NIEMIECKIE LATAJACE SPODKI
BYŁY FAKTEM !
AUTOR: Gernot L. Geise
Niemieckie Latające Spodki (org. Flugkreisel), które
jeszcze dzisiaj ze względu na swój wygląd
wydają się nierealne ( obce), były w przeciwieństwie do tych lansowanych
po II W.S. UFOs jak najbardziej
realne, produkowane w ścisłej tajemnicy i tworem niemieckiej technologii, które krótko
przed zakończeniem II W.S. rzeczywiście w pojedynczych przypadkach brały z
powodzeniem udział w powietrznych walkach.
Decydenci w USA szybko
rozpoznali ten jednorazowy i
szczęśliwy przypadek, bo pozwolił im poprzez wysegregowanie kilku L.Spodków
sprawnie zainscenizować ową UFO- histerie. Bałamutne wyjaśnienia latających
pojazdów jako międzygwiezdne pojazdy
istnieją, zwłaszcza że Niemcy zostały gruntownie pobite i rozbite. I
całkiem głupi ci US- odpowiedzialni też nie byli by nie wiedzieć, że w każde
kłamstwo się wierzy im bardziej nieprawdopodobnie ono brzmi. Każdy który taki
latający obiekt obserwował i zameldował ( względnie swoje spostrzeżenia
opublikował, tłum.), uznany został za psychicznie chorego względnie dożywotnio
napiętnowany jako notoryczny blagier. W tajnej US-bazie "Area 51"
prawdopodobnie testuje się do dzisiaj podobne do UFO urządzenia, o których ciągle
się twierdzi że są "pozaziemskimi" konstrukcjami, względnie bazują na
planach jakichkolwiek "ufoludków". Chodzi w tym przypadku o
zachowanie tajemnicy, lub też o celowe odwrócenie uwagi od ściśle tajnych projektów ? Myślę że
dotyczy to obu przypadków. Jak się zna techniczny postęp i osiągnięcia
niemieckiej nauki pod koniec II
W.S. (a więc to niewiele co jest
znane), to siłą rzeczy widzi się paralele, które nie mają w sobie nic
"pozaziemskiego" jeśli nawet sporo z tych latających obiektów
sprawiają futurystyczne wrażenie.
Horten Ho-XII podczas lotu
Temat niemieckich latających spodków,
podobnie jak UFOs, owiany jest
głęboką tajemnicą, bo podczas II W.S. należał do super tajnego przedsięwzięcia,
a ci zwycięzcy, o ile kilka dokumentów czy części udało im się skraść, tę
tajemnicę w dalszym ciągu utrzymali. Ponieważ żadną tajemnicę nie da się
utrzymać na wieczność, i dlatego iż zawsze kilka detali wypłynie, kwitł po
wojnie ten interes przeróżnych fantastów z ich półprawdami i marzeniami
(życzeniami). To, że USowcy do tej pory żadnego funkcjonującego latającego
spodka nie wyprodukowali, może leżeć w tym, że niemiecka technika i technologia
pod koniec wojny rzeczywiście wyprzedzała aliancką o "sto lat", jak
niezależnie jedna czy druga wypowiedź
odpowiednich usowskich badaczy/naukowców ( żadnych żołnierzy, którzy stali nierzadko nad urządzeniami
i potrząsali jedynie grzywą nie mając absolutnie żadnego pojęcia do czego
służyły) po zapoznaniu się po wojnie z ukradzionymi dokumentami, dowodzi. To
wyjaśnia też, dlaczego ten "Stealth-Bomber" B-2 dopiero niedawno z dalej rozwiniętą usowską
techniką wyprodukowano, mimo że usowcy jego pod koniec wojny jako
Horten-Maszynę już w pełni zaprojektowany i wyprodukowany skradli.
Nie należy
być tak naiwnym i wierzyć też w to, że po wojnie wszystkich wysoko
wyspecjalizowanych naukowców uprowadzono do USA ( albo do ZSRR). Tych
uprowadzonych naukowców i inżynierów, w przeprowadzonej akcji
"Overcast" przemianowanej później na "Paperclip", było
akurat 765. Między nimi nie była wyłącznie inteligencja twórcza
("Geisteskapazitäten"), lecz zwyczajni technicy i monterzy. I nie
należy też wierzyć w to (nawet jeśli USowcy to robili), że wszyscy uprowadzeni
naukowcy natychmiast radośnie i dobrowolnie temu wrogiemu zwycięzcy wszystkie
swoje naukowe rozpoznania przekazali,- swoim "oswobodzicielom",
którzy nie mieli żadnych moralnych skrupułów Niemcy zbombardować w drzazgi, a
szczególnie mordować ludność cywilną ! ( do powyższego uwaga tłumacza,- nad
różnymi broniami określanymi jako "Wunderwaffe" pracowano nie tylko w
Penemünde, Turyngii czy w Sudetach. Kilkanaście zespołów badawczych pracowało
intensywnie w małych grupach i pod ochronnym parasolem szeregu instytucji. Na
przykład mały nieznany zespół naukowców pracował nad kolejną bombą atomową w
cieniu Deutsche Reichspost, co pozwoliło nawet Hitlerowi na ten temat wygłaszać
subtelne żarty).
Nie mieli
też owi "oswobodziciele" po zakończeniu wojny żadnych skrupułów w
"dziesiątkowaniu" tych co przeżyli, a dodatkowo wbrew międzynarodowemu prawu pokonane Niemcy
obrać doszczętnie z wszystkiego co nie było "niet-und nagelfest".
Również ci technicy, których podczas mojego życia zdołałem poznać i którzy
podczas wojny nad różnymi projektami pracowali, nigdy swoją wiedzę nie
przekazali ówczesnemu wrogowi i określali naukowców w rodzaju Wernher'a von
Braun'a jako,- "zdrajców ojczyzny".
Jeśli już
uprowadzeni niemieccy naukowcy
"dobrowolnie" swoją wiedzę przekazywali to często w ten sposób, że
nie obejmowała wszystkiego o czym wiedzieli lub podawali bezpośrednio fałszywe
informacje, podobnie jak to zrobił
testpilot latającego spodka Dr. Richard Miethe, który po zakończonej
wojnie współpracował nad konstrukcją owego AVRO-Car i postarał się o to, że ten
latający obiekt pozostał nieudaną konstrukcją. Można o tym myśleć co się chce,
dzisiaj jednak sytuacja wygląda inaczej, te dokonane przez wrogów Niemiec
zbrodnie zostały przedewszystkim w międzyczasie z powodzeniem usunięte ze
świadomości wiekszości beerdowskich obywateli, szczególnie u powojennych
pokoleń.
To pojęcie
"Flugscheibe" pochodzi dopiero sprzed lub po 1950 roku. Te urządzenia
które budowano w czasie wojny, zwano "Flugkreisel",
"Rundflügel-Flugzeuge" albo "Flügelräder". One istniały w
rzeczywistości, pod koniec lat trzydziestych pracowali różni niemieccy technicy
(- Grupy) niezależnie od siebie nad zbliżonymi do krążków latającymi obiektami
z różnorodnym napędem. Przy czym miejsca w których nad nimi pracowano to
Turyngia, okolice Pragi oraz okolica Köln. ( uwaga tłumacza; jest wielce
prawdopodobne że w rachubę wchodzi też obszar wokół Breslau). W podziemiach
Junkers-Zwiegwerk w Böhmisch-Rabstein pod Pilznem i na Junkers-Flugplätzen w
Bernburg'u i Meresburg'u również pracowano nad tymi "Flugkreiseln".
Na lotniskach Rechlin-Lärz i Rechlin-Tarnewitz dwa prototypy "Flugkreiseln"
miały zostać lub zostały wyposażone w działa ("Maschinenkanonen"). W
kwietniu 1945 zarządził specjalny
pełnomocnik dla rakiet i odrzutowców SS-Oberguppenführer Dr,- Inż. Kammler, by
w warsztatach Letov w pobliżu Pragi, ten skonstruowany i sporządzony "Flugkreisel"
pod egidą specjalnego pełnomocnika w Reichsprotektorat Böhmen und Mähren,
naczelnym inżynierem Georg'em Klein'em, w małej serii wyprodukować. Klein
donosił o tym w wielu powojennych gazetowych artykułach (Gehring/Rothkugel,
Flugscheiben-Mythos, S. 18). Można przyjąć za pewnik, że krótko przed
zakończeniem wojny wyprodukowano conajmniej 15 latających spodków które nadawały się do akcji i
które nie tylko w ówczesnym czasie dysponowały fantastycznymi właściwościami
lotniczymi i przewyższały pod każdym
względem każdy wrogi
konwencjonalny samolot. To potwierdzają też całe rzędy naocznych świadków.
Urządzenia te musiały, mimo
stosunkowo krótkiego cyklu ewolucyjnego, dysponować wyjątkowymi właściwościami
i spełniać wszelkie kryteria prawdziwej "Kampfmaschine", nawet jeśli
chodzi, być może, o różnorakie typy. Zostały one w pojedynczych przypadkach
wprowadzone do walk przeciwko nadlatującym w ogromnych falach bombowców. Naoczni świadkowie donosili, że
kilka tych "krążków" w stosunkowo krótkim czasie mogło zlikwidować
całą flotę bombowców włącznie z towarzyszącymi im myśliwcami. Te rzadkie
operacje nie mogły jednak przeciwko przeważającej sile alianckiej nic zmienić.
Jak skuteczne te krążki by też nie były, to te rzadkie akcje były jednak kroplą
w morzu potrzeb. Można by się zapytać, dlaczego te "Superwaffen"- a
nie były one jedyne ( patrz moja książka "Flugscheiben: Realität oder Mythos",
Kapitel "Antriebe, Geräte, Waffen und andere Erfindungen") – nie
potrafiły conajmniej koniec wojny przeciągnąć ?
To pytanie
wyłania się tylko wówczas, jeśli nie obejmiemy całokształtu ówczesnej sytuacji.
Pod koniec wojny uregulowana i udana koordynacja nie była w ogóle możliwa.
Wszędzie panował nie do wyobrażenia chaos. Zaprzeczające sobie instrukcje i
rozkazy, spory kompetencyjne między poszczególnymi oddziałami Wehrmacht'u,
brakujące materiały, wrogie działania wywiadu, zdrada, regularne bombardowania
ważnych kompleksów przemysłowych i lini kolejowych i t.d. i t.d.- tą listę
można bez problemu ciągnąć w nieskończoność-powodowały, że nie stały do dyspozycji "luzy
produkcyjne" dla "nadzwyczajnych" produkcji. Należy spojrzeć na
to realistycznie: nic nie załatwia zrobienie jednego przyrządu/aparatu. To
byłoby jeszcze możliwe własną energią w laboratorium czy podręcznym warsztacie. Produkcja seryjna jednak wymaga zakładu
produkcyjnego (który obłożony już jest produkcją innych wojennych akcesoriów),
nawet jeśli poszczególne komponenty przez innych dostawców zostały
wyprodukowane ( którzy znowu przeciążeni byli produkowaniem innych ważnych
wojennych materialów). Do produkcji potrzebna jest odpowiednia ilość fachowców,
a tych nie można tak łatwo w
nieskończoność mnożyć. To znaczy, że tych ludzi trzeba odciągnąć od innej
produkcji i tam będzie ich brakować. Następnie musi być zabezpieczona dostawa
materiału. Dostawa zwykłego
materiału (drzewo, stal i t.d) była jeszcze możliwa, ale dostawa
specjalnych stopów już nie.
Materiały te musiały zostać dostarczone do fabryk, głównie towarowymi
pociągami, a linie kolejowe były permanentnie bombardowane i w części
zniszczone. A nawet jak już z wszystkimi problemami sią uporano to istnieć
musiało solidne zabezpieczenie finansowe. Była wojna, ale za darmo wówczas też
nic nie było. By otrzymać zezwolenie aby rozpocząć seryjną produkcję należało
kompetentne władze przekonać o celowości wytwarzania takiego czy innego
urządzenia, to znaczy, iż tego rodzaju broń musiała przewyższać parametrami już
stosowaną. Naczelne władze III Rzeszy chełpiły się wprawdzie publicznie, że z
nowymi rodzajami broni t.zw. "Wunderwaffen" to "ostateczne
zwycięstwo" jest w zasięgu ręki, mimo że wrogie jednostki operowały już na
terenie Niemiec i wszystko bombardowali w drzazgi, nie rozpoznali ale
rzeczywistych
"ultymatywnych" możliwości nowej broni i dali pierwszeństwo
produkcji broni konwencjonalnej. Kilka nielicznych ponadprzeciętnych wynalazków
jak n.p. odrzytowiec Me 262 czy Me163 (Raketenjäger) budowano seryjnie acz w
niewystarczającej ilości. Seryjna budowa "Flügelbombe" Fi 103( znana
powszechnie jako V-1) rozpoczęła się za późno, mogła zostać zastosowana w
akcjach już dwa lata wcześniej.(.....) A ten górujący nad innymi samolotami ME
262, mimo że budowany seryjnie, zbyt często niszczony był na lotniskach, bo
brakowało paliwa by poderwać go do lotu, dodatkowo nie dysponowano
wystarczającą liczbą pilotów. Co z tymi nielicznymi latającymi spodkami po
zakończonej wojnie się stało, bo o żadnym zestrzeleniu czy runięciu na ziemię
nigdy nie wspomniano (chyba, że zaliczano późniejsze kraksy tego czy innego
"UFO" do katastrof
niemieckiego spodka), ani tego gdzie podziała się ich dokumentacja, czy
też wszystkie zostały zniszczone, pozostaje bez odpowiedzi i niechybnie
wszelkie rozważania zaliczyć
trzeba w obręb spelulacji.
Liczne
obseracje dokonane po II W.S. potwierdzają jednak, że jedna czy druga maszyna wojnę przetrwać mogła,
szczególnie że Obserwatorzy sporo lat po wojnie na tych latających objektach
zidentyfikowali godło III Rzeszy. Jest rzeczą na wskroś możliwą iż parę spodków,
czy części, dostało się w łapy aliantów ( przy czym pojawia się pytanie
dlaczego nosiły jeszcze godło Rzeszy). Za tezą, że część z nich wraz załogami w
"odpowiednim momencie" zdołało opuścić III Rzeszę (europejski obszar,
uw.tłum.) przemawia też to, że pierwsze udokumentowane lądowania
"UFO" (specjalnie w USA) i prowadzone (z amerykańskimi) obserwatorami
rozmowy odbywały się po niemiecku względnie angielsku z niemieckim akcentem.
Dalej ,- w relacjach opisywano iż
w tych pierwszych
"spotkaniach z
UFOludkami" miało się do czynienia z "ludźmi" którzy nosili b.
podobne mundury do niemieckich (do tego krótka uwaga tłumacza: musiała istnieć,
względnie jeszcze istnieje do dzisiaj gdzieś baza tych Flugkreisel, bo wbrew
wszelkim zaprzeczeniom ze strony wszelkiej maści oficjałów pojawiają się tu czy
tam zdjęcia na których widać całe eskadry tych "spodków").
Jeden ze
śladów ewentualnie skradzionej Flugkreisel-technologii prowadzi do Kanady,-
gdzie ale rozpływa się we mgle. Myśmy w naszych badaniach, ze względu na
brakujące jednoznaczne dokumenty,
skazani zostali na wypowiedzi świadków historycznych wydarzeń, względnie
ludzi, którzy te urządzenia oglądali własnymi oczyma/oczami. :)
Te
nieliczne uczestniczące w akcjach Flugkreisel funkcjonowały właściwie na
zasadzie pracy helikoptera, to znaczy, główny napęd składał się najczęściej z
jednego obracającego się pierścienia/wirnika, przy czym te skrzydełka
(Rotorblätter) umieszczone były, w przeciwieństwie do helikoptera, najczęściej
na zewnętrzej krawędzi prowadnicy co umożliwiło,
podobnie jak w turbinie umieścić cały wieniec, który przy relatywnie niskich
obrotach osiągał relatywnie wysoki wypór. Eksperymentowano też z innymi
silnikami. Korzystano też częściowo z silnika odrzutowego, - głównie do ciągu.
Pomyślano już o niekonwencjonalnych napędach. Według świadków wydarzeń
wyposażony został conajmniej jeden prototyp owego Flugkreisel w silnik
grawitacyjny (co by to też nie oznaczało z technicznego punktu widzenia).
Przyczym nie chodziło u tych budowanych aparatów o małe jednostki lotne lecz o
olbrzymy o średnicy od 30-70 metrów (!). Taki Flugkreisel potrawił w przeciągu
paru minut osiągać niebywałe wysokości i ze względu na swoją budowę (szajba)
przewyższał w manewrowaniu i szybkości każdy konwencjonalny samolot.
Zastosowana specjalna technika (Luftabsaug-Technik) przeciwdziałała, przy tych
ogromnych prędkościach, przegrzaniu materiału a głównie zewnętrznych
powierzchni skrzydełek co znowu pozwoliło zrezygnować ze specjalnych, odpornych
na wysoką temperaturę, deficytowych materiałów.
Ta technologia,
która o dziwo również popadła w całkowite zapomnienie, umożliwiała osiąganie
niesamowitych szybkości ( świadkowie mówią o 60,000km/h) bez tego by została
przekroczona bariera dźwięku z którą do tej pory mają do czynienia nowoczesne
myśliwce. Latający Bąk (Flugkreisel) był w stanie dokonywać manewrów z których
najprostszym była zmiana lotu pod kątem prostym przy dużej szybkości. Wykonywanie tego rodzaju manewrów
wymaga ale wyposażenia aparatu we własne pole grawitacyjne, inaczej piloci by
tą potężnną siłę odśrodkową nie przeżyli. Również i dzisiaj znajdziemy
wskazówki na tego rodzaju wynalazki dokonywane w III Rzeszy do 1945r. Mimo że
te pierwsze budowane Flugkreise w części nie były pozbyte dziecięcych chorób,
co też przed kilkoma laty przyznał konstruktor tych aparatów J.Andreas Epp, to
te ostatnio tworzone i uczestniczące w akcjach były relatywnie sprawne. Nie
jest znany żaden przypadek, iż
którykolwiek z tych aparatów w jakichkolwiek akcjach został przez wrogie
myśliwce zestrzelony. Ta ówcześnie istniejąca niemiecka
Flugkreisel-technologia jest przed
nami z powodzeniem ukrywana. Poruszanie tego tematu i wypowiedzi świadków czy
bezpośrednio wówczas w tej materii zaangażowanych, są przez oficjalne czynniki
uznawane za brednie lub życzenia "wiecznych wczorajszych"
(Ewiggestriger). A jednak brytyjskie służby specjalne już na początku lat
czterdziestych o produkcji tych aparatów w III Rzeszy wiedzieli ! Jak jest to możliwe, jeśli to wszystko zostało
uznane po wojnie za utopję,- za autentyczną fantazję ?? Nie
tylko Niemcy pracowali nad konstrukcją i rozwojem Latających Bąków. Już od lat
trzydziestych również alianci
dokonywali prób z tego
rodzaju latającymi pojazdami, n.p. przez J. E. Caldwell'a i z tym "Latającym naleśnikiem" w
latach czterdziestych przez usowską marynarkę [Geh ring/Rothkugel,
Flugscheiben-Mythos, S. 85]. Te aparaty z ich nędznymi właściwościami lotnymi
przypominały właściwie ów samolocik o okrągłych skrzydłach który z drzewa
skonstruował Athur Sack i wyposażył w konwencjonalne śmigła na bazie sportowego
samolotu.
Szczególnie w USA mamy cały szereg zgłoszonych patentów dotyczących
przeróżnych lotnych konstrukcji i
to od lat 20-tych aż po lata powojenne. W tym przypadku mamy jednak prawie do
czynienia z czysto teoretycznymi rozważaniami, które nigdy nie doczekały się
realizacji,- nawet w formie modelu.
Tłum: Tezlav
von Roya
_________________
VRIL
(....) Na początku 1994 zapoznałem pewną starszą Damę z Hamburga, która należała aż do śmierci pana Dönitz'a do jego ścisłego towarzystwa. Admirał Dönitz potwierdził wszystkie krążące opowieści o latających "spodkach", historie związane z Księżycem, jak też kwestię "pustego wnętrza Ziemi". Do tego towarzystwa należał też pilot latającego "spodka" który pochodził z Böhmen-Mähren, który ale nie latał na konwencjonalnych aparatach V-7, tylko na VRIL'u- myśliwcu wyposażonym w system Anty-Grawitacyjny i VRIL'owski napęd. Dalszym moim dobrym znajomym jest pewien mężczyzna należący do familii Stauffenberg, który podczas II W.S. był pilotem bojowego samolotu (Kampfflieger). Opowiedział mi on niezmiernie interesującą historię : na wiosnę 1943 musiał międzylądować w Breslau żeby w jego Arado dokonać wymiany silnika Junker'sa na silnik Heinkel'a. Prace miały trwać całą noc, więc udał się do dużej hali gdzie zebrała się grupa innych pilotów. Jak tam wszedł, nie wierzył własnym oczom. Przed nim stały dwa ogromne Haunebu II. Pozostałe godziny upłynęły na zapoznaniu się z obydwoma sześcio osobowymi załogami które jemu i innym zainteresowanym pilotom objaśniali system napędowy, pokazali obrotowe kopulaste wieżyczki i system uzbrojenia w jakie zostały wyposażone. Na pytanie jak szybko te 'stwory' się poruszają (latają), powiedziano jemu: "w pobliżu Ziemi między 5,000 do 7,000 tyś. km./h, jednak poza ziemską atmosferą lekko ponad 100,000 km./h" .
Następnego poranka miał mieć miejsce lot rozpoznawczy, RAZ DOOKOŁA ZIEMI. Oczywiście, że podczas wschodu słońca zebrała się przed halą kompletna załoga tego MIEJSCA, by popatrzeć jak te 'szajby' startują. Mój znajomy opisał pracę silników jako : "ciche brzęczenie", a te "spodki",- "trochę jakby się zataczały kiedy się unosiły, i wcale nie mogłem śledzić ich lotu, bo w mig zniknęły za horyzontem". Po około pięciu godzinach, po okrążeniu Ziemi, wróciły z powrotem. (....)
Autor: XXX
tłum. T.v.R.
_________
Do powyższego textu polecam wyprodukowany przez Rosjan rewelacyjny film, wyemitowany przez rosyjskie stacje TV 3 miesiące temu, super produkcja, archiwalne zdjęcia, porażka Amerykanów na Antarktydzie w 1947, komentarze wojskowych i historyków, wersja rosyjska. (369MB,- czas ładowania około 45min. DSL. Wystąpią trudności doładować przez e- mule)
http://nsl-forum.com/sonstiges/Project-Reflection.avi