Bogusław
Wołoszański
Może już czas, po wielu dziesięcioleciach, zacząć
odkrywać prawdziwy charakter wielkiego wydarzenia, które zmieniło Polskę,
Polaków, Europę. Wrzesień 1939 roku tak długo był przedmiotem propagandowej
manipulacji, że dzisiaj znamy jego bardzo wypaczony obraz.
Ta wojna zaczęła się daleko od Westerplatte i dużo
wcześniej. W 1935 roku na wielkim poligonie pod Kijowem, gdzie Armia Czerwona
zaprezentowała zachodnim obserwatorom swoje możliwości. Zagraniczni
obserwatorzy wojskowi z podziwem patrzyli, jak tysiąc czołgów, które przebyły
setki kilometrów, z marszu rozwijało bojowe formacje. Dla brytyjskiego generała
Archibalda Wavella, który wiedział, że armia jego kraju dysponuje niewiele
ponad trzystu czołgami, widok takiej masy pojazdów pancernych zgromadzonych na
jednym poligonie był szokiem. A siła pancernej pięści zademonstrowana na
wstępie ćwiczeń była tylko przygrywką do pokazów, które olśniły i przeraziły
zagranicznych obserwatorów.
Zadziwieni patrzyli na wielkie samoloty TB-3, z
których wyskakiwały setki spadochroniarzy. W żadnym państwie świata nie myślano
nawet o wojskach powietrznodesantowych, a pokazy pod Kijowem dowodziły, że w
Związku Radzieckim są ich całe dywizje. Na łące lądowały duże samoloty
transportowe, z których wyjeżdżały tankietki, samochody opancerzone i działa.
Na oczach obserwatorów formował się oddział uderzeniowy, dysponujący artylerią
i bronią pancerną. Był jak taran zdolny skruszyć obronę wroga, który nie mógł w
tak krótkim czasie przygotować się do odparcia niespodziewanego ataku
przeprowadzonego głęboko na tyłach frontu.
Dla oficerów z Zachodu wniosek był jeden: Armia
Czerwona wkrótce będzie gotowa ruszyć na Zachód, a żadne z państw
demokratycznych nie znajdzie dość siły, aby ją zwyciężyć. Tym bardziej że
uruchomienie masowych zbrojeń, nadzwyczaj trudne w zachodnich demokracjach,
wymagało czasu i mogło tylko sprowokować Stalina do wcześniejszej agresji.
A kto mógłby zatrzymać ten radziecki walec, gdy
ruszy na Zachód? Oczy polityków zwróciły się na... Hitlera. Tylko Niemcy mogli
stawić czoła radzieckiej potędze, zanim ta dotarłaby do Paryża. Oczywiście, pod
warunkiem, że dostaliby szansę budowy wielkiej i silnej armii. I tak w roku
1935, gdy Armia Czerwona przestraszyła europejskich polityków i wojskowych,
Zachód przymknął oczy na łamanie przez Niemcy ograniczeń zbrojeń, jakie
narzucono temu państwu po pierwszej wojnie światowej. Wehrmacht, który w tym
roku zajął miejsce nielicznej Reichswehry, uzyskał nieograniczone możliwości
stania się największą siłą Europy. A Hitler doskonale wiedział, że może sobie
pozwolić na wiele więcej.
Pochód na Zachód nie odbywałby się na wąskim
odcinku frontu. Wielka Armia Czerwona z tysiącami czołgów rozlałaby się na
setki kilometrów i przewaliła nie tylko przez Polskę, ale również przez
Czechosłowację i Austrię. Wehrmacht, widziany już jako obrońca zachodniej
cywilizacji, musiał mieć przestrzeń do działania.
Ta świadomość zbiegała się z ogromną niechęcią,
jaką rząd brytyjski darzył Czechów. Premier Neville Chamberlain nazywał ich
"ludźmi z dolnej półki". Czesi nie pozostawali dłużni, czego dowodem
była rozmowa telefoniczna, jaką z prezydentem Edwardem Beneszem przeprowadził
Jan Masaryk, ambasador czeski w Londynie: - Ten złośliwy, stary.. (tu padło
wyjątkowo obelżywe i niesmaczne określenie pod adresem Chamberlaina) stęsknił
się za lizaniem dupy Adolfa - powiedział Masaryk. Już nawet wystawił język! -
To wepchnij mu go z powrotem - poradził prezydent. - Postaraj się przywrócić mu
zmysły. - Ta stara bestia postradała już zmysły, z wyjątkiem węchu, którym
wyczuwa nazistowskie gówno i kręci się dookoła tego.
Chamberlain dowiedział się, co o nim sądzą czescy
politycy, gdyż ich rozmowa została nagrana przez wywiad niemiecki i przekazana
brytyjskiemu premierowi. Nie należy jednak sądzić, że miało to jakikolwiek
wpływ na dalsze decyzje rządu brytyjskiego. Postanowienia konferencji w
Monachium, gdy bez udziału Czechów zadecydowano o przekazaniu Niemcom części
ich ziem, miały dać Wehrmachtowi dobre pozycje obronne przed nadchodzącą od
wschodu Armią Czerwoną. Wszystko dla zapewnienia bezpieczeństwa i uchronienia
zachodniej cywilizacji przed bolszewickimi hordami. Pozostawał problem Polski.
"Hitler proponował Polsce sojusz"
Bogusław Wołoszański
(fot. SP/GW)
Adolf Hitler, po obejrzeniu 10 października 1938 r.
potężnych umocnień w pobliżu miasteczka Ceske Velenice, które tak hojnie
przyznano Niemcom w Monachium, wygłosił przemówienie. Atakował Anglików
("Słabi, dekadenccy, prowadzeni przez zdegenerowaną arystokrację") i
Francuzów ("Łacińskie kundle i wazeliniarze"). Nagle wspomniał o
Polakach: - Podziwiam Polaków. Nie dają się zastraszyć. Mogę być przyjacielem
Polaków i powiadomię mojego dobrego przyjaciela Lipskiego (mówił o polskim ambasadorze
w Berlinie), że może na mnie liczyć!
Kłamał? Nie. Wskazywał, w jaką stronę zamierza
prowadzić swą politykę, w której Polska odgrywała bardzo istotną rolę. Uważał,
że może dogadać się z naszym rządem. Dwa tygodnie później, 24 października 1938
roku, do Berchtesgaden przyjechał ambasador Józef Lipski. W pobliżu tego
alpejskiego miasteczka miał swą oficjalną rezydencję Adolf Hitler, a to
wskazywało, że wizyta polskiego ambasadora ma znaczenie szczególne.
Wieczorem Lipski spotkał się w restauracji hotelu
Grand z Joachimem von Ribbentropem, ministrem spraw zagranicznych Niemiec. -
Nadszedł czas osiągnięcia porozumienia we wszystkich możliwych sprawach, które
powodują rozdźwięki między Niemcami i Polską - zaczął rozmowę Ribbentrop. Potem
przedstawił propozycję: Polska odda Gdańsk oraz wyrazi zgodę na wybudowanie
eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej, które połączyłyby Rzeszę z
Prusami Wschodnimi. To nie było żądanie, lecz propozycja ugody. Oferował, że w
zamian Niemcy udostępnią Polsce podobną trasę drogową i kolejową biegnące przez
Gdańsk, wolny port w tym mieście i rynek zbytu na polskie produkty.
Gdyby zatrzymać się na tym etapie propozycji
Ribbentropa, można byłoby odnieść wrażenie, że była to szczera oferta. Jednakże
Ribbentrop posunął się dalej, wskazując, że Polska powinna dołączyć do paktu
antykominternowskiego, czyli proponował Polsce sojusz z Niemcami, Włochami i
Japonią przeciwko Związkowi Radzieckiemu! A to stawiało nasz kraj w równym
rzędzie z mocarstwami ówczesnego świata.
Czy Polska mogła zawrzeć sojusz z Niemcami? Dzisiaj
odpowiemy: "nie", gdyż stalibyśmy się współwinni późniejszych
masowych zbrodni nazizmu. Ale czy Włochom, Węgrom, Finom, Rumunom, Bułgarom i
innym sojusznikom Niemiec ktokolwiek zarzuca udział w ludobójstwie? Na szczęście
nasz minister spraw zagranicznych Józef Beck nie musiał rzucać się w ramiona
Joachima von Ribbentropa. Wystarczałoby, żeby wykorzystał ugodowe nastawienie
Hitlera i szachował naszych wrogów (Związek Radziecki) i sojuszników (Francję i
Wielką Brytanię) możliwością zawarcia paktu z Niemcami. W ten sposób mógłby
wymusić na nich postępowanie korzystne dla Polski. Tym bardziej że dwa dni
później Theo Kordt, pierwszy sekretarz ambasady niemieckiej w Londynie, a
prywatnie członek opozycji antyhitlerowskiej, spotkał się z sir Robertem
Vansittartem, głównym doradcą dyplomatycznym rządu brytyjskiego, i poinformował
go o przebiegu rozmowy w Berchtesgaden.
Anglicy przestraszyli się nie na żarty. I zaczęli
Polakom obiecywać gruszki na wierzbie, byleby trzymali się z daleka od Hitlera.
Problem w tym, że minister Beck w te obietnice uwierzył. Zamiast rozgrywać
niemiecką kartę, zamiast robić wszystko, aby storpedować możliwość zbliżenia
Niemiec ze Związkiem Radzieckim, zaufał angielskim gwarancjom. Uwierzył, że Anglicy,
choć mieli słabą i nieliczną armię i jeszcze słabsze lotnictwo, wyślą je do
walki o Gdańsk, choć nie istniały żadne możliwości przerzucenia nawet tych
słabych wojsk. Minister wierzył, że Francuzi, którzy wydawali miliardy na
budowę bunkrów Linii Maginota, nie będą tam kryć swoich żołnierzy, ale wyślą
ich, aby ginęli w walkach na granicy Niemiec. W ostatniej chwili, gdy w marcu
1939 roku premier Chamberlain, niespodziewanie, bez konsultacji z parlamentem,
udzielił Polsce gwarancji nienaruszalności granic, nie dostrzegł w tym
podstępu, chęci usztywnienia polskiej polityki wobec Niemiec i storpedowania
jakichkolwiek prób dogadania się z Niemcami. Działał tak jak tego sobie życzył
premier Chamberlain. Minister potrząsał pięścią, krzyczał, że nie oddamy ani guzika.
- Zrozumiałem, że jeżeli uderzę na Zachód, Polacy,
wypełniając swe zobowiązania sojusznicze, zaatakują nas - mówił Hitler do swych
oficerów na tajnej konferencji w Berchtesgaden 22 sierpnia 1939 roku. - Dlatego
zdecydowałem się rozpocząć wojnę z Polską. Polskie wojska wypełniły sojusznicze
zobowiązania co do joty. Do początków października 1939 roku toczyły
bohaterską, krwawą walkę w obronie ojczyzny. To politycy nie uchronili naszego
kraju przed wyniszczeniem, tak wielkim, że jego skutki odczuwamy do dzisiaj.
Zwłaszcza w polityce.
Napisał Bogusław Wołoszański
Hitler: "Mogę być przyjacielem Polaków i
powiadomię mojego dobrego przyjaciela Lipskiego (mówił o polskim ambasadorze w
Berlinie), że może na mnie liczyć!
Kłamał? Nie. Wskazywał, w jaką stronę zamierza
prowadzić swą politykę, w której Polska odgrywała bardzo istotną rolę. Uważał,
że może dogadać się z naszym rządem. Dwa tygodnie później, 24 października 1938
roku, do Berchtesgaden przyjechał ambasador Józef Lipski. W pobliżu tego
alpejskiego miasteczka miał swą oficjalną rezydencję Adolf Hitler, a to
wskazywało, że wizyta polskiego ambasadora ma znaczenie szczególne.
Wieczorem Lipski spotkał się w restauracji hotelu
Grand z Joachimem von Ribbentropem, ministrem spraw zagranicznych Niemiec. -
Nadszedł czas osiągnięcia porozumienia we wszystkich możliwych sprawach, które
powodują rozdźwięki między Niemcami i Polską - zaczął rozmowę
Ribbentrop."(...) (cyt.
Bogusław Wołoszański)
_____________
Co, wobec powyższego, tak ważnego się wydarzyło
między 24 października 1938 a 31 sierpnia 1939r, że polski rząd zmienił
"swoją" politykę o
360stopni ? Czyżby w tym okresie
ambasador USA w Warszawie, A. J. Drexel Bidlle,
zdążył przekabacić swojego "przyjaciela", Rydza-Smigłego, do przeprowadzenia
"Globalnej rewolucji" ? :))
Do wywołania wojny a nie do
jej zapobieżenia ?
Polski ambasador w
Berlinie, Lipski, w dniu 31.08. 1939r. do radcy poselstwa w brytyjskiej
ambasadzie Ogilvie-Forbes :
"On (Lipski) oświadczył , głęboko o tym
przeświadczony , że w wypadku wojny dojdzie w Niemczech do rozruchów i polskim
odziałom nikt nie będzie przeszkadzał w sukcesywnym marszu na Berlin".
"..... ten plan ( propozycje kanclerza Hitlera z dnia 29.08.1939) oznacza
zagrożenie polskiej suwerenności i nie wchodzi w ogóle w rachubę. (UZNANIE DOTYCHCZASOWYCH polskich granic i pomoc wojskową w
razie ZSRR-owskiej agersji, 25-letni pakt pokojowy w zamian oddania niemieckiego
Gdańska, 96% mieszkańców to Niemcy, i pobudowania drogi do Ostpreussen p.m. ).
"On posiada wieloletnie doświadczenie w sprawie niemieckiej . Postawi
nawet swoją reputację i opinię na jedną kartę : niemiecka moralność jest na
skraju załamania a obecny reżym lada moment upadnie ..... Ta niemiecka
propozycja to pułapka. Jest też oznaką niemieckiej słabości, co wynika z jego
analiz w charakterze ambasadora" (Doc. on British Foreign Policy 1919 -
1939 Vol. VII Doc. 597)
_________
26.08.1939 ambasador USA w Moskwie , E.Davies :
"Jeden z wyższych urzędników, podległych
Beck'owi , zwrócił się do mnie i z
niezachwianą pewnością w te
słowa 'mój rząd nigdy nie przyzna
się do tego, że Polska i Niemcy zbliżyły się celem rozpatrzenia trudności
wynikłych z powodu >Korytarza< i Danzig , oraz ewentualnego ich
załatwienia.....' Wyrzucił z
siebie wzburzony to , co nazwał
'zwyczajną przesadą o niemieckiej sile militarnej.' Mój rząd-powiedział-pokaże Swiatu
! 'W trzy tygodnie po rozpoczęciu wojny polskie jednostki wojskowe będą w
Berlinie . >Ten Westwall i ta Siegfriedlinie< to nic innego jak zwykła
nić z bawełny . Polska nie potrzebuje żadnej rosyjskiej pomocy. My sami załatwimy Niemców ." (J. E.
Davies "Als USA-Botschafter in Moskau" s. 355.
t.v.r.