchylający się od przymusowej służby wojskowej. Amerykański historyk Tames Martin pisze, że znaczne grupy obywateli amerykańskich objętych zostało nakazem wyznaczonej im przez rząd pracy co nie różniło się, gdy chodzi o zasadę od pracy przymusowej w hitlerowskich Niemczech czy stalinowskiej Rosji. Oddzielna sprawa to los Świadków Jehowy. O ile w czasie I Wojny Światowej członkowie tej sekty byli atakowani, bici a zdarzały się nawet lincze dokonywane w ramach demokracji bezpośredniej, to w czasie II Wojny Światowej zostali po prostu zamknięci w więzieniach bez wyroku sądowego.

A co działo się w Anglii. Pomińmy tu I Wojnę Światową, bo było wówczas "normalnie": tu i ówdzie jakiś gorący "patriota" zabił jamnika uznawanego za psa niemieckiego, owczarki niemieckie zmieniono na alzackie, a nawet dochodziło do palenia fortepianów wyprodukowanych w Niemczech. Warto jeszcze wspomnieć, że brytyjska gałąź dynastii Sachsen-Coburg-Gotha przemianowała się w 1916 roku na House of Windsor (cesarz Wilhelm II na wiadomość o tym powiedział śmiejąc się, że niedługo będzie się wystawiać "Wesołe kumoszki z Sachsen-Coburg-Gotha"). W 1940 roku Winston Churchill ten, jak go nazywają niektórzy, Cromwell XX wieku, mając za sobą poparcie wpływowych kół doprowadza do obalenia premiera Chamberlaina i eliminuje lorda Halifaxa, który miał zostać nowym premierem, obejmując pełnie władzy w państwie. Brytyjczycy skazani zostają na słuchanie przez pięć lat jego banałów wygłaszanych z nieznośnym patosem. Uchwalony w 1939 roku tzw. Bill (odpowiednik hitlerowskich Ermaechtingungsgesetze) sprawia, że Churchill staje się prawdziwym fuehrerem Wielkiej Brytanii. O Anglii pod jego rządami pisał Evelyn Waugh: "musieliśmy znosić pełny reżim socjalistyczny ze wszystkim co, go charakteryzuje: władzą jednej partii, kontrolą przemysłu, trzymaniem w więzieniach bez wyroku sądowego, przymusową pracą w kopalniach". W okresie tego, jak go nazywa Waugh, terroru Churchilla i Atlee'go, w obozach koncentracyjnych znalazło się 75 tysięcy Niemców' Austriaków, Włochów i Czechów w większości uchodźców ze swoich krajów. Represje objęły też różne środowiska. Aresztowań dokonywano na podstawie tzw zarządzenia 18b, które dawało pełną swobodę ministerstwu spraw wewnętrznych. Zakazano działalności Brytyjskiej Unii Faszystów sir Oswalda Mosley'a, która brała udział w wyborach w 1939 roku zdobywając od 1 do 3% głosów. W 1940 roku w obozach koncentracyjnych znalazło się 8.000 obywateli brytyjskich, nie tylko członków BUFu (sir Oswalda Mosley'a i innych przywódców osadzono w londyńskim więzieniu) i innych grup faszystowskich ale i również konserwatywny deputowany A. Ramsay , jeden z byłych deputowanych radykalnie lewicowej Niezależnej Partii Pracy, przewodniczący grupy "Link" admirał Barry Domoville, a także wielu innych radykalnych pacyfistów. Skończyły się czasy, kiedy to lord Chatham mógł sprzeciwiać się wojnie z amerykańskimi koloniami, Charles J. Fox wojnie z Napoleonem a Lloyd George protestować przeciw wojnie burskiej. Podczas demokratycznej wojny totalnej obowiązują inne reguły, a miejsce dysydentów jest w więzieniu. Churchill zwinął Magna Charta, uchylił Habeas Corpus Act, bo przeszkadzało mu to w prowadzeniu wojny o prawo i sprawiedliwość. Jak napisał kapitan Russell Grenfell: "Krucjata dla przywrócenia wolności Niemczech sprawiła, że wolność brytyjska została zawieszona dla lewicy i dla prawicy. Ingerowano w wolność słowa, aby 'zapobiec sianiu paniki i defetyzmu'. Wolność jednostki została pogwałcona przez zarządzenia 18b pozwalające wtrącać do więzienia mężczyzn i kobiety bez postawienia w stan oskarżenia i bez wyroku i trzymać ich tam zgodnie z widzimisię ministra spraw wewnętrznych bez możliwości jakiejkolwiek prawnej pomocy. Wystarczyło, że minister 'miał racjonalne powody by sądzić', iż aresztowanie było pożądane ze względu na interes publiczny. (...) W Wielkiej Brytanii stworzono dokładny odpowiednik tych niemieckich obozów koncentracyjnych, które tak zaciekle krytykowane były przez brytyjskich polityków i publicystów". Tego typu środki umożliwiły rządowi aresztowanie każdego, kto ośmielił się mieć opinie, które mu się nie podobały lub mogły być przezeń interpretowane jako niepatriotyczne i szkodliwe dla wysiłku wojennego, pisze Grenfell.

Jako ciekawostkę z wewnętrznego frontu dobrze obrazującą atmosferę panującą w czasie demokratycznej wojny totalnej przytoczmy fakt, że w czasie II Wojny Światowej produkowano w Anglii nocniki z umieszczoną wewnątrz podobizną kanclerza Trzeciej Rzeszy (w czasie ostatniej wojny USA z Irakiem w Ameryce papier toaletowy z podobizną Saddama Husseina). Jak z nawet załatwianie prostych czynności fizjologicznych może nabrać wymiarów "czynu patriotycznego" - mobilizacja jest naprawdę totalna. Andrzej Bobkowski pisał w "Szkicach piórkiem": "A potem będzie wolność. Jaka? do cholery. Wolność kogo? Niewolników wolności, galerników. Tylko w niedzielę wolno będzie się wys... 'po prostu' a nie za partię, za szczęście przyszłych pokoleń 'już wolnych', za mać i za k... jej mać, wolność". W erze demokratycznych wojen totalnych nawet w niedzielę nic nie można robić "po prostu", ponieważ nawet wydalanie staje się aktem politycznym. Typowa dla demokracji tendencja do polityzacji wszystkich dziedzin życia objawia się z całą mocą w tego typu abberacjach.

 

WOJNA NOWEGO TYPU

Bomb, burn, destroy

Brendan Bracken - brytyjski minister informacji w okresie II Wojny Światowej czyli angielski Goebbels

 

Partyzanci

Moralność ludności jest moralnością narodu pod bronią. I tego wróg się boi.

Mao-Tse-Tung

Zasadniczą cechą demokratycznych wojen totalnych jest zanik różnicy pomiędzy żołnierzami a ludnością cywilną, czemu sprzyja rozwój nowych broni masowego rażenia w XX wieku. Różnica ta zanika również tam, gdzie pojawiają się partyzanci. Walka partyzancka, znana już była w XIX wieku, ale dopiero II Wojny Światowej stała się powszechnym zjawiskiem. Fenomen partyzanta - jeden z bardzo istotnych fenomenów polityczno-wojskowych XX wieku to zjawisko bardzo złożone i zasługujące na oddzielne omówienie. Wypada jednak poświęcić tu kilka słów. Teoria walki partyzanckiej ma rodowód rewolucyjny - jej początki znajdziemy u Marksa, potem rozwija ją Lenin i Mao Tse Tung a później komuniści wietnamscy i Che Guevara (ale o partyzantach mowa jest już u Clausewitza). Oddziały partyzanckie to uzbrojone formacje umiejscowione pomiędzy ludnością cywilną a regularnymi jednostkami wojskowymi i nie chronione przez żadne konwencje. Pojawiają się wówczas, gdy realizowane hasło totalnego oporu, w którym biorą udział (teoretycznie) wszyscy mieszkańcy okupowanego przez wroga terytorium. Partyzanci są uzbrojonymi cywilami, zaś nieuzbrojeni cywile pomagają im, chronią, żywią . itd. uczestnicząc tym samym w powszechnym oporze. W demokratycznej wojnie totalnej okupant stosuje zasadę zbiorowej odpowiedzialności a partyzanci wzywają do zbiorowego oporu. Obie te tendencje wzmacniają się wzajemnie przez co dochodzi do eskalacji terroru i kontr-terroru, która nie rozróżnia "winnych" i "niewinnych", uzbrojonych i nieuzbrojonych, cywilów i wojskowy, partyzantów i bandytów. Dodajmy tu, że słowo "partyzant" pochodzi od słowa "pars" czyli "część", podobnie jak słowo "partia". Formacje partyzanckie to w rzeczywistości uzbrojone partie polityczne niekiedy krwawo się zwalczające.

 

Armia przeciw cywilom

Prekursorami takiego prowadzenia wojny, w ramach którego z ludnością cywilną walczy się tak samo jak z wrogą armią są generałowie dowodzący wojskami Unii podczas amerykańskiej wojny secesyjnej lat 1861-65. Generał William Sherman obracał w perzynę miasta i wioski zostawiając za sobą jedynie gruzy i zgliszcza zgodnie ze swoją zasadą, "że ludziom nie należy zostawić nic oprócz oczu, aby mogli płakać nad wojną". Jego oddziały niszczyły wszystko: domy, fabryki, maszyny, farmy, zboże, bawełnę, trzcinę cukrową. Kraj płonął, zabite bydło gniło na łąkach, co było spełnieniem obietnicy generała: "Sprawię, że Georgia zawyje z bólu". Inny generał wojsk Północy Sheridan meldował do Waszyngtonu: "Spaliłem 2000 stodół pełnych zboża i 70 młynów. Zarżnąłem 3000 owiec. Kazałem spalić wszystkie domy w promieniu pięciu mil". W tej wojnie, najkrwawszej w swoim czasie z wszystkich dotychczasowych wojen (poległo 600.000 ludzi) złamane zostały reguły wojenne obowiązujące w XIX wieku, zgodnie z którymi tylko żołnierze brali udział w wojnie.

W miarę postępów demokratyzacji rośnie stopień totalizacji wojny. Jak pisał Ernest Juenger odnosząc się do I Wojny Światowej: "W wojnie totalnej każde miasto, każda fabryka jest twierdzą. każdy statek handlowy jest statkiem wojennym, każda żywność kontrabandą, wszystkie środki aktywne czy pasywne nabierają militarnego znaczenia". Nieodłącznym elementem demokratycznych wojen totalnych stają się wojny gospodarcze: blokady, embarga, sankcje itp. które godzą w ludność cywilną zgodnie z zasadą zbiorowej odpowiedzialności. Apogeum demokratycznych wojen totalnych jest oczywiście II Wojna Światowa, w czasie której ludność cywilna staje się obiektem planowych i okrutnych ataków ze strony wrogiej armii. I nie chodzi tu o to, że ludność cywilna atakowana jest niejako "przy okazji" np. gdy ostrzeliwane jest miasto ogłoszone twierdzą, ale o to, że atakowana jest celowo i z rozmysłem. Ponieważ o sposobie prowadzenia wojny przez Niemcy wiele już napisano zajmiemy się tutaj wojną USA z Japonią i wojną prowadzoną przez USA i Anglie przeciw Niemcom.

 

"Have You Killed a Jap?"

Siły powietrzne utorują drogę dla akceptacji nowego porządku idei.

J. M. Spaight

Pisałem już wyżej o tym, że wojnie USA z Japonią towarzyszyła niezwykle intensywna propaganda nienawiści oparta w dużej mierze na motywach rasistowskich. Japończycy przedstawiani byli jako podludzie godni jedynie eksterminacji. Wojna z Japonią była niezwykle brutalna, o czym świadczy relacja jednego z amerykańskich korespondentów wojennych ogłoszona w 1946 roku na łamach "Atlantic Monthly". "Z zimną krwią zabijaliśmy jeńców, niszczyliśmy szpitale, zatapialiśmy łodzie ratunkowe, zabijaliśmy i maltretowaliśmy cywilów, dobijaliśmy rannych żołnierzy wroga, wrzucaliśmy umierających do dołów z trupami, i na Pacyfiku preparowaliśmy czaszki wrogów, oby zrobić z nich ozdoby stołowe dla naszych dziewcząt, a z ich kości otwieracze do listów" (amerykański magazyn "Life" zamieścił w 1944 roku zdjęcie dziewczyny z czaszką Japończyka przysłaną przez narzeczonego, a także zdjęcia pojazdów wojskowych ozdobionych czaszkami Japończyków).

Propaganda nienawiści osiągnęła w USA takie natężenie, że według badania opinii publicznej przeprowadzonej w 1944 roku 13% badanych opowiedziało się za uśmierceniem wszystkich Japończyków. Znane są wypowiedzi wysokich urzędników i wojskowych o tym, że należy "totalnie wyeliminować rosę japońską", że trzeba tak długo kontynuować bombardowania Japonii, aż zniszczona zostanie połowa ludności. Jeden z waszyngtońskich urzędników postulował "eksterminację Japończyków in toto". Czasopismo marynarki wojennej "The Leatherneck" pisało o "gigantycznym zadaniu eksterminacji", które musi być podjęte, ponieważ Japończycy są zarazą, na którą odpowiednim lekarstwem jest "annihilation". Wojna z Japonią przestała służyć celom militarnym, a stała się rzezią, w której chodziło o to, aby, jak się wyraził pewien amerykański admirał, przerobić jak najwięcej "małpiego mięsa". W wydanym w 1943 roku bestsellerze "Singapur milczy" jego autor Georg Waller wzywał, aby kontynuować wojnę tak długo "aż nie tylko ciała ale i dusza zostanie unicestwiona, aż wszyscy mężczyźni będą martwi, ziemia zaorana i posypana solą a kobiety i dzieci rozdzielone i rozproszone pomiędzy inne narody".

Trudno się dziwić, że liczba ofiar wśród ludności cywilnej wyniosła ok. 900.000 osób. Amerykańskie bombowce bombardowały otwarte miasta japońskie w większości posiadające drewnianą zabudowę, co czyniło je wspaniałym celem dla bomb zapalających. 9 marca 1945 roku bombowce B29 dokonały zmasowanego nalotu na Tokio używając bomb zapalających. Liczba ofiar tego nalotu sięga 185.000 osób - wśród nich tysiące spalonych żywcem. W środku miasta utworzył się ognisty krąg tak wysoki i gorący, że załogi bombowców nadlatujących później meldowały, iż na wysokości dwóch mil czuć było swąd palącego się ludzkiego mięsa. Kulminacją planowej eksterminacji "rasy podludzi" był atak dokonany przy pomocy bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki (początkowo wybrano Kioto - starą japońską stolicę - centrum kulturalne i religijne, ale sprzeciwił się temu sekretarz wojny Stimson), atak przeprowadzony po kapitulacji Niemiec i wówczas, gdy Japonia była już pokonana (w kwietniu 1945 roku Japończycy za pośrednictwem Watykanu skierowali do Amerykanów propozycję zawieszenia broni). Nie było przeszkód aby zademonstrować Japończykom siłę rażenia bomby zrzucając ją na niezamieszkaną okolicę. Ale chodziło o eksterminację ludności cywilnej i eksperyment "naukowy". Wybrano Hiroszimę, miasto do tej pory nietknięte, większe niż oczekiwany promień eksplozji. A jeśli nawet "atomizacja" Hiroszimy miała skłonić Japończyków do zaprzestania oporu, to jaki sens miało zniszczenie Nagasaki? Czyżby Nagasaki zostało starte z powierzchni ziemi dlatego, że w mieście tym znajdowało się największe skupisko japońskich katolików utrzymujących swą wiarę w niezwykle trudnych warunkach od ośmiu pokoleń i gdzie stała największa katolicka katedra Azji Wschodniej? Niezależnie od tego, jakie były powody atomowego ataku na Nagasaki, to zniszczenie miasta było niczym nieusprawiedliwionym aktem bezsensownego barbarzyństwa. I dlatego słuszna jest opinia jednego z amerykańskich autorów, że wojna Stanów Zjednoczonych w Azji była "masową rzezią kobiet i dzieci, jakiej nie dorównują rzezie dokonywane przez Asyryjczyków".

 

"Germany must perish"

Bombowiec jest zbawcą cywilizacji

J. M. Spaight

Również miasta niemieckie i zamieszkująca je ludność cywilna były obiektem zaplanowanych i metodycznie przeprowadzanych ataków z powietrza. Anglicy, do których później dołączyli Amerykanie, bombardowali cele cywilne położone daleko od linii frontu niszcząc wszystko, co im wpadło pod bomby i masakrując kobiety, dzieci i starców (bombardowali już wcześniej wioski w Iraku i w Indiach; należy też wiedzieć, że Francuzi zbombardowali Damaszek - miasto o wspaniałej architekturze). Rozpoczęli bombardowania miast niemieckich 17 maja 1940 roku na tydzień przed tym, jak Niemcy po raz pierwszy zrzucili bomby na Anglię. Decyzję o bombardowaniach podjęło brytyjskie Ministerstwo Lotnictwa jeszcze przed wojną - w 1936 roku. W wydanej w 1944 roku książce "Bombing Vindicated" J. M. Spaight wysoki urzędnik tego ministerstwa napisał pełen dumy: "To my zaczęliśmy bombardować cele w Niemczech zanim Niemcy zaczęli bombardować cele w Wielkiej Brytanii" (podaję to gwoli prawdy historycznej, bo argument "to on zaczął" jest w sprawach wojny bez znaczenia, a poza tym gdyby porównywać np. niemieckie bombardowanie Coventry z bombardowaniami miast niemieckich, to na Berlin zrzucono 363 razy więcej bomb niż na Coventry, na Kolonię 269 razy więcej, na Hamburg 200 razy więcej, na Bremę 137 razy więcej; przeciętnie na jedną tonę bomb niemieckich zrzuconych na Anglię przypadało 315 ton bomb angielskich zrzuconych na Niemcy). Naloty bombowe były z punktu widzenia wojskowego całkowicie nieskuteczne (podobnie jak w Japonii), w najmniejszym stopniu nie zaszkodziły niemieckiej produkcji zbrojeniowej, nie skróciły wojny i nie złamały morale ludności cywilnej. Były raczej symulacją drugiego frontu w Europie, który Churchill obiecywał Stalinowi, przy czym, co warto wiedzieć, Stalin nie zezwolił bombowcom angielskim i amerykańskim na lądowanie na sowieckich lotniskach, dzięki czemu uchronił Niemcy przed jeszcze większymi zniszczeniami: bombowce miały tankować, zabierać nowy ładunek bomb i w drodze powrotnej powtórnie bombardować miasta niemieckie. Naloty bardzo często przeprowadzane były nocą i ich celem były dzielnice mieszkaniowe (tzw. de-housing) i starówki. Zniszczeniu uległo setki kościołów, zamków, pałaców, zabytków o wielkim kulturalnym i historycznym znaczeniu (padły ofiarą tzw. Baedeker Raids), szkół i szpitali. Według amerykańskiego czasopisma "Catholic World" zniszczonych lub uszkodzonych zostało ponad 60% kościołów. Używano bomb zapalających, co z góry wykluczało atak na łatwo identyfikowalne cele wojskowe. 14 października 1944 roku w ciągu 24 godzin zrzucono na Duisburg 9000 ton bomb, co w przybliżeniu odpowiada ilości bomb, które Niemcy zrzucili na Londyn w ciągu całej wojny. Do najbardziej barbarzyńskich należał nalot na Drezno w lutym 1945 roku, będący regularną masakra ludności cywilnej dokonaną na trzy miesiące przed kapitulacją Niemiec (niektórzy historycy uważają, że bombardowanie Drezna, Berlina i innych miast tamtego obszaru miało na celu dokonanie jak największej ilości zniszczeń w strefie, która, jak przewidywano, będzie okupowana przez Rosję Sowiecką). Drezno - miasto wspaniałej barokowej architektury nie było chronione przez lotnictwo, nie miało artylerii przeciwlotniczej i schronów. Było całkowicie bezbronne i do tego przebywały w nim setki tysięcy uciekinierów ze wschodu. Miasto zostało dosłownie obrócone w perzynę przez angielskie bombowce; dzieło zniszczenia dokończyli następnego dnia Amerykanie, którzy nie tylko zrzucali bomby ale też pruli seriami z broni pokładowej do uchodźców tłoczących się na drogach. Liczbę ofiar tego masowego mordu szacuje się na 150.000 do 250.000 osób. Amerykański historyk Tames Martin pisze o powrocie do barbarzyństwa, które przejawiło się w tym, że ledwo piśmienni młodzi lotnicy wymazywali z powierzchni ziemi stare miasta Europy i pomniki kultury z takim samym brakiem skrupułów jak gospodyni domowa polewająca wrzącą wodą mrowisko (jeden z oficerów amerykańskich, któremu korespondent wojenny w Płd. Włoszech zwrócił uwagę, że należy oszczędzać dobra kultury odpowiedział: "w tym kraju pełno jest klerykalnych zabytków" - nic dziwnego, że Amerykanie obrócili w gruzy klasztor na Monte Cassino bez żadnej wojskowej konieczności). Inny historyk amerykański Hoffman Nickerson pisał o "scientific baby-killing", generał Fuller o "odrażającej rzezi, która okryłoby hańbą Attylę" a katolicki tygodnik amerykański "Commonweal" o "mordowaniu niewinnych ludzi i samobójstwie cywilizacji". Późniejsze bombardowania przez Amerykanów miast w Północnym Wietnamie to dziecinna igraszka w porównaniu z tym, czego dokonano w Niemczech i nie tylko, bo naloty przeprowadzano również na miasta w innych krajach głównie we Francji i w Belgii - od bomb alianckich zginęło więcej Francuzów niż od kul niemieckich (w Hawrze, który został zbombardowany już po opuszczeniu go przez Niemców w wyniku nalotu zginęło prawie 4.000 Francuzów). Jednym z najstraszniejszych przykładów tej totalitarnej strategii wojennej był nalot na Hamburg w lipcu 1943 roku, kiedy to z powierzchni ziemi starta została m. in. największa robotnicza dzielnica miasta. Zastosowano bombardowanie określonych obszarów przez całą dobę, "na okrągło". Amerykanie bombardowali w dzień, Brytyjczycy w nocy. Ta "Operacja Gomora", jak ją określiło brytyjskie dowództwo, rozegrała się 24, 25, 26, 27 i 29 lipca oraz 2 sierpnia. W mieście wybuchła ogniowa burza o temperaturze ponad 800 stopni Celsjusza. Tysiące ludzi (w sumie ok. 40.000 - dla porównania: podczas nalotów na Coventry zginęły 554 osoby) umierało powolną, okrutną, gorejącą śmiercią spowodowaną przez bomby fosforowe. Szwajcarska gazeta "Baseler Nachrichten" pisała we wrześniu 1943 roku o bombardowaniu Hamburga: "piwniczne schrony zamieniły się w komory śmierci, w których temperatura była wyższa niż ta osiągana w krematoriach" (wiele ofiar po prostu spaliło się na popiół). Liczba ofiar nalotów alianckich w Japonii i Niemczech wyniosła blisko dwa miliony. Mieliśmy tu do czynienia z prawdziwym Holocaustem: całopalną ofiarą tysięcy żywcem spalonych kobiet i dzieci dokonaną na chwałę demokracji i postępu. Totalna wojna powietrzna, jak pisał Eryk von Kuehnelt-Leddihn, jest w najwyższym stopniu demokratyczna, gdyż jest w rzeczywistości zintensyfikowaniem powszechnego obowiązku służby wojskowej i powszechnego obowiązku umierania. Nikt nie jest "dyskryminowany", a to jest przecież spełnienie demokratycznego ideału.

 

"Norymberga" czyli Ziemia Obiecana

Demokratyczne wojny totalne są wojnami "nowego typu" , które choć formalnie toczą się nadal między państwami, to w istocie przekształcają się w międzynarodowe wojny domowe, światopoglądowe, ideologiczne, socjalne, rasowe czy klasowe. Wojna w klasycznym sensie - to znaczy wojna pomiędzy suwerennymi państwami - zanika ustępując miejsca akcji policyjnej. Po jednej stronie istnieje "przestępstwo agresji" po drugiej zaś nie wojna ale wymierzenie wrogowi kary za to "przestępstwo". Już samo użycie terminu "agresja" (która jest wyłącznie zmianą status quo przy użyciu siły) czy "agresor" jest, nieobecnym w wojnach gabinetowych, moralnym napiętnowaniem sprawcy, stąd każdy unika oddania "pierwszego strzału" i w razie potrzeby ucieka się do prowokacji (gwarancje angielskie dla Polski w 1939 roku, prowokacja gliwicka Niemców , Pearl Harbour) aby przedstawić się jako ten, kogo "napadnięto". Przeciwko "agresorowi" nie prowadzi się wojny ale akcję policyjną, ponieważ uważany jest on za przestępcę, którego należy ścigać i karać. Wojna, podobnie jak i cała polityka, zostaje w erze demokratycznej totalnie zmoralizowana, co prowadzi do gorączkowego poszukiwania "winnych" czyli tych, którzy "pierwsi zaczęli". Kwestia "winy" była nieistotna w epoce klasycznych wojen gabinetowych, w erze demokratycznej jest sprawą zasadniczą, ponieważ tzw. społeczeństwo będące w demokracji "podmiotem" polityki jest zdolne do widzenia spraw polityki zagranicznej i wojny tylko w kategoriach moralnych, dlatego musi mieć "winowajcę" wywołującego nienawiść, gniew czy oburzenie. Wojna, która byłaby tylko "amoralną" grą strategiczną mającą na celu obezwładnienie przeciwnika i poszerzenie swojej władzy byłaby nie do zniesienia dla demokratycznej "opinii publicznej" zdolnej widzieć politykę jedynie przez pryzmat emocji, uczuć, uprzedzeń i kryteriów moralnych.

W erze demokratycznej odradza się w zdegenerowanej formie koncepcja "wojny sprawiedliwej", zanika de facto neutralność, ponieważ ten, kto jest neutralny w czasie zmagań Sił Dobra z Siłami Zła automatycznie staje po stronie tych drugich. Dlatego np. Polska brała udział w wojnie z Irakiem, co jest wszak szczytem politycznego kretynizmu. Zanika również jasny rozdział pomiędzy wojną a pokojem (utrzymywanie sankcji wobec Iraku oznacza, że wojna trwa nadal). Ponieważ wróg nie jest już "normalnym" wrogiem ale przestępcą, byłoby rzeczą niemoralną usiąść z nim do stołu rokowań, aby wynegocjować pokój. Można go tylko sądzić i wymierzyć mu karę. Trzeba również dokonać w podbitym państwie czystki politycznej, narzucić pokonanemu państwu swój system polityczny i "reedukować" podbity naród (jeszcze napiszemy w "Stańczyku" czym naprawdę była "denazyfikacja" i "reedukacja" w Niemczech). Z tej perspektywy warto spojrzeć np. na proces norymberski (także procesy w Tokio i Manilii), który był logicznym zwieńczeniem "wojny sprawiedliwej". Nie był on, co przyznają wszyscy niezależnie myślący historycy i prawnicy, procesem sądowym ale procesem pokazowym takim samym jak procesy moskiewskie, polityczno-propagandowym spektaklem dla masowej publiczności, która naładowana propagandą nienawiści domaga się głów przedstawicieli Sił Zła. Wróg musi być unicestwiony ponieważ stoi na drodze ku "wiecznemu pokojowi". Jak pisał wybitny prawicowiec francuski Maurice Bardeche Norymberga to Akropolis Nowej Wspólnoty, brama ku Nowemu Światu Jutra i Ziemi Obiecanej, a równocześnie komedia sprawiedliwości (miał rację żydowsko-amerykańsko-niemiecki konserwatysta Willi Schlamm, gdy pisał, że jeśli chciano się pozbyć liderów III Rzeszy, to trzeba ich rozstrzelać na mocy prawa okupacyjnego bez żadnych procesów i całej tej sądowej farsy).

Przeszłe i przyszłe procesy zwyciężonych należy widzieć jako wyraz tej samej demokratycznej, mesjańskiej z ducha anty-polityki, element etycznego imperializmu demokracji mający swój odpowiednik w likwidowaniu przez bolszewików wrogów klasowych stojących na drodze do osiągnięcia wiecznej harmonii bezklasowego społeczeństwa. Nie ulega wątpliwości, że gdyby wojnę wygrał Hitler, to postawiłby przed "sądem" Churchilla, Stalina i innych i skazał ich na śmierć pod zarzutem "spiskowania przeciw pokojowi" dokonania "zbrodni przeciw ludzkości" itd. Demokratyczne wojny totalne nie znają bowiem innej możliwości zakończenia wojny jak "bezwarunkowa kapitulacja" i zemsta na wrogu ubrana w prawne formuły.

Norymberga czy raczej "Norymberga" nie otwiera jednak drogi do Ziemi Obiecanej, Wielka Demokratyczna Obietnica nie zostaje spełniona (jak wszystkie inne demokratyczne obietnice). Żadna "Norymberga" nie kończy historii, w miejsce dawnego wroga pojawia się natychmiast następny, a "wieczny pokój" trwa ledwo kilka miesięcy. Bo "wieczny pokój" to tyle samo, co wieczna wojna.

 

Lekcja demokratycznych wojen totalnych

Kiedy reakcjonista mówi o "nieuchronnej restauracji", to nie należy zapominać, że reakcjonista liczy w tysiącleciach.

Mikołaj G. Davila

Dla ludzi pragnących rozważać sprawy polityki zagranicznej i wojen poza kategoriami jakie narzuca demokracja jasno rysuje się ich zadanie: z całą mocą uderzyć we wszystkie, wszystkie powiadam, ideologie, które mułem humanitarystyczno-pacyfistycznych haseł oblepiają realną politykę, aby dotrzeć do zawsze takich samych konstelacji władzy i aby rozpoznać ukryty pod maską frazesów realny podział na wrogów i sojuszników i odkryć prawdziwe cele polityczne ukryte pod płaszczem orwellowskiej propagandy. Trzeba odrzucić "tyranię wartości i demokratycznych ideałów", zedrzeć maskę z "uetycznionej polityki" by zrozumieć czym jest etyka polityczna. Potrzebna jest "reakcyjna awangarda", która zostawi poza sobą ideologiczne fronty Wielkiej Wojny Domowej XX wieku by przygotować się do walki na całkiem nowych frontach i w nowych warunkach. Musi ona wykuć sobie taką duchową zbroję, wobec której bezsilny okaże się każdy moralny szantaż i która uchroni ją przed ciosami demokratyczno-pacyfistyczno-humanitarystycznych mieczy nazywanych w panującej nowo-mowie lemieszami i używanych przez potężnych jako narzędzie panowania. Dla tej "reakcyjnej awangardy" nie ma właściwie miejsca w naszej post-politycznej epoce. Dlatego musi ona sobie to miejsce wyrąbać toporem prawdy i zapewnić sobie prawo do istnienia taką ostrością i twardością sądów, że wysuwane przy podobnych okazjach przez demokratów zarzuty "cynizmu", "amoralności", "makiawelizmu" czy "nihilizmu" brzmieć będą jak komplementy. "Reakcyjna awangarda" nie będzie dawać innych odpowiedzi na pytania zadawane przez demokratów ale postawi nowe pytania, aby w ten sposób narzucić wrogom miejsce walki i rodzaj broni.

Demokratyczne wojny totalne były jak olbrzymie egalitarne walce, które zniszczyły dawne formy polityczne i sposoby życia. Były prawdziwą i dogłębną rewolucją społeczną. Oś czasu obróciła się i nie można już jej cofnąć z powrotem. Nie jest już możliwa restauracja dawnych form. Ale prawica, która "czerpie z tego, co obowiązuje zawsze", która w potoku zdarzeń potrafi odszukać kamienie dające oparcie stopom wie, że, jak pisał Edmund Burke, strzec trzeba ognia a nie popiołu. "Reakcyjna awangarda" popiół zostawić musi innym a skupić się na strzeżeniu ognia. Musi dokonać radykalnej secesji z dominującego w dwudziestym wieku nurtu ideowo-politycznego, aby nie oddając się bezpłodnym marzeniom o restauracji dawnych form rzucić prawdziwe wyzwanie panom współczesnego świata. Tylko w ten sposób może zaistnieć w sensie duchowym i politycznym. W przeciwnym razie zamieszka w skansenie żyjąc udawanym życiem, bezzębna, oswojona i niegroźna.

Tomasz Gabiś

 

Wybrana literatura

1        Harry Elmer Barnes "In Quest of Truth and Justice. De-Bunking the War-Guilt Myth", Colorado Springs 1972

2        Martin Caidin "The Night Hamburg Died', Nowy Jork 1960

3        Lawrence Dennis "Operational Thinking for Survival"' Colorado Springs 1969

4        General J. F. C. Fuller "The Conduct of War 1789-1961" Nowy Jork 1992

5        Kurt Glasser "World War II and War Guilt Question". (w:) Modern Age. The First Twenty Five Years (wybór artykułów z kwartalnika "Modern Age"), wyd. George A. Panichas, Indianapolis 1988

6        Kapitan Russel Grenfell, R. N. "Unconditional Hatred", Nowy Jork 1954

7        David Irving "The Destruction of Dresden", Londyn 1963

8        Tenże "Von Guernica bis Vietnam. Das Leiden der Zivilbevoelkerung im modern Krieg", Monachium 1982

9        Bertrand de Jouvenel "Apres la defaite" Paryż 1940 (zob. Stańczyk nr 6, 1987)

10    Erik von Kuehnelt-Leddihn "Die falsch gestellen Weichen. Der Rote Faden 1789-1984"' Wiedeń-Kolonia 1989

11    James J. Martin "Revisionist Viewpoints. Essays in a Dissident HistoricalTradition"' Colorado Springs 1971

12    Tenże "The Saga of Hog Islands and Other Essays in Inconvenient History"' Colorado Springs 1977

13    Winfred Martini "Das Ende aller Sicherheit", Stuttgart 1954

14    Guenter Maschke "Frank B. Kellog siegt am Golf", Etappe nr 7 (październik 1991), zob. omówienie tego artykułu w: Stańczyk nr 1 (17) 1992, str. 70

15    Ludwig von Mises "Omnipotent Government: The Rise of the Total State and Total War", Nowy Jork 1978

16    Hoffman Nickerson "The Armed Horde 1973-1939" Nowy Jork 1940

17    Robert Nisbet "The Present Age. Progress and Anarchy in Modern America" , Nowy Jork 1988

18    Hans Rumpf "The Bombing of Germany" Nowy Jork 1963

19    Artur Ponsonby "Falsehood in War-Time" Londyn 1928

20    Carl Schmitt "Der Nomos der Erde im Voelkerrecht des Jus Publicum Europeum", Berlin 1988

21    Josef Schuesslbumer "Amerikas Krieg gegen Japan"' Criticon nr 118 (marzec-kwiecień 1990)

22    Generał Franz Uhle-Wettler "Die Gesichter des Mars. Gedanken zum Krieg in unserer Zeit", Criticon nr 135 (styczeń-luty 1993), zob. omówienie tego artykułu w: Stańczyk nr 2 (21) 1994, str. 77

23    F. J. P Veale "Advance to Barbarism: How the Reversion to Barbarism in Warfare and War-Trials Menaces Our Future", Nowy Jork 1968

24    Richard M. Weaver "Southern Chivalry and Total War" (w:) tenże, "The Southem Essays", Indianapolis 1987

25    Michi Weglyn "Years of Infamy. The Untold Story of America's Concentration Camps", Nowy Jork 1976